Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2013, 08:35   #131
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Post napisany wspólnie z Kermem

Walka skończyła się równie szybko i niespodziewanie jak się wywiązała. Efektem było kilka ran, dwa trupy i zniszczona karczma, bo zgodnie ze słowami Katherine wszyscy napastnicy i dziwny mag ze środka zniknęli. Lou niemal zgrzytała zębami z bólu, gdy Dorien zajęła się jej raną. Sprawy nie poprawiło pojawienie się Arethei, której Rannes zaczynała mieć naprawdę bardzo mocno i naprawdę bardzo szczerze dość. Ta jednak była tak rozświergotana i rozgadana, że nawet zareagować i odezwać się było ciężko.

Na szczęście następnego dnia dość szybko dotarli do Westgate i mimo tępego bólu kołaczącego się wokół odniesionych wczoraj, częściowo już zaleczonych ran, elfka miała całkiem znośny humor, a im dłużej Drakonia się nie odzywała, tym Lou czuła się lepiej. Niestety jednak ta zawsze miała coś do powiedzenia.


- Chyba jednak najlepiej będzie, jak was odprowadzimy. - upierała się Lou, próbując przekonać de Seis, że to najwygodniejsze wyjście.
- Naprawdę lepiej będzie, jak chwilę zaczekacie. Uratowaliście nas, więc wszystko musi zostać przygotowane na wasze przyjście. - starała się tłumaczyć starsza z sióstr, którą jednak też dość szybko ponosił temperament.
Elfka, nauczona ostatnimi wydarzeniami, przez moment zastanawiała się, jakiego rodzaju przygotowania mają na myśli, ale postanowiła jednak skapitulować.
- W porządku. Zjawimy się za parę godzin. Możecie nam polecić jakieś miejsce na odpoczynek? Nie odwiedzę szlacheckiego domu ubrana tak... - rozłożyła bezradnie ręce, wskazując tym samym zniszczoną zbroję.
Tym razem odezwała się Katherine:
- [i]Północno-zachodnia część miasta. Dzielnica należąca do domu Ssemm. Przybytek nazywa się “Purpurowa Dama”.
Rannes skinęła głową w geście podziękowania.
- Jack, masz ochotę na dobry obiad? - uśmiechnęła się do towarzysza.
- Z przyjemnością - powiedział. - W końcu do tej pory nie mieliśmy czasu uczcić naszych zaręczyn. I ich końca - dodał z uśmiechem.
- Jak się na nas powołacie - powiedziała Joann - to karczmarz znajdzie dla was najlepsze pokoje.
- Zaręczyliście się? - zainteresował się natychmiast Olhivier. - Kiedy? Gratuluję. - Już się zabierał za obcałowywanie narzeczonej.
Lou roześmiała się, szczerze rozbawiona.
- To było chwilowe. Sytuacja tego wymagała. - odparła, broniąc się przed krasnoludem.
- W takim razie - zwróciła się do wszystkich - spotkamy się za cztery godziny przed siedzibą rodu de Seis.


Purpurowa Dama
Wbrew obawom Jacka Lou nie potrzebowała paru godzin, by się przygotować odpowiednio do wizyty w szlacheckim domu. Czy to przy pomocy magii, czy też zręcznych dłoni panienek z obsługi, elfka uporała się ze sobą i swoim wyglądem w niespełna godzinę. Zaledwie o połowę dłużej, niż na to potrzebował Jack. Wojowniczka stała się kobietą, można by rzec. Rannes zrzuciła w końcu zbroję i pojawiła się na dole w skromnej, fioletowej sukience, która pasować mogłaby pani z dobrego domu, ale niekoniecznie szlachciance. Mimo wszystko była to kreacja lepsza niż nadwerężona zbroja. Włosy upięła w wysoki kok i na próżno było szukać u niej śladów zmęczenia niedawną podróżą.
Jack, któremu ze względu na skąpe zapasy odzieży musiały wystarczyć kąpiel i odświeżenie odzienia z uznaniem skinął głową na widok Lou. Wstał i odsunął krzesło, by elfka mogła usiąść.
Lou przysiadła się do Jacka, obdarowując go promiennym uśmiechem. Zamówili obiad, w oczekiwaniu na który podano im wino.
- Jesteś zainteresowany dalszą pracą dla nich? - zagaiła, odstawiając kielich.
Trzeba przyznać, że trunek był dobry, o wyrazistym smaku. Jeżeli jedzenie miało być choć w połowie tak smaczne, to siostry wskazały im naprawdę wyborne miejsce. A może po prostu elfka nie miała zbyt wysokich wymagań w tym względzie...
- Jeśli oferta będzie tak dobra, jak jedzenie w tej gospodzie - odparł Jack - to nie będę mieć nic przeciwko podjęciu się tego zadania.
- Że tak to ujmę... W niezmienionym składzie? - zmruzyła lekko oczy, wkraczając na niepewny temat. - Bo przyznam, że wasza diablica jest dość... męcząca.
- Prawdę mówiąc - Jack upił trochę wina - uważam, że masz rację. Fakt, że niekiedy się przydaje, ale dość często Drakonia chadza własnymi ścieżkami.
- Ale odnoszę wrażenie, że jednak ciężko będzie się jej pozbyć. - westchnęła cicho, oparła się łokciem o stół i wsparła brodę na dłoni. - Chciałabym jeszcze spróbować znaleźć Vermila i Ultara, nim wpakujemy się w kolejną kabałę... Ale Westgate jest spore.
- Może nasze nowe znajome zdołają nam udzielić informacji, z kim trzeba będzie porozmawiać. Z pewnością znajdą się osoby, które wiedzą wszystko o wszystkich - pocieszył ją Jack.
Elfka uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Z pewnością. Zresztą nazwisko Bechel może też niektórym coś powie... Myślisz, że wyrzucenie klucza załatwiło sprawę dziwnych pościgów? - przeskoczyła znowu na inny temat.
Jack dolał elfce wina, po czym skinął głową.
- Przedtem nie zauważyłem zbyt wielkiego zainteresowania moją osobą przez liczne grona magów, których otaczali na dodatek wojacy sprawnie władający bronią. I, poza naszym szczupłym gronem, tudzież tymi, co nas ścigali, a gdzieś przepadli, nikt nie wie, że miałem ten nieszczęsny klucz. Powinno się wszystko skończyć - dodał.
Lou uniosła napełniony kielich.
- Cóż zatem? Za nowy rozdział? I oby poprzedni pozostał na dobre zamknięty? Nie mam ochoty już spotykać żadnych kluczy... - zaproponowała toast z lekkim uśmiechem.
- Za nowy rozdział w życiu. - Jack wzniósł kielich. - A wszystkie klucze będziemy wyrzucać - uśmiechnął się, po czym przesunął nieco leżacy na stole klucz od pokoju. - No, może nie wszystkie.


Po wyśmienitym posiłku spędzili jeszcze trochę czasu, popijając wino i rozmawiając o sprawach bardziej błahych, niż plany na najbliższe dni. Lou opowiedziała Jackowi, że wychowali ją ludzie o nie zna swojej elfiej rodziny, stąd też brak mocniejszego przywiązania do dziedzictwa rasy. Jedyną pamiątką nawiązującą do linii krwi, z której pochodziła, był pierścień, który często obracała wokół palca w zamyśleniu.

Niedługo później Jack i Lou urządzili sobie spacer dookoła dzielnicy należącej do Domu Ssem, powoli zmierzając ku posiadłości de Seis. Oboje byli gotowi podjąć współpracę z domem, pod warunkiem że warunki będą zachęcające. Dodatkowo Rannes miała nadzieję dowiedzieć się, do kogo może zwrócić się o pomoc w sprawie odnalezienia przyjaciół.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline