Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2013, 22:35   #10
Revan
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
Po niecałych czterech godzinach lotu samolot wylądował na - jak się okazało - niewielkim lotnisku Ivalo w fińskiej Laponii. Lotnisko sprawiało wrażenie wybudowanego w szczerym polu. Poza niewielkim terminalem nie widać było żadnych zabudowań, a ściana lasu jaka otaczała pas potęgowała tylko wrażenie bycia “w środku wielkiego nigdzie”. Lotnisko było jednak dobrze utrzymane i zdawało się być dobrze wyposażone.


W pobliżu miejsca postojowego, na którym zatrzymał się Learjet czekał młody, ok. 25 letni, chłopak ubrany w niebieską polarowa kurtkę i wojskowe czarne bojówki wpuszczone w wojskowe buty. Obok niego stała czerwona Toyota Hilux, w całkowicie terenowej wersji, ze sporą paką przykrytą brezentem. Było szaro, i Tommy zaczął się czegoś bać. Po chwili uświadomił sobie, że za pół godziny miało wstać słońce…

- Na imię mam Ingmar. - powiedział mężczyzna płynnym angielskim z wyczuwalnym dla Cannody amerykańskim akcentem.
- Siedzenie czy paka? Powinniśmy być w dwadzieścia minut na miejscu, jeżeli wszystko pójdzie dobrze...

Tommy bez słowa usadowił się na siedzeniu pasażera. Nie podobało mu się to określenie „jeżeli wszystko pójdzie dobrze.
Samochód ruszył w kierunku terminala. Ingmar prowadzi terenowego Hiluxa bardzo ostro, w mieście ulice i chodniki były odśnieżone, a cały śnieg wywieziony. Szybko jednak znaleźli się poza miastem, a po kilku kilometrach samochód skręca w boczna drogę z tablicą "Yksitiynen Tie". Tu śnieg jest tylko ujeżdżony, choć o tym, że zjechaliście z oczyszczonego asfaltu świadczą tylko tumany białego puchu podnoszone przez koła.

Tommy po raz pierwszy poczuł strach. Strach pierwszego świtu. Właśnie teraz uświadomił sobie, że nigdy już nie zobaczy słońca. A przynajmniej tak mu mówił Markus. Szczerze, chyba miał to chyba w dupie. Nigdy nie lubił, jak mu świeciło w twarz. Ale nie chciał zginąć. Tak bardzo, że do głowy nawet wpadł mu głupi pomysł wyskoczenia z samochodu i zakopania się w śniegu. Głupi pomysł.

Kierowca spojrzał na umieszczony nad lusterkiem wstecznym zegar i docisnął pedał gazu do oporu. Na krętej leśnej drodze samochodem kilkakrotnie rzuciło i kiedy wydawało się, że droga nigdy się nie skończy, a przynajmniej nie przed wschodem słońca zza gęstych drzew wyłonił się budynek.



Tommy uspokoił się, kiedy brama garażu zaczęła się zamykać, kątem oka zauważył jeszcze, że mężczyzna świeci się od potu, i choć chłopak coś mówił to dźwięk i ułamek sekundy później - obraz rozmyły się kainicie i zgasły we śnie...

Kiedy następnej nocy Canoda ocknął się, siedział dalej w samochodzie; przed nim, na masce stała szklanka z krwią.

Tommy wysiadł z samochodu, w ludzkim odruchu “rozprostował” kości, czyli przeciągnął się. Czuł się trochę jak po nocnym melanżu. Zrobił w ciągu nocy kilka tysięcy kilometrów, prawie napadł go dzień... Wziął szklankę i jednym haustem wypił zawartość. W garażu stał jeszcze jeden Hillux i trzy skutery śnieżne. Postanowił przejść się po domu. Zauważył wczorajszego typa, który go tu przywiózł. Postanowił nie odzywać się pierwszy. Oglądał sobie jakieś kosztowne, kruche bajery na półkach, dotykał je, obracał...
Mężczyzna zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na kainitę, krzątał się po kuchni raz po raz zaglądając to do piekarnika, to do książki kucharskiej. Gdzieś na piętrze lekko stuknęły drzwi i dopiero to wyrwało kucharza z zadumy.
- O! Nie usłyszałem. - stwierdził maskując zaskoczenie, czy może zdziwienie – Jestem Ingmar.
- Cześć. - Tommy machnął ręką w jego kierunku. – Ja jestem Tommy. Zresztą, pewnie nie muszę się nawet przedstawiać. Bardzo ładny domek.
- E... To znaczy nie mój, ja tu tylko sprzątam. Sven nie mówił, kto przyjedzie tylko, że będzie to "książe nocy"... – „Sven”?
- Cześć... Co jemy? - identyczna kopia Ingmara zajrzała do piekarnika i potem usadowiła się za stołem. Bliźniacy byli nie do rozpoznania. – Zaproponowalibyśmy zapiekankę, ale jest zbyt wypieczona...
- Nie, dzięki. - Tommy odmówił. Jakoś nie miał ochoty na “normalne” jedzenie. – Sven mówił coś jeszcze?
- Nie. - odparł Ingmar – tylko tyle, że mam kogoś, jakiegoś kainite, odebrać z lotniska... i że sam będzie dzisiaj. Nic więcej, a nie lubię zadawać mu pytań...
- Aha - stał tak przez chwilę gapiąc się jak bracia wcinają swoje żarcie. Następnie odwrócił się i zszedł z ich pola widzenia. Chciał wyjść. Przewietrzyć się. Nie dać znać po sobie, że jest wkurwiony. Znowu.
Na dworze było zimno, a w zasadzie to mózg Cannody mówił mu, że jest zimno, bo martwe ciało nie dostarczało żadnych doznań. Poszarpana i pokrwawiona koszulka podrygiwała w lekkim wietrze uderzającym w twarz setkami lodowych igieł. Pokryty kamieniami taras był odśnieżony, jednak dalej wszystko pokrywała nienaruszona warstwa śniegu. Prawie absolutna cisza panowała w okolicy. „Żadnych perspektyw na spacer”, pomyślał. Stał tak i się gapił jak kołek. Po kilku, może kilkudziesięciu minutach Tommy usłyszał startujący silnik samochodu. Bliźniaki co prawda wyglądali na takich z którymi możnaby pogadać, ale to by oznaczało przyznanie się do niewiedzy. Miał coraz większą ochotę na ponowne i tym razem bardziej dosadne wygarnięcie Staremu co o nim myśli... albo poszukanie odpowiedzi na własną rękę.
Tommy zawrócił do domu. Spodziewał się, że jeden z bliźniaków pewnie zostanie. Nie bardzo rozumiał konotacji żywych z kainitami, ale odpowiedź zamierzał uzyskać tylko, gdy pojawi się Sven. Zamierzał przejść się po domu i poszukać miejsca, w którym jego Sire trzyma ciekawsze rzeczy niż bliźniaków.

Cały budynek był niesamowicie ogromny. Urządzony z przepychem, acz gustownie. W piwnicy mieścił się basen, siłownia, jedno wnętrze urządzone w stylu klubowym, z parkietem, winiarnia z beczkami, bilard, sauny. Nigdy w życiu nie widział takiego bogactwa. Na górze znajdowała się olbrzymia biblioteka liczące tysiące woluminów. Sama klasyka i fantasy.

Poza zwykłymi pokojami, uwagę przykuły pewne trzy. Jeden był urządzony w stylu wiktoriańskim. Tommy zastanawiał się, po co Kaderze takie bzdety. Laski lecą na takie bajery? Jakieś łóżko z baldachimem, ręcznie rzeźbione meble. Skrzyneczki na biżuterię, owalne lustro na srebrnym stelażu, wyższe stany średnie tamtych czasów. Następny pokój był urządzony w stylu średniowiecznym. Obity drewnianymi listwami, w rogu znajdował się siennik, pod ścianą stały narzędzia rolnicze, jakaś motyka… Czy wampiry lepiej się czuły wśród takich bibelotów? Ile lat musiał mieć ten sukinsyn? Wszystko wyglądało, jakby osoby zamieszkujące te pokoje wyszły przed chwilą

Trzeci pokój zaś był pusty. Ściany straszyły nagim betonem, z sufitu wisiała jedna żarówka na kablu. Wszedł i stanął na środku. Oświeciło go, że nie był jedynym „dzieckiem” Marcusa. To był jego pokój. Z pewnością. Wyszedł stamtąd, speszony. Natrafił na salę koncertową. Na scenie stało trochę sprzętu muzycznego, jakieś klawisze, perka, trochę gitar, wiolonczela. Poczuł dziwne mrowienie w rękach, patrząc na instrumenty. Tym przecież zajmował się przez całe swoje życie. Darł ryja, klepał hasłem „No Future” na lewo i prawo, a teraz… Chwycił jedną z gitar, usiadł na podłodze i zaczął grać...
 
Revan jest offline