Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2013, 10:51   #4
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Cytat z wykładu na uniwersytecie nowojorskim

Ciekawe co powiedziałby Neron, gdyby ujrzał pożogę jaka ogarnęła kulę ziemską. Płonął Rzym, płonął Paryż, płonął Londyn, płonął cały świat. Jakież dzieło musiałoby powstać by wynagrodzić ludzkości to zniszczenie i śmierć?

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4N3N1MlvVc4[/MEDIA]

Dziennik Ronalda Logana

Przestałem już liczyć dni, nie wiem jaki mamy miesiąc. Minęło sporo czasu odkąd Stany ogarnęło szaleństwo, a psychopatów wciąż przybywa. Dawno już nie prowadziłem zapisków, nie miałem do tego głowy. W ciągu trzech tygodni widziałem więcej trupów niż podczas całej służby w Iraku. Nie ma już sklepikarzy, urzędników, policjantów, zostali tylko mordercy i mordowani. Drapieżniki i ich zwierzyny. Nigdy nie chciałem dołączyć do żadnej z tych grup, ale los nie był wobec mnie tak łaskawy, nie miałem wyboru. Miałem krew na rękach, tak jak wszyscy w tych czasach. Musiałem chronić rodzinę, ukrywałem moich najbliższych w ruinach, a sam wyruszałem po jedzenie, wyruszałem walczyć z ludźmi, którzy kiedyś byli moimi przyjaciółmi. Widziałem jak kule masakrowały czaszki moich sąsiadów, jak ostrze topi się w ich szyjach. Patrzyłem jak dzieciak Hendersonów, wciąż ubrany w strój z KFC, jęczy w agonii, bo przestrzelone płuco powoli go zabijało. Mimo to w dłoni ściskał nóż i byłem przekonany, że gdybym tylko schylił się by mu pomóc, nie zawahałby się mnie dźgnąć. To chory świat, a ja jestem jego częścią. Jestem narzędziem mordu. Maszyną do zabijania, bestią spuszczoną z łańcucha.

***

Wczoraj opuściliśmy Kansas, tu nie ma już dla nas miejsca. Spotkaliśmy paru porządnych ludzi, ostrzegli nas przed kanibalami atakującymi podróżnych, my postanowiliśmy kierować się na zachód, oni na wschód. Nasze drogi się rozeszły.

***

Parę dni temu nocowaliśmy na wzgórzu w niewielkiej jaskini dobrze skrywającej nas przed wzrokiem ludzi, trudno dostępnej też dla zwierząt, co czyniło z niej schronienie bliskie idealnego. Przeszył mnie dreszcz, gdy w pobliżu rozległy się strzały. Wyczołgałem się z jaskini, doskonale znałem ten dźwięk, serie z Kałasznikowa cięły powietrze. Z naszej pozycji dobrze widziałem gdzie toczy się walka, mrok skrywał odległe sylwetki, lecz błyski wystrzałów były doskonale widoczne. Drake również spoglądał w dół wzgórza.

Nie mogłem uwierzyć, gdy Drake zaczął nagle radośnie cmokać, tańczyć, podskakiwać. Klaskał od czasu do czasu wskazując palcem strzelaninę. Cieszył się. Chciałem żeby przestał, Boże przebacz mi, ale uderzyłem go, uderzyłem bardzo mocno. Zatoczył się, a potem ukrył w ramionach Emmy i cicho płakał. Nie rozumiał mnie, a ja nie rozumiałem jego. Tam w dole widziałem śmierć, ludzkie szczątki i grozę. Teraz rozumiem, że on widział tam coś innego, dla niego były to tylko małe światełka rozjaśniające noc. Świetliki raz po raz pojawiające się na horyzoncie, jedna z nielicznych atrakcji odkąd porzuciliśmy dom.

Katastrofa dotknęła cały świat, ale każdy z nas miał w sobie piętno katastrofy osobistej. Każdy przechodził ją na swój sposób. W obliczu własnej tragedii łatwo zapomniałem, ze Drake wciąż był dzieckiem. Wszystko co robił było niewinne.

Strzały ustały nad ranem.


