Do karczmy weszła bardzo wysoka, mocno zbudowana blondynka. Miała na sobie dość sfatygowane, ale zadbane skóry podróżne, na plecach wielkie nosidła i sajdak. U boku, wygięciem do przodu, wisiała na rapciach szaszka.
Gdy przechodziła koło rudego podchmielonego jegomościa, ten klepnął ją w plecak, gdy nie zareagowała i szła dalej do szynkwasu dorzucił: – Ej maleńka, chcesz zobaczyć co potrafi prawdziwy mężczyzna?
Jej dłonie nadal pozostawały z dala od broni. Podeszła do karczmarza i wynajęła pojedynczy pokój. Po godzinie, przebrana w porządne sukienne ubranie, jednak nadal z szaszką u boku zeszła z powrotem do wspólnej izby, usiadła przy stole obok szynkwasu i zamówiła solidną kolację.
Jedząc baraninę wypytywała karczmarza o lokalne plotki. Ten, w wolnych chwilach, udzielał jej chętnie obszernych informacji. Od czasu do czasu do rozmowy włączali się też inni klienci. – Do Hilte karawany docierają, lecą dalej na wschód, ale od tygodnia dalej niż od Wurzen nic nie wróciło co jest trochę dziwne.
– Strażnicy nic nie wiedzą czemu? Przecież to ruchliwy trakt.
– A cholera ich wie, co tam wiedzą, fakt jest świeży i póki co tylko ludzie gadają, pierwsze co myślą, to pewno, że zwierzoludzie.
– Czyli straż się obija – wzruszyła z pogardą ramionami – normalne. Tylko żołd i to co z ludzi zedrą im w głowie.
– A, nawet gorzej, jak niebiescy idą to baby chowają się w oknach i dzieci do domów gnają... Ale, ale, do miasta zawitał niedawno łowca czarownic. Ten łowca to niejaki Ingebrog von Tienmark, ale póki co, bawi na Utterbachu. Mówią, że rzeźnik straszny.
– To niech rusza i trakt na Wurzen oczyści.
– E tam, jeno pewnie do tych ze straży, przyjdzie, postraszy, pójdzie.
– Ta... imperialny zawód – kiwnęła głową bez zainteresowania – u nas czarownice i bez osławionych łowców się łapie.
– U was? – przerwał jej karczmarz, zanim powiedziała więcej co myśli o łowcach. – Ta słyszysz przecie, że ja z zagranicy, z Kisleva znaczy.
– Słyszę, słyszę, ale wolę się upewnić. Dużo tu takich się kręci ostatnio, łatwo będzie ci tu spotkać ziomków.
– Ot i dobrze... może wiedzą gdzie zacny miód kupić można – spojrzała z niechęcią na piwo – a nie cienkusz.
– A z ciekawszych rzeczy... straż od miesiąca ugania się za czarnym lisem.
– Czarny lis? Nie podpalany, a całkiem czarny? – tym razem jej zainteresowanie było wyraźne – Przydałby mi się nowy kołpak.
– Ha, nie taki lis. Ten jest zbyt szczwany, by dać się ot tak złapać byle komu.
– Szkoda. Z prawdziwego więcej korzyści. A ten co narozrabiał?
– Ach, szkoda gadać. Kurwi syn kradnie, jak leci. Straży piaskiem w oczy sypie, to ci wkurwieni łażą jeszcze bardziej. A i mnie się ostatnio wtarabanili do gospody...
– To dlatego masz tyle straży... dla ochrony przed strażą?
Karczmarz zaśmiał się. Spodobał mu się widać żart. Dorzucił informacje o nowym podatku:
– Ostatnio nałożyli poszyjne, każdy poniżej 4,5 stopy musi zapłacić podatek, z oczywistych względów ludzie i dzieci płacić nie muszą.
– Jak o podatkach słyszę, to zaczynam za leśnymi ostępami tęsknić. Nawet jak te podatki mnie nie dotyczą. Chociaż jak tu taka straż jak mówisz, to mogą mnie za krasnoluda wziąć. – Wstała od stołu demonstrując swoje 6 stóp wzrostu – Na mnie już pora gospodarzu, masz niezłego kucharza, to było całkiem dobre. |