Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2013, 11:00   #376
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Ty moją inteligencję chcesz obrazić, a obrażasz swoją - wycedziła kwaśnym tonem. - Will nie przebywa obecnie we własnym ciele. Zmienił lokum. Noooo nieee móóóów, że się nie pokapowałeś? Oczywiście, że nie, nie ty. Tylko się tak podpuszczamy i obwąchujemy, co? A o nieświętej pamięci Smithiem wiedziałam w chwili, w której był zszedł. Nie wiedziałam jak, nie wiedziałam czy i kto mu w tym pomógł, ale że Tony opuścił ten padół łez wiedziałam. Pamiętasz, kim jestem, Malcolm? Nie zapominaj nigdy. Skończymy się obniuchiwać jak dwa sierściuchy i przejdziemy do konkretów? - zaproponowała oschle i rzeczowo.

- Nie przyjmuję niczego czego nie da się wytłumaczyć. Powiedzmy, że tego nie zauważam. Młody dostał kredyt zaufania. Raz go nadwyrężył drugim razem spisał się w śnie. Jeśli będzie się zajmował tym do czego został wynajęty a nie knuł na boku będę tolerował jego, jak i jego nowe lokum. Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz jak zszedł Smith? Jakoś Ci nie wierzę – Malcolm uśmiechnął się pod nosem.

Antonia wzruszyła tylko ramionami i uśmiechnęła się rozbrajająco.

- Twój brak wiary nijak się ma do tego, co zaistniało. Wiesz co? Zabawne. Przypominam sobie, to samo mówiłam Smithowi...

Na wspomnienie o dawnym Point-Manie Extraktor mocno wcisnął pedał gazu. Głowa Brazylijki przywarła do zagłówka.

– Chcesz konkretów ok. Zawaliłaś sprawę i spierdoliłaś z miasta. Zresztą nie tylko Ty zawaliłaś. Pod moją nieobecność nie potrafiliście poradzić sobie sami ze sobą. Wasze głupie pomysły plus wewnętrzne animozje doprowadziły do tego co zastałem. Było minęło. Na razie sytuacja jest opanowana. Nie wiem na jak długo. Dlatego czym szybciej zrobimy to co mamy zrobić tym lepiej dla wszystkich. Wróciłaś. Oznacza to dla mnie, że chcesz pracować dalej. Jeśli się mylę to mnie popraw.

- Ależ Malcolm! - Antonia położyła sobie dłoń o czerwonych szponach na piersi. - Ty się nie mylisz. Ty zawsze masz rację!

- Skoro to już ustaliliśmy to możesz zabierać się do pracy. Lab stoi nietknięty w studio. Nietknięty znaczy w pudłach. Nie masz skrzydłowego, więc do pomocy przy rozpakowywaniu i dźwiganiu weź Rodrigo. Nad recepturami już popracowałaś, teraz czas sprawdzić to w praktyce. Myślę, że okazja niedługo się przydarzy. Głodna jesteś? – zapytał Malcolm zerkając na mijaną knajpkę.

Brazylijce chyba otrzymanie Rodriga do roli Igora nieszczególnie przypadło do gustu, chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie machnęła ręką.

- Jestem pierońsko głodna. Ale to jeszcze nic. To zupełnie nic w porównaniu z tym, jak głodni są moi ludzie, na mojej faveli. Huragan zdmuchnął im wszystko, co mieli. Potrzebuję pieniędzy, Malcolm. I potrzebuję ich już teraz, nie za pół roku. Bo ludzie tam głodują, chorują i umierają już teraz, nie za pół roku. Zrób mi przelew. Inaczej będę musiała znowu odejść. Lekarz bez leków to i tak dla nich więcej niż nic.

- Otrzymałaś zaliczkę, tak jak każdy . Teraz chcesz, żeby Cię traktować inaczej od innych. Po tym jak nas zostawiłaś, wracasz i chcesz być na uprzywilejowanej pozycji. Wracasz i stawiasz warunki. Chcesz całość, bo inaczej odejdziesz. Wiesz, myślę inaczej. – Malcolm spojrzał na Antonię – Myślę, że jak dostaniesz całość to właśnie wtedy znikniesz. Pół roku mówisz … obawiam się, że aż tyle czasu nie mamy. To dla Ciebie bardzo dobra wiadomość Antonio. Do Putina musimy dobrać się szybciej. Wtedy też szybciej dostaniesz … dostaniecie – poprawił się Malcolm – pieniądze.

- Ależ, ja wcale nie chcę całości - sprostowała Antonia kwaśno i rzeczowo. - Chcę połowy. Żeby kupić leki i żeby spłacić mafię, bo mi skurwiele nie puszczają beczkowozów na favelę! I nie licytuj tu mi się z czasem. Jak mało by go nie było, ludzie w krótszym czasie umierają z pragnienia. Na czerwonkę tylko trochę dłużej.

- Wiesz każdy ma swoje problemy i wydatki. Jedni mają marzenia inni obowiązki. Wszystko kosztuje. Chcesz połowy. A co, jeśli za chwilę po tym jak dostaniesz przelew ponownie znikniesz? Tak jak ostatnio - dodał po chwili Extractor.

- Nigdzie nie pojadę - oznajmiła wiedźma poważnie. - Bo ty masz Chrisa, a ja go nie mam tymczasowo. Ale nigdzie już bez niego nie zniknę. Ciągle go masz, prawda, Mal?

- Chris jako zabezpieczenie … ? - Malcolm szeroko otworzył oczy - Bo nigdzie bez niego nie znikniesz? - oczy Extractora mało nie wyskoczyły z orbit - Ok. biorę to za żart. Co masz jeszcze?

- Nie żartuję, misiu - warknęła, i poczerwieniała aż po cebulki włosów.

- Czyli nie masz nic. - Skwitował Extractor. - Pomyślmy co mogłoby to być. - Przez moment zapadła cisza, kiedy Malcolm szukał miejsca do zaparkowania. - Mam pomysł. Wchodzisz w ciemno czy chcesz usłyszeć czego zażądam w zamian?

- Co się stało Chrisowi? - rozjuszyła się zamiast odpowiedzi Antonia. - Chcesz kawałki swoich jaj z całej północnej półkuli zbierać? Masz go czy nie masz?

- Co? - potrząsnął głową Whitman. - Ruhlerowi nic nie jest, skąd ten pomysł? Poza tym mało mnie interesuje takie zabezpieczenie. Jasne?

- I bądź tu prawdomównym - poskarżyła się Antonia. - Nic, co tam masz innego, uprzedzam cię - nie będzie nawet w połowie tak dobre jak Chris. I nawet w połowie jak wart miliony zielonych sprzęt. Który ci zostawiłam ot tak - pstryknęła palcami - bo ci ufam. Możesz mnie tym labem zniszczyć zawodowo i towarzysko. Ale ja się tego nie bałam, bo ci ufam. A ty mi teraz jeszcze zabezpieczeń żądasz? Weksli mojej lojalności?! Kurwa od Smitha się czymś zaraziłeś?!

Parkując samochód Malcolm ostro zahamował. Gdyby nie pasy Antonia zapewne uderzyłaby głową w szybę. Whitman zerknął pomiędzy nogi Brazylijki. Jeszcze tego brakowałoby żeby ten biały gryzoń spierdolił z klatki w jego wozie. Na szczęście szczur był na miejscu.

- Warty z grubą przesadą miliony sprzęt laboratoryjny jest dla mnie jak zabawka dla gapiącego się na nią przez szybę dziecka. Nie interesuje mnie laboratorium jak i twoja reputacja! Myślisz kurwa, że będę fruwał za Tobą po świecie i mówił, ale ja mam Twoje laboratorium! Potrzebuje najlepszego szajsu do krainy snu. A co mam? Laboratorium w pudłach, Chemiczkę, która strzela focha i wyjeżdża a ja nadal kupuje somnacin od dilera! Co dalej?! Chemiczka wraca, chce kasy a jako zabezpieczenie mówi, że już nigdy nie wyjedzie bo się zabujała w Ruhlerze. Kurwa, nawet jakby mi przeszczepili mózg Willa … tego co się liże po jajach … bym się na to nie zgodził. Chcesz kasy? Masz potrzeby? Ok. Dostaniesz. Ale kurwa najpierw coś zrób! Dostałem od Ciebie receptury. Ugotuj wg nich to co trzeba a team sprawdzi czy jest tak dobre jak mówiłaś. Pozostaje kwestia zabezpieczenia. Potrzebuje czegoś bez czego nie wyjedziesz z miasta. Właśnie stoimy przed bankiem. Za chwilę pójdę tam zabrać ze skrytki jedną rzecz. Zamiast tego chce tam zostawił fant od Ciebie. Coś bez czego nie wyjedziesz, a jeśli, to na pewno po to wrócisz. Myślę, że jest coś takiego – Malcolm nie spuszczał z oczu Brazylijki – jako zabezpieczenie chcę Twoją maskę.

- Jesteś padalcem, żmiją i brudną świnią! - wydarła się Antonia. - Jesteś ostatnim skurwielem! - Z obelg po angielsku przeszła na własny język, ale sądząc z tonu, ich ciężar gatunkowy wcale nie zmalał. - Takie zabezpieczenie? To jakbyś upieprzył Rulerowi ręce i wsadził do komory kriogenicznej, jakbyś wykroił Willowi oczy... oddam ci, jak będziesz grzeczny! Maska nie jest czymś poza mną. To część mnie! To kurwa narzędzie mojej pracy!

Extractor z obojętnością słuchał obelg Antonii.

- Do gotowania i pracy na poziomie zero nie jest Ci potrzebna. A w snach … sama wiesz. Jaka decyzja?

- Gówno wiesz... Żebyś nie pożałował. Ale nie mam wyboru? - burknęła Antonia. - Niech będzie. Ale zrobimy to po mojemu. To za to, że stawiasz lojalność wymuszoną nad taką, która płynie z własnej woli. A szmal mi przelewasz zaraz po tym, jak receptury magicznie zmianą stan skupienia i słowo stanie się ciałem.

- Rozstawienie laboratorium potrwa kilka dni. Gotowanie kilka godzin. A co z tą wodą dla biedaków? Wytrzymają tak długo? Jeśli nie zauważyłaś to stoimy pod bankiem. Przelew może wyjść zaraz po tym jak maska znajdzie się w sejfie bankowym. Potem zawiozę Cię z powrotem do studia i weźmiesz się do pracy. Deal?

- Nic nie widzę bo mi krew oczy zalewa! - wrzasnęła wiedźma. - Jak mnie oszukasz, to cię zdalnie wykastruję! - otworzyła swoją torebkę i wywaliła sobie zawartość na kolana, by z kosmetyków wyłuskać notatnik i długopis. - Najpierw przelew na pierwszy numer konta. Trzy tysiące wystarczą. Konto należy do Ramony Alvarez. Reszta na drugi numer konta. Jest moje. A teraz bierz kartkę i pisz - podsunęła mu notatnik i długopis. - Ja, Malcolm, jestem skurwielem i szmatą, ale jestem przy zdrowych zmysłach. Z własnej woli, przez nikogo nieprzymuszony... no! piszesz?

- Nie jest to konieczne. Chodź ze mną jeśli nie wierzysz. - Whitman otworzył drzwi samochodu. Druga ręką sięgnął po kluczyki.

Antonia siedziała jak wmurowana.

- Jak mówię, że jest, to jest. Nie piszemy dokumentu dla banku, Mal. Nie piszemy papieru z którym pójdę do sądu.

- W świecie, którym żyje inne papiery się nie liczą … idziesz czy nie?

- Witaj w moim świecie! Idę, jak tylko napiszesz. Chociaż nie muszę. Nie cierpię banków.

- Nie mam zamiaru zapisać się do Twojego świata, nie lubisz? Ja je uwielbiam. Tam są pieniądze.

- Wierzę w rzeczy, które mam. Ten papier jest mi potrzebny, Mal.

- Rozumiem. W takim razie jedziemy do mojego prawnika. On będzie wiedział jak to sporządzić.

Antonia wybuchnęła śmiechem. Śmiała się coraz głośniej i głośniej, i coraz bardziej serdecznie.

- Wiesz, za co cię lubię? Z nikim się tak dobrze nie bawiłam jak z tobą. To będzie strata czasu, ale zabawa przednia. Dobrze, jedźmy! Nie mogę się doczekać miny prawnika.

- A ja myślałem, że mnie nie lubisz. - odparł Malcolm zamykając drzwi auta.

- Żartujesz - poklepała Exa po ręce i uśmiechnęła się wcale nie po wiedźmiemu, jakoś tak miło i ciepło. - Wieź mnie swą bryką do swego prawnika - uzupełniła tonem dramatycznym.

Całą drogę Antonia wychodziła z siebie i stawała obok... bynajmniej nie by wykazać Malcolmowi swoją wartość i lojalność. Zachowywała się tak, jakby chciała, aby wszyscy w całym mieście wiedzieli, że to właśnie ona, nikt inny, jedzie tu sobie, sunie gładko po rozgrzanym asfalcie tą wypasioną bryką. Kiedy na światłach się zatrzymali i Antonia przez otwarte okno zaczęła flirtować z kierowcą samochodu obok zagrożenie, że zaraz otworzy z drzwi, wyskoczy i zacznie rozdawać swoje wizytówki wyglądało na całkiem realne.

U prawnika Antonia wyłożyła swoją wolę nadzwyczaj klarownie. Zażyczyła sobie mianowicie dokumentu, sporządzonego odręcznie przez Malcolma, w którym Malcolm poświadcza, że z własnej woli będzie przechowywał przedmiot, oddany mu przez Antonię pod opiekę.

- Przedmiotem jest etniczna maska. Czas przechowywania - nieokreślony, ograniczony wolą obu stron - wyłuszczała prawnikowi. - Mam w dupie, jakim nazwiskiem Malcom się podpisze. Może być i nazwisko prezydenta JU-ES-EJ. Życzę sobie natomiast, aby Malcolm opatrzył papier paćką swojej krwi z palca.

- Nie po to płacę kasę żeby sam bazgrać - postawił się Mal. - Od tego jest ta długonoga piękność siedząca za drzwiami. Podpiszę papier, który następnie zostanie złożony w kancelarii prawnej. Obie strony dostaną stosowne dokumenty, ze taki papier jest, został podpisany i znajduje sie w kancelarii. Krew to jakieś brednie.

- Odręcznie, znaczy, odręcznie. Krew jest konieczna, znaczy, że jest konieczna.

Prawnik w spokoju patrzył na dziejące się szopki. Oznajmił, że on osobiście to na dokumencie potrzebuje odręcznego podpisu czytelnego obu stron. Resztę może sporządzić sam w pięć minut. Co znajdzie się tam OPRÓCZ tych podpisów, to już go nie obchodzi i nie przeszkodzi w ważności tworzonego dokumentu - niezależnie od tego jakie płyny ustrojowe to będą. Dodał że daje klientom tyle czasu ile potrzebują na dyskusję o płynach.

- W końcu to Pan płaci za mój czas. Jak już się dogadacie, ja będę obmacywał sekretarkę w pokoju obok. Dokument będzie już czekał do podpisu. ”

I wyszedł.

Antonia była zachwycona postępowaniem prawnika i każdym jego słowem. Uważała to chyba za jakieś ekstraordynaryjne show.

- Dobraaaa - zawołała w końcu wesoło, gdy już otrząsnęła się z podziwu. - Nie musisz pisać całości ręcznie. Starczy podpis. Paćka krwi pod spodem i możemy jechać do banku. Jak się uwiniesz, zdążysz jeszcze mnie nakarmić, żebym siły miała przed ciężką pracą!

- Chciałaś zabezpieczenia pisemnego. Przywiozłem Cię do prawnika. Jak widzisz traktuje sprawy poważnie. Będzie pismo, w którym Ty przekazujesz mi maskę do zdeponowania w skrytce bankowej. Ja oddaje Ci ją po wszystkim. W zamian za to dostajesz pewną kwotę będącą połową wynagrodzenia. Wszystko podpisane przez obie strony przy obecności prawnika. I tyle. Filmy z dzieciństwa o więzach krwi pomiędzy białym i czerwonym przeszły do lamusa. Mam po dziurki w nosie Twoich głupich zagrywek. Pamiętaj, że to Ty chcesz pieniędzy … ja chcę zabezpieczenia, że zaraz po tym jak pieniądze pojawią się na Twoim rachunku nie wyfruniesz jak ostatnio. Mam wołać prawnika, czy chcesz jeszcze coś powiedzieć?

