Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2013, 02:26   #5
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość

Zielona ferajna płynęła. To majestatyczne słowo ni kija nie pasowało w opisie ruchu nie prostolinijnego tych kaprawych marynarzy od siedmiu boleści. Ależ czego można było spodziewać się od bandy orków sądzących, że wiosło to jakiś przedziwny rodzaj maczugi? Co prawda Shaine, drowia zabójczyni, wyglądała jakby doskonale znała się na żegludze to jednak ni cholibka nie chciała pomóc. Ech te długouche. Przejawem jej litości były proste wyjaśnienia, że wiosło to rzeczywiście rodzaj maczugi, ale służy do walenia w fale, a nie kompana po głowie. Niestety potężny Uthgor zbyt dosłownie to wziął do siebie i już po chwili trzeba było wpław płynąć po jedno z narzędzi. Ostatecznie wywiązała się bohaterska rywalizacja miedzy wspomnianym wcześniej mięśniakiem, a ślepym szamanem, kto mocniej walić będzie w fale. Przy okazji ślepy ork zauważył, że jak się odpowiednio machnie tym kawałkiem drewna to woda przelewa się na drugą stronę chlapiąc przeciwnika. Ech, mocarni byli to zawodnicy i jedynie brak różnicy między ich zdolnościami sprawił, że żaden z nich nie przelał całej wody z oceanu na drugą stronę łodzi. Albowiem za każdym razem jak Uthgor przelał część wody na stronę Ghardula, ten przelał tyle samo na stronę Uthgora tworząc tym samym status quo. Nie mniej jednak szalupa płynęła zygzakiem i jedynie odrobinę zbliżała się do wyspy. Co więcej, mimo ciszy panującej wkoło, wokół łódki zdawał się szaleć sztorm. Można by pomyśleć, że to sam Neptun gniewa się na zielonych bezkarnie plątających się po jego dziedzinie, lub mag spodziewając się tych sił bardzo specjalnych wywołał punktową burzę. Niestety prawda była bardziej okrutna. Nieskoordynowane ruchy wiosłami wprawiały ją nie tylko w ruch przypominający lot pijanego motyla ale i wzbudzały fale chcące przewrócić szalupę na drugą stronę. I kiedy ani Uthgorowi, ani Ghardulowi taki nowy stan rzeczy nie przeszkodził by w dalszych zawodach, tak o to jednak wciąż nieprzytomny Zank jął nieświadomie wystawiać prawa grawitacji na próbę i wypadł za burtę.

Ferajna dojrzała jakiś dziwny błysk, po czym Zank zniknął w głębinach morza. Uczcili go pełnym szacunku i smutku wzruszeniem ramion.


Ciemność.

Żyjemy?
Nie wiem, ale pomijając fakt, że nie uznał bym nas na zbytnio żywych w normalnych warunkach to chyba niestety wciąż jestem skazany na ciebie.
Prostak.

Zank otworzył swe ślepia. Głowa bolała go jak diabli, a w uszach szumiało. Do tego w ustach wciąż trzymał przypadkowo złowioną sardynkę. Biedna dawno już nie trzepotała w bezsilnej próbie walki o życie i zrezygnowana wpłynęła w dół gardzieli malucha.
- Gdzie Zank być? - szepnął cicho do siebie powoli odzyskując zmysły. Gdy wzrok mu się wyostrzył na tyle by dostrzegać świat poprzez dziurki od swego durszlaka ujrzał kraty. Loch.
Zank był goblinem. Mierzył zwykłemu człowiekowi ledwo powyżej pasa, a swą wagą mógłby zastąpić hantelek dla większości z nich. Zresztą, wyglądał jak każdy, normalny goblin. Wyróżniała go jednak przedziwna zdolność do częstego budzenia się w lochach.
Maluch spojrzał na towarzyszy niedoli i choć żaden z nich nie przypominał mu nikogo znajomego, no może oprócz wilkołaka czy innego sierściucha, miał przedziwne wrażenie, że znów będzie musiał spotkać się z Katarzynką. Lub jakąś inną przerazą jej pokroju. Czyżby asy wywiadu pomyliły go z innym goblinem i znów chciały wystawić próbie? Ale czemuż w takim wypadku tu są same nieproszki? No i lembasy jedne.

Jakie znowu nieproszki?! - kobiecy głos skarcił go w głowie.
Znaczy się ludzie. A lembasy to elfy - odrzekł jej inny, aksamitny głos mężczyzny. - Przyzwyczajaj się.
Ale dlaczego akurat nieproszki?
Ghardul tak nazwał ludzi. Bo jak ich pierwszy raz spotkał to krzyczeli "Nie! Proszę! Nie zabijaj!" czy coś w tym stylu. Wiesz, różnice językowe.
Palladine! Jak długo mam z kimś takim wytrzymać?!
Wieczność kochana, wieczność.

Zank nie mógł się nadziwić lokalnej społeczności. Choć widział w swym życiu czy to krasnoluda, czy to człowieka, nigdy na tyle długo by nie dobywać już broni albo noża kucharskiego. Albo jak to najczęściej bywało brać nogi za pas. A tu proszę, nawet krzywo się na niego nie patrzyli. Jeden zdawał się do niego miło uśmiechać jakby chcąc powiedzieć "Dzielimy ten sam los przyjacielu, podzielę się swym jedzeniem". Choć mogło to też znaczyć "Dawno nie widziałem dziecka, odwróć się, nie będzie bolało". Zank wolał nie ryzykować i trzymać bliżej ściany. Wtem poczuł dziwne poruszenie pod swym hełmem. Wpierw chciał walnąć łepetyną w kraty by ogłuszyć niechcianego intruza, wtem jednak przypomniał sobie o Szczurwiju. Wesoły od ucha do ucha, delikatnie wydobył swego podopiecznego spod durszlaka i położył na ramieniu. Szczur wyglądał chudo i mizernie, jakoby gorzej zniósł podwodną żeglugę. Jednak dychał i powoli wracał do swego entuzjastycznego mam-na-wszystko-wywalone stanu.
- Szczurwij! Zank cieszy się na Szczurwij widok - szepnął do malucha. Chciał wpierw krzyknąć uradowany jednak powstrzymał się. Za dużo dziwnych ludzi wkoło.

Po kolejnej chwili, trwającej dla malucha prawie wieczność, zielony doszedł do wniosku, że nowy stan rzeczy wcale nie jest taki zły. Skoro tyle nieproszków wkoło to prawie jak wieczna, żywa spiżarnia. No po prostu żyć, nie umierać.

W końcu przyszedł strażnik. Choć nie był magiem, tak jak się Zank spodziewał, czuł przed nim respekt. Co w sumie biorąc pod uwagę naturę malucha tyczyło się niemal każdego. Ten jednak miast im rugać, wyśmiewać lub milcząco wyprowadzić na egzekucję zaczął ich przepraszać. Zbiło to totalnie goblina który już szykował się na mrożącą krew w żyłach hydrę lub szalonego ornitologa od siedmiu boleści. Miała być walka, a tu za darmo odzyskał swój sprzęt, znaczy się prawie cały sprzęt i jeszcze dostał kilka monet "Na przyszłość". Zdumienie Zanka nie zniknęło póki nie opuścił celi. Nie widząc żadnego dobrego celu w nowym mieście chciał trzymać się blisko niedawno więzionej grupy. Jak zwykle. Niestety "różowa ferajna" niezbyt chętna była do zawierania jakichkolwiek znajomości i rozpełzła się jak mrówki. Nim goblin zdążył choćby jednego spytać o imię, tych albo już nie było albo opróżniali beczki alkoholu. Nie ciekawie, choć przypominało mu to rodzinne strony. Banda indywidualistów. Zieloni jednak chociaż starali się stworzyć drużynę.

Goblin został sam. No prawie. Prawda była taka, że już nigdy nie zazna miłej chwili samotności.

Zielony nieborak poczłapał do białowłosego mężczyzny noszącego sześć długich mieczy. Jako jedyny wydawał się być na tyle nie wciągnięty w pędzący nurt świata by choć odrobinę zauważyć istnienie pokurcza. No i ponoć był silny. Zank lubił silnych wojowników. Zwykle koło silnych wojowników ścieliły się morza trupów.
- Zank móc się przysiąść? - spytał łagodnie patrząc na szermierza.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline