Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2013, 20:54   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Galaktyka jest pełna wrogów: ohydnych mutantów, zdradzieckich Xeno, plugawych Heretyków, jednak żaden nie wzbudza gniewu i odrazy ludzkości bardziej niż Astartes, którzy porzucili Imperatora.


Granice Poznania
rzeczywistość zmian, Osnowa



Strateg Chaosu, Febris Abominius

Coś się zmieniło.

Była to zmiana subtelna, ledwo zauważalna w nieuporządkowanych torach, jakie przecinały drugą rzeczywistość. Była bardziej odczuwalna, niż możliwa do ogarnięcia. Delikatne przeczucie, nikłe doznanie, że nastąpiła zmiana... ale czy zmiany powinny dziwić? Czy powinny zwracać uwagę? Jednakże coś w nich było innego albo tak dyktowały odczucia. Coś, co zdawało się skupiać na obu czarnoksiężnikach, wirować wokół ich obecności niczym nieposkromiony podmuch wiatru, zataczając koła, jak rozbawione, beztroskie dziecko... tylko przez każdego z nich widziane było w innej formie. Bardziej... odpowiedniej.

To, co interesowało Stratega, to sama zmiana, której ku swojej irytacji nie mógł całkowicie ogarnąć. Za każdym razem, kiedy sięgał ku niej rozmywała się ona, przeciekając mu przez palce, nic nie robiąc sobie ze starań sługi Tzeentcha... udowadniając jak wiele mu naprawdę brakuje, aby zrozumieć drogi swojego boga.

Febris odczuwał zmianę jako chorobę, która trawiła nici rzeczywistości wprawiając ją w drżenia, kiedy starała się podburzyć jej podstawy. Gniły, obrastały pleśnią i kawałkami kruszały, rozplątując się, a kiedy jedna z nich wreszcie odpadała, wiązała się z inną dającą jej jeszcze podporę, o ile była wystarczająco silna. Reszta, słaba, poddawała się sile wiatru zmian ulatując w zapomnienie.

A może jednak nie?

Przewidywalność nie była cechą tej rzeczywistości, która nawet nie posiadała własnych praw, będąc rządzona wszystkim i niczym. Nie do poznania.

Coś się zmieniło... Coś powstało.

Cichy, ledwo słyszalny szept, odległy o niezmierzone odległości... a może jednak bliski, przylegający do ich ciał niczym druga skóra? Przylegający do cząstki ich istnienia.

Odległość była tylko iluzją.

Ledwo słyszalny... tylko czy naprawdę słyszalny? Czy to ich uszy odebrały przekaz? Czy w ogóle brali pod uwagę tak prosty scenariusz?

Dwa słowa dotarły do umysłu obu czarnoksiężników. Dwa słowa, które brzmiały...



Wnętrza Twierdzy Arbites
Twierdza Arbites, pierwszy poziom



Strateg Chaosu

...widzę cię.


Milczenie żołnierzy było niemą zgodą na przedstawiony plan. Strateg zdał sobie sprawę, że ma przed sobą ludzi, dla których sytuacja w jakiej się znaleźli była nowością; sytuacją, do jakiej nie przygotuje w pełni nawet najlepszy trening. Dopiero bitewny zamęt miał ocenić ich zdolności w sposób ostateczny, poddając krwawej próbie.

Próbie śmiertelnej dla części z nich.

Jericho nie był pewien czy żołnierze przystali na plan zgadzając się z nim w pełni, czy z powodu autorytetu jaki wzbudzał kulawy psyker. Stał się dla nich dowódcą, którego rozkazy miały poprowadzić ich do boju, a każda decyzja postawić na szali ich życia. Ufali w jego umiejętności, ufali jego ocenie sytuacji... ale czy ufali we własne możliwości?

Nie było już czasu tego testować.

Ośmiu żołnierzy ponownie ustawiło się parami, sytuując Stratega między czwórkami, w ten sposób oferując mu tyle bezpieczeństwa, na ile to było możliwe. W skupieniu ruszyli przed siebie uważnie stawiając każdy krok, licząc pokonywane stopnie. czarnoksiężnik zdał sobie sprawę w jak słabej znaleźli się oni pozycji, skupieni w niewielkiej przestrzeni, pnąc się powoli w górę ku nieznanemu terenowi. Nie mógł już jednak zmienić planu, a jedynie podążać już ustalonym.

Docierali już na szczyt niewysokich schodów, gdy zmysły Stratega wyczuły zbliżające się zagrożenie. Zdążył krzyknąć ostrzegawczo zatrzymując żołnierzy przed wychyleniem się za ostatni załom schodów, kiedy z góry został rzucony granat. Stojący na przedzie inżynier i weteran cofnęli się odruchowo, ale zamiast spodziewanego, zabójczego wybuchu z granatu wydobył się dym zasnuwający górę schodów ciemnością. Minęła może chwila, gdy pierwsza salwa pocisków przeszyła dym, uderzając niegroźnie w ścianę naprzeciw wyjścia. Żołnierze wycofali się jeszcze kawałek, z nerwowością zerkając przed siebie. Jeden z inżynierów na przedzie odwrócił się do Stratega.

- Sir, jakie rozkazy? - zwrócił się do swojego dowódcy z nutą niepewności w głosie.

Musieli pokładać w nim ufność, bo w tej chwili jedynie on i Imperator mogli przechylić szalę na korzyść ich zwycięstwa.

I przeżycia.



Pylon 7-my
nawodny port-podwodny monument mieszkalny, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Febris Abominius

...przybliż się.


Porzucone korytarze pylonu zdawały się ciągnąć kilometrami... co miało w sobie dużo prawdy. Miejsca, o których każdy wolał zapomnieć i trzymać się od nich jak najdalej, niczym od zarażonych Plagą Niewiary. Nie było w tym nic dziwnego, skoro właśnie tutaj najczęściej kończyli chorzy i wyrzuceni poza społeczeństwo. Osoby, których chciano się pozbyć lub które same postanowiły z różnych przyczyn opuścić zamieszkałe rewiry. Grodzie mające oddzielać sektory smętnie spoglądały na przemieszczającego się korytarzem Febrisa podczas sprawdzania porzuconych korytarzy, pokryte rdzą, zabrudzone szlamem, obdarte z całej godności, jaką kiedyś posiadały. Kroki Maga Rozkładu rozchlapywały niewielkie kałuże, a do butów przyklejało się błoto zmieszane z nieczystościami. W powietrzu czuć było chorobliwą wilgoć zdającą się osadzać na płucach, mającą mdłosłodki smak, którym ociekało.

Jakby cała przestrzeń była wielkim zbiornikiem ścieku i śmierci.

Febris nawet nie starał się omijać wody. W korytarzu słyszał jedynie swoje kroki dźwięczące w pustych przestrzeniach przy akompaniamencie ściekającej z sufitu wody, wydawałoby się w równych odstępach. Smętna muzyka rozbrzmiewała towarzysząc poszukiwaniom czarnoksiężnika. Te zapomniane przez mieszkańców sektory kryły tajemnice, które dla Febrisa były skarbami. Porzucone ciała nieszczęśników pokonanych przez choroby, głód czy okrucieństwo ludzi znajdowały tutaj miejsce spoczynku. Magus uśmiechnął się do siebie i odetchnął powietrzem noszącym znamiona słodkiej woni rozkładu, intensywniejszej od tej, którą zadawało się być ono przesiąknięte. Mogło to oznaczać zwłoki, na tyle świeże, aby wciąż nosiły w sobie wspomnienia życia... Leżały gdzieś pogrążone w ciemnościach jednego z wielkich pomieszczeń jakby w oczekiwaniu na osobę, która przygarnie je pod swoje skrzydła. Kogoś, kto ich nie odrzuci lecz utuli w ich wiecznym śnie, niczym dobry ojciec swoje przestraszone dziecię.

Nie wiedziały, że ich właściciele już dawno zostali objęci przez Ojca.

Woda skapywała leniwie z sufitu, spomiędzy plątaniny kabli, które przywodziły na myśl wijące się wnętrzności.

Miejsce, do którego zmierzał było otulone ciemnością, jednak to nie przeszkadzało Febrisowi. Nie potrzebował tych pośledniejszych zmysłów. Bez strachu, który nic nie znaczył dla kogoś, kto przyjął do siebie błogosławieństwa Nurgla, zagłębił się w mroki pomieszczenia i korytarzy. Usłyszał pisk szczura, który uciekał w popłochu przed zbliżającym się demonem śmierci. Małe łapki rozchlapywały wodę, a ten odgłos nikł szybko w głębi korytarza. Magus nie śpieszył się idąc spokojnie acz pewnie wdychając wszechobecny, przyjemny odór rozkładu.

Kapanie wydawało się przyśpieszać.

Niespodziewane poruszenie zaalarmowało Febrisa, chociaż powodowało ono jedynie drażniące zmysły mrowienie skóry. Po zamilknięciu odgłosu kroków, jakie sprawiał zdradziecki Astartes pomieszczenie nie wypełniło się całkowitą ciszą. Woda, jaka spływała po ścianach, kapała z góry i zaścielała podłogę mieszająca się z kawałkami ciał zdawała się nabrać własnego życia, podobnie jak ta znajdująca się w dziesiątkach małych zbiorników, które go otaczały. Każda kropla upominała się o swoje prawa.

Wtedy zobaczył falowanie.

Początkowo nie zwracało ono na siebie szczególnej uwagi do momentu, jak zdało się sobie sprawę, że we wszechogarniającej ciemności nie widać nic innego, jak właśnie te zmarszczenia tafli wody, będące doskonale widoczne pomimo braku światła. Czy jednak one same je wydzielały? Falowały kałuże, cała woda zdawała się drgać w tylko sobie znanym rytmie. Febris nie widział, ale czuł w jakiś sposób podświadomie, że to samo dzieje się z zawartością zbiorniczków.

Minęło ledwo kilka sekund zanim do dźwięków, jakie wydawała woda dołączył kolejny płynący własną falą nie od zbiorników do Febrisa, ale na odwrót, jakby miał swoje źródło właśnie u niego. Siewca zarazy usłyszał najpierw cichy szum wody, który miał być jedynie tłem, jak się okazało, a później głos...

- Jestem rad, że udało ci się wydostać z Łzawiciela, Lordzie Abominius.

...czarnoksiężnika Władców Nocy, Aslytha.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 05-06-2013 o 20:44.
Zell jest offline