Zapiski Marka Wickhama

Znałem to spojrzenie, szalone i nieprzewidywalne, zwykle wycelowane było we wrogów, ale nie teraz. Na jego linii w tej chwili byłem ja. Drake Logan już na co dzień nie wygląda jak potulny baranek, jest szeroki w barach i umięśniony, jego ręce, tors i plecy pokryte są licznymi bliznami. Twarz jest twarda, zarośnięta, dotknięta przez życie. Na stole leżał jego obrzyn z wieloma nacięciami na kolbie, od dawna nie dodawał nowych, jak powiadał – Po Gallup i tak straciłem rachubę. Tu i teraz robił bardziej przerażające wrażenie z jego wściekłą miną i zaciskającymi się pięściami niż kiedykolwiek indziej.

Wiedziałem, że III Zwiadowczy zrobił mu coś, o czym nie chciał mówić, porwali go i torturowali, ale to nie ból fizyczny, a psychiczny wyrządził najwięcej szkód. Znaliśmy się już od dwudziestu lat, zaryzykowałbym nawet, że byłem najbliższą mu osobą, nawet jeśli sam nigdy by tego nie przyznał. Przymykałem oko na jego dziwne zachowanie, ale w końcu nie wytrzymałem. Podsunąłem mu wycinek z gazety nowojorskiej, nagłówek miał tytuł „Masakra w hotelu! 16 zabitych, policja szuka sprawców!”. Poczekałem na jego reakcję, ale gdy długo nic nie mówił, po prostu spytałem wprost czy to jego sprawka, czy chodzi o III. Powiedziałem żeby wreszcie wyrzucił z siebie ten syf. W ten oto sposób doszliśmy do tej chwili. Mięśnie miał napięte, nie byłem pewien czy nie chwyci obrzyna (albo świętej Betty) i nie rozwali mnie na miejscu.

- Lincoln – powiedział, to była moja stała ksywka i nigdy nie mówił do mnie po imieniu – To był jeden wielki pierdolnik, moja sprawa, moje gówno. – Wypuścił powietrze i opadł ciężko na oparcie krzesła jakby był zmęczony utrzymywaniem się w ryzach. Zamknął oczy, a ja odetchnąłem.

Powinienem się przymknąć, ale raz się żyje więc zaryzykowałem i spytałem czy zabił tych ludzi. Kusiłem los.

- Czujesz ten zapach? To krew. Śmierdzę krwią tak jak ci, którzy mnie wtedy dopadli. Dlatego w końcu każdy z nich skończy w piachu. Wiem, że znajdę każdego, bo tych twarzy nie zapomnę – odrzekł wymijająco, ale widząc moją minę w końcu przyznał – Jeden z nich był u was.

Nie śmiałem pytać o nic więcej, ani o to co się stało, ani o szesnastu martwych. Nie musiałem zresztą, bo zaczął mówić sam. Może faktycznie uznał, że nadeszła już pora by po latach to z siebie wyrzucić, a może po prostu chciał żebym się odczepił. Tego nie wiem. Wiem jednak, że czekała nas bardzo długa noc i na jednej butelce nie miało się skończyć.


***

Po jego czole spływał pot, nogi pracowały bez wytchnienia jak nigdy dotąd. Jonathan nie żył, podobnie jak większość jego towarzyszy. Szlag trafił prawie trzydzieści osób, ale była jeszcze szansa na ucieczkę, choć tylko nieliczni ją mieli. Powrót po Cutlera wydawał się szaleństwem i tym właśnie był. Mimo to nie zastanawiał się, dobrze byłoby powiedzieć, że kierowała nim lojalność wobec towarzysza, ale sam miał wrażenie, że to jego własna głupota go napędza. Za późno zauważył dwóch wrogów nadciągających z jego prawej strony, pierwszego zdążył jeszcze ściąć serią z Fala, ale następny dopadł go i zwalił się na niego niczym kłoda. Obaj runęli na ziemię, napastnik był silny i ciężki, daleko było mu do Maczetorękiego, ale jego masywne łapska oplotły już szyję Logana i zaciskały się na niej z godnym podziwu uporem. Drake próbował walczyć, ale żadne ciosy nie robiły na wrogu wrażenia. Gdyby nie noktowizor, który skutecznie zasłaniał jego oczy, wróg zapewne zauważyłby, iż powoli zaczyna je wywracać. Resztkami sił wymacał dłonią kaburę przypiętą do spodni, palce musnęły rozpaczliwie rękojeść rewolweru, z wolna zacisnęły się na niej. Wtedy świat przyspieszył, broń zaskakująco szybko opuściła swoje miejsce pociągnięta do góry silnym i zdecydowanym ruchem, lufa na ułamek sekundy znalazła się przy uchu napastnika, a potem rozległ się huk. Cielsko bezwładnie opadło na Logana, a ten nie bez problemów zrzucił je z siebie.

Oparł się na łokciach i przez chwilę ciężko oddychał, nie mógł sobie jednak pozwolić na chwilę słabości. Przerzucił Fala przez ramię postanawiając zaufać swojej Betty. Tym razem, gdy dwóch kolejnych napastników pojawiło się przed jego oczami, był już przygotowany. Dwa pociski 5.56 posłały ich w cholerę jeszcze zanim zdali sobie sprawę z jego obecności.

Wreszcie ich zobaczył. Oto spoglądał na symbol ich klęski, jeden z najgroźniejszych drani jakich znał na tym świecie, z koprocesorem bojowym w bebechach i maczetą zamiast fiuta właśnie przegrywał swoją walkę. Drake nie sądził, że kiedykolwiek zobaczy jak ktoś walczy z Cutlerem jak równy z równym. Nie mógł go jednak zostawić, nie po tym jak James nie bacząc na niebezpieczeństwo rzucił się na najgorszych twardzieli. Trzy pociski wydobyły się z lufy, jak szalone pędząc Cutlerowi na ratunek, trzy diabelskie kule mknęły wypełnić swoją morderczą powinność. Betty jeszcze nigdy go nie zawiodła, ale nawet ona nie miała szans poradzić sobie z wrogiem nafaszerowanym wszczepami. Kule odbiły się od pancerza, nie wyrządziły krzywdy, lecz to wystarczyło by napastnik zdecydował się na odwrót. Teraz musiał zabrać Cutlera, który w dawnym świecie zapewne zgarnąłby kilka medali, teraz mógł liczyć jedynie na wdzięczność towarzyszy.

Na horyzoncie pojawił się Carlsson, Wood i Młody.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ww5GXbk58R0[/MEDIA]

Jeżeli szczęście jest dziwką to tylko pięciu klientów miało czym zapłacić.

Tworzyli najdziwniejszą zbieraninę jaką można było spotkać teraz na pustkowiach, pozbawieni domów i przyjaciół, zdani jedynie na siebie, siłę własnych rąk i potęgę karabinów. Wbrew wszystkiemu i wszystkim zdołali przetrwać. Upodleni, zmęczeni, pozbawieni zapasów amunicji i prowiantu, niektórzy nie mieli przy sobie nawet sztuki broni. Błąd popełniłby jednak każdy, kto zlekceważyłby tę piątkę, bo ciężko było znaleźć równie doświadczonych i twardych najemników.

Za ich przetrwanie odpowiedzialny był tropiciel Baszar, to on przeczesywał okolicę w poszukiwaniu jedzenia, żaden z pozostałych nie mógł mu dorównać w skradaniu. Wood, były członek II Zwiadowczego, należał do najlepszych strzelców jakich ten świat widział, był zabójcą maszyn, którego celne oko i czuły spust były niemalże legendarne. Zawsze można było też liczyć na Cultera. Maczetoręki był wielkim, ciężkim skurczybykiem. Typem, którego nie tylko nie chciałoby się spotkać w ciemnej uliczce w Detroit, ale nie chciałoby się go spotkać także nigdzie indziej. Koprocesor w jego ciele czynił z niego maszynę nie do zatrzymania. Młody, przez Logana często nazywany Szczeniakiem, był specjalistą od komputerów, broni i składania ich do kupy po walce. Trzymał się z tyłu, ale jego zdolności robienia mumbo jumbo z elektroniką były bezcenne. Wreszcie i ostatni z nich – Drake Logan – weteran bitwy pod Gallup, były członek Visotroniki. Radził sobie dobrze z bronią krótką i karabinami. Uzbrojony był w FN Fal, obrzyna i jego najciekawszą zabawkę Betty – potężny rewolwer ładowany amunicją 5,56. Jedyna pamiątka po ojcu, pomijając dziennik, z którym Logan nigdy się nie rozstawał.

Znaleziony przez Carlssona bunkier wydawał się być największym skarbem na jaki mogliby się natknąć. Mógł tam czekać na nich raj, ale równie dobrze i zguba, z drugiej strony na pustkowiach była tylko śmierć. Nawet jeśli Baszar stawałby na głowie by zapewnić im środki do życia, w końcu ktoś ich dopadnie. Potrzebowali chwili na odpoczynek.

