Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2013, 11:38   #10
hollyorc
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie część 2

***

- Do Piaseczna. Ulica Słowicza. Warsztat mechaniczny. Migiem.
Kierowca taksówki opisanej znanym w stolicy logiem przycisnął gaz i okular pomknął Puławską ku swemu celowi.

***

- Cześć Czarny. Jest gdzieś Kostuch? Staszek zapytał, gdy rozliczył się z taksówkarzem i gdy wszedł na plac warsztatu mechanicznego.
- Cześć Święty. Mężczyzna uścisnął dłoń Staszka. - Powinien być gdzieś w środku.
- Skończyliście z Maleństwem?
- Tak. Stoi za warsztatem.

Staszek skierował swe kroki do samego garażu. Gdy wszedł do środka zastał go półmrok i hałas klucza pneumatycznego. Gdy specyficzne gwizdy nikły, na pierwszy plan wychodziły dźwięki wiolonczeli i gitary elektrycznej.
Percival Schuttenbach - Satanismus - YouTube
Człek średniego wzrostu i średniej budowy ciała odwrócony do niego tyłem właśnie zdejmował koło z BMW X5. Koło było spore, ciężkie, jednak dłonie mechanika sprawnie radziły sobie z koordynacją przeniesienia ciężaru i zadbania o to aby żadna ze szpilek nie rozsypała się w chaotycznym nieładzie. Ręce mechanik miał poznaczone wieloma dziesiątkami blizn, świadczących o tym, że klucze, obejmy i zaciski nie zawsze były tak łatwe do odkręcenia lub zdjęcia.
Cześć Adam. Mężczyzna obrócił się i uśmiechnął. Wyglądał upiornie. Olbrzymie dwie blizny, które składały się na jedną biegnącą od lewego kącika ust, aż do samego ucha, szpeciły twarz tego człowieka. Były świeże, jeszcze dobrze nie zagojone, połyskiwały różem świeżej skóry i były poznaczone śladami po niedawno zdjętych szwach.
- Dobrze wyglądasz. Skłamał Staszek.
Adam wykrzywił się w czymś przypominającym sarkastyczny uśmiech, a prawnik musiał włożyć sporo wysiłku, aby nie cofnąć wzroku przed tym widokiem.
- Staszek! Co Cię sprowadza? Zapytał Kostuch.
- Maleństwo.
Mechanik kiwnął głową i poprowadził swego klienta na plac znajdujący się za garażem. Na jego obrzeżu stało auto, którego nie sposób było nie zauważyć.
Open Exposure Cherokee by ~GhostDakota on deviantART
Staszkowi oczy się zaświeciły w taki sposób w jaki świecą się oczy małego chłopca, gdy dostaje zabawkę. Nie na darmo mówiło się, iż właśnie zabawkami różni się mały chłopiec od dorosłego mężczyzny. Prawnik wsiadł do auta i odpalił motor.
- Twój cztero litrowy silnik rozwierciłem do pojemności 4,2 litra. Dodałem kute tłoki i wałki. Silnik i tak był w dobrym stanie, teraz po remoncie będziesz mógł zrobić nim przynajmniej sto tysięcy nie zaglądając do środka. Referował mechanik. Święty w tym czasie siedział i delektował się muzyką płynącą z pod maski i z warsztatu.
- Opony Kuhmo All terein. Nowe. Wjedziesz w błoto, w szuter, w śnieg. Wyciągarka ma moc tak dużą, że wyciągnie nie tylko Ciebie, ale i podczepiony do Ciebie drugi samochód. Oczywiście jeśli dobrze ją zamocujesz. Filtr powietrza wyprowadziłem na zewnątrz, więc nie dbasz o pył czy wykroty wodne… Nie chciałeś instalacji LPG, więc z tyłu zostało Ci sporo miejsca. Siedzeń nie ma, ale w razie czego spokojnie zapakujesz jeszcze z 2 osoby do bagażnika…
-Mogę? Staszek wskazał wyjazd.
- Proszę.
Auto wyrwało niczym dzikie zwierzę, zostawiając za sobą warsztat wraz z jego obsługą.
Adam kręcąc głową podszedł do bramy starając się dostrzec odjeżdżający pojazd. Podniesiony kurz wyraźnie to utrudniał.
- Zapłacił? Zapytał stojący z tyłu Czarny.
- Nie.
- Dlaczego w taki razie pozwoliłeś mu odjechać.
- Bo jest przyjacielem przyjaciół.
- Co?
- Nie ważne.
- A powiesz mi jeszcze jedno?
- Wal.
- Czemu mówisz do niego „Święty”?
- Bo jest prawnikiem.
- Aaaa…
Stwierdził Czarny a wyraz twarzy myślą nie skalany wskazywał wyraźnie że drugi z mechaników nie pojął przesłanej pomiędzy wierszami informacji.
- Domyślasz się czym się zajmuje, nie? Adam wyjaśniał spokojnie, jednak z niewielkim uśmiechem na twarzy.
- Tak… i nie.
- No… A słyszałeś kiedyś, żeby dobrego prawnika pociągnięto do odpowiedzialności, za to czym się zajmował?
- No nie.
- I właśnie dlatego, on jest Święty.
Adam odwrócił się na pięcie i wrócił do warsztatu.
Dwa dni później dostał przelew elektroniczny. Jego kwota zaskoczyła go i świadczyła o tym, że odbiorca był zadowolony z wykonanej pracy.

***

Staszek siedział razem z Zuzą w Sali konferencyjnej. Mogło by tu zmieścić się dobrze ponad dwadzieścia pięć osób, on jednak siedział za wielkim stołem, mając jedynie po swojej prawej stronie swą asystentkę (sekretarkę, kochankę… i wyliczać tak można by długo).
Sama sala nie różniła się w znacznym stopniu od tych, które widywał do tej pory. Ot pomieszczenie dobrze wietrzone w kolorach tak zasadniczych jak czerń, biel i wszelkie odmiany szarości. Na środku stół mogący pomieścić wszystkich tych jegomościów, z którymi prowadzone były rozmowy. Okna nie uchylne, zasłaniane lniano-białymi roletami… nuda.
Pod tym względem biznesowy standard nie różnił się zasadniczo niczym w Stanach i Europie. Staszkowi to nie przeszkadzało.
Przeszkadzało natomiast coś innego. Spotkanie miało się zacząć dobre dwadzieścia minut temu. A jeszcze do tej pory nikt się nie pojawił. Nie zaproponowano niczego, kawa którą właśnie popijał była co prawda zrobiona w tutejszym ekspresie, ale była ona owocem pracy Zuzy i firma dla której miał pracować nie miała z tym nic wspólnego… było to wielce denerwujące i świadczyło o braku finezji, braku profesjonalizmu gospodarzy.
Staszek obiecał sobie, że nie omieszka wspomnieć o tym swoim gospodarzom.
Naraz jego wzrok przykuł obraz monitora LCD przedstawiający wiadomości. Pokazywane były zdjęcia odpalanej rakiety, może jakiejś głowicy. Podpisy pod tym wdzięcznym rysunkiem głosiły rozpoczęcie konfliktu zbrojnego… zatrważające było jednak to, co pojawiło się w prawym górnym rogu. Staszek dostrzegł tam ikonkę „Live”. Zadrżał.
- Zuza! Zaczął jeszcze spokojnie, choć w głębi jego serca wszystko zaczynało się gotować. - Wyjdź proszę i sprawdź czy to, co pokazują w telewizji to jakieś jaja, czy nie. Sam rozsiadł się w fotelu rozluźniając wszystkie mięśnie i biorąc kilka głębokich wdechów. Do czego to doszło, żeby windykator bał się ruchomych obrazków, czy też może jakiegoś filmu. Pamiętał, że kiedyś, bodaj jeszcze w czasach Zimnej Wojny, ktoś zrobił sobie podobny dowcip. Efektem tego była jakaś tam ilość zawałów serca, połączona z ogólnym chaosem jaki wywołała audycja. Nie zamierzał zatem popadać w niepotrzebną panikę.
Gdy jednak Zuza wróciła blada jak ściana, nie czekał na wyjaśnienia. Zerwał się zza biurka i dobiegł do dziewczyny.
- Spokojnie. Uspokajał nie tylko ją, ale i siebie. - Gdzie pojechał zarząd spółki? To było kluczowe pytanie. Wiadomym było, że grube ryby zazwyczaj wiedzą jak najlepiej dbać o własne tyłki. W sytuacjach kryzysowych najlepiej było trzymać się właśnie ich.
- Wyszli przed kilkoma minutami, ponoć jakieś dziesięć kilometrów na północ jest jakaś baza, schron czy coś takiego…
Staszek złapał dziewczynę za rękę i pobiegł do widny. Wywołał urządzenie, odczekał chwilę po czym wsiadł do niej. Wciskając poziom -2, zamierzał się dostać do garaży. Tam zapewne powinno być jego auto. Wchodząc do windy ponownie uspokoił się serią oddechów, gdy drzwi się zamknęły dobył z kabury glocka i odbezpieczył broń. Wprowadził pocisk do komory i pozostawił pistolet w prawej dłoni.
- Na wszelki wypadek! Stwierdził przepraszająco, gdy zobaczył minę Zuzy.
Gdy drzwi windy się otworzyły, nikt ich nie zatrzymał. Po prawdzie to nie było nikogo w zasięgu wzroku. Ani niczego.
Staszek nie wiedział dokładnie gdzie znajdowało się ich auto. Nacisnął klawisz pilota wyłączający alarm. Cisza…
Naraz przypomniał sobie pewien zabawny trick, jaki kiedyś widział w telewizji. Pamiętał jak Clarckson w Top Gear przykładał pilot do skroni i w ten sposób wzmacniał jego sygnał… beznadziejne, ale czy nie warto było spróbować?
Przyłożył do skroni nacisnął… i kilkanaście metrów z prawej strony odezwał się alarm jego wozu. Uradowany i jednocześnie zadziwiony pobiegł w kierunku wozu.
Dopadł do drzwi, wgramolił się na podwyższone siedzenie i poczekał chwilę, aż jego asystentka zrobi to samo, potem przekręcił kluczyk w stacyjce, przestawił skrzynię na „Drive” i wcisnął gaz. Klamka była mu w tej chwili nie bardzo potrzebna, więc odłożył ją w uchwyt na puszkę napoju. Zadziwiająco dobrze tam pasowała…
Gdy wyjechał na powierzchnie, przed autem rozpostarł się obraz rozpaczy. Wszyscy pracownicy budynku starali się w jakiś sposób wydostać z posesji. Powodowało to ni mniej ni więcej wielki korek. Staszek zatrzymał auto, przepiął napęd w pozycję „4WD”, po czym zjechał z drogi i pomknął na północ w kierunku siatki. Kwietniki, wszelkiego rodzaju ogródki, czy tabliczki „nie deptać zieleni” nie miały w tej chwili dla niego żadnego znaczenia. Miast tego pruł przed siebie. Kątem oka zobaczył po prawej dyżurkę i ochroniarzy starających się w jakiś sposób zapobiec panice… z marnym skutkiem jednak. Mieli narzędzia w postaci zapór, kolczatek i tym podobnych, jednak używali ich nieumiejętnie powodując jeszcze więcej zamieszania, niż gdyby nie było ich wcale… na całe szczęście jego to teraz nie dotyczyło.
Staszek złapał za komórkę i wykręcił numer. O dziwo łącza nie były przeciążone i udało mu się dodzwonić za pierwszym razem.
- Tak? Baryton odezwał na drugiej stronie linii.
- Panie Goldman… chyba należą mi się wyjaśnienia… Staszek przygryzł sobie język by nie przekląć gdy auto z całym posiadanym impetem wpadło w ogrodzenie.
- To prawda. Mam jednak lepszą propozycję. Oferuję panu możliwość przeżucia.
- Słucham.
- Niech pan spojrzy w lewo, a zobaczy pan oddalający się konwój ciemnych aut. Proszę do niego dołączyć. Zapewnię Panu bezpieczeństwo. Pozostałe kwestie omówimy później.
- Zrozumiałem.
Staszek naparł na kierownicę, wykręcając auto w lewo i wprowadzając je przez rów na równą drogę. Zuza siedząca obok mało nie rozbiła sobie głowy o deskę w aucie. Klęła jak szewc.
- Panie Stanisławie… Albert Goldman kontynuował. - Jest jeszcze jedna niezręczna sprawa.
- Tak?
- Mam tylko jedno miejsce. Musi pan pozostawić swoją towarzyszkę.
- Wykluczone.
- Ujmę to inaczej. Albo podjedzie pan do bunkra sam i się dogadamy, albo proszę sobie szukać innej ochrony przed zbliżającą się burzą atomową.
Sygnał w słuchawce świadczył o zakończeniu rozmowy.
- Kurwa! Staszek zaklął głośno, rzucając telefon na deskę.
- Co? Zapytała niczego nie świadoma Zuza.
Mężczyzna nacisnął hamulec auta, zatrzymał je na drodze dokumentnie blokując przejazd. Gdyby ktokolwiek za nim jechał, to albo wjechał by w tył Cherokee’ego, albo trąbił by cały czas. Nikogo jednak nie było.
- Wysiadaj.
- Jak to?
- Wypierdalaj!
Staszek pochylił się i otworzył drzwi od strony pasażera.
- Staszek poczekaj… Zuza starała się zrozumieć.
Prawnik złapał pistolet i sprawnym ruchem wycelował w kobietę.
- Wysiadaj!
- Proszę Cię.
- Liczę do trzech.
- Daj spokój. O co chodzi?
- Raz.
- Mam Ci tu zrobić? O to Ci chodzi?
- Dwa.
- Daj spokój przecież wiemy, że i tak nie strzelisz!
- Trzy.

Odgłos strzału rozszedł się głucho po aucie. Głowa kobiety odskoczyła niczym piłeczka pingpongowa ciągnąc za sobą resztę ciała. Otwarte drzwi nie mogły stawić oporu, więc ciało Zuzy wypadło na pobocze.
Staszek zatrzasnął drzwi, przestawił skrzynię i ponownie wcisnął gaz.
Musiał dogonić jadące przed nim auta….
***
 
hollyorc jest offline