Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 16:07   #2
deMaus
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Richard kupiwszy w kiosku gazete usiadł na ławce z widokiem na obserowany budynek i czekał. Liczył że towarzysz dołaczy do niego i bedą mogli porozmawiać nie pozostając na widoku.


Max pojawił się na miejscu niewiele wcześniej od swojego towarzysza. Wczorajszy dzień przedstawiał mu się jak odległe wspomnienie. Zresztą tak było zawsze, mag nie należał do tych, którzy szukają śmierci, ale nie bał się jej i nie zamierzał pozwolić na to aby poprzez strach miał zawalić misję. Nekromanci nie byli byle demonami, czy pomniejszymi zbuntowanymi magami. Kiedy ktoś decydował się na zabawę z zakazaną sztuką, decydował się na wszystko. Od mrocznych sztuk nie było odwrotu, a Max jako, mimo wszystko jeden z nielicznych magów, którzy przeżyli starcie z nekromantą, wiedział na co ich stać. Wiedział, że tu nie ma co liczyć na nawrócenie i poddanie się bez walki. Zawsze mogło być inaczej, ale Lingun spodziewał się raczej, że jeśli uda się wziąć go żywcem, to tylko po walce, jeśli się wyczerpie.

Wczoraj, tak jak zwykle, sprawdził swoje odruchy w czystym fizycznym treningu, oraz magiczne nazwyki, które działały tak jak zwykle. Bransolety pomagały, ale Max nie liczył na ich moc, zawsze wolał wiedzieć, że i bez nich będzie w stanie walczyć skutecznie broniąc magicznego świata. Wieczorem zjadł kolację z braćmi i jedną z sióstr. AlfaTeo rozumieli jego poświęcenie i oddanie, ale Kate była za młoda, aby pojać, że brat godzi się z nieuniknionym, iż pewnego dnia trafi na lepszego od siebie. Kate jak każdy młodzik wierzyła, że długowieczność ich rodu jest czymś wspaniałym i nie potrafiła oragnąć umysłem tego, że ktoś może narażać się dla ludzi których nie zna. Nie załapała jeszcze tego, że jej dziadka widuje ledwie kilka rady do roku, a pradziadka wcale, mimo iż z pewnością jeszcze żyje. Sam Max nie dostąpił jeszcze poczucia długiego życia, ale żył i doświadczył już tego, co znaczy kochać i co znaczy stracić miłość. Co prawda jego miłością nie była kobieta, ani nawet konkretna osoba, a idea. W mniemaniu maga jego miłosć leżała teraz na łożu śmierci i tylko głos kochającej osoby mógł ją przywrócić do życia.
Kate spoglądała na świat oczami dziecka, które widziało tylko to co pomiedzy ścianami.


Po kolacji Max poszedł wcześniej spać, a nad ranem ubrał się w jeden z garniturów, specjalnie skrojonych do tego typu zadań. Odpowiednie rozmieszczenie szwów i rozcięć, oraz dopasowanie ich rozmiarem do Maxa, pozwalało mu zachować odpowiedni styl, nawet po długim biegu i walce. Przejrzał się w lustrze i dokładnie obejrzał od stóp do głowy. Miał jakieś 190cm wzrostu, co przy wadze 93kg dawało mu posturę bardzo atletycznie zbudowanego pływaka. Co było w dużej mierze prawdą, bo Max uwielbiał pływać. Twarz o ostrych rysach, lekki ślad zarostu. Oczy ciemne tak jak krótkie włosy. Może jego odlędziny były nieco pyszne, ale elementalista lubił przed walką ostatni raz na siebie spojrzeć, jak więcej już miał nie mieć do tego okazji.

*
Stał teraz obok zaparkowanego samochodu i spoglądał na kamienicę, w której mieli znaleźć swój cel. Jego towarzysz po zakupieniu gazety usiadł na ławce. Max uśmiechną się i ruszył w jego stronę, po ledwie chwili zasiadł na ławce i spoglądając na budynek powiedział.
- Max Lingun, miło mi.
- Richard Bugle, wzajemnie - odprał niepozorny człowieczek w jeansach i podniszczonym t-shircie. Lekko zarosnięty, niespecjalnie wysoki i z wyglądu sprawiający dość dziwne wrażęnie. Gdybyś się krócej zastanowił nie byłbyś pewien czy ten człowiek nie mył ci kiedyś szyb w aucie na jakimś skrzyżowaniu. Był średniego wzrostu, sredniej wagi i miał ni to brązowe ni to jaśniejsze włosy. Jedyne co się w nim wyróżniało to sporawych rozmiarów dziwny wisior z tajemniczymi znakami oraz wysportowana sylwetka. Gdyby nie to - można by go nie zauwążyć na ulicy.
-To co, idziemy?
- Spokojnie, mamy chwilę czasu, a zanim się tam wpakujemy warto zwięszyć nasze szanse. Mój wój mawiał, że wygrana w walkach magów zależy od trzech rzeczy. Mocy, umiejętność i taktyki. Nie jesteśmy w stanie, nigdy być pewni mocy naszej i przeciwnika, ale możemy przechylać szalę zwycięstwa na nasza korzyć, zwiększając umiejetności swoje i towarzyszy, oraz dopracowując taktykę, poprzez poznanie przyjaciół. Ja jestem nazwijmy to bojowym elementalistą. Co prawda nie potrafię wykonać wielu sztuczek magów bojowych, ale opracowałem wiele pożytecznych zaklęć na potrzeby walki. Specjalizuję się w walce na niewielkim dystansie - powiedział to spokojnym tonem, aby postronnym nie zdradzać nic tonacją głosu. Nauczył się już, że ludzie nie słuchają spokojnego głosu. Za to na szepty i próby dyskrecji nadstawiają ucha o wiele chętniej.
- Cóz, ja specjalizuje się w przyzwaniach. Mogę przyzwać ze dwa golemy do rozbiórki tej chałupy i jesli skoczysz po dwie butelki mineralnej to przyzwę mą najpotężniejszą istotę - zaproponował drugi z magów.
Max uśmiechną się - To może weźmiemy ze dwie ze sobą, tu na ulicy na niewiele się przyda taki wodny demon, ale wewnątrz czemu nie - powiedział, wstając i ruszając do kiosku, aby kupić wodę.
Richard zaś odpiął od roweru swe plastikowe wiaderko i zamyślił się...przecież golemy mogły rozwalić siacnę z rurą....Nie pomyślął o tym wcześniej.

