Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-06-2013, 16:23   #8
Gwena
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Pierwszy na górę wpadł karczmarz. Za nim dwóch goryli. Olga z ulgą schowała szablę.
– Na cycki Vereny! – wrzasnął karczmarz na widok pobojowiska.
– Ale to nie cycki bogini były w niebezpieczeństwie – stwierdził Felix, doceniając obrazowe przekleństwo karczmarza. – Mam nadzieję, że nie tolerujecie w tym pięknym mieście napaści na samotne kobiety. Nawet jeśli są przyjezdne.
– Zobaczcie panie karczmarzu, co z drzwiami do mego pokoju. Nie wiem czy mieli klucze czy włamali się, ale zastałam tam tych nieproszonych gości. –
wskazała Olga na pokonanych i dodała: – Ciekawe skąd wiedzieli, który pokój mi wynająłeś...?
Karczmarz powiódł wzrokiem po poległych. Zatrzymał go dopiero na wciąż klęczącym grubasie. Ten zerwał się i zaczął wrzeszczeć.
– Napadli na nas, kundle zawszone! – wyryczał jak nawalony niedźwiedź.
– I zostawiliśmy cię żywego, mam naprawić ten błąd...? Tamten, Ulfrik mu chyba, zresztą też dychał jeszcze chwilę temu... Zamknij się złodzieju – dodała Olga lodowatym tonem.
– Co wyście narobili? Olsen, co się dzieje?! – zaczął karczmarz, przerażony.
– To jest no, ten... napaść na służbie! – ryczał dalej grubas. Wyszarpnął zza poły kurty medalion straży miejskiej.
– Felix von Vessel – przedstawił się Felix. – Ukradłeś to komuś? – spytał zimno. – Wiesz, co oznacza atak na szlachcica? – dodał.
– To mordercy! Napaść na strażnika, morderstwo!
– Jak na napadniętego dość zdrowo się drzesz
– powiedziała Olga. – Chodźcie karczmarzu zobaczymy co ten strażnik – zaakcentowała z ironią to miano – zrobił z moim pokojem.
– Andre, zostaniesz oskarżony o pomoc przestępcom, sukinsynie, zrób coś, albo pożałujesz! – tym razem Olsen wydarł się na karczmarza. Ten skonfundowany stał przez chwilę, opierając się o barierkę od schodów.
– Leon... Martin... – zaczął się wycofywać w stronę schodów. Dwaj goryle wciągnęli paskudnie wyglądające morgenszterny.
– Wszystko będzie jedno jakiś ty szlachcic, jak z ciebie flaki wyprujemy, skarbeńku. Jednaka z naszą jucha to będzie – rzekł jeden z nich.
– Tylko we dwóch? Ich było trzech na mnie jedną... życie wam niemiłe? – zakpiła Olga.
– Najpierw tego, potem tamtych – zaproponował Felix. – I będzie po problemie.
Kiwnęła głową, saszka wysunęła się błyskawicznie z pochwy i zatrzymała na gardle Olsena. – Ani drgnij łotrze! I wy też!
Felix w tym czasie obserwował uzbrojonych w morgenszterny łajdaków udających ochroniarzy.
– Rzuć tę blaszkę na podłogę, skarbeńku – rzucił, cytując dowcipnego ochroniarza, w stronę Olsena, który wciąż trzymał odznakę straży, jakby była tarczą.
– Jak mi coś zrobicie – powiedział Olsen, z trudem, bo szaszka naciskała na jego gardło – to nie wyjdziecie z tego miasta żywi.
– Ale to ty będziesz pierwszym trupem, więc każ im zjeżdżać. JUŻ! Na sam dół! – rzuciła do ochroniarzy.
Felix gestem rapiera zasugerował, że należy jak najszybciej wykonać polecenie Olgi.
Ochroniarze wyglądali na lekko skonfundowanych. Problem z zakładnikiem ich chyba przerastał.
Olsen wykorzystał to, że Olga patrzyła na ochroniarzy. Wyszarpnął zza kołnierza sztylet, jednak nie zdążył go użyć. Mały ruch nadgarstka i Olga zadała lekkie cięcie prosto w krtań. Łajdak jej zdaniem nie zasługiwał na łatwą śmierć. Przecięta tchawica da mu kilka minut na skruchę. Taki cios też nie stwarzał ryzyka, że ostrze uwięźnie między kręgami.
Olsen padł bezwładnie na ziemię, złapał się za rozcięte gardło. Rozpaczliwie charkocząc długo walczył o oddech.
W tej samej chwili ochroniarze rzucili się do ataku pokonując ostatnie stopnie, a z dołu rozległ się tupot i krzyki idących im na pomoc posiłków.
Felix spróbował zatrzymać napastników, jednak rapier nie mógł się przedrzeć przez dwa morgenszterny, tylko cudem unikał utraty broni, a przed ranami ratowało go utrzymywanie dystansu.
Olga rzuciła sztyletem w lampę wiszącą na półpiętrze. Była świeżo zaopatrzona w zapas oleju na całą noc. Spadła, rozbiła się i półpiętro zaczęło się palić. W ostatnim momencie, gdyż na schody wbiegało kilku następnych napastników. Żaden z nich nie zaryzykował przebiegnięcia przez buchające płomienie.
– Wody! Gore! – rozległy się krzyki.
Felix związał w walce goryla stojącego przy samej balustradzie, drugi stał nieco z tyłu, czekając na odsłonięcie się szermierza.
Olga podbiegła z boku do walczących i wykorzystując impet, zaatakowała jednego z oprychów, który, nie będąc wprawny w szermierce, jako, że nawykł do zastraszania pijaków, a nie prawdziwej walki, dał się zaskoczyć. Kopnęła go boleśnie w kolano, po czym przyłożyła rękojeścią w podbródek. Stoczył się po schodach na półpiętro, prosto w ogień. Jego krzyki zagłuszyły odgłosy walki i wołania o wodę, wreszcie stoczył się jeszcze niżej, na pierwsze piętro roztrącając zebraną tam grupę napastników, którzy uskoczyli przed płonącą i wrzeszczącą postacią.
Ostatni ochroniarz został przyparty do balustrady pomiędzy szermierzami. Gdy się zorientował w swojej sytuacji zaczął wykonywać szaleńcze i całkowicie nieskuteczne wymachy morgenszternem od Felixa do Olgi. Wykorzystał to Felix zadając pchnięcie w jego ramię. Oprych momentalnie upuścił broń. Olga uderzyła go przez łeb rękojeścią, i naparła całym ciałem na niego, aż wyleciał na głowę, przez niską balustradę, piętro niżej, wprowadzając kolejne zamieszanie w znajdującej się tam, klnącej i wygrażającej grupce. Podniosła morgensztern i wskazała ręką okno na końcu korytarza. – Panie Felixie!
– Popieram pomysł. –
Felix skinął głową.
Gdy Olga wbiegła do swojego pokoju, zobaczyła swoje rzeczy rozrzucone. Mało powiedzieć rozrzucone, rozpieprzone. Zrobiło jej się żal zniszczonej rzeźby w dębinie nad którą pracowała od miesiąca. Złapała nosidła i zaczęła wrzucać do nich co wpadło jej w rękę. Włożyła skórzaną kamizelę, założyła plecak, łuk i kołczan, wyrzuciła zwój liny na korytarz, na końcu chwyciła za puklerz. Wychodząc wzięła ze sobą lampę.
Tymczasem Felix pospiesznie przeszukiwał poległych. Mieszki, sztylety, miecze, kolejne blachy straży miejskiej, gdyż okazało się, iż również Rudy i pijaczek byli przedstawicielami prawa. Zebrało się tego tyle, że musiał zawinąć łupy w koc.
Olga podała Felixowi lampę, ten ściągnął jeszcze jedną ze ściany i pobiegł na drugi koniec korytarza, do schodów. Gdy dobiegał, buchnęła z klatki schodowej fala ognia, taka, że musiał rzucić się na ziemię by mu nie opaliła czupryny – czyżby ktoś z rozpędu w trakcie gaszenia chlusnął wiadrem z olejem zamiast z wodą? Z wrażenia aż zaklął się na Myrmidię. Mimo sporego ognia Felix postanowił dorzucić obie lampy. Przecież ani karczma, ani lampy nie były jego, a karczmarz mu był sporo winien, jako, że swoich rzeczy znajdujących się piętro niżej już nie odzyska...
W tym czasie Olga otwarła okno w szczytowej ścianie domu – niecałe 7 stóp niżej znajdował się dwuspadowy dach sąsiedniego budynku. Przy ich wzroście delikatne spuszczenie się z parapetu na kalenicę nie stanowiło problemu. Po raz pierwszy od długich chwil zaczęli mieć nadzieję na ujście z życiem z kłopotów.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 22-06-2013 o 23:36. Powód: Kochane przecinki...
Gwena jest offline