Przygotowania do wyprawy przebiegły w ekspresowym tempie, nie minęły dwa dni a grupa była gotowa do wyruszenia na południe. Mieli zapasy, niezbędny ekwipunek i objuczonego do granic możliwości konia. Jeszcze raz, tuż przed wyruszeniem spotkali się z jednym z magów – tym razem był to Becus, jak zwykle gburowaty i niezadowolony z życia.
-
Marnego tego konia macie. Szkapina zaledwie. Pewnie padnie wam gdzieś po drodze i będzie kłopot – marudził po swojemu. –
Więc mówicie, że wybraliście drogę na południe? Wasza sprawa, ja bym płynął Isarcusem. Może i też niebezpieczne, ale chociaż w jedną stronę szybciej by było...
Z poły togi wydobył jakiś przedmiot i podał go szybko Balbinusowi, starając się aby postronni ludzie znajdujący się wokoło nie zauważyli. Uśmiechnął się życzliwie. –
Powinno się wam przydać. Jest sprawdzona i pewna. Nie musicie się obawiać. Balbinus – nauka [magia] 41, sukces!
Przedmiotem, który Vespasian dał magowi była buteleczka z czerwonawym płynem w środku. Niemal instynktownie Balbinus rozpoznał co znajduje się w szklanej fiolce – była to mikstura lecznicza.
-
Kierujcie się do Scentio i potem na Most Fabiana. Jak przekroczycie Vix, skręćcie na południe i jedźcie aż zobaczycie góry, potem na wschód – Stary mag udzielił jeszcze ostatnich wskazówek, nie zdając sobie sprawy, że tą samą drogę, tylko w drugą stronę pokonywali nie tak dawno temu, wracając ze spalonego Drentius. –
Powodzenia i niech Adaniros oświetla waszą drogę.
Potem wyruszyli. Droga była prosta i niezbyt uciążliwa. Nawet warunki pogodowe były całkiem znośne, jeśli nie liczyć ciągłego wiatru, wiejącego z północy. Po Apokalipsie trudno było rozróżnić pory roku – mogło się zdążyć, że jednego dnia padał śnieg, a już następnego było gorąco nie do wytrzymania. Aura cechowała się straszliwą, uciążliwą zmiennością, więc ten wiatr i stała pochmurna pogoda, z od czasu do czasu siąpiącą mżawką, była miłą niespodzianką.
Po pięciu dniach dotarli do wzgórz i rozpoczęli wspinaczkę ku przełęczy. To tutaj w drodze powrotnej z ze spalonego Drentius widzieli grupkę Shaerów. Można było mieć tylko nadzieję, że stworzenia wywędrowały gdzieś dalej i nie jest to ich teren. We trzech mieliby marne szanse na ujście z życiem z potyczki z przedstawicielami Młodej Rasy. Podczas przekraczania przełęczy zdwoili więc czujność i wypatrywali świeżych śladów, ale okolica była wyjątkowo spokojna. Tylko gdy już pod wieczór zjeżdżali w dół, gdzieś z lasu porastającego stoki, usłyszeli przeciągłe, modulowane wycie. Nie byli jednak w stanie określić co wydało ów dźwięk.
Następnego dnia, zaledwie udało im się przejechać ponad milę, gdy na drodze zobaczyli stojący wóz. Konie leżały martwe i rozszarpane w kałużach krwi, a podróżujący wozem ludzie porozrzucani byli wokoło niczym szmaciane lalki. Nigdzie, ani na ziemi ani w powietrzu nie widać było padlinożerców – znak, że rzeź dokonała się niedawno. Cała okolica zastygła w bezruchu przerażona ogromem śmierci. Nawet wiatr na chwilę przestał wiać.