Uzbrojeni w wiaderko i dwie mineralne, podeszli do budynku. Musieli wyglądać nietypowo razem, bo od czasu do czasu ktoś na nich zerkał (czy może raczej, kobiety zerkały na Maxa).
Brama była otwarta, wystarczyło więc wejść, jednak co dalej? Przed nimi widniała klatka schodowa - mogli pójść albo w górę, albo w dół. Logika nakazywała jednak iść w dół - bo gdzież indziej mogli znaleźć nekromantę? Od samego progu poczuli dziwną presję - jakby psychiczny smród zgniłych jaj. Coś było nie tak z tym budynkiem i ewidentnie coś było nie tak z piwnicą - ach te stereotypy...
Na całe szczęście, nikogo więcej nie widzieli.
Richard nie czekając przyzwał do siebie Miśka by poczuć się bezpiecznie, a następnie Kuzyna Miśka by bezpiecznie mógł poczuć sie również jego nowy towarzysz. Nastepnie ściśnięty w nowopowstałym tłumie druid przewrócił wiaderko, usiadł na jego spodzie i rzucił: -To może ja zrobię zwiad, co?
Max skinął głową i sam także skupił się na magii płynącej w tym budynku. Uznał, że warto do tego wykorzystać swoją bransoletę, aby poznać rodzaj i zakres magii zastosowanie przez nekromantę. Potwierdziło się jedynie przypuszczenie, że cokolwiek to jest, jest na dole. Zła aura była zbyt... zbyt gęsta, żeby cokolwiek przez nią zbadać.
Richard zaś zamruczawszy cos pod nosem wyciąął śliczną buteleczkę a następnie otworzywszy ją spojrzał wprost przed siebie, gdzie ujrzał swego kochanego, słodziutkiego, wiernego sylfa. Zapytał go więc: -Mógłbys się rozejrzeć? Jakby coś było nie tak wołaj to Miśki przyjdą ci na pomoc.


Eteryczna, ledwie widoczna istotka momentalnie zniknęła. Nie było jej może pół minuty, a kiedy wróciła, oznajmiła, że nikogo nie widziała w tym budynku - jakby był opuszczony. Cały.
Okej. To było trochę niespodziewane. Cóz, chyba i tak było trzeba iść do tej piwnicy....- To co, idziemy? - zaproponował, po czym rzucił do Miśka: -Jak wejdziemy rozwal ścianę z rurą od wody.
- Czemu nie - odpowiedział i ruszył w stronę schodów.

Zeszli wąskimi schodami, na których Misiek i Kuzyn Miśka z ledwością się mieścili. Okazało się, że w piwnicy jest stosunkowo jasno – niewielkie okienka dawały zaskakująco dużo światła.
Pomieszczenie było duże i wyglądało, jakby ktoś dodatkowo je powiększył, burząc jedną ze ścian. Ze szczątków wystawały rury, jednak nie ciekła z nich woda, a powietrze było suche.
Pierwszy wyszedł Max, tuż za nim Kuzyn Miśka, potem Richard, a końcówkę obstawiał Misiek. Magowie nie zauważyli kręgu, dopóki weń nie weszli, a wtedy było już za późno.
Potężna bariera wyrosła momentalnie, odcinając ich od świata zewnętrznego. Misiek, który nie został w nią złapany, pozbawiony nieoczekiwanie mocy pana, rozpadł się w kupkę gruzu.
- Mam cię – powiedział głos i zza jednej z kolumn wyszedł mężczyzna odziany w skórzany płaszcz i kapelusz. W jednej ręce trzymał długą, zaopatrzoną w runy laskę, w drugiej... pistolet?


Oczywiście można było maga zabić bronią zwykłych ludzi... ale... nikt takich metod nigdy nie stosował! Wywoływało to zbytnie zamieszanie, chociaż Max słyszał kiedyś, że kilku członków z rady zaczęło interesować się bronią palną.
Mężczyzna spojrzał na pochwyconych i uniósł zdumiony brwi, jednak nic nie powiedział.
 
deMaus jest offline