Zgaszenie ogniska, które przysypane piachem przez chwilę podymiło, nie dało wiele. Wciąż wnętrze czworoboku ustawionego z wozów rozjaśniały wiszące latarnie. Jedną z nich złapał Hans i cisnął na ziemię. Od razu zrobiło się ciemniej, ale wciąż dwie lampy delikatnie rozświetlały obozowisko, wystawiając obecnych w nim ludzi na cel, ukrytych w lesie bestii.
Strzała wystrzelona na ślepo przez Engelberta wyleciała wysoko w górę, na moment zatrzymała się w najwyższym punkcie ostrej paraboli, po czym nabierając pędu spadła między drzewa. Niemal w tym samym momencie z ciemności dobiegł ryk bólu. Strzyganin kogoś trafił!
Wolmar dłuższą chwilę przygotowywał się schowany pod wozem. Efekty były dokładnie takie, jak się spodziewał. Wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a światło z płonącej latarni zaczęło go razić. Teraz nie miało to znaczenia, bo wyślizgnął się spod wozu i popełz poboczem drogi, niewidoczny ani dla swoich towarzyszy, ani dla ukrytych po obu stronach drogi strzelających zwierzoludzi. Chwilę potem dotarł do wybranego przez siebie miejsca i skręcił w las, pokonując przydrożne krzaki. W ciemnościach już widział ostrzeliwujące obozowisko monstra. Jak na jego gust, było ich zbyt wiele. W pierwszym momencie zauważył co najmniej ośmiu. Odgłosy z zarośli wskazywały, że jest ich więcej i to tylko po tej stronie drogi.
Magnus i Gaston, ze swoich kryjówek bacznie obserwowali ścianę lasu. Złożyło się tak, że jeden z nich miał oko na prawą, a drugi na lewą stronę drogi. Ich niebywałe, uważane wręcz za nienaturalne zdolności do widzenia w ciemności, pozwoliły dostrzec ukryte w krzakach sylwetki. Tym razem zwierzoludzi było znacznie więcej.
A strzały leciały nadal, wbijając się w poszycie wozów, deski, koła i grunt pomiędzy pojazdami. Na szczęście wszyscy byli już ukryci, czego nie można było powiedzieć o wierzchowcach, które teraz otrzymywały pokaźną dawkę trafień. Przeraźliwe kwiczenie i szaleńcze wierzganie tylko pozwalało przypuszczać, jak bardzo cierpią zwierzęta. Jeden z koni kupca Appelbauma, zerwał się z postronka oszały z bólu wpadł między wozy, starając wyrwać się z matni. Chwilę potem runął na ziemię, łamiąc sobie przednie nogi o dyszel wozu. Kolejna strzała ukróciła jego męczarnie. |