Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2013, 18:12   #6
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
- Torch! Torch! Torch!- skandowały tłumy zgromadzone na trybunach.
Jeden ruch nadgarstka i wysoki świst silnika przeszył powietrze, nie dał jednak rady zagłuszyć panującego w hali gwaru nawet na moment. Koło boksowało, tworząc piaskowy ogon tuż za motocyklem. Zwolnił rączkę hamulca i wyrwał do przodu, ku uciesze gawiedzi.

- Najpierw rozgrzewka, dwie małe rampy. Co? Za mało? No dobrze, niech więc będą dwie małe płonące rampy! – Słowa prowadzącego jeszcze bardziej rozbudziły kibiców, wrzawę słychać było daleko poza terenem Stadionu Olimpijskiego w Monachium.

Podczas gdy Oleg robił rundkę wokół całego toru, specjalnie przygotowane rampy zapłonęły, całe.
Igrał z ogniem, zawodowo i nie tylko. Tak naprawdę to ogniowi zawdzięczał wolność, jak więc mógł go od tak, pozostawić za sobą? Jak mógł go nie podziwiać, nie szanować... Jak mógł nie próbować go przewyższyć? Mierzył się z nim zarówno na torze, jak i na planach filmowych. I chodź zawsze dbał o odpowiednie środki bezpieczeństwa, zawsze też było to dla niego wyzwanie. Przy każdym podejściu próbował iść dalej, i dalej, zupełnie jakby nie istniała żadna granica, jakby mógł w którymś momencie okiełznać żywioł. Wielu myślało, że wypadek, w którym doznał poważnych poparzeń twarzy, spowodowany był właśnie jego „brawurą”. Nazywali to „brawurą”. „Zawsze stawiał przed sobą nowe wyzwania, podnosił poprzeczkę wyżej i wyżej. Szanuję go za to, ale powiedzmy sobie szczerze- kiedyś musiał się zatrzymać. Są pewne granice, których przekroczyć się nie da, a kiedy robi się TAKIE rzeczy, to jedna pomyłka może się skończyć tragicznie.” Gówno prawda. Pieprzeni „eksperci”, niczego nie rozumieli.

Występ w Monachium był pierwszym od czasu wypadku i ostatnim w jego karierze. Zatrzymania dokonano publicznie, w momencie, w którym odbierał nagrodę główną zawodów. Dlaczego tak bardzo chciano go upokorzyć?

Początkowo policja wiedziała tylko o podpaleniu Pawła Milovica. Spytany o motyw, Oleg powiedział prawdę- to tamten majstrował przy jego motorze i to przez niego sztuczka Torcha wymknęła się spod kontroli, topiąc mu ćwierć twarzy. Początkowo zszokowani aresztowaniem fani, teraz stali po jego stronie, szczególnie, że Petrenko posiadał dowody, dzięki którym policja potwierdziła jego wersję. Jednak, jakkolwiek właściwa była zemsta, spalenie kogoż żywcem uznawane było za morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem. Oleg nie łudził się, że szybko opuści więzienie, jednak dość szybko wyprowadzono go z błędu- spędzi tam resztę swojego życia. Wcześniej niekarany, przynajmniej nie po uzyskaniu pełnoletności, nie znajdował się w policyjnej bazie danych. Teraz jednak, dzięki odciskom palców i badaniom DNA, powiązano go łącznie z dwunastoma podpaleniami na przestrzeni ostatnich 9 lat. Po tygodniu śledztwa funkcjonariusze zauważyli pewien wzór- wszystkie podpalenia ludzi, czyli 9 z 12, miały miejsce w rocznicę śmierci ojca Petrenki. Geniusze. Co ciekawe, Jego ojciec spłonął żywcem, a Oleg wylądował w poprawczaku za nieumyślne spowodowanie śmierci. Bo fakt faktem, ten pierwszy raz to był wypadek. Bardzo pomyślny, biorąc pod uwagę jak wielką kanalią był jego ojciec. Gdy kariera motocrossowca nabierała rozpędu, agentowi Olega udało się zatuszować jego rolę w całym incydencie, przez co stał się tylko chłopakiem, który był światkiem okrutnej śmierci ojca, nie zaś współwinnym. A ponieważ ukraińskie prawo jest pełne dziur, po opuszczeniu poprawczaka dostał, jak każdy, drugą szansę- jego kartoteka została wyczyszczona, włącznie z odciskami palców. Dzięki tej bezsensownej, ale jakże poprawiającej morale zdeprawowanego ukraińskiego społeczeństwa, ustawie, morderstwo ojca nie ciągnęło się za nim i mógł zacząć żyć na nowo

Wylądował w pudle w wieku 30 lat, krótko potem został przetransportowany na Gehennę. I mimo iż fani z Terry odwrócili się od niego po ujawnieniu wszystkich jego zbrodni, zyskał nowych. Już wcześniej był znany na całym świecie, jednak tylko w pewnych kręgach. To po aresztowaniu zdobył największą sławę- jego nazwisko, jak i twarz, były widoczne we wszystkich serwisach informacyjnych. „Gwiazda sportu seryjnym mordercą!”, „Ulubieniec tłumów piromanem?”, „Moczył się do 15stego roku życia!”. Stał się pożywką dla mass mediów, brutalną sensacją, jakiej pragnęli ludzie jeszcze za czasów cesarstwa rzymskiego. Blogi i tabloidy przerzucały się zdjęciami jego rzekomych ofiar, a jego twarz była na topie portali plotkarskich. Na każdym z nich podawali nieznane informacje o Olegu Petrence. Tak bardzo nieznane, że nawet on sam nie zdawał sobie z nich sprawy.

