Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2013, 18:23   #7
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Port Gelsenkirchen, 16-17 kwietnia 1987



Schnee nie cierpiała podróży.

Nie miała nic przeciwko długim spacerom bez celu tu czy tam, ale przemieszczanie się na większe odległości jakimkolwiek zmechanizowanym środkiem lokomocji jeżyło jej futro na całym ciele. Nigdy nie zrozumiała, czemu dwunogi dają dobrowolnie zamykać się w tych małych, twardych i ciemnych klatkach, które huczały, wibrowały i śmierdziały ponad wszelkie pojęcie...tylko po to, żeby poruszać się szybciej...?

Dziwne. Ale póki dostawała słodką krew do picia i ciepły kąt do spania, było to coś, co jakoś dawało się ścierpieć.

Kiedy tylko przestało trząść, kołysać i warczeć, postanowiła wypełznąć z kontenera i zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz. Była zmoknięta, zdenerwowana i wściekle głodna. Od obijania się po niewielkiej przestrzeni dostawała już lekkiego kręćka, a „pakunek” powierzony jej opiece był zupełnie, ale to zupełnie sztywny i przez całą podróż nie zdradzał chęci do zabawy.

Na zewnątrz było o wiele lepiej.

Kiedy wyciągnęła swoje długie ciałko przez wentylację kontenera, ostre światło portowych reflektorów boleśnie oślepiało jej maksymalnie rozszerzone źrenice. Ale noc była była ciepła, powietrze niosło cały bukiet interesujących zapachów i można było wyciągnąć zdrętwiałe łapy.

Przeciągnęła się i ruszyła na zwiad. Pokręciła się chwilę po zamkniętych magazynach i barakach, ale nigdzie nie było śladu ani dwunogów, ani jedzenia. Dopiero prze siatce, odgradzającej tą część portu, natknęła się na psa stróżującego. To odrobinę poprawiło jej humor: choć kundel nie był żadnym wyzwaniem, masakra przyjemnie ją rozgrzała. Niestety, jej idealnie białe futerko, któremu zawdzięczała swoje imię, również ucierpiało: pies zachlapał je krwią, zostawiając na sierści Schnee brzydkie, czerwone plamy. Jeśli krew zaschła, strasznie trudno było się potem domyć...

Zadowolona z siebie, wróciła do kontenera, by wymyć się porządnie i poczekać, aż „jej” aktualny „pan” przebudzi się z torporu.

Tym razem obudził ją ruch. Na zewnątrz kontenera zaczęło się życie, skrzypiały dźwigi, rozmawiali ludzie. Słyszała trzask metalu obijanego metal, kiedy statek był rozładowywany. Jazda dźwigiem nie należała do przyjemnych, więc Schnee znów opuściła swoją kryjówkę, by obserwować zabawne ludzkie wysiłki z brzegu mola.

Zdążyła uciąć sobie krótką drzemkę, zanim „jej” kontener przeniesiono w końcu na barkę. Schnee ruszyła za statkiem, rozkoszując się słońcem, zapachem morza i spacerem. Stały ląd! Stawiała ostrożnie łapki, omijając plamy oleju i kałuże brudnej wody. Po tabliczkach na magazynach zorientowała się, że są u celu – Gel-coś-tam-coś tam, jak nazywały to dwunogi, to było miasto, do którego miała dotrzeć jej „paczka”. Za chwilę ktoś pewnie otworzy kontener, przepakuje trumnę do kolejnego metalowego, śmierdzącego pudła i Schnee czeka kolejne tłuczenie się w ścisku i smrodzie.

Ziewnęła. Przynajmniej potem, kiedy nocni ludzie będą oddawać się tym swoim nieskończonym dyskusjom, będzie dużo czasu na drzemkę. I miseczkę z krwią!

To, co zdarzyło się potem, zupełnie nie pasowało jednak do tego, co sobie wyobrażała.

Owszem, Schnee przyzwyczaiła się do tego, że dwunogi są głupie, nielogiczne, nieprzewidywalne i w ogóle dziwaczne, ale zatopienie kontenera....to zdecydowanie przekraczało nawet ich pokręcenie. Jej „paczka” już się raczej nie wydostanie. Gdyby nawet wampir się wybudził, miał teraz do pokonania wieku trumny, metal przemysłowego kontenera i dobre kilka metrów burej, portowej wody…

Usiadła na nabrzeżnym pachołku i zastanawiała się chwilę. To, że straciła „pana” nie było akurat niczym niezwykłym – w ciągu swojego długiego życia służyła wiernie klanowi....ale nie poszczególnym jednostkom. Posyłano ją tu czy tam, darowywano jako prezent czy zadośćuczynienie, dziedziczono i sprzedawano razem z innymi przedmiotami, dobrami i sługami, jakie należały do nocnych ludzi. Praga, Berlin, Paryż, w końcu Barcelona, gdzie ostatnio zasiedziała się na dłużej. Ostatni przystanek był zdecydowanie najprzyjemniejszy – klan miał tam dość ludzkich sług, by nie kłopotać Schnee większymi sprawami.

Do czasu.

Całe szaleństwo zaczęło się kilka tygodni temu. Z nasłuchiwanych jednym uchem rozmów gości, odwiedzających klanową siedzibę w Barcelonie, Schnee usłyszała, że w jakiejś miejscowości w Niemczech (ge…ge…no, w każdym razie tam, gdzie teraz była) nastąpiło znaczące przetasowanie polityczne. Ktoś zniknął...? Chyba… W każdym razie, starszyzna widziała w tym szansę na rozszerzenie swoich wpływów. Schnee odwracała się na drugi bok, kiedy dochodziło do dyskutowania szczegółów, które wcale jej nie obchodziły.

Jednak to, że nie zamierzała zwracać uwagi na toczące się wokół wydarzenia, nie znaczyło wcale, że te same wydarzenia się o nią same nie upomną. Kilka dni temu jej aktualny dawca krwi zapakował ją w sportową torbę razem w sporą ilością gotówki, bronią i lewymi papierami, a następnie kazał dostarczyć do portu. Schnee miała towarzyszyć jednemu z kainitów w drodze do tego miasta w Niemczach. Dyspozycje były proste: zapewnić każdą możliwą pomoc swojemu nowemu „towarzyszowi” i w miarę możliwości donosić o jego poczynaniach starszyźnie.

Spotkanie z jej nowym „panem” nie było przyjemne. Schnee od razu poznała w nim bezwzględnego drapieżnika: kainita był drobny, szczupły, i blady, ale w jego niespokojnych, uważnych oczach czaiło się okrucieństwo i przebiegłość. Przez cały czas nie powiedział ani jednego słowa. Wysłuchał instrukcji („dostać się do miasta bez zwracania na siebie żadnej uwagi”), z tym samym zimnym zainteresowaniem obejrzał broń, papiery i kota, kiwnął głową i położył się do trumny.

Schnee była osobiście urażona takim pomijaniem jej osoby, ale zbyt obawiała się reakcji wampira, by domagać się większej uwagi czy lepszego traktowania. Dopiero w kontenerze nasikała bucowi do ziemi, w której leżał. A co!

Według wytycznych mieli wylądować po cichu w mieście i skontaktować się z lokalnymi przedstawicielami organizacji. Dalszych instrukcji nie było, miały oczekiwać na miejscu. A teraz, myjąc łapkę, Schnee patrzyła, jak bura tafla wody zamyka się nad prawdopodobnie jedyną istotą w tym mieście, którą jakkolwiek znała i mogła określić jako „nie-otwarcie-wrogą” wobec siebie.

Kontakt z "odbiorcami paczki” w tej sytuacji nie wchodził w grę – Schnee służyła kainitom wystarczająco długo, by wiedzieć, co zwykle spotyka posłańca, który przynosi złe wieści...szczególnie posłańca tak mizernego jak ona. Może później, uznała. Szczególnie, że nie miała najmniejszego pojęcia, kogo powinna szukać, a prawdopodobnie jedyne instrukcje znajdowały się teraz na dnie kanału w zatopionym kontenerze, razem z wampirem, torbą i resztą kontrabandy.

Na razie należało się zorientować, o co chodzi w tej całej zabawie. W naturze zawsze wygrywał silniejszy lub sprytniejszy – i być może ten, kto tak elegancko załatwił jej tymczasowego „pana” będzie lepszą inwestycją od kogoś, kto dał się zrobić jak małe, ślepe kocię...?

Otrząsnęła się i rozejrzała: wśród śmiertelnych tłumoków, którzy kończyli pracę przy zatapianiu ładunku, jeden wyróżniał się ruchami drapieżcy. Przyjrzała się mu uważnie…*

Cytat:
Aura mężczyzny była bardzo wyraźna, zdecydowanie nie wampirza (co ten robiłby w dzień "na nogach"?), również nie wilkołacza... Nie była również ludzka, jakby mocniejsza, bardziej wyrazista i w jakiś sposób zimna. Uczucia były wyraźne, ale w jakiś sposób pozbawione emocji - jakby doskonale zagrane...Kotka nigdy czegoś takiego nie widziała. Mężczyzna ma trochę orientalne rysy twarzy - chińczyk, może japończyk...około 35 lat, ok. 180 wzrostu, dobrze zbudowany.
To będzie dobra nitka...po której trafię do puchatego kłębka – pomyślała Schnee. Zamruczała z zadowolenia: w końcu jakieś wyzwanie dla łowcy! Ostrożnie ruszyła za mężczyzną w stronę opuszczonych magazynów.



Mężczyzna obejrzał się i szybko, acz dokładnie zlustrował okolicę nie zauważając jednak nic podejrzanego. Wszedł pomiędzy dwa zbudowane blisko siebie magazyny i z ponadludzką sprawnością dostał się po ścianie na dach.

Schnee poczuła się zaalarmowana. Nie chciała iść prosto za tajemniczym człowiekiem, wdrapała się więc na najbliższy dach i uważnie rozejrzała. Dostrzegła swój cel dopiero po dłuższej chwili: człowiek krył się w cieniu osłony wentylatora magazynu. Musiał zdać sobie sprawę, że jest śledzony i zastawił pułapkę. Na szczęście nie spodziewał się, że tropi go…kot.

Nagle drgnął i odwrócił głowę: Schnee przywarła natychmiast do dachu, ale to był tylko przelatujący ptak. Mężczyzna wyczuł go, zanim zrobiła to Schnee. Po jej grzbiecie przeszły ciarki: nie miała szans go tak podejść. Lepiej było się nie ruszać…

Na szczęście po jakiś trzydziestu nerwowych minutach dwunóg uznał, że nic mu nie zagraża: zeskoczył z dachu i szybko oddalił się w kierunku miasta. Schnee nauczyła się, że silniejszym drapieżnikom należy ustępować i nie wchodzić na ich ścieżki. Niech polują w spokoju. Wcale, ale to wcale nie miała ochoty ruszać za nim…ale miasto z takimi „tubylcami” zapowiadało się jeszcze gorzej niż na początku.

Kiedy tak snuła się po porcie, nie mogąc się za bardzo zdecydować, co powinna dalej robić, wyczuła, że w jednej z piwnic spoczywa uśpiony wampir.

Kainita! Źródło krwi! Nie, zdecydowanie takiej okazji nie można przegapić. Oblizała pyszczek; głód krwi nie był bardzo dotkliwy, ale dawał o sobie znać lekkim niepokojem. Polowała teraz na nieznanym terenie i trudno przewidzieć, kiedy trafi się następna okazja, by ugasić pragnienie, więc żadnej nie można było marnować na beztroskie uganianie się za dwunogami. Nie namyślając się długo, dała nura przez piwniczne okienko do środka.

Piwnica była brudna, stara i zagracona. Chwilę zajęło jej odszukanie wampira; okazało się, że urządził sobie legowisko pod jedną z zalegających tu blach, fragmentów jakiejś wiaty. Wampir wyglądał jak młody chłopak, ubrany w wojskowe ciuchy.

Schnee chwilę przyglądała się "śpiącemu". Dwunóg. Nocny dwunóg. Śpi w bezpiecznym miejscu. Niby wszystko się zgadzało, ale "coś" było w nim innego, niż u tych nocnych, z którymi miała przeważnie do czynienia. Obwąchała go nieufnie: to chyba był jeden z tych innych nocnych, z którymi toczyło się ciągłą walkę. Jak koty i psy. Albo jak koty i inne koty. Niemniej jednak, to było coś znanego: chodzące źródło jedzenia, głaskania i innych przyjemności, na razie jedyne w okolicy. Schnee nie zamierzała wybrzydzać; może następnym razem trafi się jej coś lepszego, ale na razie ten dwunóg musiał jej wystarczać, póki nie pozna lepiej tego terenu łowów.

Ułożyła się w niewielkiej odległości od wampira, zwinęła w kłębek i zasnęła, z jednym uchem czujnie nastawionym ku górze. Do wieczora nic się nie działo.

Kilka minut po zapadnięciu zmroku wampir poruszył się i po chwili usiadł. Spojrzał w stronę Schnee i odskoczył do tyłu, znajdując się pod ścianą. Podciągnął kolana pod brodę i wlepiając wielkie, czerwone oczy w kotkę wydukał:

- K...ko..t…

Gwałtowny ruch wampira spowodował identyczną, instynktowną reakcję u Schnee: z kłębka białej sierści stała się torpedą, która skoczyła na cztery łapy w kąt pomieszczenia. Futro sterczało na niej w każdą możliwą stronę. W końcu się uspokoiła. Ktoś, kto lękał się kota, nie mógł być przecież groźny...Miauknęła swoim najbardziej błagalnym głosem i podeszła na wyciągnięcie ręki do obdartusa. Usiadła i zaczęła mruczeć, czekając na reakcję.

Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął rękę delikatnie, ale pewnie dotykając łebka, wodząc za uszkami...

- Jak się nazywasz? Skąd się tu wzięłaś? Jesteś głodna? - zapytał wymiałkując kolejne "sylaby" zupełnie gładko, jakby od niechcenia...

Mrrr...dotyk był przyjemny, Schnee nigdy nie miała dość porządnego głaskania. Szczególnie po tylu dniach spędzonych w zimnych, obłych ścianach.

- Śnieg. Twój zapach. Okienko. Głodna tak - odmiauknęła - Domciepło?

Było coś dziwnego w takiej rozmowie, kocim miauczeniem, od którego trochę odwykła. Ale przynajmniej wampir nie mógł jej za bardzo podejrzewać...

- Ty mała kombinatorko... - podniósł ją ostrożnie i przysunął prawie do swojego nosa - Mogę dać ci mojej krwi, ale z domem będzie problem... Tu jest niebezpiecznie... bardzo. Skąd się tu wzięłaś? Pachniesz stalą i Renem... Przypłynęłaś statkiem? Sama? Z kimś? - podniósł nadgarstek do ust i rozharatał go kłem.

Podsunął dłoń tak, aby Schnee mogła spokojnie pić.

- Pewnie za to co teraz robię znów dostanę kopy, więc może powiesz mi w co się pakuję... Tak po przyjacielsku? Już zwiewać, czy szukać schronienia, czy może walczyć o swój rewir?

Krew! Słodki zapach drażnił i nęcił jej nos, przebierała łapkami w powietrzu, zanim wampir nie podał jej nadgarstka. Smak był czystą ekstazą: Schnee mruczała jak szalona, zlizując czerwony, lepki płyn, a jej naprężony ogon drżał jak pralka na wysokich obrotach. Chłeptała zachłannie, brudząc sobie pyszczek i wąsy. W końcu miała dość: oblizała się i spojrzała znów na wampira.

Nie wydawał jej już się takim złym wyborem; właściwie Schnee czuła się do niego całkiem przekonana. Pewnie efekt minie z czasem; póki co obeszła klęczącego kainitę, ocierając się o jego kolana i plecy.

Z drugiej strony, ten wampir był...dziwny. Dziwnie miękki i miły, choć dało się w nim wyczuć drapieżnika. Schnee to zastanawiało - w jego zachowaniu było wiele z tego, jak traktowały ją dwunogi - tłumoki, a nie jej dotychczasowi państwo. Być może nocni ludzie są w tym mieście jacyś inni...?

Tym lepiej jednak dla niej; mimo przypływu sympatii dla jej nowego "pana", nie zamierzała tracić nic ze swej czujności. W ciągu swojego życia napatrzyła się dość, by wiedzieć, że to istoty takie jak ona padają pierwsze ofiarą niezadowolenia nocnych...Niezależnie od tego, jak dobrzy się oni na początku wydawali.

- Pana nie. Pan nie żyje bardzo-bardzo - miauknęła. Nie zamierzała wdawać się w szczegóły dotyczące swojego przybycia tutaj, to mogło być groźne - Teraz bezpiecznie. Dziwny dwunóg, dziwna aura wcześniej. Poszedł. On bardzo drapieżnik. Groźny. Czujny. Śnieg uciekła.

Obeszła wampira i stanęła przed nim, unosząc głowę tak, żeby wyglądać jak najbardziej "niewinnie" i wlepiła niebieskie ślepia w kainitę.

- Śnieg dobrykot. Twoja krew - twój przyjaciel. Śnieg dobre uszy, dobre oczy, pazury i kły. Śnieg patrzy, poluje, pilnuje. Umowa?

Przypomniała sobie, jak nocni ludzie robili, kiedy zgadzali się ze sobą i wyciągnęła w kierunku wampira łapkę.

- Heh... nie mogę cię zatrzymać... A w zasadzie nie powinienem. Ten dziwny człowiek - zmienił dość gwałtownie temat - Gdzie był? Możesz mi pokazać? Był jednym z nas?

Schnee prychnęła, rozczarowana. Typowe. Dwunogi, czy to dzienne, czy nocne, zawsze zdradzały niezdrowe zainteresowanie tym, co robią inne dwunogi. Może jednak to jest jakaś szansa na wkradnięcie się w łaski wampira...?

- Poszedł. Noc temu, w dzień. Nie-wampir, nie-człowiek, nie-bestia. Śnieg nie wie. Śnieg zaprowadzi - odwróciła się i dala nura na zewnątrz przez okienko. Miauknęła ponaglająco na chłopaka.

Poprowadziła go trasą od piwnicy do magazynów, na dachu których chował się „drapieżnik”, klucząc tak, by kainita nie odgadł, skąd faktycznie przyszła.

Chłopak dokładnie zbadał wszystkie ślady. Stawał się coraz bardziej niespokojny. W końcu powiedział:

- Muszę o tym z kimś porozmawiać. Tam będzie sporo ludzi...Chcesz iść ze mną? Obiecuję, ze nic ci się nie stanie...

Shnee przeciągnęła się. Więcej dwunogów, znaczy więcej obowiązków...i więcej możliwości. Oraz jakieś cztery ściany – skoro nawet kainita był zaniepokojony, znaczyło to, że na dworze było zdecydowanie zbyt niebezpiecznie, żeby pałętać się za długo bez potrzeby.

Może dla jakiegoś burasa miałoby to urok, ale Schnee dawno zrobiła się zbyt wygodna, by szlajać się jak jakiś dziki kot ze śmietnika.

Miauknęła potakująco i zeskoczyła z dachu na portową uliczkę, czekając na swojego przewodnika.



Szybko zagłębili się w opuszczoną portową dzielnicę. Ponure, opuszczone budynki, z których większość została dokładnie złupiona z jakichkolwiek metalowych elementów, straszyły wybitymi szybami i wulgarnym, chaotycznym graffiti. Wszędzie poniewierały się rozbite butelki i puste strzykawki, cuchnęło moczem, zgnilizną i ludzką beznadzieją.

„Przewodnik” Schnee zajrzał do jednej z takich ruder i chwilę rozmawiał z grupką urzędujących tam meneli. Schnee nie fatygowała się, żeby wchodzić do środka; wychwyciła jednak szelest przekazywanych pieniędzy i kilka słów, w tym „spokój”.

Kichnęła; smród niemytego, schorowanego ludzkiego ciała przyprawiał ją o dreszcze, przywołując mgliste, mroczne wspomnienia.

Następnym przystankiem było małe, ciasne mieszkanie o podobnym standardzie, co cała dzielnica.



Chłopak wziął szybki prysznic i przebrała się czystsze ubranie. Chwycił większy, wypchany wojskowy plecak i spojrzał na Schnee, która wyglądała z okna na podwórko.

- Idziesz czy jedziesz? – zapytał krótko.

Schnee rozciągnęła się w "koci grzbiecik" i uznała, że można ruszać. Ale nie zamierzała iść nie wiadomo jak daleko na piechotę, czy biegać za długonogim dwunogiem. Wzięła rozpęd i wdrapała się na plecak, uczepiając się wszystkimi łapami górnej pokrywy.

- Naprzód! - miauknęła zadowolona z siebie i gotowa do podróży. W końcu dla wygody i własnej ciekawości mogła odcierpieć nieuniknione trzęsienie i hałas samochodu…

-----

Użyte dyscypliny:

* Auspex: Aura Perception
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 18-06-2013 o 21:53.
Autumm jest offline