Młody zajął się konsolą, Drake wyczytał z jego twarzy, że nie tak łatwo było
sobie poradzić z oprogramowaniem. Pozostali mogli jedynie czekać, w tym momencie wszelkie żarty na temat Szczeniaka były przynajmniej nie na miejscu, bo teraz wszyscy inni byli bezużyteczni. Ustawili się więc na pozycjach bojowych, Wood osłaniał tyły, Drake stał przy Młodym, a Baszar i James byli przed nimi.

W końcu droga stanęła otworem, a przed nimi pojawił się robot. Nie wyglądał na uzbrojonego, ale maszyny Molocha też czasem wyglądały niewinnie, a w jednej chwili potrafiły uruchomić całe swoje ukryte uzbrojenie i zacząć pruć do pechowców, którzy nie rozwalili ich od razu. Ten typ robota miał trzy ekrany przedstawiające oczy i usta, co zapewne miało upodobnić go do człowieka, ale efekt był dość groteskowy. Nad nimi zawieszony był mózg chroniony przez kulistą osłonę.

- Demon – krzyknął Baszar i z maczetą gotową do ataku ruszył przed siebie.

Cutler także nie pozostawał w tyle, porywał się na robota z nożem w dłoni i zapewne każdy inny człowiek wyglądałby w tej sytuacji śmiesznie. James jednak z ostrzem robił cuda i zamykał usta wielu niedowiarkom. – Mózg… - powiedział.

Lynx był gotowy do ataku, szedł tuż za Maczetorękim i Baszarem z przyłożonym do ramienia Scarem. Na ugiętych nogach przyglądał się dokładnie wnętrzu bunkra. - Spokojnie panowie. James włącz tryb myślenia. Złom nie jest uzbrojony, to chyba jakiś komunikator albo coś podobnego. Zobaczymy co zrobi, w razie czego bez problemu go rozwalisz – wyjaśnił im, choć sam trzymał broń w gotowości. Obejrzał się szukając wzrokiem Młodego. - To chyba robota dla ciebie.

- Na froncie mózgi też nie były uzbrojone
– zaprotestował James wstrzymując atak - Kierowały natomiast poczynaniami całej masy mobsprzętu. Jak gdzieś tu są maszyny to może ich zaalarmować.

- Wiem czym kierowały
– odparł sucho zabójca maszyn - Póki co nam nie zagraża. Młody, kurwa, chodź tu do cholery – dodał podniesionym głosem.

Nie było potrzeby ponaglać Młodego, bo ten już stał za Woodem. – Przecież jestem – powiedział, a Lynx wzdrygnął się, zdając sobie sprawę z jego obecności. Tymczasem Młody, także uzbrojony, ominął pozostałych i ostrożnie podszedł do maszyny. - Jeśli to coś miałoby podnieść alarm to zdążyłoby to zrobić już dawno temu.

- Skrupuły jak byśmy mieli zajebać noworodka...
- powiedział Cutler patrząc na Baszara jakby szukał u niego zrozumienia, trafił zresztą idealnie.

- Na skrupuły i żylaki pomaga moczenie odbytu we wrzątku – odparł tropiciel tak naturalnie, że nikomu nawet nie przyszłoby pomyśleć, że może żartować - Na demony zaś pomaga stal. – Jego twarz była jak wyryta w kamieniu, lecz pod tym pozorem kryła się mieszanina strach i gniewu, jakby walczących o dominację nad Indianinem. Zawsze tak się działo, gdy Baszar miał do czynienia z maszynami.

- Nie wygląda groźnie – rzekł Logan, sam co prawda skoncentrował całą swoją uwagę na potencjalnym wrogu, celując swoją Betty w mózg robota. Zależało mu tylko by mieć czysty strzał na wypadek, gdyby ten elektroniczny złom zaczął kombinować. – Wood wie co robi.

- Wiem, Drake, wiem. – Cutler spokojnie spojrzał na Carlssona i Wooda. – Podejdę pod to ustrojstwo z Młodym… - Ostrożnie zaczął zbliżać się do robota.

- Tylko uważaj na naszego “demona” - rzucił Logan na wpół poważnie, na wpół drwiąco. Sam także powoli przesuwał się w bok aby lepie się przyjrzeć. – Przystojniaczek – skomentował.

Kiedy oni zastanawiali się co teraz zrobić, robot po prostu zaczął działać, ekrany imitujące oczy zrobiły na nie zbliżenie, a następnie oddalenie, jakby imitując wytrzeszczenie. Wydał się przez to jeszcze bardziej śmieszny, ale nikt się nie zaśmiał, bo maszyna cofnęła się szybko, a drzwi za nią zamknęły się.

- Trzeba go było zabić, gdy była okazja. Teraz sprowadzi ich więcej. Będą przygotowani – skarżył się wyraźnie niezadowolony i zaniepokojony takim obrotem sprawy Carlsson.

- Nie martw się. Zbyt wiele maszyn naraz w wejściu się nie zmieści. No i te większe w ogóle przez nie nie przejdą – uspokoił go James - W razie co wytniemy ich w przejściu nim rozprostują hydraulikę. – Uśmiechnął się z diabelską wręcz satysfakcją. - Lynx, mam tam wchodzić?

- Ekipa, otwieramy drzwi? I tak jesteśmy w dupie... to co, procedura taka sama jak ostatnio.
– Wood nie dodał nic więcej, w gruncie rzeczy nie musiał, byli zawodowcami i znali się na tyle długo, by wiedzieć co robić. Cutler zajął pozycję blisko wejścia, nie zasłaniał go jednak ani przed Młodym, ani Loganem.

- Koniec pierdolenia, wchodzimy - powiedział stanowczo Drake i jakby na dowód swoich słów zrobił krok do przodu i swoim wiernym rewolwerem wskazał na drzwi.

Wtedy grodzie podniosły się do góry bez niczyjej pomocy, jakby odpowiadając na wołania drużyny. Tym razem jednak nie pojawił się w nich śmieszny robocik, ale dwie poruszające się na gąsienicach, uzbrojone w groźnie wyglądające MP5 maszyny. Na moment zapanowała martwa cisza, lufy zostały wymierzone prosto w nich.



Ciszę przerwał głos dobywający się z głośnika, na swój sposób był nawet przyjemny, serdeczny, nasuwający skojarzenia z przemiłym starszym człowiekiem o nienagannych manierach i stroju. Jednak to co mówił zaprzeczało temu tonowi, w tym momencie bardziej zbliżając go do srogiego dziadka, który może dotkliwie ukarać swoich wnuczków. - Złamaliście prawa gościnności. Na mój widok wyciągnęliście broń bez agresji z mojej strony. – Usłyszeli jak główna gródź zlokalizowana za ich plecami powoli zaczyna się opuszczać. Byli w potrzasku, stali się bardzo łatwym celem, ale z MP5 nie wydobył się ani jeden nabój. - Powinienem was zabić, byłaby to czysta samoobrona, gwarantowana mi przez przedwojenne konwencje.

Jak z późniejszej rozmowy wynikło, głos należał do maszyny posługującej się imieniem Albert , szalenie wygadanej zdaniem Logana. Zarówno swym wtargnięciem, jak i słowami zdążyli mocno zajść mu za skórę i najwyraźniej urazić jego małe, czułe, mechaniczne serduszko. Drake nie zbyt zainteresowany był jego gadką, gdzieś miał algorytmy, jak dla niego Albert mógł się wypchać z tym całym słownictwem rodem z Młodego Technika. Grunt, że stanęło na tym, iż nie dojdzie do walki, gorzej, że zostali tu uwięzieni. Albert nie chciał ich wypuścić, odbierając to jako zagrożenie dla siebie, choć przynajmniej na razie nie postanowił ich zgładzić. Musieli jedynie oddać broń długą, Drake nie kupował bajeczki o trzymaniu się za rączkę i budowaniu zaufania, ale nie robił z tego problemu.

W pomieszczeniu z szafkami przeznaczonymi na karabiny znaleźli także jakiś kalendarz, zdjęcie parki na tle wodospadu, order, zapalniczkę Zippo z wyrytym numerem oddziału, papierosy, pordzewiały nóż składany i fotografię przedstawiającą żołnierzy stojących przed pustynną bazą. Drake z trudem rozpoznał wśród wojaków swojego ojca, znacznie się zmienił na przestrzeni lat, ale rysy pozostały te same, to wystarczyło by zyskać jego uwagę.

- Albercie, czy wiesz kto jest na tym zdjęciu? Gdzie je zrobiono? – spytał trzymając w dłoniach fotografię.

- Jak wejdziesz do wnętrza bunkra mogę je poddać analizie.


Nie pozostało mu nic innego jak przytaknąć.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline