Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2013, 19:09   #1
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Homo homini lupus est - SESJA ZAWIESZONA

Świat się zmienia. Wbrew pozorom nie stoi w miejscu. Sytuacja na Froncie była stabilna a walka z Smartem nie była zbyt intensywna. Wielcy bawili się w polityczne gierki. Jednak to nie oni go zmieniali. Za zmianą stali tacy jak ja. Ludzie z karabinami i nożami w dłoniach. Którzy wykonywali rozkazy lub je łamali. Których kule decydowały o losie lub o porażce planów władców. To ci potężni musieli im zawierzyć nie na odwrót.
Wiedziałem co dzieje się na południu. Wojna o jakiej tylko słyszałem. Miałem kiedyś wziąć w podobnej udział. Miało to być drugie Gallup, zagłada Zwiadowczego. Nie doszła do skutku. Przez czwórkę ludzi. Oficera wywiadu, który porzucił wszystko dla córki. Córki, którą niedawno uratowaliśmy, dla mnie był to prywatny hołd dla człowieka, którego podziwiam i nienawidzę. Który wplątał mnie w walkę, zmusił do zdrady rodziny. Drugim, stanowczo drugim był gladiator. Wielki, stanowczo popierdolony murzyn lubiący zadawać ból. Był (chciałbym, żeby ciągle żył) prostym człowiekiem, nie wiedział o co toczy się gra. Nawet jej nie widział, dla niego to była tylko burda. Ale ten skurwiel poszedł w najgorsze piekło dla przyjaciół. Ja zabiłem przyjaciela.
Trzeci... Trzeci z nas był tchórzem. jako jedyny nie ukrywał tego. Chciał przeżyć. Nie dziwię mu się. Nie był uczony od małego do karabinu czy noża. Pragnął spokojnego życia. A przeżywał najgorsze tortury tylko z trzech powodu. Był w nieodpowiednim czasie, w nieodpowiednim miejscu z nieodpowiednimi ludźmi. Ten tchórz wyciągnął mnie z strzelaniny i uratował. I byłem ja...

Ludzie się zmieniają. Ja się zmieniłem. Nigdy nie miałem takich rozkmin. Nie byłem Morganem. Mogę z dumą mówić, że należałem do pierwszej kompanii. Która obecnie istnieje tylko z nazwy. Byłem marines z krwi i kości. Nie jak moi bracia. Jak Indianiec, którego spotkaliśmy na jednej z misji i zaproponowaliśmy robotę. Spokojny, zimny człowiek, który w walce był najbezwzględniejszą osobą jaką znałem. I najlepszym kumplem. Zawsze pilnował moich pleców. Na akcji, w klubie podczas burdy... Zginął przez skrupuły. Strzelił w kolano a nie w głowę. Tym razem to ja nie bawiłem się w półśrodki. Zabiłem brata. Nie byłem też Jeffem, młodym pełnym ideałów, wierzącym w flagę z Stalowym Orłem. Wzięli go prosto z unitarki, był tak dobry. Nie. Ja byłem typowym przykładem od zera do... Nie bohatera. Człowieka na dźwięk ksywki, którego ludzie drżeli. Wielu było i jest takich: Lynx, Grant, JT, Szybki, Fry Face, Drake, Indianiec, Chujec... Mógłbym wymieniać długo. Ale mało z nas ciągle służyło, ciągle się liczyło, byliśmy martwi lub cieniami uciekającymi przed przeszłością.
Byłem poborowym, zwykłym przestraszonym cieciem na którego darł się sierżant, który z ledwo działającym karabinem stawiał czoła Molochowi lejąc w gacie. Pełniłem rolę żandarma aż w końcu dostałem się do czwartej kompanii dwunastego pułku piechoty zmotoryzowanej. Ćwiczyłem. Na strzelnicy, na treningach z kumplami, samotnie wypompowując z siebie ostatnie krople potu. Rzuciłem nawet palenie, na trochę bo od tego nałogu nie idzie się uwolnić. Dzięki temu dostałem się do trzeciej kompanii marines. Wykrwawiałem się z nimi i dalej ćwiczyłem. Aż do sztabu przyszedł Chujec, ponoć powiedział tak: "Chuj mnie obchodzi jak ale chce tego chujca u siebie." I tak przyszedłem do pierwszej. Zdobyłem ojca i dwóch braci. Pierwszego zdradziłem, jednego z dwójki zabiłem a z drugim próbowaliśmy się zabić. Za każdym razem jak po coś sięgam prawą ręką, czuje, że zawdzięczam kalectwo właśnie mu. Od dłoni, i to nie tak jak sugerował Falcon, zdobyłem swój przydomek. Od wprawy z jaką strzelałem z dwóch pistoletów na raz, od sztuczek z kartami i monetami, od mojej szybkości. Nosiłem go z dumą. Ale zostawiłem ze sobą wraz z trupem Indiańca.

Czasy się zmieniają. Jednak pewnych rzeczy nie zostawia się za sobą ot tak. Patrzymy na siebie pamiętając to co było. Śmiech, kolacje, wieczory w klubach, swój dotyk. Jak się pieprzyliśmy u mnie. Jak przed nią uklęknąłem z pierścionkiem w dłoni. Jej "tak". I smak rozstania. To Jeff z Indiańcem postawili mnie na nogi. Udaje, że mnie nie widzi. Musi. Ale zobaczyła od razu. Nie jak inni, dryblasa z zimnym spojrzeniem i w długim płaszczu, którego dłonie nie oddalają się od kabur. Nie kulawego z petem w dłoni. Nie karabinek na plecach. Dostrzegła człowieka, którego kochała.

Życie nas zmienia. Kobieta do której wracałem spojrzeniem była najtwardszą osobą jaką znam. Nie tak jak Ad, którego nawet ja się bałem. On był jak nóż, którego stal, można złamać, zniszczyć. Ale bez ognia się jej nie zmieni. Dla niego taki ogień nie istniał. Ona była inna... Nie potrafiłem tego opisać. Teraz gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały nie patrzyliśmy na siebie z taką czułością. Oboje nie wiedzieliśmy czy zaraz nie rozpęta się strzelanina. Byliśmy na to gotowi. Baliśmy się jej.

Rozdział 1: Grzechy ojców


Pamiętacie wydarzenia z ostatniej akcji. Minął... Jakiś miesiąc, tylko Baszara jest w stanie ocenić dokładnie jak dawno Wasza grupa została wyrżnięta. Wydarzenia z Vegas zmienią Was na zawsze bo tam zostawiliście martwych swoich braci i siostry. Nie tych rodzonych. Braci i siostry krwi. Zlecenie było ryzykowne, ocalić porwaną przez bandytów córkę jednego z bossów z Vegas. Którego wiedział tylko Wasz założyciel, były członek Pazurów Jonathan. Zleceniodawca wymógł na nim by nikomu nie powiedział żeby informacja nie wyciekła do innych rodzin. Czy mimo tego komuś zdradził? Na pewno nie nikomu z Was. Do akcji podeszliście z pełnym profesjonalizmem. Obserwacja, zasięgnięcie języka... Mieliście od tego swoich ludzi. Potem Baszar wraz z innymi zwiadowcami wyciął czujki, Jeff spec od zabezpieczeń otworzył tylne drzwi a grupa uderzeniowa wysadziła od frontu. Drake z Lynxem i nie żyjącym już Jonathanem weszli górą. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Ponad dwudziestu specjalistów od walki, na bliski czy też średni dystans. Wirtuozi walki wręcz czy czarodzieje rozpylaczy. Obstawiani przez trzech snajperów, wspomagani przez saperów. Z niebojowymi członkami ekipy pod ręką jakby trzeba było udzielić natychmiastowej pomocy. I doszło do rzezi. Zaatakowaliście nad ranem gdy ludzie są najbardziej śpiący. Z noktowizorami i latarkami. Wytłumioną bronią. Czujki na zewnątrz były wymagające jednak co to dla Was? Ale spotkaliście demony. Dla Carlssona były to demony z koszmarów, dla reszty z Was... też miały wrócić w snach.
Wysokie cienie, po wszystkim wiecie, że sztucznie napakowane przez kombinezony. Jednak wtedy były to właśnie cienie o czerwonych oczach. Cienie, które dostawały serie z peemu i nawet tego nie zauważały, niektórzy nic sobie nie zrobili nawet z fala Drake czy scara Lynxa. Kul z ich karabinów praktycznie nie słyszeliście, błysk z luf był zminimalizowany. Granaty rozrywały Waszych kumpli, kumpli z którymi miesiącami dzieliliście miejsce przy ognisku czy konserwę w gorszych czasach. Nim podjęliście decyzje o ucieczce (bo to absolutnie nie był odwrót) dla wielu było za późno. Inni zmarli podczas niej. Uratował Was James. Już tylko z maczetą w dłoni dopalił się, wyskoczył na trzy cienie. Przekonał się, że po odcięciu głowy tamci krwawią tak samo jak normalni ludzie. Że są tylko lepiej uzbrojeni, opancerzeni i wyszkoleni od innych. I nawszczepiani. Bo po raz pierwszy spotkał się z kimś, kto dał mu radę mimo dopalacza. Pewnie dlatego, że tamten też był nienaturalnie szybki. Walczyli na noże, w ciemności bo Cutler stracił noktowizor od flasha a tamten hełm podczas walki. Również, wierna maczeta hegemończyka została w ciele jednego z cieni. I James po raz pierwszy zaczął się bać. Po zastrzyku adrenaliny, gdy w końcu trafił na kogoś godnego siebie przyszedł strach. Przebił się przez odurzenie walką. Bo tamten był lepszy. Znaczył go szrama za szramą i gdyby nie wieloletnie doświadczenie część z tych cięć i pchnięć byłyby śmiertelne. I Cutler by zginął, bohatersko i głupio. Gdyby nie Drake. Zostawił Baszara i Lynxa żeby sprawdzili teren wokół bazy i wrócił po kumpla. Kumpla, którego jeszcze parę lat temu by zabił. Gdyby trzeci znowu na niego zapolował. Jednak los potoczył się inaczej. Wierna Betty zagrała trzy razy, bo tyle miała pestek w bębenku. Trzy razy trafiła cień w środek korpusu... Zmuszając go do ucieczki. Logan pomógł wyjść osłabionemu Jamesowi. A tam czekał już Linx, Baszar i... Młody.

No właśnie. Nie tylko wojownicy wtedy wykazali się odwagą. Na zaplecze również napadli porywacze. Ktoś zdradził ich pozycje? Byli tacy dobrzy? Nie wiadomo. Ale wpadli do ruin w których byli medycy, kierowcy, negocjatorzy, kucharz i Młody pod strażą dwóch najemników. I tutaj doszło do rzezi. Najpierw w ruch poszedł flash a potem obronny. A dalej wkroczyli sami napastnicy. Młody podczas swojej panicznej ucieczki zdążył ich zobaczyć.



Dzięki tylko swojemu szczęściu, bo wierzyć nigdy nie wierzył, zawdzięcza to, że dopadł do samochodu a kule zbytnio go nie uszkodziły. I że zdążył uratować niedobitki z akcji. Ale paliwa nie starczyło na długo.

Jednak to było miesiąc temu a teraz przed Wami stało El Dorado. Podróżowaliście na skraju wytrzymałości, nie było tajemnicą, że James, który utracił cały dobytek podczas ostatniej akcji, przeżył tylko dzięki Carlssonowi, inaczej padłby z głodu. Jednak Wasz raj nie był usłany złotem. Zdecydowanie nie. Był to korytarz zakończony grodzią i klawiaturą. O dziwo jak tylko do niego weszliście lampa zapaliła się.



Zawdzięczaliście odkrycie tego bunkru dla Baszara, zresztą nie po raz pierwszy to on ratował Wam tyłek. Chociaż, tym razem mogło okazać się to Waszą zgubą. Za drzwiami mogła się czaić śmierć lub bogactwo ale z kończącymi się zapasami amunicji, jedzenia i wody nie mieliście innego wyjścia jak zaryzykować.
Do klawiatury podszedł Młody, nie raz wyśmiewany gdy działaliście w całej ekipie, kiepski strzelec i tropiciel... Ale magik jeżeli chodzi o czarną magię w postaci jakiejkolwiek elektroniki. On sam tylko wiedział, że mechanizm zastosowany tym razem był zbyt zaawansowany jak dla niego. Coś o tym czytał... Ale sobie poradził.
W tym czasie trójka strzelców działała. Nie raz ratowali innym życie. Niemal bez słów po paru gestach się rozstawili. Lynx obstawił tyły z nim za plecami wiedzieliście, że nie macie się czego obawiać, ktokolwiek by wszedł korytarzem mieszczącym się pod niepozornym domkiem, by zginął. 7,62 ma to do siebie. James stanął przy lewej ścianie, wiedzieliście, że jak się dopali to w ułamek sekundy osoba po drugiej stronie grodzi zginie gdy ta tylko będzie w stanie przepuścić go. Drake zaś zachował się jak rasowy ochroniarz, w jednej sekundzie mógł lewą ręką odepchnąć Młodego a prawą ściągnąć spust Betty.
Po dłuższej chwili wrota zaczęły się przesuwać na wielkich szynach do tyłu po to by na końcu unieść się do góry. Zobaczyliście hol, porównywalny do tego jaki można było znaleźć w ruinach uniwersytetów. Cały stalowy. Schody prowadzące na platformę, od której odbiegało troje drzwi, każde z intercomem i konsolą. Jedne po prawej, drugie po lewej i trzecie na wprost . Gdy tylko pierwszy z Was przeszedł przez próg te się otworzyły i w nich ukazał się robot. Powoli zmierzający w Waszą stronę.


 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 01-06-2013 o 11:56.
Szarlej jest offline