- Co jest do ciężkiej... - Jęknął jedynie Magnus widząc skraj lasu rozświetlony tańczącymi płomieniami i dziesiątki sylwetek zwierzoludzi. Czegoś takiego w życiu nie widział, byli totalnie przytłoczeni, miecznik po raz pierwszy od dawna czuł najzwyklejszy strach. Wiedział że ta walka jest nie do wygrania, a może tak...? Przez chwilę przeszło mu przez głowę wziąć nogi za pas, zgraja pewnie zignoruje jednego dezertera i skupi się na grupie, a on przynajmniej przeżyje. Poświęcanie życia dla nieznajomych nie było czymś z jego bajki. Takie historie opowiadano co najwyżej dzieciom żądnym opowieści o błędnych rycerzach i historycznych bitwach, ta tutaj nie miała co liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Magnus rozejrzał się dookoła, spojrzał na rodziny z dziećmi żegnające się powoli z życiem, na swoich nowych towarzyszy walczących do ostatniej kropli krwi i Lupusa kulącego się pod jednym z wozów. Schował łuk, dobył miecza i tarczy i napędzany dziwną wolą walki ustawił się przy ścianie jednego z wozów. - Lupus, noga! - Krzyknął na psa, który na polecenie pana zerwał się z miejsca i stanął za nim, Magnus czuł jak zwierze drży ze strachu. Pies przez ostatnie lata był jego jedynym wiernym towarzyszem i może wydawało się to dziwne, ale nie miał zamiaru zostawić go na pastwę chaośników. - Wszyscy chodźcie tutaj, osobno nie mamy z nimi szans! Łucznicy i bezbronni niech staną w środku, wszyscy zdolni trzymać broń niech zrobią wokół nich koło i bronią się do ostatniego tchu! - Krzyknął, miał nadzieję że ktokolwiek go posłucha...
__________________ - Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3! |