Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2013, 08:50   #12
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



No i kurwa nie spławił Desperado. To musiała być jednak ważna sprawa. Chuj tam. Niech będzie. Szli korytarzami razem. Ramię w ramię. A Sanchez ulizywał czarne włosy do tyłu, co jakiś czas. Atmosfera była ciężka. Smród dało się kroić. Praha poprawił chustę. Zdychalnia. Przedsionek piekła. Musiał stąd spierdolić i oby Parszywy Joe tego nie utrudnił... Widział jak niektórzy, źle życzący szczurowi, spode łba obcinali go przekrwionymi ślepiami. Jak paradował z Meksykiem. Jak gdyby nigdy nic. W milczeniu. Cisza nie była wskazana w tym momencie. Skoro już musiał dzielić drogę z tym gładkim fiutem, to przynajmniej musiał coś z tego mieć. Niech inni widzą, jak go Desperado słucha. Jak mu Praha nawija makaron na uszy. I niech drżą chujki, że może właśnie pudel Parszywego zbiera brudy na ich żałosne dupska...

- Sanchez?
- Co Praha?
- Wiesz co to czarna dziura?
- Black Ho?
- Też. – odpowiedział przewracając oczami. – Ale o tę kosmiczną mi idzie.
- No a gdzie te czarne cipy są jak nie w kosmosie, si?
- Si, si. Ale ja o tej w przestrzeni, tej co pochłania, no wiesz...
- A... Czarne dziury. Było tak od razu. A co z nimi?
- Znalazłem kiedyś, lat temu kilka, jedną w tunelach technicznych. Robotę od jednego takiego wziąłem... Wiesz ciemno, odgłosy dziwne, takie, że nie wiesz kto, co i czemu je robi.
- Serio? No i co?
- No nic. Szukam gościa, którego niby za karę zostawili zakutego do ściany w zakazanym. Ponoć zapomnieli, że miał przy sobie leki wiele warte. Chuj wie jak było. Szukam i szukam. Nie znajduję jeszcze ani gościa, ani jego trupa. Ale patrzę jest dziura. Taka duża. Ogromna. Na środku korytarza. Nie wiem co to... Myślę, dziura, czarna, dna nie widać, ciekawe jak głęboka? Wrzucam śrubkę.
- I?
- Nasłuchuję. I nic. No to wrzucam puszkę. I nic. Wrzucam spory kawał żelastwa... I nic.
- Stop shitting me man...
- Ain’t shitting you dude! Tak było... Czarna dziura. Myślę wrzucę zajebistą beczkę co tam stała niedaleko obwiązana ciężkim i grubym jak łapa łańcuchem. Taką jebutną, co to ją turlać musiałem. Mało się nie zesrałem z wysiłku...
- Yhym...
- Beczka poleciała, a ja stoję nad dziurą i patrzę. Nasłuchuję. I nic. Anomalia. Łańcuch się toczy za beczką. Iskry krzesa ryjąc kratę tunela.
- Anomalia?
- Anomalia, mówię ci. Wtedy nagle słyszę, potem widzę! Zapierdala na mnie coś! Wręcz leci z ciemności! Łapy i nogi wyciągnięte jak macki! Demon myślę... Że po mnie...
- O kurwa, faktycznie. I co?
- Rozpoznaję w ostatniej chwili tego frajera co to go miałem znaleźć. Gęba, jak sie okazało całkiem znajoma, przeleciała obok kiedy uskoczyłem w ostatniej chwili. A mało mnie do dziury nie wjebał. No i finalnie sam się w nią wpierdolił. I poleciał.
- Kutasek. He, he. Lepiej on niż ty.
- Właśnie. - przytaknął Praha. - Nasłuchuję i nic. Bez dna. No to wracam na sektor i mówię klientowi jak było. Ze ten koleś chciał mnie ujebać z miejsca, ale że wpierdolił się do jakiejś czarnej dziury sam. A gość mi na to – un-fucking-believable... Że ściemniam jak mały biały chujek... Że to nie był tamten frajer... Że nie mógł. I tak dalej. Że facet trupem wyruchanym był na śmierć, i że mam mu teraz wyskakiwać z leków, co to pewnie zajebałem. Albo mam zapierdalać z powrotem po fanty, bo skończę jak tamten białas przykuty do beczki łańcuchem.
- He, he, he. ¿Y ahora qué?
- Jakoś żyję, no? – Praha wzruszył ramionami na wspomnienie straconych niebagatelnych dragów.
- A co za hombre to zlecił ci Praha?
- Daj ramkę to powiem.
- Puta rata blanca...
- Si señor!





***





Parszwy Joe miał taki sam jak zawsze parszywy czarny ryj.

- Okay. – Praha przytaknął skwapliwie niemal bez zastanowienia. – Consider it done. Jak się da to się zrobi.

Laska była pierwsza liga. Takie co to nie trafiają się na dziko na luzaka. Takie to zawsze sa na smyczy takich kutasów jak Joe. Bawić sie z nią jednak nie zamierzał. Ryzykować wirusa za godzinę ssania fiuta? Chociaż nie. Jej może udałoby sie i w pół godziny mu dogodzić...

Potem przyszedł Torch.
Szacunek.
Torch miał jaja ze stali. I choć konkurencja, to nie deptali sobie za często po kutasach.

I Ortega.
Dick był niebezpiecznym celebrytą. Miał swoje pięć minut na Ziemi.
Zbyt wielu kumpli było w Punisherach, żeby Praha nie wiedział, że to gatunek w chuj niebezpieczny. Bo głupi. Przecież nie ma takich zasad, których nie złamie to piekło i anomalia. Żadne fałszywe poczucie bezpieczeństwa skitrane na zeksa za paramilitarną strukturą przeszłości.
Uśmiechnął się lekko oczyma, przyjaźnie, na skinienie głowy Ortegi i odwzajemnił ręką gest powitania. Żałosne twardziele. Będzie miał kryć ich dupy w kiblu. Tak. Żeby to wszystko było takie proste.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline