Wątek: Deus le volt
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2007, 15:34   #1
Arango
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Deus le volt

9 IV 1097 Bizancjum

Mineło równe pół roku od czasu, gdy pierwsze normańskie statki odbiły od nabrzeży portu Bari i zabierając krzyżowców z Sycylii przewiozły na terytorium bizantyjskie. Tu pieszo starą rzymska droga via Egnatia część z nich dotarła wiosną do Konstantynopola. Mieszkańcy podejrzliwie patrzyli na wojska niedawnych wrogów, nie skąpili jednak zgodnie z cesarskim rozkazem zaopatrzenia i furażu.
Miasto wywarło wielkie wrażenie na przybyszach, zda się być istnym mrowiskiem pełnym targów i sklepów, różnorodnie odzianych kupców, żołnierzy, kapłanów, rozmawia sie tu w kilkunastu językach, a wszędzie panuje wszechobecny gwar.
Dla tych, którzy przyłączyli się do Boemunda z zachodniej Europy jawi się to miasto cudem nieomal, trochę strasznym, ale jak wszystko co nie poznane pociągającym.

Reinfrid de Remaucort

Schodził dumnym krokiem po trapie. Był w końcu kuzynem samego Boemunda, dalekim, co prawda i niezbyt znacznym, ale jednak. Humor psuło mu jedynie wspomnienie burzy, która zepchnęła jego mini-flotę z kursu, spowodowała opóznienie i zatopiła jeden ze statków.
Tuż za nim kroczyło dwóch jego synów Adhemar i Ernaut. Mimo iż byli to już wcale doswiadczeni wojownicy, to charyzma, czy raczej despotyzm ojca powodowały, że byli mu ślepo posłuszni.
Zatknął kciuki za pas i potoczył wzrokiem po porcie. Na cycki św Agnieszki wpaść tu znienacka w kilkanaście okrętów z dobrą drużyną i można wzbogacić się do końca życia. Spojrzał pogardliwie na dwóch bizntyjskich strażników przechodzących mimo. Zalatywało od nich perfumą i Reifrid skrzywił się. Jemu i jego synom nie dotrzymała by pola nawet dwudziestka takich jak Ci.

Jean de Zintin

Nareszcie flota dopłynęła do portu. Jean przyklęknął i w krótkiej acz żarliwej modlitwie podziękował Bogu za szczęśliwy koniec podróży. Podniósł się i poczuł dumę rozglądając się wokół. Wojsko Reinfrida, choć nieliczne, składało się z zaprawionych w bitwach wojów i choć liczyło niespełna 300 ludzi stanowiło znaczną siłę. Razem z towarzyszącymi im pielgrzymami orszak liczył ponad 500 dusz różnych narodowości i wyznań. Ot i teraz zwrócony twarzą ku Wschodowi, klęczał na modlitewnym dywaniku jakiś Arab składając dank Allachowi.
Rycerz skrzywił się, jak na jego gust, Boemund, choć prawy chrześcijanin był stanowczo zbyt tolerancyjny dla tych synów Szatana.
Poruszył ramieniem i aż skrzywił się z bólu. Wybite podczas burzy dokuczało piekielnie i Jean postanowił znalezć jak najszybciej kapłana, który modlitwą do świętego Jerzego uleczyłby je.

Abdul ibn Tuwayr al Jannach

Widok Konstantynopola wprawił Araba w zdumienie. Było jeszcze większe, kolorowe i rojniejsze niż wynikało to z opowiadań. Po chwili otrząsnął się z zachwytu i postanowił spęłnić przyrzeczenie złożone na morzu. Choć nie można było go nazwać przesadnie religijnym, to przeżyta burza zmienila jego podejście do religii, a przysięgę Bogu trzeba było jednak dotrzymać.
Z westchnieniem dotknął ręką boku, gdzie do niedawna przypasany miał bukłak wina. Choć Prorok zakazał picia, Abdul jako medyk, tłumaczył sobie spożywanie go wyłącznie celami medycznymi, a wszak Allach nie zabronił mu przecież się leczyć. Na wszelki wypadek jednak, dbał by pić zawsze w domu, pod dachem, w ostateczności zaś pod figowcem w ogrodzie, którego gęste gałęzie zasłaniały go przed wzrokiem Najwyższego.
Teraz jednak zgodnie z przyrzeczeniem jego bukłak walał się gdzieś porzucony na okręcie, lub też opróżnił go już jakiś opasły Norman.
Ze swych bagaży wyciągnął dywanik i klęcząc odprawił pokłony w podzięce Allachowi.
Jednocześnie rozmyślał nad dziwnymi kolejami losu, które go tu przygnały.

Arturo Lique

Wytoczył sie spod pokładu i oparł o burtę oślepiony słonecznym blaskiem. Ostatnie dni spędził, albo przechylony przez burtę, albo rzygając do wiadra. Czuł się słaby i obolały. Odrobinę jego humor poprawiał bukłaczek skryty pod habitem. Leżał na wierzchu zapomniany w rozgardiaszu towarzyszącemu wyładunkowi i brat Arturo poczuł się w obowiązku zaopiekowania sie nim.
Obok pary wojów znosiły zawieszone na drągach kolczugi i kapłan pospiesznie usunął się na bok. W ogóle na okręcie miał wrazenie, że wiecznie stoi komuś na drodze. Oby już zejść na ląd, ale rozkazy Reinfrieda jasno precyzowały kolejnośc wyładunku.
Najpierw rycerze, potem oreż i konie, na końcu reszta. Tak brzmiał rozkaz Rennaucorta i choć Lique trząsł się w duchu z irytacji na takie traktowanie jego - sługi Bożego, to jednak nie śmiał się sprzeciwić.

Ragnar Troens

Podniósł do ust skibkę chleba ofiarowaną mu przez jakąś miłosierną duszę. Choć skute ręce utrudniały jedzenie powoli zaczął przeżuwać małe kęsy. Miał nadzieję, że wraz z dopłynięciem do Bizancjum jego los ulegnie poprawie. Popełnił co prawda zbrodnię straszną, wykluczającą go z szeregu prawych wojowników, ale tu mógł się liczyć każdy miecz, a on juz dał dowody, ze potrafi nim władać.
Rozmyślenia przerwał kopniak zadany obutą w ciżmy nogą. Ragnar podniósł wzrok i ujrzał Amalryka z Reggio, rycerza żywiącego chyba doń osobista urazę, bo nie przepuścił nigdy okazji by dać mu odczuć, ze jest teraz kimś gorszym od prostego sycylijiskiego wieśniaka.
Zmrużył oczy i zmierzył napastnika bezczelnym wzrokiem.

Falke

Maszerował w stronę portu. Stugębna plotka rozniosła już po mieście wieść o przypłynięciu małej normańskiej floty. Właśnie czegoś takiego szukał. Kuzyn Boemunda, rycerz doświadczony, ale nie wielki wielmoża. Zapewne potrzebować będzie człowieka znającego Bizancjum i stosunki w mieście, a on przebywając w nim blisko dwa miesiące, zdążył zawrzeć już pewne znajomości.
Poprawił najlepsze odzienie, jakie włożył dziś na siebie, by godnie się prezentować i śmiałym krokiem, choć z duszą na ramieniu ruszył w kierunku mężczyzny schodzącego po trapie drakkara. Nie mógł się mylić, postawa i dumna mina wskazywała wyraznie, ze to właśnie Reinfried słynny onegdaj pirat i zdobywca.

Wyładunek oręża z normańskich okrętów
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 21-04-2007 o 19:20.
Arango jest offline