Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2013, 21:09   #5
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Wielka Biblioteka Torilu. Uważam, że brzmi to ciekawie. Tę różdżkę na pewno należy dać do zbadania twemu arcymagowi, by się upewnił, że nie ma w niej żadnych niespodzianek, ale nie sądzę by było czym się martwić. Oczywiście to tylko zdanie twego pokornego sługi, panie.

- Tak, masz rację Rasheed. Będzie trzeba tą różdżkę sprawdzić...”- Powiedział król Konrad zadumany. -Niestety nie mamy żadnych czarodziejów, tym bardziej arcymagów, na dworze... W mieście jest jeden, zwie się Dularon. Zajmiesz się sprawdzeniem różdżki Rasheedzie?” Zapytał go król tworząc iluzję wyboru.

- Panie! Ja to zrobię! - Odezwał się Teresiman, doradca najbardziej konkurujący z Rasheedem. - Rasheed dopiero nie dawno został przez ciebie zatrudniony, wasza wysokość, nie powinieneś mu tak bez warunkowo ufać. - Konrad spojrzał się na Teresimana i zmarszczył brwi.

Rasheed pochylił głowę w pokorze

- Jeśli życzysz sobie panie abym to ja dostarczył różdżkę niech i tak będzie. Ale brak zaufania Teresimana bierze się z rozsądku. Istotnie jestem nowy na twym dworze, nie miałem okazji udowodnić swego oddania. Na jego miejscu nieco inaczej dobrał bym słowa, ale też bym zasugerował by nie ufać bezgranicznie komuś takiemu. Proponował bym, panie, wysłać ze mną kogoś ze straży, aby uspokoić troskę twego doradcy.

- Rasheed, twoja mądrość wciąż mnie zadziwia. Cieszę się, że zastąpiłeś świętej pamięci starego Vaalsima. Myślę, że wysyłanie kogoś z tobą będzie nie potrzebne, jeśli jednak uspokoi to Teresimana to niech przydzieli ci kogoś. - Konrad spojrzał się ostro na doradcę, stuknął berłem o ziemię i powiedział pewnym głosem - Niech tak się stanie. - Doradcy zaczęli się rozchodzić widząc, że król podjął decyzję i nie miał już żadnych wątpliwości. Teresiman od razu udał się w stronę najbliższego stanowiska strażniczego. Po chwili do Rasheeda podszedł młody żołnierz.

- Panie, miałem cię zaprowadzić do skarbca króla, gdzie różdżka jest przechowywana. Wielki Doradca Teresiman również kazał mi przekazać, że tego maga to już pan musi znaleźć, nie ma ich wielu w królestwie... chociaż... W każdym razie będę z panem aż pan zwróci tą różdżkę do skarbca. - Powiedział młodzieniec unikając wzroku Rasheeda.

- Długo służysz w gwardii pałacowej, młody człowieku? - zapytał Rasheed.

- Służę już od wielu lat, panie. Nie umiem... liczyć... więc nie powiem dokładnie. - Zawstydził się młody zbrojny.

- Rozumiem. Nie przejmuj się. Jak cię zwą?

- Jestem Stamlian, panie. - Powiedział młodzieniec nie wiedząc co dalej dodać.

- Więc Stamlianie, po pierwsze. Broda do góry i wypnij pierś. Jesteś gwardzistą królewskim - te słowa wypowiedział powoli, bardzo wyraźnie artykułując - niewielu tyle osiąga. To dumne stanowisko, więc wyglądaj dumnie. - rozkazał Rasheed, ale w jego głosie było wiele ciepła i lekki uśmiech nie schodził z jego ust.

Widać było, że żołnierz po chwili rozluźnił się i wyglądał pewniej siebie. Słowa Rasheeda wpłynęły na jego pewność siebie. Mężczyzna wyprostował się a na jego twarzy zagościła powaga godna straży królewskiej.

-Dziękuję za zrozumienie panie... Wiesz... jest to informacja trochę nie oficjalna, ale jest jeden czarodziej, w sumie bardziej uczony... jest on w stanie zidentyfikować ten przedmiot. Większość okolicznych Pasha mu ufa w takich sprawach. Zwie się Aldanon. Mogę pana do niego zaprowadzić. - Zaoferował młodzieniec.

Rasheed uśmiechnął się szerzej.

- Doskonale. Właśnie miałem pytać o kogoś takiego. Mieszka on daleko od pałacu?

- Niestety, panie, ale mieszka on poza miastem. Zanim wrócimy minie cały dzień. -

- Więc będziemy potrzebowali środka transportu. - stwierdził Rasheed wołając jednego z służących za chłopców na posyłki gestem ręki i wysłał go do stajennego by przygotować dla nich powóz wraz z zapasami.

- Panie, myślę, że byłoby dobrym pomysłem wziąć jeszcze kilku zbrojnych na tę podróż. Nie wiem czy jestem w stanie sam zapewnić ci bezpieczeństwo. - Powiedział młody żołnierz.

- Tak, masz rację. Muszę zacząć myśleć nieco innymi kategoriami niż sprzed otrzymania tej posady. Dziękuję za radę. Zajmij się tym, a ja tymczasem, spokojnym krokiem udam się do skarbca. Mam nad czym myśleć.

Młodzieniec zawachał się, po czym wykonał rozkaz bez słowa. Rasheed jeszcze przez chwilę przyglądał się mu jak ten szedł w stronę koszar, po czym zrobił jak zapowiedział. Udał się do skarbca, powolnym leniwym krokiem,

Gdy Rasheed dotarł do skarbca drogę zagrodziły mu dwie halabardy. - Panie, w jakim interesie przybywasz do skarbca króla Konrada? - Zapytał starszy strażnik pałacowy pewnym, aczkolwiek uprzejmym głosem.

- Miłościwie nam panujący wydał mi rozkaz wzięcia podarku od Pani Alustriel i dowiedzenia się o nim wszystkiego. Jeszcze nie teraz, gwardzista Stamlian ma mi towarzyszyć od momentu gdy tylko wezmę różdżkę do rąk, aż do chwili gdy oddam ją do pałacu. Zaraz tu będzie, do tego czasu poczekam.

Po chwili dało się słychać brzęk zbroi kilku mężczyzn. Stamlian szedł w stronę skarbca pewnym krokiem dowodząc oddziałowi sześciu innych gwardzistów, wszyscy uzbrojeni w długie miecze z tarczami na plecach. Młodzieniec wydawał się być dużo bardziej pewny siebie niż wtedy, gdy Rasheed go pierwszy raz spotkał. Słowa w odpowiednich rękach były w stanie zdziałać cuda. Stamlian uśmiechną się nie znacznie i wyciągną przed siebie pismo gdy zbliżał się do gwardzisty. Starszy strażnik przyjął je i z przyjrzał się z powagą. Rasheed zauważył z rozbawieniem, że strażnik nawet nie wiedział co ma przed sobą, nie umiał czytać. - No dobrze, zaczekajcie tutaj, różdżkę za chwilę dostarczy zarządca skarbca. - Strażnik odwrócił się i pociągnął za sznur znajdujący się po prawej stronie masywnych drzwi. Średniej wielkości dzwon zadźwięczał po drugiej stronie. Strażnik odwrócił się do nich i spojrzał przed siebie przyjmując poprzednią postawę posągu, bez żadnego wyrazu twarzy.

Po chwili drzwi otworzyły się a przez nie wyszedł mały, przygarbiony staruszek o podejrzliwym spojrzeniu. Trzmał w ręku podłużne, dębowe pudełeczko. - Po to przyszli, ta? - Powiedział skrzekliwym, nieprzyjemnym głosem, po czym wręczył Rasheedowi różdżkę. Drzwi zamknęły się za nim z jękiem a Stamlian wzruszył ramionami przepraszająco. - No więc, powóz jest już gotowy wraz z prowiantem. Ci żołnierze będą nam towarzyszyli pod moją komendą za rozkazem dowódcy straży królewskiej. - Powiedział młodzieniec po czym wskazał drogę.

Rasheed uśmiechnął się lekko, a w tym uśmiechu łatwo można było dostrzec pochwałę. Po czym włożył sobie pudełko pod ramię i ruszył.

Gdy wreszcie dotarli do powozu, Stamlian wyprzedził wszystkich i pospieszył do drzwi. Przygotował schodki aby Rasheed nie musiał się męczyć wspinając do powozu, po czym otworzył drzwiczki doradcy jak jakiś sługa. Powóz był w stanie zmieścić cztery osoby w komforcie. Był zrobiony z solidnego drewna, którego Rasheed nie był w stanie zidentyfikować. Dwa konie były zaprzężone do sprzętu a przyzwoicie ubrany w pomarańczowo-czarne szaty mężczyzna siedział na przodzie trzymając wozy w rękach.

Rasheed podszedł do wozu, po czym stanął tak by móc widzieć i woźnicę i strażników

- A więc skoro jesteśmy już wszyscy, chciałbym powiedzieć, że mam nadzieję na całkiem miłą wycieczkę. Gdyby ktoś miał jakieś sugestie czy obserwacje, albo chciał, po prostu, o coś zapytać, to nie krępujcie się. Jestem Rasheed i mam nadzieję, że będziecie we mnie widzieć nie tylko królewskiego doradcę, ale też człowieka jak wy.

Żołnierze mrukneli “wzajemnie” lub słowa temu podobne a Stamlian jedynie się uśmiechnął. Woźnica podniósł brwi ze zdumienia i nic nie powiedział. Widać było, że zgromadzeni nie traktowali go jak przyjaciela, jedynie człowieka, któremu zmuszeni byli służyć. Rasheed jednak zauważył sympatię płynącą ze strony młodego żołnierza.

Rasheed uśmiechnął się delikatnie - Jesteśmy gotowi do drogi? - odczekał chwilę, a gdy usłyszał potwierdzenie dodał - Więc niech Shaundakul wyprostuje nasze ścieżki. - po czym wsiadł do wozu.

Stamlian wsiadł za nim po czym zamknął drzwiczki. Przez szybę widać było jak żołnierze dosiadają koni.

- Wybacz panie, nie wiem o co im chodzi. Zwykle są pogodniejsi. - Przeprosił młodzieniec po czym sprawdził kraty, którymi można było zabezpieczyć szyby w razie niebezpieczeństwa. Gdy był zadowolony z ich stanu, pozostawił je opuszczone i zajął miejsce.

Rasheed wzruszył ramionami. - Cóż, jestem w stanie ich zrozumieć. Próbuję być im przyjacielem, a przynajmniej towarzyszem i zachowywać się jak równy z równym, ale może to być postrzegane jako “kaprys szlachciątka” i dla tego podchodzą do tego sceptycznie, spodziewając się, że zaraz mi się znudzi. Nie mam do nich pretensji.

- Myślę, że i tak nie powinno to robić dużej różnicy, panie, nie będą z tobą podróżować często a i podczas tej podróży żadko będziesz miał z nimi kontakt. - Powiedział młodzieniec. Rasheed zauważył, że powóz jest wyposażony w wysuwany stolik na którym namalowana została szachownica. Zastanawiał się, jak możliwa jest gra gdy powóz podskakuje na każdej mniejszej górce czy dołku.

- Różnicy może i nie robi, ale nie zaszkodzi spróbować. Umiesz grać w szachy, albo warcaby? - zapytał sprawdzając czy w powozie są również pionki i figury.

- Nie umiem grać w szachy, panie, lecz kiedyś grałem w warcaby z siostrą. - Powiedział Stamlian skromnie. Po chwili rozglądania się Rasheed zauważył małą szufladkę. W środku znalazł wszystkie potrzebne pionki do gry w warcaby lub w szachy. Znalazł również kartkę z słowami, które wyglądały na słowa zaklęcia.

“Vrilmanerus descal vaite es muene rae.”

Rasheed zmarszczył brwi czytając słowa, ale na razie zostawił kartkę w szufladzie.

Następnie zabrał się do rozstawiania figur do warcab, białymi po stronie Stamliana.

- Też dawno nie grałem. Więc może to być ciekawy pojedynek. Zaczynaj. -

Powóz nagle podskoczył a wszystkie pionki porozsypywały się po podłodze. Stamlian zaśmiał się serdecznie po czym pomógł Rasheedowi je pozbierać. - Może ta kartka ma jakąś instrukcję? - Zapytał.

Doradca królewski wziął ją jeszcze raz do rąk i zmarszczył brwi. - Wygląda na proste zaklęcie. Nie abym jakoś nie lubił magii, ale na pewno nie palę się do używania zwojów których przeznaczenia nie znam. Ale skoro było w szufladzie z szachami, to najpewniej jest to coś co ustabilizuje pionki.[ukryj]Sniei Rasheed skorzystał z tego, że szachownica zasłaniała Stamlianowi szkatułę z różdżką i wsuną do niej dłoń, jednocześnie przyciągając jego uwagę wzniesieniem kartki na wysokość oczu. Gdy wypowiadał oba zaklęcia przesunął dwoma palcami po różdżce[/ukryj]

- Rill ame vrilmanerus descal vaite es muene rae - wyinakntował, półszeptem, trochę od niechcenia.

Po chwili stało się cos zaskakującego. Nie dość, że stolik oderwał się od ściany i zaczął lewitować, wszystkie pionki jakby ożyły. Wskakiwały najpierw na siedzenie a potem na szachownicę po czym ustawiły się tak, aby być gotowe do gry. Stamlianowi zaświeciło się w oczach.

- Panie... chyba załatwili nam nie ten powóz... Ta szachownica jest magiczna a taką widziałem jedynie w powozie księcia, syna króla Konrada. Nie ma sensu już zawracać... Jesteśmy poza miastem. Nie nam się oberwie, tylko temu chłopcowi na posyłki... - Młodzieniec zawachał się i nie mógł oderwać oczu od planszy na której znajdowały się raz po raz poruszające się pionki. - Magia... zawsze mnie zachwycała... Chciałem zostać czarodziejem ale moją rodzinę nie było na to stać a ja nigdy nie wykazywałem się szczególną inteligencją... Byłoby dla mnie zaszczytem móc zagrać z panem w te warcaby. - Powiedział a w jego oczach widać było prośbę. Rasheed od razu wiedział, że ta gra będzie czymś więcej dla młodzieńca niż tylko chwilową rozrywką aby zabić czas.

Doradca uśmiechnął się szeroko.

- Będzie to dla mnie wielką przyjemnością. Więc... zaczynaj.

Po kilku godzina intensywnej gry i wielu wymienionych uprzejmości, powóz nagle zatrzymał się.

- W imię króla Konrada, rozejdźcie się! - Dało się słyszeć okrzyk z zewnątrz. Stamlian zmarszczył brwi, nagle poważny, i wsłuchał się w sytuację na zewnątrz. Po chwili obydwoje mężczyźni usłyszeli chamski smiech jakiejś grupy mężczyzn. Stamlian szybko założył kraty na okna powozu, wręczył kluczyk Rasheedowi, po czym wyszedł na zewnątrz. - Panie, nie wychodź dla własnego bezpieczeństwa! - Powiedział pewnym tonem głosu po czym zamknął drzwiczki.

Rasheed zmarszczył brwi, ale postanowił ograniczyć się, na razie, do nasłuchiwania. Usłyszał brzęk broni wyciągniętej z pochwy i jeszcze raz ten sam okrzyk woźnicy. “Jest nas ponad trzy razy tyle co was, może po prostu odejdziecie wszyscy od powozu i zachowacie życie?” Dało się słyszeć głos mężczyzny w kwiecie wieku. Pewność w jego głosie świadczyła o doświadczeniu i przekonaniu, że ze strony strażników nic mu nie grozi.

- Nigdy nie oddamy naszego pana w wasze ręce! - Krzyknął Stamlian. Rasheed usłyszał odgłosy bitwy na zewnątrz i desperackie okrzyki żołnierzy. Przerażony woźnica krzyczał a odgłosy jego kroków dochodziły z sufitu powozu. Nagle strzała wbiła się w scianę tuż obok Rasheeda.

Doradca zaklął po dwakroć. Za pierwszy razem przy strzale, za drugim gdy nie znalazł w powozie żadnej broni. Szybko zamknął jedne drzwi i zasunął kraty, które wcześniej sprawdzał jego tymczasowy przyboczny, po czym otworzył drzwi i wychylił się by mieć pogląd na sytuację.




Powóz znajdował się na drodze leśnej. Z osłony lasu do żołnierzy strzelali łucznicy. Królewscy gwardziści zebrali się w dwie drużyny w każdej jeden zasłaniał drugiego tarczą, drugi strzelał to łuczników w lesie z kuszy a trzeci odpierał ataki bandytów z bronią białą. Stamlian był oddzielony od obydwu grup lecz walczył zaciekle. Był otoczony przez pięciu. Odbijał ich ataki tarczą, lub zbroją zachowując zadziwiającą zręczność jak na zbroję, którą nosił. Zrobił nagły krok w stronę jednego i przeszył go długim mieczem w okolicy żołądka. Kolana ugieły się przed bandytą a Stamlian nawet nie czekał na to aż ten padnie na kolana. Obrucił się wraz z nim, wyjął miecz i cofnął w ten sposób uciekając z kręgu. Podniósł tarczę i przygotował na następnego najbliższego przeciwnika.

- Barith ave... - szepnął Rasheed wychodząc z powozu i stanął obok, jednak ktokolwiek by spojrzał wciąż by dostrzegał go stojącego w drzwiach.

- Dosyć! - ryknął z mocą. Rasheed zawsze miał mocne struny. Był w stanie przekrzyczeć swych braci i przyjaciół z dzieciństwa, ale w uszach bandytów (i tylko w nich) zabrzamiał niczym demon, albo uderzenie gromu.

Bandyci nagle zadrżeli. Niektórzy podskoczyli z zaskoczenia, inni potkneli się o siebie. Stamlian nie tracił ani chwili rzucając się na zdezorientowanych przeciwników. Uderzył jednego w twarz tarczą przebiegiem a drugiemu odrąbał głowę. Krew oblała mu twarz a on skrzywił się. Pierwszy upadł na ziemię i uderzył głową o wystający konar. Gdy Stamlian dotarł do trzeciego ten podniósł miecz aby się obronić, lecz wciąż wstrząśnięty nie włożył w blok siły. Miecz młodego żołnierza ledwo się zatrzymał na przeszkodzie i wbił się głęboko w ramię bandyty. Stamlian kopnął go w napierśnik i wyjął miecz. Wszędzie w okół Rasheeda działo się coś podobnego aż w końcu liczba bandytów nie przewyższała gwardzistów, z których tylko dwóch zostało rannych. Po chwili bandyci, widząc, że ich przewaga znikła, odwrócili się na pięcie i uciekli w las. Gwardziści zdołali jeszcze zastrzelić dwóch gdy ci uciekali.

- Panie! Twoje słowa są tak potężne, że aż użyteczne w walce! Powienieneś zostac czarodziejem! - Powiedział młodzieniec żartobliwie ciężko oddychając, po czym padł na jedno kolano z bólu.

Rasheed zrównał się ze swoją iluzją i rozproszył ją, tak by nikt nie miał okazji się spostrzec, że kiedykolwiek istaniała. Kolana się pod nim ugieły i ciężko usiadł na schodkach powozu. Blady oparł się o framugę, dysząc ciężko.

- Wszy... wszyscy cali? Nikt nie zginął? - zapytał drżącym głosem

- Nikt nie zginął panie... aczkolwiek cali nie jesteśmy... - wskazał na jednego z żołnierzy, przedramię zwisało od reszty ciała trzymając się jedynie kawałkiem skróy. Mężczyzna płakał z bólu trzymając kikut z którego lał się mały strumień krwi, jego skamlenie po chwili jednak ucichło, gdy ten zemdlał.

Rasheed walnął pięścią we framugę zbierając się w sobie i wszedł do powozu, składając stolik bardziej uderzeniem niż było to zaplanowane przy tworzeniu go.

- Przynieście go tu. Wracamy do Calimportu! - zawołał, starając się wyciągnąć pasek ze spodni, ale drżące ręce mu to utrudniały.

Stamlian położył rękę na dłoni Rasheed. Zabrał mu pasek i sam zajął się raną. Jego grzywa zasłoniła mu oczy więc Rasheed nie był w stanie zobaczyć jego wyrazu twarzy. Jego ton wskazywał jednak na smutek.

-Panie, jego szanse na przeżycie są nikłe, nawet jak w tej chwili obrucimy wóz i wyruszymy w stronę Calimportu. Jesteśmy zaledwie pół godziny drogi od wierzy Aldanona. Możliwe, że on będzie nam w stanie pomóc. Ten żołnierz nie ma żadnej innej szansy na przeżycie. - Gdy to mówił, metodycznie, doświadczoną, stabilną ręką zatrzymywał krwawienie. Po chwili wyciągnął sztylet, obciął skórę podtrzymującą przedramię i wyrzucił ją do lasu, wstał i zaciągnął zbrojnego do powozu.

Rasheed przetarł twarz oboma dłońmi.

- Tak, masz rację. Nie możemy panikować. - przytaknął i pomógł go ułożyć na siedzeniu.

- Ruszajmy.

Stamlian przeznaczył Rasheedowi konia po czym sam usiadł w powozie i zajął się rannym. Co chwila czyścił ranę i trzymał kikut w górze. Atmosfera była nijaka. Nikt się do siebie nie odzywał, wszyscy jechali w ciszy. Po jakimś czasie wreszcie dojechali nad wierzę Aldanona. Stamlian, po zatrzymaniu się powozu, natychmiast poprosił jednego z towarzyszy o pomoc i razem zanieśli rannego do środka wieży.

Gdy wyciągano rannego z wozu Rasheed, w biegu, dopadł do drzwi i otworzył je szeroko wchodząc do środka.

- Aldanonie! - zawołał do środka i przytrzymał drzwi, gdy gwardziści wnosili rannego.

- Już idę! - Dało się słyszeć odległy krzyk z, jak Rasheed przypuszczał, samej góry wierzy. Stamlian i drugi żołnierz zżucili liczne księgi z jakiegoś stołu i położyli na nim rannego mężczyznę. Po chwili po schodach szedł jakiś starszy mężczyzna z siwymi włosami i lekkim zarostem. Nosił on szare szaty a w ręku trzymał łopatę. Sapał zchodząc po stopniach i, gdy wreszcie już zszedł na sam dół, wręczył jednemu żołnierzowi łopatę, którą ciągle trzymał w ręku.

- Jest miejsce za wierzą, na południe, obok Pamila Drester. - Powiedział a jego czerwone oczy dziwnie wlepiały się w oczy zbrojnego. Po chwili przesadnie zamrugał, uśmiechnął się, i dodał. - A zatem przejdźmy do interesów, dobrze? - Wszyscy patrzyli się na niego zdumieni.

- Król Konrad przesyła pozdrowienia. - zakomunikował zimno Rasheed - Jesteś ponoć mędrcem, toteż uczyniło ciebie, potencjalnie, największą szansą na przeżycie dla tego człowieka. Uratuj go, a twa kiesa zostanie za to wynagrodzona. Jesteś w stanie to zrobić?

- Po co mam go ratować jak on i tak za tydzień umrze?... Idźże kopać ten grób dzieciaku. - Aldanon zwrócił się do zbrojnego, któremu wręczył wcześniej łopatę. Wszystkim opadły szczęki a Stamlianowi twarz wykrzywiła się w gniewie. Odruchowo złapał za rękojeść długiego miecza spoczywającego w pochwie, lecz opamiętał się.

- Nie pytamy ciebie o zdanie, tylko o to czy chcesz złota. - skontrował Rasheed - Zważ też, że mówimy tu o życiu człowieka służącego królowi Konradowi, a nie o pachołka znalezionego w lesie.

Starszy człowiek nagle wypowiedział słowa zaklęcia i wykonał skomplikowany gest jedną ręką. Oczy zmieniły mu się w białe i przez chwilę nic nie mówił, tylko trząsł się i kulił. Ślina zaczęła mu cieknąć z buzi ale zanim wymknął się z pod kontroli oczy znów powróciły mu do normy. Był przerażony. Zaczął się trząść i począł unikać wzroku Rasheeda.

- My-y-ślę, że-e jednak mi się... przy-yda to złoto. - Zmusił się do sztucznego uśmiechu i rzucił się w stronę jednych z drzwi. Po chwili powrócił z wieloma bandażami i innymi środkami leczniczymi, których Rasheed ani nikt z innych pozostałych nie znał. - Idźcie na górę. - Powiedział surowo po czym zaczął operację nad omdlałym żołnierzem.

Po dwóch kwadransach Aldanon wszedł do pokoju gdzie czekali na niego zgromadzeni. Był cały brudny w krwi lecz na jego twarzy widniał uśmiech. - Chłopak będzie żył. Obudził się w środku operacji więc musiałem go odurzyć jedną substancją, ale za kilka godzin się obudzi. - Ignorując jakiekolwiek odpowiedzi jakie mogły dalej paść, ruszył dalej na następne piętro wierzy. Podróżnicy zostali sami w okrągłym pomieszczeniu pełnym książek. Spoczywali na środku, gdzie znajdowało się kilka foteli i kanap ułożonych również w okręgu tak, aby wszystkie były zwrócone w stronę pułek z księgami. Rasheed zauważył, że jedna wystawała z pułki w dziwny, niezbyt prawdopodobny sposób. Postanowił zostawić ją na razie w spokoju lecz odnotował jej istnienie.

Rasheed wreszcie się rozluźnił. Po chwili sięgnął do sakiewki.

- Stamlian, przyniesiesz szkatułę z różdżką?

Stamlian wstał nie sprzeciwiając się woli swego pana, i pokuśtykał po schodacz unikając kroku na prawej nodze. Po kilku minutach wrócił z szkatułką i podał ją Rasheedowi, po czym padł na fotel obok. Adrenalina jak dotąd pomogła mu zignorować ból w nodze jednak teraz zaczął go czuć. Po chwili odpoczynku zdjął nagolennik, który utrudniał mu dostęp do rany i zabrał się za opatrywanie jej.

Rasheed skrzywi się gdy przypomniał sobie, że nie tylko jedna osoba została ranna podczas walki. Spojrzał by ocenić jak poważnie został ranny jego tymczasowy przyboczny.

- Nie ma sprawy, to tylko zadrapanie. - Skrzywił się młodzieniec próbując zdobyć się na uśmiech i zasłonić paskudną ranę na przy kostce. Rana nie była głęboka ale podchodziła niebezpiecznie blisko ścięgna, możliwe, że nawet było ono lekko uszkodzone. Najgorsze było jednak to, że rana była brudna i zaczynała puchnąć. Stamlian, gdy oszacował poważność “zadrapania”, wstał i powiedział. - Idę na dół zobaczyć czy Aldanon nie zostawił jeszcze jakiś bandaży czy środków anty... zakarzeniowych? Coś takiego... - Zakołysał się i ruszył coraz to mniej pewnym krokiem w kierunku schodów.

Rasheed wstał.

- Pójdź z nim i pomóż mu. - Polecił jednemu z gwardzistów, a sam skierował się do Aldanona. Zbrojny wstał i pomógł Stamlianowi. Rasheed wszedł powoli po schodach. Po chwili dotarł do wielkich, dębowych drzwi i zapukał trzykrotnie. Za drzwiami dało się słychać nagły szelest spadających książek i klnącego starca. Drzwi otworzyły się a przed Rasheedem stanął Aldanon.

- W czymś mogę pomóc? - Zapytał jakby nie poznawał przybyłego gościa.

- Chciał bym zacząć jeszcze raz. Jestem Rasheed Sima’an, doradca miłościwie nam panującego króla Konrada. Przyjechałem tu z konkretnym poleceniem. Król chciał by abyś zbadał magiczną różdżkę w której posiadaniu się znalazł, by określić do czego dokładnie służy.

- Zacząć jeszcze raz? - Aldananon spojrzał podejżliwie na doradcę, - Ja jestem Aldanon. Trafiłeś w odpowiednie miejsce. Proszę, wejdź, zaraz ją zidentyfikujemy, serwis będzie kosztował dziesięć srebrnych monet. - Aldanon otworzył szerzej drzwi. Jego szaty były już czyste. Gdy Rasheed wkroczył do pomieszczenia zobaczył sterty porozrzucanych nieładem ksiąg po wielu biurkach znajdujących się na tym poziomie wierzy. Na jednej stała kryształowa kula na pedestale, obok niej leżało jedwabne, purpurowe nakrycie. W pomieszczeniu znajdowały się również liczne sprzęty naukowe takie jak globus czy wielka luneta pokryta kurzem, której przeznaczenia Rasheed nie był w stanie określić.

Aldanon zrzucił kilka książek znajdujących się na pięknie wyrzeźbionym, obitym skórą, krześle i zaoferował miejsce doradcy. Sam zaś usiadł na podobnym po drugiej stronie biurka na którym trzymał kulę. Kuż unosił się w powietrzu a Aldanon przesunął kulę dodając go jeszcze więcej aby zrobić miejsce na różdżkę, i spojrzał się na Rasheeda oczekująco.

Ten kiwnął głową i położył szkatułę na stole, a sam usiadł na wskazanym miejscu.

Aldanon przyjrzał się pudełku i wypowiedział słowa zaklęcia.

- Arr trim der machl. - Machnął ręką i nagle wystrzelił z krzesłem w stronę ściany. Nie uderzył w nią jednak gdyż zaczął lecieć coraz wolniej, jakby przelatywał przez gumową sieć.

- Hah! Znakomicie! Samo pudełko jest magiczne! Rzucanie na niego jakiegokolwiek zaklęcia wyżuci czarującego z dala od przedmiotu. Niesamowite... - Powiedział wstając i przynosząc krzesło spowrotem do biurka. [Ukryj]Sniei Rasheed cieszył się, że wcześniej zdecydował się otworzyć pudełko zanim rzucił na różdżkę magiczną aurę. [/Ukryj] Po chwili mędrzec wyjął różdżkę z pudełka i przyjrzał się jej uważnie. - Świetnej jakości drewno z jednego z tysiącletnich drzew Wysokiego Lasu. Zwą je Trimal i zwykle jedynie elfy mają do niego dostęp. Jest cenione za wytrzymałość i szczególną podatność na magię. Nigdy nie ścina się tych drzew, jedynie używa już poległych lub gałęzi, które w jakiś naturalny sposób zostały od drzewa oderwane. No więc... jeszcze raz zaklęcie identyfikacji... Szczerze mówiąc to trochę się boję... - Czarodziej odłożył różdżkę spowrotem do pudełka i zakręcił się po pomieszczeniu. W końcu wyją jakąś własną różdżkę i mruknął cicho słowo aktywacji. Lekka poświata otoczyła go, po czym znikła. Zrobił to jeszcze kilka razy z innymi różdżkami po czym wrócił na miejsce.

- No więc... Arr trim der machl. - Wypowiedział słowa zaklęcia. Oczy chwilowo zamieniły mu się w białka lecz nic innego się nie stało. - No więc zmarnowałem kilka użytków tych różdżek... lepiej się zabezpieczyć niż być martwym. - Uśmiechnął się wyszczerzając brudne zęby. - Przejdźmy do konkretów. Różdżka rzeczywiście jest potężna lecz nie jest bez wad. Pierwszą wadą, prawdopodobnie największą jest to, że jest na nią rzucone zaklęcie szpiegowskie...

Twarz Rasheeda stężała.

- Osoba, która je rzuciła jest w stanie słyszeć wszystko co zostało wypowiedziane w otoczeniu różdżki oraz wszystko to co myśli osoba ją trzymająca. Drugą wadą jest to, że różdżkę może użyć jedynie osoba praworządna dobra. Nie wiem czy taką jest król Konrad, aczkolwiek można to naprawić pomniejszym zaklęciem ze szkoły iluzji. Niestety nie mam szkolenia w tej dziedzinie. W każdym razie różdżka ta zwie się “Różdżką światła”. Ma nieograniczoną liczbę zaklęcia “Światło”, które po prostu oświetla otoczenie. Poza tym ma pięćdziesiąt użyć zaklęcia przywołania słupu światła słonecznego, które jest w stanie oślepić większość stworzeń, niszczy nieumarłych a szczególnie wampiry. Gdy ktoś o nieczystym sercu próbuje użyć różdżki stanie się dokładnie to, co mi przed chwilą gdy próbowałem zidentyfikować pudełko. Słowa aktywacji to...” Aldanon odłożył ostrożnie różdżkę do pudełka i zamknął je. - Laemia, aby stworzyć światło w wskazanym przez różdżkę miejscu oraz Lavasol aby stworzyć słup słonecznego światła. Różdżka posiada jeszcze jedną ciekawą właściwość. Jeśli jej właściciel ma umrzeć z nienaturalnych powodów, czy to zaklęcie, czy ostrze miecza, będzie próbowała ochronić użytkownika. Jednak gdy do tego dojdzie, zostanie z niej tylko proch. - Mędrzec podsunął pudełko Rasheedowi po czym wyjął pióro, kałamaż, oraz pergamin i zabrał się do pisania raportu dla króla.

Gdy Aldanon w końcu skończył pisać podniósł głowę i powiedział.

- To będzie piętnaście srebrnych monet. -

Twarz Rasheeda pozostawała bez ruchu podczas tego całego monologu.

Wyciągnął srebro i położył na stole, po czym włożył różdżkę do szkatuły, zamknął i wziął pod pachę.

- Sprawa jest bardzo delikatna. Nikt nie może dowiedzieć się. - Powiedział dosuwając do kupki kolejne pięć - Rozumiemy się?

- O czym? - Zapytał z uśmiechem Aldanon i przyjął srebro.

- Nadchodzi noc, - zaczął, - myślę, że nie uśmiecha ci się podróż o tej porze. Na trzecim piętrze jest sypialnia dla gości. Zapewne znajdziesz tam wystarczająco łóżek dla całej armii! - Powiedział starzec śmiejąc się z własnego żartu. - Czuj się jak w domu. Przybył z tobą ktoś jeszcze, czy jesteś sam? - Zapytał błądząc oczami po pokoju jakby znajdowała się w nim szczególnie natrętna mucha.

- Przybyłem z siedmioma ludźmi. Jeden z nich jest ranny. Wybacz, ale nie skorzystam z zaproszenia, muszę jak najszybciej stawić się u króla, ale jeśli pozwolisz to zostanie u ciebie dwójka moich ludzi.

- Dobrze, nie ma sprawy, niech czują się jak w domu. Muszę cię jednak ostrzec, że w pobliżu grasuje grupa bandytów. Już raz próbowali mnie okraść ale przestraszyłem ich wymachując rękami z góry wierzy i bełkocząc co mi slina na język przyniesie. - Aldanon zaśmiał się serdecznie, przypominając sobie zdarzenie. Nagle jego uśmiech zgasł a on wlepił wzrok w sufit i znowu zaczął śledzić coś, co wydawało mu się, że tam jest. - Widzisz to? - Zapytał drżącym głosem. Gdy Rasheed zerknął na sufit nic tam nie znalazł.

- Co widzisz? - zapytał tonem sugerującym, że traktuje poważnie to “coś”.

- T-tam jest wielki pająk z ludzką twarzą! Uśmiecha się do mnie... O! Znikł! - Zaklął czarodziej. Spuścił wzrok i wlepił oczy w biurko. - Boję się, że nadchodzą ciężkie czasy, jak jeszcze raz miałeś na imię? Z resztą, to nie ma znaczenia... i tak za dziesięć minut zapomnę... - Powiedział ze smutkiem w głosie.

- Sugeruję abyś przeprowadził się do Calimportu i postarał się szybko zarobić duże pieniądze. Widać, że jesteś chory. Możesz ich potrzebować. Wybacz, ale muszę już iść. Dziękuję za pomoc.

Rasheed odwrócił się i już chciał wychodzić kiedy Aldanon jeszcze dodał, - Rasheedzie... tak, tak miałeś na imię... ten pająk... on patrzył się na ciebie... - Powiedział mędrzec ze zgrozą.

- Nie zrozum mnie źle, ale mam nadzieję, że to jedynie choroba umysłu, a nie jakiegoś rodzaju omen. Przemyśl moją sugestię, albo sprowadź sobie kogoś kto będzie o ciebie dbał gdy umysł w końcu zawiedzie.
Rasheed nie usłyszał odpowiedzi. Odwrócił się ostatni raz by zobaczyć wieszcza wpatrującego się w stół, po czym zszedł na po schodach, czytając zwój który otrzymał.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 25-06-2013 o 21:12.
Arvelus jest teraz online