Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2013, 14:43   #13
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wąski, brudny, pozbawiony oznaczeń tunel, który Ortega znał bardzo dobrze niemal nie uległ zmianie. Nadal był cholernie obskurny i śmierdziało w nim czymś tak trudnym do określenia, że nawet pies - czy też bliżej Gehenny hiena - nie byłby w stanie określić jego dokładnego pochodzenia. Rick podejrzewał, że to mieszanina setek spoconych, brudnych ciał, które ostatnio zaczęły na dodatek krwawić i wypuszczać na wolność wszystko co tylko może z człowieka wyjść. Gówno, mocz, krwawy śluz i rzygowiny, na widok których co słabsi mogli się psychicznie podłamać. Jedyne co uległo zmianie - a raczej nasileniu - to obecność ciężkiego, ciemnego dymu pochodzącego z - jak się domyślał Punisher - palonych ciał...

Zamknięte cele były czymś więcej jak więzieniem. Wypełniające je ludzkie kształty po raz pierwszy w życiu budziły w Ricku litość. Żołnierz nie mógł uwierzyć, że tak wielu zatwardziałych zbrodniarzy siedzi, leży, łka czy stęka czekając na nieuniknioną śmierć. Nie był w stanie sobie wyobrazić, że – tak jak te osoby - on skończy podobnie. Skuli się, zamknie w sobie i w oczekiwaniu na koniec straci kontakt z rzeczywistością. Rick Ortega zrobi wszystko aby tak się nie stało. No. Prawie wszystko...

Patrząc na twarz młodszego towarzysza żołnierz wiedział, że Otis również nie chciał skończyć tak jak zarażeni. I mimo iż numer 5522334 dusił się dymem to Ortega czuł, że ma duże szansę przeżyć. Każdy gotowy do działania ją ma. Na skrzyżowaniu korytarzy przypominającym kształtem odwróconą literę "T" Ortega wypatrzył szaleńczo śmiejącego się mężczyznę. Otis też musiał go zobaczyć, bo rzucił towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie...


Swobodnie zwisający na zawieszeniu karabin na moment przykuł uwagę żołnierza. Lata doświadczeń na wszelkiego rodzaju misjach bojowych wyrabiały nawyki, które po zaistnieniu pewnych sytuacji działy się same. Bez specjalnej wiedzy właściciela. Ręka Otregi błyskawicznie poszła wzdłuż ciała palcem wskazującym dotykając skórzanej pochwy jego wielkiego noża. Wystarczył jeden zbyt agresywny ruch i Punisher rozpłatałby gardło szaleńca. Ruch ten jednak nie nastąpił toteż reakcja na niego byłaby niewłaściwą. Słysząc później krzyk gościa Ortega był już rozluźniony. Nie zwracał na niego uwagi. Otis podobnie.

Jak Rick podejrzewał ludzie Joe nie powiedzieli jego kumplowi jaką Parszywy ma dla niego robotę. Pewnie sami nie wiedzieli. Czarnuch uwielbiał załatwiać interesy osobiście. Rzucając mięsem, szybko, sprawnie wprowadzać swojego podwładnego w swój plan. Mimo iż wyglądał na tępego Joe nigdy nie ujawniał więcej informacji niż były absolutnie konieczne do wykonania zadania. Punisher musiał mieć to na uwadze zadając pytania, których pewnie będzie kilka.

Nieco nastrój poprawiła Rickowi kantyna wypełniona pijanymi, walczącymi na pięści więźniami. Sam uwielbiał stosować doraźną przemoc jednak w tym przypadku nie miał na to czasu. Musiał iść dalej i dowiedzieć się o co chodzi. Czas na zabawę jeszcze będzie miał. I mimo iż nie obwiązał twarzy chustą czuł, że to nie o to w tej całej zarazie chodzi...

Sektor pod władaniem Desperados wyglądał jak jeden wielki metalowy kawał blachy wymalowany czym popadnie. Niektóre z tatuaży nawet ruszały się chwilami ujawniając stojące w cieniu osoby. Stara przepompownia, która była niemal centrum życia twardych latynosów zapierała dech w piersi. Gdyby w piekle na ścianach były czarne szkice, nowa dostawała czubków i trochę mniej duszno to właśnie tak ono by wyglądało. Wytatuowani od stóp do głów, pewni siebie ludzie nie wzbudzali w Ricku strachu. Bardziej niepewność, bo często miewali huśtawki nastrojów. I mimo iż czasem ta odnosiła się do decyzji czym przywalić oponentowi - rurą czy siekierą strażacką - to nie należeli oni do zwykłych psycholi...


Gdy Ortega zbliżał się do grodzi, za którą mogli przebywać wyłącznie wybrani przez Joe ludzie zauważył trójkę wybitnie szpetnych ochroniarzy. Byli wielcy. Nawet on, na neutralnym gruncie obawiałby się starcia z choćby jednych z nich - co samo za siebie mówiło o tym kim mogli być na Ziemi...

Jak podejrzewał Rick jego towarzysz nie zostanie wpuszczony. Parszywy miał sprawę do niego i tylko on miał prawo usłyszeć o co chodzi. Nawet Ci przy grodzi pewnie nie wiedzieli. Dłoń zbliżająca się do pistoletu była ostrzeżeniem, ale choćby wysunięcie tej klamki o cal spowodowałoby reakcję. Rick lubił Otisa czego nie mógł powiedzieć o większości ludzi władczego czarnucha...

***


Owen Tic był w wojsku sanitariuszem. Młodym, po studiach, bez kontaktów w armii, ale z chęcią niesienia pomocy rannym w boju ludziom. Mimo iż wysportowany i odporny psychicznie Otis - jak nazywali go kumple - miał jedną poważną wadę. Był niemal paranoikiem. Czujność w jego przypadku przeradzała się często w fanatyczną zdolność widzenia czegoś co jego zdaniem zaraz nastąpi. I mimo iż od tamtych czasów minęły lata Otis nadal pamięta jakie to było uczucie. Uczucie, za które został skazany na Gehenne.

Ostatnie tygodnie na Ziemi Owen spędzał w bazie wojskowej opuszczając ją raz dziennie ze swoim plutonem. Na patrol. Jak to bywało już w terenach "do stabilizacji" zostali zaatakowani w centrum niby spokojnej wioski. Napastników była garstka i szybko zostali wytłuczeni jednak Otis uprzedzony skąpym doświadczeniem zabił paru cywilów. Bo wyglądali podejrzanie. Bo starali się czmychnąć bokiem. Bo stanowili zagrożenie. I mimo iż minęły lata Otis nie był w stanie zapomnieć. W końcu przez to trafił na Gehenne.

***

Widząc dwójkę jegomościów w apartamencie Parszywego Joe żołnierz ukłonił się im lekko jakby tym gestem sygnalizując, że on i jego umiejętności są do usług. Przynajmniej na tej wyprawie. W końcu kibel to nie byle co.

- Jak rozumiem Praha i ten drugi idą z nami? - zapytał wyprostowany Punisher patrząc na wielkiego czarnucha.

- Tak. Idą, białasy, w dupę jebane, pedziowate cioty, najlepsi z najlepszych. Więc i oni, kurwa ich mać, też. I ty. I tylko ja, w srom ruchany, nie mogę iść, bo kurwa, w dupę, rozpoznać mnie chuje z innych sektorów mogą. - słowa Joe żołnierz mógłby usłyszeć choćby go nie widząc, a doskonale wiedziałby jaki ryj wypuścił je w eter.

- Praha, Torch i Dick? – patrząc na Joe szczur upewniał się spokojnie. – Trzech to w sam raz ekipa do czmychnięcia cichaczem. Dobrze kombinujesz El Comendante. Zawsze to najmniej jeden będzie miał szansę tu wrócić z towarem. A więcej, to już tłum, więc bym cię prosił byś został Joe, nawet gdybyś nie był taki celebryta. To robota dla takich małych chujków jak my. – dla siebie zachował prawdziwe przemyślenia i przeniósł wzrok na nagie uda tlenionej blondyny.

Richard nie lubił określeń Dick czy Rich. Za bardzo kojarzyło mu się z Terrą. Jego była na niego tak wołała, a nie należy ona do osób, które ciepło by wspominał. W końcu również przez nią i jej kochanka trafił na statek...

Joe zauważył spojrzenie doświadczonego szczura tunelowego.
- Chcesz, mały, by ci obciągnęła twojego białego, pomarszczonego chujka. Jedno słowo i wyssie cię tak, jak pierdolony poborca podatkowy na zjebanej, chuj jej w dupę, Terze. Co Praża, stary, szczwany, jebnięty capie?

- Na uprzejmości przyjdzie czas później, chłopaki. - powiedział żołnierz. - Mamy godzinę czasu dlatego musimy się spieszyć. Na miejsce przychodzimy każdy o innym czasie. Oficjalnie się nie znamy. Pewnie inni dostali takie same wytyczne jak my od Joe. Mają przynieść tajemniczemu ważniakowi lek, który rozporządzi nim wedle własnej woli. Nie znamy tych ludzi dlatego lepiej przygotować się na wiele ewentualności. Joe jakiś dodatkowy sprzęt dostaniemy? Przydałaby się jakaś poręczna klamka, amunicja, strój klawisza, granaty i broń dla tej dwójki...

- To wspólna decyzja sektora. Jebany Karl i Clayd i reszta tych obesranych chujów ze zgniłymi napletami to wymyśliła. Pójdzie was, kurwa, siódemka, jełopy. Tylu to nie za dużo i nie za mało, by się przedostać. Więc sprzętu będziecie mieli aż nadto. - mimo iż Joe wyraził swoje zdanie to Rick nie zamierzał odpuścić.

- Lubię chłopaka. - odezwał się wreszcie Torch, klepiąc po plecach Ricka.- Dobrze gada, sprzęt by się przydał. A tak w ogóle, wołają mnie Torch, chociaż może już to załapałeś. - powiedział ciszej, nachylając się do Punishera. - A, swoją drogą, mamy z pozostałymi współpracować, czy może już w Kiblu zostawić ich na śmierć? Tak tylko pytam, Joe.

- Wasza decyzja. Ale trzeba będzie drugi raz przez obesrany kibel iść, jeśli wiecie, co mam na myśli.

- Joe, na pieszczoty trzeba zasłużyć. Ale trzymam cię za słowo. Mała będzie taka ssała jak wrócę z towarem, że będziesz musiał dać mi drugą do wyciągania zassanego prześcieradła z mej dupy. O co chodzi z resztą? - szybko zmienił temat. - Mamy być kurwa przewodnikami wycieczki pod Kiblem? Kto z nami jeszcze idzie?

- Co z tym sprzętem? - zapytał ponownie Ortega. - Siedem osób z czego zapewne tamta czwórka ma swoje własne cele to zdecydowanie za dużo aby zostawić to przypadkowi. Ja bym ich nie zabijał bez konieczności, ale nie oszukujmy się. Najpóźniej podczas powrotu do sektora zacznie się rzeź, bo każdy chce lek dla swoich. Mógłbym to załatwić, ale musiałbym mieć sprzęt. Np. minę. Lub granat i żyłkę. W czasach rozkwitu broni palnej umiejętności schodzą na dalszy plan. Nawet na dwumetrowego byka wystarczy jedna kulka. Gorzej jak ludzi do eliminacji jest więcej jak dwójka. Wtedy zaczynają się komplikacje. - Ortega nam czymś się zastanawiał.

- A ta szczepionka. Od kogo mamy ją wziąć? I czy on wie, że ma ją nam oddać? Bo nawet nie pytam, czy działa...

- Jebać ich. I tak łapsko na tym położy wyruchane Gie Zero, jebać ich w obsraną dupę. - powiedział spokojnie Murzyn. - Oni mają dostać jakąś chujową recepturkę i próbki, wyjebać określoną ilość dawek tutaj i pewnie chcą wyruchać każdego w dupę, aż wyjdzie nam gardłem. Ale jebać ich. Jeśli to jedyna szansa, zaryzykuję. W ostateczności, zrobię kurwa, pielgrzymkę przez kibel całego zaruchanego sektora, i pierwsze co zrobię, to pójdę i wysram swoje zakażone gówno na naszych sąsiadów. Chuj w dupę. Pierdolę to. Zajebać ich zajebiecie, jeśli sami będą chcieli zajebać was. A co do tego od kogo, za ile i gdzie, dowiecie się dopiero przed zanurkowaniem do obesranego klopa. Nie wcześniej. Tak postanowił Clay, niech go ślepa suka wyrucha w jego zagrzybioną dupę.

Dyskusja nie mogła trwać w nieskończoność, ale najważniejsze rzeczy musieli ustalić. Kibel to nie byle co. Zaraza, na którą jedyny lek mieli zdobyć to nie byle co. Nie mówiąc o Joe i jego planach, które zapewne miał. Ortega - nawet jak nie dostanie więcej sprzętu - zdecydował się przygotować jak mógł. Najpierw się rozgrzać, potem za pomocą zestawu higienicznego doprowadzić do porządku, a na koniec najeść i napić. W końcu nie wiadomo jak będzie wyglądała ich sytuacja po przekroczeniu grodzi…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 19-07-2013 o 20:32.
Lechu jest offline