Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2013, 23:39   #2
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pożądanie to odmiana czerwieni o największym nasyceniu. Czerwieni pulsującej życiem, przepełnionej pragnieniem, obłędem i nieujarzmioną siłą prokreacji. Brak tu wahania, zamiast tego króluje czysta moc tworzenia, która - odpowiednio ukierunkowana - może niszczyć. W ten właśnie sposób pożądanie – zaklęte zarówno w spojrzeniu, jak i biodrach Cassie – za cel destrukcji upatrzyło sobie Ashforda. Szkarłat sączący się z jego szyi barwił wargi kochanki, a pot oblepiający ciało świadczył o niegasnącym pragnieniu satysfakcji – przybliżającej się z każdym ruchem lędźwi – i przeżycia – oddalającego się z każdym biciem obumierającego serca.

On – niczym gwiazda. Ona – podobna próżni zasysającej jego światło. Dziwny układ tkwiący w niepewnej inercji. Sekundy mijały z każdym tyknięciem wiekowego zegara – antyku, który widział czasy francuskiego renesansu. W odczuciu JD przebudowane i wielokrotnie naprawiane wnętrze też zdawało się słabnąć. Z każdą chwilą dźwięk wydawany przez misterny mechanizm odbiegał coraz dalej. Wkrótce miał znaleźć się w miejscu niedostępnym dla uszu mężczyzny.

Pożądanie jednak nie gasło. Lepka, słodka czerwień o zapachu feromonów oblepiała umysł Ashforda, każąc ciału wciąż reagować na krągłość piersi i tajemnicę skrytą za płatkami kobiecości.

Nie była to jedyna tajemnica tej dziewczyny.

Cassie zawsze szukała czegoś więcej. Ashford w pełni odczuwał to za każdym razem, gdy w środku nocy wymykała się na strych, spoconą dłonią rozcierała brudne okienko i spoglądała na błyszczące w oddali światła Bristolu. Cassie nigdy nie doznała pełnego ukontentowania i nikt nie wiedział, w jakim kierunku uciekały jej myśli, gdy milkła. JD z uporem maniaka starał się rozpraszać rozmową, lub pocałunkami te chwile, gdy podciągała pod siebie nogi, otulała się kocem i bez ruchu siedziała godzinami na rozklekotanym krześle ogrodowym - czasami aż do momentu, gdy na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze promyki słońca.

To stanowiło wyzwanie dla JD. Zmienić ten stan rzeczy, usunąć niedoskonałość, jaką stanowiła jej depresja. Rozciągnąć te czerwone usta w uśmiech. Właśnie na tym polegała jego miłość. Natomiast z jakiego źródła brało się uczucie Cassie, jeżeli w ogóle istniało? Ashford sądził, że z poczucia bezpieczeństwa, które jej zapewniał. Które zapewniać mógłby każdy inny, przypadkowy mężczyzna.

Cassie uwielbiała słuchać wiatru. Wymykała się na wzgórze i w samotności, skryta wśród rozłożystych konarów starego dębu, poddawała się ekstazie, jaką dawał jej żywioł szalejący wśród zbóż, traw i wrzosów. Chłonęła go. Sprawiał, że po jej ciele szalały dreszcze i ciarki rodzaju, którego żaden mężczyzna nie byłby w stanie wywołać. To składało się na religię Cassie.

Pewnej nocy, gdy wróciła z pobliskiego wzgórza i dopiero co wślizgnęła się do łoża, szepnęła jedno zdanie. Chwilę później odpłynęła w objęcia Morfeusza.

„Jeśli nie znajdę go następnym razem, lepiej bym umarła”.

Ashford - który nie zdążył jeszcze zasnąć - uznał, że chodzi o Boga. Później jednak doszedł do wniosku, że Cassie miała na myśli innego mężczyznę.

To były ostatnie słowa, jakie usłyszał z jej ust.

Nie zobaczył Cassie rankiem. Cały dzień minął, gdy zdecydował się zadzwonić na policję. Po miesiącu śledztwa funkcjonariusze umorzyli postępowanie. W przeciwieństwie do detektywa - Jamesa Milesa, który zażądał bajońskich sum za odnalezienie kobiety.

Miles nie informował Ashforda o przebiegu śledztwa, tłumacząc, że to dla dobra sprawy. Zleceniodawca przestał łudzić się, że już więcej zobaczy Cassie, gdy po dwóch latach otrzymał list od detektywa - wysłany z Bułgarii. W środku znajdowało się zdjęcie dziewczyny - w zielonym podkoszulku, pierścionku na małym palcu, palącej papierosa. JD nie miał wątpliwości, że to ona.


W kopercie znajdowała się oprócz tego serwetka z literami wyskrobanymi węglem: ONA ŻYJE, i - co ciekawe - pendrive, którego zawartość pozostawała chroniona hasłem. Zabezpieczeń nie potrafił złamać nikt ze znajomych ze studiów, profesorów, czy najlepszych specjalistów. Na odwrocie koperty Miles nie umieścił adresu zwrotnego.

Tydzień później Ashford otrzymał list od samej Cassie. Przepraszała za wszystko i sugerowała, że popełni samobójstwo.

JD już nigdy więcej - aż do tej pory - nie otrzymał żadnych oznak życia zarówno od Milesa, jak i Cassie. Gdy poszedł na policję, prosząc o wznowienia śledztwa, zasugerowano mu, że sam spreparował dowody. Potraktowano go jak szaleńca - nic dziwnego, biorąc pod uwagę sprawę z proboszczem Reevesem, stan mentalny jego brata i rodzaj religijnych zbiorowisk, jakie miały miejsce w rezydencji Ashfordów.

Co więcej, nikt nigdy nie słyszał o żadnym Jamesie Milesie.

Wtedy JD zastanowił się, czy aby na pewno to wszystko mu się nie przyśniło.




I teraz Ashford czuł, że śni.

Inaczej nie mógł wytłumaczyć tego, co przydarzyło się Cassie - a dokładniej mówiąc - jej głowie.

Kobieta z karabelą i papierosem elektronicznym w żaden sposób nie mogła stanowić elementu rzeczywistości. A jednak jej ostrze było co najmniej prawdziwe. Tak samo jak poczucie osocza spływającego wzdłuż policzków. Krew wróciła do swojego właściciela, niestety - w zupełnie nieprzydatnej formie.

JD kochał Cassie i nigdy nie chciał, by umarła - pomimo tego, że ostatnie minuty spędziła, wysysając jego siły witalne. Przypominała prędzej przeraźliwą strzygę z zakazanych mitologii, niż siebie. Ashford zapamiętał ją, jako tę niewinną osobę, która przed czterema latami przyszła wraz z koleżanką szukać Boga w jego domostwie. Podał im po książeczce do nabożeństwa, po czym skierowali się na wspólną modlitwę. Po pewnym czasie Jessica - bo tak brzmiało jej imię - odeszła. W przeciwieństwie do Cassie, która nie mogła przypuszczać, że wkrótce wykiełkuje uczucie pomiędzy nią, a Ashfordem.

JD - choć osłabiony - dał radę spleść ręce. Nie wątpił, że w tej chwili modlitwa mu pomoże. Słowa Pozdrowienia Anielskiego prędko rozjarzyły się w jego głowie, zapełniając serce spokojem i błogosławionym poczuciem łączności z Bogiem. Jednakże rudowłosa nieznajoma zupełnie nie respektowała intymności chwili. Przemówiła, rozpraszając koncentrację Ashforda.

Twierdziła, że może wrócić mu życie - choć niedokładnie tych słów użyła. Prosiła o współpracę. JD miał targować się z morderczynią Cassie, lecz nie potrafił tego zaakceptować. Mimo wszystko musiał przeżyć - paląca chęć przetrwania nie pozostawiała cienia wątpliwości. Nawet jeśli błaganiem o pomoc miał obrazić medalik spoczywający na piersi. Bóg nie przyzwalał na konotację z diabłem, którego uosobieniem była ta kobieta. JD nie wątpił w jej demoniczny charakter - zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie pojedynczym ruchem ręki oddzielić głowę od ciała. Nie z taką siłą.

- Proszę... - wychrypiał. Myśli kotłowały się w jego głowie, choć czuł jak z każdą chwilą bledną. - Zadzwoń po pogotowie. Chcę żyć.

- Zanim przyjedzie pogotowie, będziesz martwy chłopcze.

Kobieta wstała z parapetu, oparła broń o ścianę i podeszła bliżej. Choć nie była typową pięknością, w jej twarzy tkwiło coś magnetycznego. Siadła na brzegu łóżka i spojrzała na złożone do modlitwy dłonie młodego mężczyzny.

- Jesteś religijny? Nawet po tym, czego doświadczyłeś? To się ceni. Cóż, Twoja wiara może zostać wystawiona na poważną próbę - delikatnym ruchem dłoni odgarnęła kosmyk włosów z czoła JD. - Według legendy jesteśmy dziećmi Kaina, a nasza nieśmiertelność to efekt jego przekleństwa. Są też inne teorie o powstaniu prawdziwych wampirów, jednak nie czas i miejsce na ich opowiedzenie. W każdym razie mogę uczynić Cię jednym z nas. W zamian za 5 lat lojalnej służby, ofiaruję Ci nowe życie, nowe możliwości. Wedle swojej religii zostaniesz przeklęty, ale możesz to przekleństwo przekuć na coś dobrego. Widzisz, jestem łowcą. Tropię i eliminuję wampiry takie, jak Twoja była dziewczyna - które zabijają ludzi, które nie kontrolując swych mocy, krzywdzą innych... i robią jeszcze gorsze rzeczy. Jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć. jeśli nie... cóż, spoczywaj w pokoju - przysunęła twarz bliżej, ich usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów. - Pytam ostatni raz, czy chcesz żyć JD? Czy mam dokonać przemiany?

Usta, które skończyły wypowiadać słowa, były nadnaturalnie wręcz powabne. Ashford mógłby złożyć na nich pocałunek - gdyby przechylił lekko głowę, nieznacznie wspiął się na ramionach i pokonał niewidzialną barierę unoszącą się między nim, a nieznajomą. Po takim czynie nie byłoby odwrotu.

W oddali na ścianie wisiał portret Matki Boskiej.


W głębi ducha JD oczekiwał, że z jej pięknych oczu popłyną krwawe łzy - nic takiego się nie wydarzyło. Blade lico niewzruszenie spoglądało na ponurą scenę rozgrywającą się na środku sypialni. Ashford po cichu błagał, by Maryja zlitowała się nad nim. By poruszyła się, uczyniła gest. By nie kazała podejmować wyboru, od którego nie będzie później odwrotu.

JD usłyszał rozbrzmiewające w oddali kroki. Ktoś stąpał po schodach - zapewne usłyszał przedziwne odgłosy i poszedł upewnić się, czy wszystko w porządku.

Nie - nic nie było w porządku.

Ashford uświadomił sobie, że będzie musiał pospieszyć się z decyzją. Nie chciał ryzykować, że Bogu ducha winna osoba wejdzie na to całe piekło, by w chwilę później zostać zabitą przez rudowłosą łowczynię wampirów. JD wątpił, by kobieta zawahała się.

Kain naprawdę był wampirem?

Morderczyni stawiała siebie w bardzo dobrym świetle. Przemierzała świat i tępiła zło. Zło, takie jak... Cassie. Lub inne biedne osoby, które zostały przemienione - i to zapewne bez ich zgody. JD natomiast miał wybór. Kobieta wcale nie zapewniała, że sam nie stanie się podobny krwiożerczej bestii bez resztek kompasu moralnego. Ashford nie chciał tak skończyć. Jednakże - nie chciał skończyć w ogóle - a w słowach kobiety czaiła się obietnica, czy raczej nadzieja. Nadzieja na... JD wolał się nie zastanawiać.

Najgorsze, że nie było nawet czasu na pytanie, co stanie się z jego duszą.

- C-chcę... - zająknął się, a z oczu popłynęły łzy. Łzy, które spłynęły kanałami utorowanymi przez krew Cassie i z cichym odgłosem skapnęły na tkaninę, wsiąkając w nią i barwiąc.

To była ostatnia noc jego życia.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 01-07-2013 o 23:47.
Ombrose jest offline