Był jednak plus jego złej sławy- miał spokój za kratkami. Był gwiazdą z jajami. Nie jakimś spedalonym aktorem czy piosenkarzem, który zaciska oczy przy pobraniu krwi albo płacze o odszkodowanie za złamany na scenie paznokieć. Nie był dla nich gwiazdką, którą można trzymać na łańcuchu w celi i dymać do woli. Nie trafił tu za podatki. Był jednym z nich, psychopatą odrzuconym przez społeczeństwo za to, kim jest. „I nieźle wykurwiasz na tym małym motorku”, mówili. Bo faktycznie, nieźle wykurwiał. I chociaż początkowo wizja przyszłości w takim miejscu nie wyglądała zbyt różowo, szybko nauczył się doceniać nowych fanów, którzy z czasem nauczyli go, jak przeżyć na Gehennie.

Dzisiaj już mało kogo interesowało, kim był na wolności, mimo iż pseudonim pozostał. Przez 20 lat zdołał zbudować sobie odpowiednią reputację, zarówno w Dzieciach Peruna, gangu zrzeszającym wszelkiej maści Słowian, jaki i poza nim. Był uniwersalnym staruszkiem. Znał się na ogniu i wybuchach, w czym pomagało mu zarówno doświadczenie kaskadera, jak i specyficzne zamiłowania, ale więcej czasu poświęcał zdobywaniu wiedzy. Kiedy ciało odmawia posłuszeństwa i nie może się bronić, warto mieć coś, przez co inni zapragną cię chronić. Na przykład informacje. Dość dobrze znał też okoliczne tunele, przez długi czas zajmował się przemytem i eskortami, a to, że ciągle żył chyba najlepiej świadczyło, że zna się na tym. Do tego był spokojny, bezkonfliktowy i, co najważniejsze, pozbawiony ambicji, przez co nawet szefowie go lubili, nie widząc w nim zagrożenia dla swoich pozycji.

Organizacja krematorium w odciętym sektorze była miłą odmianą, mimo smrodu palonych ciał, niewielkiej gaży i kontaktu z zarażonymi. Najcięższą fizycznie pracę wykonywali za niego pomocnicy, głównie Zabij, więc mógł skupić się na tańcu w ogniu. Zawsze mocno skupiał się na pracy, w końcu jeden drobny błąd mógł oznaczać kalectwo lub śmierć. Swoją drogą, teraz było łatwiej- jeśli coś groziło, to tylko śmierć. Pytanie brzmiało tylko, jak bardzo powolna, upokarzająca i bolesna.
Przez skupienie i chwilowe poczucie bezpieczeństwa (przynajmniej jeśli chodzi o nóż w plecach) nie usłyszał nadejścia nadzorcy z G0. Skinął mu przyjaźnie głową, ściągając roboczą chustę z twarzy. Zawsze był spokojny, miły, i nadal, mimo oszpeconej twarzy, potrafił być czarujący, przynajmniej w miejscu takim jak to, gdzie szpetota była niczym innym, jak tylko urozmaiceniem. Taki był, od zawsze starał się unikać kłopotów i zjednywać sobie ludzi. Nigdy nie zgrywał twardziela ani się za takiego nie uważał, chociaż, metaforycznie rzecz ujmując, jaja miał większe niż przeciętniak z Gehenny, czyli znacznie większe niż niejeden kozak z Terrańskiego więzienia.

Gdy usłyszał polecenie dla Zabija, z ledwością powstrzymał grymas zniesmaczenia cisnący się na twarz. Nie wiadomo było, jak roznosi się zaraza, ani nawet czym tak naprawdę jest, tym bardziej jedzenie mięsa zarażonych nie wydawało się być dobrym pomysłem. Wysoka temperatura swoją drogą, ale wszystko powinno się spalić, na popiół, łącznie z kośćmi. Tak na wszelki wypadek. Ale, przecież to nie jego sprawa.

- Tylko wolno jedzcie, żeby wam nosami nie poszło- skomentował tylko beznamiętnie, wiedząc że nadzorca chętnie wziąłby też kawałek dla siebie. Bo z drugiej strony- skoro nie wiadomo, jak to się przenosi, to w każdym momencie jesteś tak samo narażony na złapanie choróbska. Tak myślący woleli widać ryzykować i robić, na co mieli ochotę, zamiast bawić się w jakieś tam środki ostrożności. Jeszcze tydzień i zaczną dymać trupy przed przywleczeniem ich do krematorium.

Słysząc, że ktoś go woła, odkrzyknął.
- Już się zbieram. Poczekaj na zewnątrz, bo płuca wykaszlesz.
- Miłego dnia, panowie.
- Zasalutował współpracownikom i odwrócił się na pięcie.
Wychodząc zabrał obszarpaną kurtkę wiszącą przy wyjściu i wyjął z niej swoją chustę z jakiegoś grubego materiału, prawie nie przesiąkniętą smrodem palonej skóry. Obwiązał ją wokół twarzy i udał się do wyjścia. Zarys sylwetki ukazujący się w kłębach dymu nie był imponujący, przeciętny wzrost i budowa ciała, lekko przygarbiony. Jednak wielu wiedziało, że ten pięćdziesięciolatek nie przeżył tylu lat na Gehennie, bo dobrze ssał kutasy.
W ogóle nie ssał kutasów. Był za to zaradnym skurwielem, któremu bardzo zależało na przeżyciu.

- Parszywy Joe czegoś chce. No proszę, robota goni robotę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline