Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2013, 17:49   #9
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Richard dał swojej grupie rozpakować się w spokoju, sam zaś zostawiwszy plecak, poszedł obejść okolicę, wysłał też sylfa, by znalazł ewentualne miejsca odpowiednie do rytuałów. Był zadowolony, grupa była fajna, raczej nie kłopotliwa. Następnie rozpoczął przygotowania w miejscu znalezionym przez sylfa. Sprawdził teren wokół i wyciągnął z torby drewnianą miskę oraz swój specjalny płyn. Był gotowy. Teraz trzeba było zatrzasnąć kadrę w pokoju. W tym dopomoże Kuzyn Miśka. Przypadkiem zablokuje wyjscie z korytarza na poddaszu gdzie oboje opiekunów otrzymało najlepsze pokoje. I tak drzwi pozostaną... aż wszytsko wróci do, tak zwanej, normy. Tymczasem zebrał grupę i gdy zaczeło szarzeć na niebie, zabrał ich wraz z zapasami na wieczorny wykład w plenerze. Rozpalili ogień po czym usadziwszy wszystkich, rozpoczął swą opowieść o starożytnych celtach (większość zmyślając). Na koniec celem demonstracji, przed rozpoczęciem kolacji, puścił w koło “praceltycki kielich powitalny”.

Studenci słuchali go uważnie. Richard doskonale odczytywał ich nastroje, kiedy widział, że przestają zwracać uwagę na słowa, mówił takie rzeczy, że słuchali z zapartym tchem.

Kiedy kielich poszedł w obieg, kilka osób wyraźnie się wahało. Po chwili wypicie łyka stało się swoistego rodzaju próbą dzielności i każdy, nawet jeśli początkowo odmówił, teraz omal się nie bił, żeby spróbować przed innymi. Richard czekał na efekt, kontynuując motywujące opowieści, zwłaszcza te o rytuałach celtyckich i nowym księżyc.

W sumie zaczęło się niewinnie. Pary zaczęły się całować, potem obściskiwać. Single rozmawiać, trzymać się za ręce... Nikt już nie zwracał uwagi na Richarda... no może poza paroma studentkami, którymi ten błyskwicznie się zaopiekował.

Po niecałej godzinie zaczęła się najprawdziwsza orgia. Pozbawieni wszelkich zachamowań studenci, zmieniali partnerów, nie patrząc nawet na odpowiednie zabezpieczenia. Richard stracił kontrolę nad tym wszystkim i chociaż dobrze się na początku bawił, teraz zaczął obawiać się konsekwencji.

Cóż. Alchemik ostrzegał go, że eliksir jest mocny, no ale nie mówił, że AŻ TAK MOCNY!

Kiedy już miał podjąć kroki w celu ostudzenia zapału młodzików, poczuł coś dziwnego. Na początku nie był pewny, co to może być. Coś złego na pewno... ale co?

W lesie mignęły sylwetki driad, które gdzieś biegły... nie. Uciekały przed czymś.

Cudownie. Druid przyzwał Miśka w środek obozu by sprowokował i studentow do ucieczki. Jednak ci byli zbyt zajęci... ćwiczeniami, żeby zauważyć pojawienie się monstra. Nie mając wyjścia Richard ruszył z Miśkiem sprawdzić, co jest grane i niemal od razu tego pożałował.

Był nów, a więc czas, kiedy “siły ciemności” i deprawacja miały większą siłę, niż “ci dobzi”. Richard zaliczał siebie do tych dobrych, a ci źli... własnie do niego zmierzali.

Dwa, wielkie demony szły właśnie w jego stronę. Co do tego, że były to demony, nie miał żadnych wątpliwości. Czerwone oczy połyskiwały w ciemnościach, a niekształtne cielska usiłowały przybrać kształt psowatych.

Druid dostrzegłszy ich zatrzymał się na chwilę. Siły ciemności wyruszyły przeciw niemu...albo miał pecha i tu polazł. Podniosłszy porzuconą drewnianą misę uniósł ją oburącz nad głowę i zainkarnował: -Odejdźcie precz wstępując na uświęconą ziemie matki natury. W imię Gai i Luny idźcie precz.

Demony zatrzymały się na chwilę, jakby nie były pewne, czy żartuje, po czym rzuciły na niego. Misiek w ostatniej chwili osłonił pana, odtrącając bestie. Studenci widać dopiero się rozkręcali w orgii. Zdawało się, że nawet, jeśli walka miałaby miejsce w środku ich “zabawy”, dalej niczego by nie zauważyli...

Richard odwołał Kuzyna Miśka spod drzwi i najszybciej jak mógł przyzwał go tutaj. Było to męczące, jednak dał radę - w samą porę, bo demony zbierały się już z ziemi.

- Bić chamów - zadeklarował, szukając solidnej kałuży. Po chwili pomyślawszy, rzucił się do obozu po dwie flaszki, t-shira i zapałki. Po kilku chwilach dwa mołotowy były gotowe by lecieć w demony. Ciepnął je po jednym w każdego.

Stwory ryknęły wściekle i zaczęły wierzgać, usiłując to zgasić. Poradziły sobie z tym z niemałym problemem, jednak golemy-Miśki zdążyły łupnąć je kilka razy, jednak demony wydawały się zbyt silne.

Widząc to Richard odwołał Miśki i rzucił sie pędem w stronę strumyka. Rozszalałe stwory szybko go dogoniły. Niemal czuł ich smród na karku. Zdwoił wysiłki, podciągając jednocześnie zsuwające się bokserki. Byle dobiec do strumyka...

Mag upadł, potykając się w ciemnościach, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Stwory przeleciały górą, warcząc wściekle. Kiedy Richard podrywał się z ziemi, ręką natrafił na wodę. Strumień!

Wyjąc niemalże z radości i ulgi krzyknął: -Maurycy, idź. po czym nakazawszy mu atakować sam ruszył na demony z kijem.

I to był chyba kolejny błąd. Sporo tych błędów ostatnio, ale Richard usprawiedliwiał się w duchu tym, że nigdy wcześniej nie walczył z demonem... demonami... Uderzony kijem demon, zatrzymał się na chwilę i parsknął śmiechem. ŚMIECHEM! Demon śmiał się z maga! No... i po chwili śmiania, machnął łapą, posyłając Richarda w objęcia twardego pnia...

Maurycy, mimo że radził sobie doskonale z drugim agresorem, to nijak nie mógł pomóc panu. Mag osunął się półprzytomny na ziemię, gdzie przytrzymała go cuchnąca śmiercią łapa. Dwa z ostrych pazurów wbiły się boleśnie w pierś przygniecionego, reszta ryła ziemię.

Otumaniony niewiele mógł zrobić, poza patrzeniem w oczy śmierci.

Wtedy demon zostawił go w spokoju. Tak w pierwszej chwili pomyślał, jednak szybko zdał sobie sprawę, że stwór w ostatniej chwili uskoczył, ratując swoje żałosne istnienie. Trzy lśniące srebrem włócznie tkwiły tuż obok maga, powbijane pod różnym kątem. Niespodziewanie rozległ się ryk drugiego demona, który nie zdołał umknąć przed atakiem. Pobratymiec zostawił go na pewną śmierć, zadaną... płetwą Maurycego?

- Możesz wstać, magu? - Richard usłyszał melodyjny, męski głos, tuż obok siebie. Kiedy obrócił głowę, uświadomił sobie, co się stało.

Elfy! Istoty zrodzone z magii, które zamieszkiwały lasy i pilnowały zazwyczaj Źródeł.

- Chyba mogę - wycharczał obolały. - Dzięki wam przyjaciele, jestem w waszym dłużnikiem zapewnił. -Jak mnie tu odnaleźliście? - spytał podchodząc przytulic MAurycego.

- Od pewnego czasu słuchaliśmy twych opowieści o magach ziemi - odparł jeden z elfów.

- Ale zdecydowanie większość była nieprawdą, zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytał, czy może raczej stwierdził, drugi.

Było ich tu co najmniej dziesięciu, a każdy trzymał srebrzystą lancę w wersji mini.

- Zdaję zdaję, chciałem ich tylko zachęcić, a prawdy nie wolno mi mówić. a tak pokochają naturę i w ogóle same plusy - zapewnił ich wciąż lekko roztelepany druid.

Kiedy Richard spojrzał w stronę poległego demona, zobaczył... rozkładające się, ludzkie zwłoki! Słyszał coś o tym, że pokonane demony wracają do normalności, ale nigdy się nie zastanawiał, czym ona jest. Widać ciało miało już swoje lata (zważywszy na nieepokowy strój człowieka). Czyżby z okolic pierwszej wojny światowej, jakiś żołnierz?

- Lepiej odejdźcie w bezpieczne miejsce... i dobrze by było, magu, gdybyś się uzbroił - poradził pierwszy z elfów, podając mu... plastikowy pistolet na wodę, w połowie napełniony.

-Dzięki ci przyjacielu, odpłacę się wam kiedyś za wszą dobroć.

- Więc kultywuj święte tradycje druidów. Masz ku temu... predyspozycje - odparł elf i odeszli.

Od strony wesołe orgietki dało się słyszeć jęki i wrzaski. Widać studentom nie przeszkadzała wizyta demonów...
 
vanadu jest offline