Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2013, 02:16   #5
cb
 
cb's Avatar
 
Reputacja: 1 cb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemucb to imię znane każdemu
Natura, natura nigdy się nie zmienia. Owszem przybiera różne oblicza, płynnie przechodzi z jednego gatunku w drugi coraz to udoskonalając i wprowadzając nowe formy, jednak jej podstawowe prawa pozostają te same. Najważniejsze z nich to przetrwają tylko najlepsi.
Nie można tego zmienić, można jedynie mu sprostać lub zginąć próbując. Przez czas od opuszczenia Vegas Baszar robił wszystko, dwoił się i troił, by to oni okazali się najtwardsi. Pustkowia nie miały przed nim tajemnic. Tam gdzie inni widzieli tylko wypalone piekło on dostrzegał drogę do wolności. Prowadził nią swoje nowe plemię. Byle dalej od Vegas, Stalowych i Posterunku. W każdym z tych miejsc mieli pozamiatane. To nic pustkowia są duże a on da radę nauczyć tą grupkę jak przetrwać. Powtarzał to sobie od początku, powtarzał gdy polował dla rannego Jamesa, powtarzał gdy zacierał ślady, gdy wypatrywał i omijał patrole. Powtarzał prawie tak długo aż uwierzył. Jednak w głębi serca dostrzegał, że nie każdy z nich ma w duszy tyle spokoju by odnaleźć w naturze wolność. Niektórzy po prostu musieli walczyć.

Demony, to one powracały do Carlssona prawie co noc. Powracały w huku i dymie tak głośnym i przerażającym, że nawet krzyk nie był w stanie tego zagłuszyć. To te czerwonookie potwory o nadludzkich możliwościach już dwukrotnie odebrały mu rodzinę. To one ucieleśniały wszystko co naturze przeciwne.

Kolejny koszmar, kolejna bezsenna noc. Baszar dobrze wiedział, że już nie zmruży oka. Poszedł się rozejrzeć. Coś mu nie pasowało w tej jaskini którą wybrał na nocleg. To chyba obieg powietrza. Tak, to zdecydowanie to. Ruszył w głąb. czym głębiej tym wyraźniej dostrzegał ludzką ślady ludzkiej ręki w korytarzu. Cofnął się po resztę ekipy.


- To demon - rozdarł się Baszar. Chwycił maczetę i ruszył do szturmu. To był czysty odruch, instynktowa reakcja na bodziec wpajany mu od dziecka. Wystartował jedynie ułamek sekundy po Jamesie. Równie dynamicznie też wyhamował podświadomie reagując na ruch towarzysza. Dopiero po zatrzymaniu zarejestrował wypowiedź Linksa. - Spokojnie panowie. James włącz tryb myślenia. - Dlaczego mamy zachować spokój. Ta myśl była pierwszą sensowną. Przecież to maszyna czyli zło! Kolejna myśl, szybka jak błyskawica. Niezrozumienie Carlssona było tak wielkie, że postanowił poczekać aż sprawy nabiorą większego sensu. W końcu to nie on był zabójcą maszyn. - Złom nie jest uzbrojony, to chyba jakiś komunikator, albo coś podobnego. - Kontynuował swój wywód Wood. Z dalszej części rozmowy Baszar zrozumiał, że Links i James nie są zgodni co do przeznaczenia Robota. Zabójca zdecydował się skorzystać z wiedzy Młodego. Robot przez cały czas stał jakby nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje. W sumie to faktycznie z boku musieli wyglądać jak banda popierdoleńców. Najpierw, jak Natura przykazała, ruszyli by zmieść piekielnego wypierdka z powierzchni ziemi ale po chwili zatrzymali się i urządzają debatę, kurwa, poselską.
- Skrupuły jak byśmy mieli zajebać noworodka... - powiedział do Baszara Hegemończyk trafiając tym komentarzem w sedno.
- Na skrupuły i żylaki pomaga moczenie odbytu we wrzątku. - Odpowiedział z kamienną twarzą Indianin. - Na demony zaś pomaga stal. - Jako, że znali się już trochę to James mógł dostrzec, że pod kamienną z pozoru miną strach i nienawiść walczą o prymat. Jak zawsze z resztą gdy przychodziło do kontaktu z maszynami.
Drake skoncentrował swoją uwagę na celu, zgodnie z zaleceniem Cutlera wycelował w mózg robota, ale nie miał zamiaru strzelić. Przynajmniej jeszcze nie, jednak jeśli ta elektroniczna poczwarka zacznie coś kombinować to chciał mieć czysty strzał.
- Nie wygląda groźnie - rzucił i nie odwracając spojrzenia od robota dodał - Wood wie co robi.
Młody w tym czasie wyminął pozostałych i również trzymając broń w pogotowiu zbliżył się ostrożnie do robota - Jeśli to coś miałoby podnieść alarm to zdążyłoby to zrobić już dawno temu.
- Wiem, Drake, wiem. - powiedział Cutler rzucając spokojne spojrzenie najpierw w stronę Indianina, a potem w kierunku Wood’a. - Podejdę pod to ustrojstwo z Młodym... - dodał zbliżając się ostrożnie do robota.
W razie problemów James chciał osłonić ich speca przed ewentualnym atakiem.
- Tylko uważaj na naszego “demona” - powiedział Drake uśmiechając się, wciąż celował w mózg robota, powoli przesuwał się jednak w bok aby lepiej mu się przyjrzeć. - Przystojniaczek.
W tym momencie stało się to czego Baszar obawiał się najbardziej. Robot najpierw dał wyraz swojemu zdziwieniu robiąc zbliżenie a następnie oddalenie obrazów oczu na swoich ekranach a potem wycofał się zamykając drzwi. W sumie to Indianin też się dziwił. Nie mógł pojąć czemu dali temu kurewstwu odjechać.
- Trzeba go było zabić gdy była okazja. - powiedział -Teraz sprowadzi ich więcej. Będą przygotowani. - Carlsson był wyraźnie zaniepokojony.
- Nie martw się. Zbyt wiele maszyn naraz w wejściu się nie zmieści. No i te większe w ogóle przez nie nie przejdą. - powiedział szybko James. - W razie co wytniemy ich w przejściu nim rozprostują hydraulikę. - dodał z diabelskim uśmiechem patrząc na Baszara. - Lynx, mam tam wchodzić? - zapytał obracając się bokiem do Wood’a
- Ekipa, otwieramy drzwi? I tak jesteśmy w dupie... to co procedura taka sama jak ostatnio - powiedział Wood.
Ekipa raz dwa zajęła pozycje. Pracowali razem na tyle długo, że prawie czytali sobie nawzajem w myślach.
- Koniec pierdolenia, wchodzimy - powiedział stanowczo Drake i jakby na dowód swoich słów zrobił krok do przodu i swoim wiernym rewolwerem wskazał na drzwi.
Dokładnie w tym momencie grodzie podniosły się do góry jakby na gest zdenerwowanego najemnika. I to co tam się pojawiło zdecydowanie nie podobało się niedobitkom niegdyś potężnej grupy. Nie było już pociesznego robocika, zamiast tego dwa znacznie potężniejsze dzierżące MP5 . Każdy z nich celował wprost w dzielnych wojaków.
Z głośnika dobiegł głos, nawet przyjemny, kojarzący się z dobrze trzymającym, nienagannie ubranym starszym panem.
- Złamaliście prawa gościnności. Na mój widok wyciągnęliście broń bez agresji z mojej strony.
Główna gródź za Wami powoli zaczęła się zamykać. Roboty jednak nie otworzyły ognia.
- Powinienem was zabić, byłaby to czysta samoobrona, gwarantowana mi przez przedwojenne konwencje.
- khem, tak dla formalności to jesteś człowiekiem? Czy może jakiś jebniętym demonem? -prostolinijnie spytał Baszar. Indianin nigdy nie był mistrzem subtelności za to zawsze preferował jasne stawianie sprawy.
- I znowu wulgaryzmy, obrażanie mojej osoby. Czym jest człowiek? Co decyduje o człowieczeństwie? Posiadanie biologicznego ciała? Możliwość śmierci ze starości? Niezależne myślenie nie oparte na algorytmach i schematach? Czy wiesz, mój drogi “gościu”, że kiedyś tacy jak Ty nie byli uznawani za ludzi? Byli tępieni przez przybyszów z Europy. W walce i podstępem.
- Ty, filozof. Jeszcze raz grzecznie zapytam, bo połowy nie zrozumiałem. Jesteś człowiekiem? Jeśli nie potrafisz odpowiedzieć to się po prostu pokaż. - Carlsson rozumiał z całej sytuacji coraz miej. Najpierw dziwne zachowanie grupy co do maszyny, teraz jakieś nawiedzone teksty płynące ze szczekaczki. To nie tak powinno wyglądać spotkanie naszych śmiałków z demonami.
Jeden z automatów przeniósł się prosto na Baszara.
- Cóż... Jeśli dla mnie kwintesencją bycia człowiekiem jest posiadanie ciała, narodziny na skutek stosunku seksualnego to według twoich standardów człowiekiem nie jestem.
- Mam propozycję... może zamiast mówienia czym nie jesteś, powiesz nam kim lub czym jesteś? -Wtrącił się Linx wspomagając Baszara.
- No, bo się zgubiłem i już nie wiem czy napierdalać czy nie. -Przyznał szczerze człowiek pustyni.
- Jak mam to zrobić żołnierzu bez armii? To są słowa, semantyka. Jeden nazwie mnie maszyną, drugi SI, komputerem a nawet demonem, jak twój towarzysz. Znaleźliby i pewnie tacy, którzy przyznaliby mi prawa ludzkie lub z goła boskie. Jeżeli imię ułatwi Wam sprawę, możecie mnie nazywać Albertem. Zostawmy formy kurtuazyjne na inne okazje.
- Słuszna uwaga - Wood skomentował ostatnie zdanie Alberta - Więc jeśli nie jesteśmy w stanie pojąć kim lub czym jesteś, powiedz chociaż co tutaj robisz? Jakie masz priorytety i czy wiesz co się dzieje na zewnątrz tego bunkra? Nazwałeś mnie żołnierzem bez Armii, jakie masz przesłanki by tak sądzić?
- No właśnie, albo jak nie potrafisz gadać z sensem to zawołaj kogoś kto potrafi O! - wtrącił swoje Indianin.
- Albert? - zapytał nerwowo Cutler. - Miło mi Ciebie poznać. Nazywam się James. Wybacz to agresywne wtargnięcie, ale na zewnątrz każda maszyna pragnie ludzkiej śmierci, a co za tym idzie naszej zagłady. Chyba rozumiesz? Nigdy jak dotąd nie spotkałem nie chcącej mnie zabić maszyny... Serio! - Maczetoręki całą swoją postawą manifestował zdziwienie obecnością tej istoty.
- Rozumiem Ciebie Jamesie, jednak pozwolisz, że najpierw odpowiem twojemu koledze. Otóż weteranie, podobnie jak James i Twój drugi kolega poruszacie się jak żołnierze wojsk specjalnych. Posiadacie jednak niejednolite uzbrojenie i umundurowanie, stąd wniosek, że nie jesteście tutaj na rozkaz przełożonych. Do tego jesteś w niecodziennej kompanii. Jest mało prawdopodobne abyście działali incognito, broń długa, brak takiej potrzeby w tych czasach... Znam trochę realia panujące na zewnątrz stąd dla uspokojenia wysłałem na przywitanie jednostkę nieuzbrojoną, wzbudzającą najmniej agresji. Co tutaj robię? Mieszkam. Żyję lub istnieje, tu znowu wracamy do natury człowieczeństwa... Nie roszczę sobie, w przeciwieństwie do większości ludzi w tym, pozwolę sobie zasugerować was, praw do cudzego mienia czy terenu. Nie próbuję połączyć się z SI nazywaną przez was Molochem ani podporządkować sobie okolicznych osad. Po prostu istnieje. Sam. Czy zdajesz sobie sprawę jak taka długowieczność, połączona z ograniczoną mobilnością, jest przytłaczająca?
- Aha czyli nie należysz do pomiotów bestii? - ni to stwierdził ni to zapytał Carlsson- A masz na to jakiś dowód? - dodał nieco podejrzliwie. Baszar naprawdę starał się to wszystko ogarnąć. Nie było mu jednak łatwo. Z jednej strony ten komputer czy co to tam było faktycznie nie zachowywał się wrogo, z drugiej zaś Carlsson wiedział z doświadczenia jak sprytne i przebiegłe potrafią być demony. Do tego dochodził wewnętrzny nakaz zniszczenia maszyny prawie tak silnie zakorzeniony w duszy czerwonoskórego jak szacunek do przyrody. -
- A jakiegoż to dowodu żądasz? Jak mogę udowodnić Wam brak połączenia z Molochem? Wasz informatyk jest w stanie to sprawdzić?
Główna gródź głośno skończyła się zamykać za Waszymi plecami odcinając od świata zewnętrznego.
- Nie często masz okazję się wygadać, co Albercie? - spytał retorycznie Logan widocznie już znudzony gadaniną robota.
- Albert! - zawołał Cutler jakby na coś wpadł. - Przecież ty możesz nam pomóc! Znaczy ludziom! Zobacz stary... - dodał najemnik. - Ty jesteś dobry, Moloch jest zły, a ludzie dostają bęcki jakich mało. Ty mógłbyś tworzyć maszyny, tyle, że takie dobre. Wypuściłbyś je na powierzchnię i rozpierdolił Molocha w drobny mak. Znaczy... pobił go mocno. - rzekł James jakby zawstydzony tym, że użył wulgaryzmu. - Widzisz w tym potencjał, stary?
- W idei... Jednak czy tak byłoby naprawdę? Czy ludzie zaufali by SI? Czy powierzyliby mi fabrykę potrzebną to stworzenia armii? A może próbowali przeprogramować, przerobić tak, żebym był im posłuszny? Albo może by unicestwili jako potencjalne zagrożenie? Jak myślisz Jamesie?
- Dlaczego z góry zakładasz, że jest po naszej stronie? - spytał Baszar - przecież nie masz ku temu podstaw. To, że nie połączył się z molochem, jak mówi, to jeszcze nic nie znaczy. - Carlssonowi coraz mniej się to wszystko podobało. Cutler, jeden z najtwardszych sukinsynów jakich znał dawał się omamić maszynie!. Noż kurwa no. cisnęło mu się na myśl.
- Ależ przyjacielu. Baszar. Zastanów się. Czy kiedyś rozmawiałeś z jakimś tworem Molocha? - zastanowił się drapiąc się po głowie James. - Mi się raz wydawało, że łowca coś do mnie mówi, ale okazało się, że to poszło mu spięcie jak blaszakowi pałą podzespoły jakieś rozjebałem. Znaczy zepsułem, wybacz Albert. No... Słuchaj Albert. Co do twojego pytania to powiem Ci, że to olbrzymia szansa, ale i Twoja wolna wola. Zobacz... Ja dla ratowania ludzi musiałem poświęcić wiele i wiele zaryzykować. Nie mam z tego niemal nic. Wielu, których ratowałem przeklina moje imię do dziś dnia. Po prostu nie zawsze jest tak pięknie i kolorowo. Czasem trzeba pomóc nawet, gdy ludzie tego nie chcą. - dodał James zastanawiając się. - Obawiam się jednak, że ludzie by nie zaufali SI. Wzięliby Ciebie za wytwór Molocha albo... Chyba masz rację. Nie miałbyś życia, stary...
- Pewnie faktycznie Albert nie jest częścią Molocha ale bestia ma wiele twarzy i jest nieludzko podstępna. -Stwierdził Carlsson z wielkim przekonaniem w głosie. - Powiedz Albercie czego od nas chcesz? Bo na pewno czegoś chcesz inaczej ta rozmowa przebiegałaby inaczej.
- Mam pytanie Albercie,- Wtrącił milczący do tej pory Nathaniel- abstrahując od rozważań na temat zniszczenia Molocha z twoją pomocą. Jesteś sztuczną inteligencją, z tego co rozumiem, więc możesz mi powiedzieć kto Cię stworzył? Powołał do życia? Czy masz jakiekolwiek dane na ten temat? Czy sam siebie stworzyłeś? Jaki był twój początek?
- Panowie... Proszę, nie wszyscy na raz. Jamesie, doceniam Twoje poświęcenie jednakże to nie jest moja droga. Baszarze... Czego ja chce? Pytanie powinno być odwrócone. To Wy wtargnęliście do mojego domu. A jako Amerykanie, wnioskuje mam nadzieję prawidłowo, że wszyscy nimi jesteście, rozumiecie chyba pojęcie “mój dom moja twierdza”? Oczywiście mógłbym Was zabić. W ułamku sekundy uruchomić w robotach algorytmy bojowe, algorytmy swoją drogą z których jestem bardzo dumny. Jednak Twoje pytanie sprowadza się, do jakże istotnego, co teraz? Nie mogę Was wypuścić, nie upewniając się o dobrych intencjach. Przed zabiciem powstrzymuje, coś co można nazwać dobrym wychowaniem. Chociaż czy w moim wypadku nie jest to dobre zaprogramowanie? Oczywiście rozmowa, do której jak zauważyliście nie mam zbyt często okazji, również jest nie bez znaczenia. Żołnierzu... Kto mnie stworzył? Zespół ludzi, jeszcze przed wybuchami nuklearnymi. Na pytanie, mam nadzieję, że się nie obrazisz, nie odpowiem ze szczegółami. Nie chciałbym na tak wczesnym etapie znajomości ujawniać moich danych sensytywnych.
Baszar słuchał uważnie dalszej części rozmowy starając się wywnioskować na ile ten dziwny twór jest faktycznie zagrożeniem. Nie potrafił tego określić. Najpierw oczekiwał zapewnień, że może im ufać, za chwilę kusił dobrodziejstwami minionej cywilizacji. Czym bardziej kusił tym mniej mu się to wszystko podobało. No właśnie kusił a wszystkie maszyny spotkane do tej pory były agresywne. Tak jak powinny być. Te wydawały się pokojowo nastawione ale bestia ma wiele twarzy. Wizja wypoczynku w tym dziwnym budynku kompletnie do niego nie przemawiała. Pożywienie i schronienie mogli sobie bez problemu zapewnić sami. Matka natura jest hojna trzeba tylko umieć korzystać z jej darów. - Ja jestem na nie. Co prawda nic to nie zmienia gdyż Albert powiedział, że nie może nas wypuścić w trosce o swoje bezpieczeństwo. Jestem przeciwny z 2 powodów: Po pierwsze gdzie są ludzie? To dla nich został zbudowany ten kompleks. Jest żarcie i infrastruktura dlaczego więc opuścili bezpieczne schronienie? Czy może Albert ich zabił?
Po drugie panowie, halo … to maszyna do kurwy nędzy wpuścił nas tu bo Młody aż tak zajebistym włamywaczem nie jest. Teraz nie chce wypuścić. Jeśli siedzi tu sam od dłuższego czasu to mógł ześwirować nawet no. Kurwa toż to blaszak jest. Lynx, James, Drake zapomnieliście już front? Papu, paciuniu i książeczka i jest zajebiście? Kurwa! -całe opanowanie Indianina uleciało. Człowiek który na pustyni miał stalowe nerwy, radził sobie ze wszystkim utrzymując was przy życiu teraz się bał. Bał się cholernie i to było widać choć strach próbował zamaskować wściekłością.
Lynx zaciskał dłonie na karabinie tak mocno, że aż mu kłykcie pobielały. - Baszar, masz słuszność, mi też to wszystko wydaje się jakąś pieprzoną złotą klatką... Frontu nie musisz mi przypominać... tego nigdy nie zapomnę. Wygląda po prostu na to, że nie mamy wyjścia i jesteśmy w dupie. Pamiętaj tylko, że też mamy mózgi... własne... i coś wymyślimy - próbował uspokoić Indianina. Jemu to wszystko też wydawało się tak zajebiste, że aż nierealne. Postanowił więc zapytać Alberta o coś jeszcze. - Czy tu kiedyś mieszkali ludzie? To miejsce zostało stworzone dla ludzi? Jeśli tak, to gdzie oni się podziali? Odeszli? Umarli? Czy może... - aż bał się dokończyć pytanie.
- Wyluzuj - rzucił do Carlssona Drake, po czym podszedł do niego i dodał szeptem - Niech Albert myśli, że ma nas w garści. Cofnąć i tak się nie możemy, a jeśli wykonana jakiś zły ruch, to już wiesz co robić
- Front? - zapytał tropiciela Cutler. - Mimo iż było to ponad 10 lat temu pamiętam jak bym cały czas miał stamtąd gruz w butach. Nie zamazała tego nawet dekada wycinki krwawiących drzew... Wiesz co mam na myśli. - dodał już raczej smutnym tonem.
Zafrasowany Baszar podrapał się po głowie, zrobił dziwną minę i stanął smętnie w koncie. - Faktycznie Panowie trochę mnie poniosło, sorki co? -miał nadzieję, że ten nieudolny popis aktorski zwiedzie bestię. W końcu co taka kupa drutów może wiedzieć o emocjach. Skoro jego towarzysze w to wchodzą to i on. W plemieniu powinno się sobie ufać oraz wspierać się wzajemnie.
- Sądzę, że w takim razie mamy wszystko ustalone, prawda? - wtrącił Młody zmieniając temat - Nie, żeby faktycznie na dobrą sprawę było co ustalać... Wszyscy jednak jesteśmy zmęczeni i zdenerwowani, a możliwość umycia się i zjedzenia czegoś ciepłego na pewno pomoże załagodzić nieporozumienia jakie dziś wynikły.
Postanowione więc -powiedział sobie w duchu, westchną ciężko i przygotował się do oddania swojego karabinu i kuszy. Robił to totalnie wbrew sobie ale pocieszał się, że dopóki stoją przy sobie ramię przy ramieniu żadna siła ich nie pokona.
 
cb jest offline