Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2013, 22:26   #7
Krakov
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
- Ranek! - niemal wykrzyknął mężczyzna, wyraźnie ożywiony, a jego oczy zalśniły dziwnym blaskiem.
- Doskonale... Doskonale... - dodał już ciszej, wypowiadając słowa szybko i z wyraźnym podekscytowaniem.
- No, na co czekasz? Pomóż mi wstać! - rzucił tonem, który dawał do zrozumienia, że jest to coś najbardziej oczywistego na świecie.
- Żwawiej, żwawiej! - popędzał, gdy Shira zaczęła dźwigać go z ziemi, krzywiąc się nieco, będąc zmuszoną dotykać jego brudnej odzieży. W końcu jegomość stanął na w miarę równych nogach, dość mocno opierając się na ramieniu dziewczyny, by utrzymać tę pozycję.
- Dobrze - w jego głosie brzmiało coś jakby pochwała. Ciężko było jednak powiedzieć czy chwali swą pomocnicę czy samego siebie. Pomocnica owa nie miała nawet specjalnej ochoty by się nad tym zastanawiać. Jej zmysły skutecznie przytępiał odór, który musiała znosić służąc feralnemu kupcowi za podparcie. Natychmiast przyszło jej do głowy, że nie zawsze miał tyle szczęścia jak przed chwilą, kiedy udało mu się udekorować wymiocinami zaledwie jeden but.
- Naprzód - wskazał w końcu drogę do najbliższych namiotów kiwnięciem ręki. Shira przez chwilę sama miała ochotę pożegnać się z ostatnio spożytym posiłkiem, ale udało jej się opanować torsje. Ostatecznie wzięła głęboki oddech i krok za krokiem powiodła mężczyznę, we wskazanym kierunku.

Kilkadziesiąt metrów zdawało się drogą bez końca. Dziewczyna była silna jak na swoją posturę, a jednak musiała przyznać, że takie "prowadzenie" rosłego mężczyzny jeszcze kilka kroków dalej byłoby ponad jej możliwości. Chwilami było to zresztą bardziej wleczenie. O ile bowiem w słowach i narzekaniach jegomość wydawał się całkiem przytomny i trzeźwy, o tyle jego ciało potrzebowało jeszcze trochę czasu, by dojść do tej kondycji. Dość powiedzieć, że nie przez cały czas było dlań oczywiste, że aby iść naprzód, należy przestawiać nogi. Najlepiej w tym właśnie kierunku.

Gdy stanęli przed drugim z kolei namiotem handlowym, kupiec zatrzymał się i uwolnił z podtrzymującego uścisku dziewczyny. Chwiał się nieco, ale jakimś cudem był w stanie ustać na nogach.
- Chodź za mną - rzekł do Shiry widząc, że ta odsuwa się od niego, ucieszona możliwością zaczerpnięcia świeżego powietrza. - Będziesz świadkiem... mojego tryumfu! - dodał jeszcze wchodząc do środka, a dziewczyna, chcąc nie chcąc, podążyła za nim.

Wnętrze namiotu było obszerne. Biało czarny materiał ścian i dachu tworzył pokaźny pawilon w kształcie sześciokąta. W rogu rozłożone było tylko jedno posłanie. Resztę powierzchni zajmowały różnorakie stojaki i kufry. Na większości z nich wciąż można było dostrzec eleganckie suknie i surduty, jak również rolki surowych tkanin różnorakich barw.

Na środku kilku młodzieńców, na oko kilkunastoletnich skrzętnie pakowało wszystkie dobra do kolejnych skrzyń i ustawiało je pod ścianą, w pobliżu wyjścia. Ich pracę nadzorował w milczeniu niewysoki, krępy jegomość. Jego elegancki strój, pokryty był pasiastym wzorem. Ciemno brązowe pasy przeplatały się z jasnymi. Mankiety i kołnierz obszyte były falbankami, klamry dostojnych butów i skórzanego pasa pobrzękiwały złotem.

- Mario, mój przyjacielu! ozwał się jej towarzysz, występując naprzód. Shira znów mu się przyjrzała. Jego strój mógł być całkiem podobny do odzienia tego drugiego... Kiedyś...
- Przychodzę dobić targu - kontynuował mężczyzna, jednak człowiek zwany Mario nie zwracał na niego uwagi.

Trzeźwiejący kupiec zasępił się i skupił wzrok na uwijających się przy pakowaniu chłopcach.
- Co oni robią Mario? Dlaczego pakują moje rzeczy do skrzyń?
- Bo to już nie są twoje rzeczy, Kaylus.
- Jak to nie moje? - żachnął się i zachwiał nieomal się wywracając - Przecież przychodzę tak jak się umawialiśmy! O świcie! I mam pieniądze!
Mario po raz pierwszy spojrzał na swego gościa.
- Przychodzisz? - odparł podniesionym tonem - O świcie, co? A tak się składa, że miałeś oddać złoto do wieczora. Do przedwczorajszego wieczora, Kaylus!
Kaylus zamilkł, przestał się nawet kiwać na boki. Po chwili jednak potrząsnął głową i zaczął wyciągać zza pazuchy skórzane sakiewki. Raz po raz rzucał je na klepisko z brzękiem. Piąta, ostatnia sakiewka, upadając na pozostałe rozwiązała się. Na ziemię rozsypało się kilkanaście błyszczących złotych monet. Shira nie widziała ich dokładnie. Jedno było jednak pewne: byly zbyt drobne, by być cesarskimi dukatami.
- Zabieraj swoje pieniądze, Kaylus - Mario odwrócił się od niego plecami. Złapał za rękaw wciąż dumnie prezentującej się na drewnianym stelażu zielonej sukni. Zdawał się podziwiać miękkość materiału... - To wszystko.. już nie jest ani twoje, ani moje. Mówiłem ci, że mam kupca. I tak wystawiłem jego cierpliwość na ciężką próbę, każąc mu tak długo czekać. Więcej nie mogłem zrobić. - Mówił spokojnie, a jednak w jego głosie dało się znaleźć odrobinę troski.

Kaylus chwiał się w milczeniu. Nie wytrzeźwiał jeszcze do końca, był jednak na tyle przytomny by rozumieć swą sytuację. Beznadziejną, z tego co można było wywnioskować. W końcu ukucnął i zaczął zbierać swoje złoto, podpierając się jedną ręką. Gdy monety wrociły na należne im miejsce w sakiewce, ta, wraz z pozostałymi została znów skrzętnie ukryta pod ubraniem. Mężczyzna wstał, odwrócił się na pięcie i nie odzywając się, ani nie patrząc na nikogo wyszedł na zewnątrz.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline