Madjack
Posejdon. Atlantis City, biurowiec BioMin Inc.
Z okna biura roztaczał się naprawdę piękny widok. Zapatrzony w nieskończony błękit, jednym uchem słuchałeś, co mówi wymięty
koordynator, pokazując coś na wyświetlanym na ścianie hologramie.
Trzeba było przyznać, że trafiła Ci się niezła fucha. Standardowe
ble-ble-ble w kontrakcie („zakaz tego, zakaz tamtego” etc.) opiewało na całkiem solidną sumkę. Nawet po odliczeniu kosztów naprawy sprzętu, było tego dość, by po odsłużeniu sezonu mieć spokój i karmę dla
kota na jakiś czas. Bezwiednie wracałeś myślami do swojej
amfibii – kiedy ty tu siedziałeś bezczynnie, ona przechodziła remont w korporacyjnym hangarze. Jakoś nie wierzyłeś ich technikom: cóż, jak tylko się stąd wyrwiesz, trzeba będzie dokonać przeglądu na własną rękę...
Na sali siedziało kilkanaście podobnych tobie indywiduów – część z nich kojarzyłeś, to byli twoi znajomi piloci, luźna zbieranina przyjaciół, konkurencji i niebieskich ptaków.
Korpów musiało nieźle przypilić, skoro rekrutowali każdego, kto miał do dyspozycji jakiś w miarę działający sprzęt do przewozu większego
cargo. Plota mówiła, że kończący się właśnie tajfun nieźle przetrzebił korporacyjne floty, stąd większe niż zwykle zapotrzebowanie na
riggerów.
Korp nadal gadał o zasadach bezpieczeństwa, procedurach awaryjnych, kanałach komunikacji, bezpiecznych szlakach...czymś, co każdy pilot miał w małym palcu, o ile przeżył wystarczająco długo na Posejdonie. Jednym słowem, nudne pieprzenie, odwalane chyba tylko dla spokoju w papierach.
Rozejrzałeś się po sali; większość pilotów udawała, że słucha, tak samo znudzona jak ty była tylko
młoda, atrakcyjna dziewczyna, która otwarcie bawiła się naręcznym, bajeranckim komputerkiem. Zauważyła, że się jej przyglądasz i żartobliwie wysłała ci całusa.
Korp skończył w końcu truć i zaczął rozdawać przydziały.
Blondynka niestety wyszła przed Tobą, nie dosłyszałeś jej nazwiska. W końcu i ty dostałeś swoją trasę – rozwożenie medykamentów po kilku rozrzuconych korporacyjnych placówkach. Dobre pięć dni w podróży, jak nie tydzień. W dodatku w dużej mierze po pustkowiach oceanów Posejdona. Potem miałeś zadokować w bazie zwanej uroczo „
Czarną Dziurą” i oczekiwać na dalsze instrukcje.
Kiedy wychodziłeś z budynku,
dziewczyna ze szkolenia stała oparta o filar biurowca. Paliła tytoniowego papierosa; wyciągnęła w Twoim kierunku paczkę zapraszającym gestem.
- Dostałeś przydział na Dziurę, co? - zapytała bez ogródek – Parszywa trasa, nudna tak, że sfiksować można...Nie zazdroszczę – uśmiechnęła się do ciebie.
Z bliska była naprawdę śliczna...i młoda. Nie wyglądała na więcej niż osiemnaście - dwadzieścia standardowych lat. Zaskakująco mało, jak na pilota.
- Skoro już się tam tłuczesz, zawiózłbyś przy okazji coś mojemu kumplowi...? Będziesz miał moją dozgonną wdzięczność, przystojniaku – mrugnęła zawadiacko do ciebie...