.

- Mal - oznajmiła Antonia poważnie - to naprawdę ty? Widziałeś, co robiłam. Wiesz, kim jestem. Wiesz, co zrobiłam Willowi. I nadal nie wierzysz? Pozwól, że cię oświecę, po raz kolejny. Jesteśmy u prawnika, bo ty chciałeś iść do prawnika. To się zgodziłam, a co mi tam! Mi by wystarczyło oświadczenie nabazgrane na kolanie na kartce wyrwanej z notatnika. Ja chcę szmalu. W imię szmalu jestem gotowa iść na pewne ustępstwa. Ty chcesz mnie przy pracy, urobionej po pachy jak mrówka robotnica? Chcesz zabezpieczenia? To zrób, o co grzecznie proszę, jak ja zrobiłam to, o co ty grzecznie prosiłeś. To się nazywa, wiesz, trudna sztuka kompromisu. Rzecz konieczna jak się jest kierownikiem, choćby i działu obuwia w supermarkcie. Albo nie rób... - w jej głosie zadźwięczało coś nieprzyjemnego - a ja wtedy zamiast pracować, zacznę się zastanawiać, o co ci chodzi. Wiesz, że należę do tych ludzi, którzy dla dobra społeczeństwa i całego świata nie powinni się nad niczym zbyt głęboko zastanawiać? Bo jak ja coś wymyślę... - wybuchnęła swobodnym śmiechem, znów nonszalancka i beztroska jak dziecko.

- Nie Antonio … myślałem, że wiem kim jesteś. Rzeczywistość okazała się inna. Zniknęłaś, chodź obiecałem Ci rozwiązanie sprawy Smitha. Zostawiłaś nas a ja jak na razie nie widzę usprawiedliwienia Twojej nieobecności. Wróciłaś i chcesz szmalu. To Ty czegoś chcesz ode mnie, nie odwrotnie. Rozumiem, że maska jest dla Ciebie ważna. Dlatego ją wybrałem, żebyś znowu nie wystawiła nas do wiatru. Chcesz papier, że ją Ci oddam. Ok. Załatwiam to jak biali ludzie i przywożę do papugi. Spisanie dokumentu u prawnika wszystkich by satysfakcjonowało. Wszystkich ale nie Ciebie. Wymyślasz podpisy pieczętowane krwią. Antonia … nie bawi mnie to … tak samo jak wiele innych rzeczy, których nie akceptuję. Możesz się zastanawiać o co mi chodzi … ułatwię Ci to … mnie już o nic nie chodzi. Jak to mówią … nie ma sytuacji bez wyjścia.

- To ja też ci wyjaśnie. Mi papier, że mi maskę oddasz, niepotrzebny. Mówisz, że oddasz, to ci wierzę, bo ci chcę wierzyć. Nie oddasz, zawiedziesz moje zaufanie. Potrzebny mi papier z twoją paćką krwi, bo sposób na to, bym mogła być kim jestem we śnie, nie mając maski przy sobie. Inaczej nie zabangla. Chcesz rezygnować z moich umiejętności? Tak serio? Naprawdę chcesz? A jak się zrobi gorąco, to co wtedy?

- Przed TYM snem maskę ci oddam. Nie wierzę w jej działanie. Ale jeśli to twój totem albo coś w tym rodzaju to musisz to mieć przy sobie przed akcją.

- Muszę móc korzystać z maski cały czas. Papier z twoją krwią mi to umożliwi - wyjaśniła wolno i poważnie. - Na akcję chcę mieć maskę. Przed akcję chcę mieć cokolwiek, co zabezpieczy nas przed powtórką z pieprzonego Rio. Bo mam przesłanki, że będzie powtórka. Może nawet z tym samym Celem co wtedy!

- Wracając do teraźniejszości … a jak nas znowu opuścisz jak będzie gorąco? Co wtedy?

Zjawiskowe nogi Antonii spłynęły ze stołu, na który nonszalancko zarzuciła stopy na początku spotkania.

- Malcolm - spojrzała w oczy Ekstraktora, w jej własnych oprócz determinacji coś się zaszkliło na uczernionych krawędziach powiek. - Ja was nie mogę zostawić.

- Wiem, wiem, już to słyszałem … - Malcolm machnął ręką jakby oganiał się przed natrętnym insektem. – Ok. Idę zawołać Pana „czas to pieniądz”. Niech zacznie pisać. Tylko bez żadnych głupawych zwrotów. Proste pismo. Ja w tym czasie wykonam parę telefonów.

- Jestem skłonna zrezygnować z fragmentu, w którym przyznajesz się, że jesteś skurwielem, jeśli tylko przystawisz pod tym swój okrwawiony paluszek - oznajmiła Antonia przykładając rękę do serca.

- Nie mam ochoty na żarty. Mówiłem, bez głupawych zwrotów … - znudzonym głosem odpowiedział Malcolm. - Tekst ma być normalny, napisany zwykłym prawniczym językiem.

- Z fikuśnych zwrotów na rzecz twojego paluszka też jestem skłonna zrezygnować - zadeklarowała Antonia. - Idziesz dzwonić, czy chcesz, żebym jeszcze zawisła spojrzeniem na twoich ustach? Nic innego już ci teraz nie zrobię.

- Nie musisz nigdzie wisieć. Idę po prawnika niech pisze pismo. Ja w tym czasie podzwonię.

Skryba pisał, Malcolm w tym czasie zabijał czas dzwonieniem. Najpierw wykonał telefon do Laury, potem do córki. Obydwóm zaproponował wyjazd na wakacje. Z tą różnicą, że pierwszej powiedział, że do niej dojedzie, a drugiej, że mają lecieć z matką we dwie i w żadnym wypadku nie mają zabierać ze sobą dentysty. Córka szczebiotała zachwycona, a Laura krótko skwitowała „żeby tylko nie było jak ostatnio”. Nikt go nie wołał z kancelarii, więc pozostały czas Extractor przeznaczył na bajerowanie długonogiej asystentki prawnika. Bez świntuszenia, grzecznie, z podaniem dłoni przy przedstawianiu i na zakończenie rozmowy. Gdyby nie miał innych spraw na głowie pewnie Malcolm umówiłby się z nią na wieczór. Coś tam wspomniała o chłopaku, ale na pytanie czy chce się przejechać ferrari spłonęła rumieńcem. W końcu telefon na biurku asystentki zadzwonił a niewiasta oznajmiła Malcolmowi, że jest proszony do gabinetu.

Prawnik odczytał tekst. Malcolm skinął głową, że wszystko ok. Potem podpisał się imieniem i nazwiskiem co prawda nie prezydenta JU ES SEJ, ale własnym pseudonimem, którego często używał w kontaktach handlowych. Na koniec pod nazwiskiem odbił, wcześniej nakłutego szpilką od krawata kciuka lewej dłoni. Whitman kręcił przyciśniętym palcem, aż na papierze pozostało całkiem zgrabne kółko. Może linii papilarnych z racji obracania palucha nie dałoby się odczytać, ale zgodnie z umową ślad krwi był.

- To co? Teraz do banku? – zapytał spoglądając na Chemiczkę.

Antonia obejrzała papier z dużą uwagą. Następnie złotym i niewątpliwie drogim piórem prawnika z namaszczeniem złożyła obok swój podpis. Uwadze Exa nie umknęło, że zanim Brazylijka skoczyła ku niemu z rozłożonymi ramionami i ustami złożonymi do całowania, złote pióro cudownie gdzieś zniknęło.
- Tak, najdroższy! Jestem cała twoja! Jedźmy szybciutko, nie mogę się już doczekać, aż rozpakuję moje zabawki! Ale lunch to mi postawisz, co? Może być na wynos do labu, szkoda czasu! Malcolm! Tak się cieszę! Zobaczysz, będziemy się znowu świetnie bawili razem, ty i ja!
 
Asenat jest offline