Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2013, 13:35   #10
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wnętrze Twierdzy Arbites
Twierdza Arbites, pierwszy poziom


Strateg Chaosu

Olbrzymi pocisk wystrzelił trajektorią akurat na szarżujących Arbitrów, zgrywając się z otwarciem ognia przez broniących się SOBowców.

Słychać było olbrzymi trzask gdy drugi ze zbiegających przyjął większość siły uderzenia, która rozpłaszczyła go, zmiażdżyła i złamała o schody, uśmiercając w ułamku, sekundy. Kolejny za nim wrzasnął gdy noga i biodra zostały pogruchotane między telekinetycznie ciśniętą szafą i kamiennymi schodami. Pierwszy wyskoczył pod pociskiem, padając na ziemię w pomieszczeniu i zaczął oddawać strzał raz po raz w stronę żołnierzy.

Wszystko trwało, jak zwykle, ułamki sekund, łącznie składając się na sekund walki sześć.
Trafienie z lasera w leżącego w pomieszczeniu Arbitratora, w głowę, zostawiając raptem odparowującą z farbą smugę na hełmie. Strzały ze strzelby jeden, i drugi, i trzeci zabijający wychylającego się zza kolumny żołnierza, odłamkami trafiające trzykrotnie drugiego obok niego przeorując nogę i rękę i twarz; odłamki zatrzymane o pancerz na korpusie i hełm na twarzy. Pocisk który wystrzelił i zakręcił za kolejną kolumną, przebijając pierś trzeciego żołnierza. Czwarty, który podbiega do leżącego Arbitratora i przestrzeliwuje-przepala mu szyję z kręgosłupem zabijając na miejscu, kończyny z bronią i uniesiona głowa opadły na podłogę. Ten sam żołnierz podziurawiony, nie, poszarpany ostrzałem ze schodów. Ranny, unieruchomiony na schodach arbiter w końcu podnoszący karabinek i puszczający serię po całym pomieszczeniu, głównie w Stratega, nie wyrządzając mu krzywdy gdy strzały z pistoletu psionika wreszcie przebijają wzmaniany pancerz i płuco, powodując opadnięcie na schodach ciężko rannego gdy opróżnił większość magazynka. Inni żołnierze, którzy strzelali wespół z dowódcą w Arbitra, nie trafiając mimo małego dystansu lub nie przebijając pancerza czy samej metalowej szafki, roztapiając ją na rannym wrogu. Pojedynczy strzał z klatki schodowej, który przebija hełm wbijając pancerną osłonę do środka, ku twarzy – nie z lasera, z broni amunicyjnej, od jednego z towarzyszy Arbitra na schodach. Granat zaczepny wpuszczony do pomieszczenia dla osłony ucieczki dwóch Arbites na schodach. Jeden żołnierz, który chciał rzucić się na pomoc martwemu towarzyszowi przy schodach, zabójcy pierwszego z napastników, powstrzymany przez Stratega i ocalony przed zroszeniem całego pomieszczenia odłamkami, które utkwiły również w kolumnach za którymi się skryli i osłonięta była reszta.

Wreszcie, coś w rodzaju ciszy.

O ile łatwiej by było w pełni uwolnić swój potencjał psioniczny, po prostu iść tam i zabić wszystkich Arbites... Byli tylko ludźmi, pełnymi determinacji... Ale ludźmi.

Na co Koryntianie, na co koryntiańscy żołnierze?

Dziwne obce myśli przerwało Strategowi poruszenie po przeciwnej stronie pomieszczenia; twierdza była jak labirynt. Żołnierze natychmiast skierowali tam broń, jednak z Korytarza relatywnie cicho wbiegł do środka pochylony żołnierz w czerwieni i czerni, jak oni. Podbiegł prosto do Stratega, najpewniej łącznik. To oznaczało, że łączność radiowa została przerwana.

Starszy sierżancie? - zapytał niepewnie, salutując – Porucznik Ghaine nie żyje, porucznik Lascus została ciężko ranna. Mam rozkaz przekazać panu, że obejmuje pan dowodzenie nad odcinkiem, sir! - wysapał, gdy reszta żołnierzy rozglądała się w poszukiwaniu zagrożeń z bronią w gotowości.

Pylon 7-my
nawodny port-podwodny monument mieszkalny, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt



Febris Abominius

Nadchodził czas działania...

W wylęgarni życia i śmierci, w Pylonie zamieszkałym przed kilkadziesiąt tysięcy ludzi wszyscy bez wyjątku byli już zakażeni. Nie była to kwestia celowych działań, lecz raczej efekt uboczny eksperymentów. Nie żeby ktoś mógł się zorientować, że to rodzaj drugorzędnego epicentrum plagi. Również żołnierze na górze, i każdy kto tu przybywał, i każdy kto stąd odpływał musiał zachorować i umrzeć i żyć na nowo, czy o tym wiedział czy nie.

”Dotarłam do pałacu, doktorze i nie wpuścili mnie do archiwów, nawet gdy pociągnęłam za wszystkie sznurki. Mój patriarcha powiedział, że jeżeli chcę myśleć o przyszłości powinnam zaciągnąć się do korpusu oficerskiego, a matka go poparła! Banda głupców.” przypominał sobie nie mające znaczenia słowa drobnej szlachcianki, która również była chora, a której wygląd miał czas przeistoczyć... jak by chciał. W zależności jaki miał plan.
”Ale gdy byłam w pałacu gubernatora, dowiedziałam się że rzeczywiście jest tam dostojnik Bractwa... Arcymagos Biologis Nervosum, mówią na niego. Ponoć cudotwórca, który zamiast implantów przywraca kalekom utracone kończyny. Długo był na Loix, zanim przybył do pałacu na zaproszenie gubernatora.”

Nie mogła więcej się dla niego dowiedzieć, ale jeżeli wymyślił by adekwatne zadanie, może mogła coś dla niego zrobić?

”Miasta nie da się podtopić w żaden sposób, nie musisz się tym martwić!” uśmiechnął się w jego wspomnieniach kolejny pionek, nieomal umierając od kaszlu w który przeszedł śmiech, samozwańczy kapitan Velran Droh, idealny reprezentant koryntiańskich szmuglerów, morskich piratów, wyławiaczy ciał, złomiarzy, ludzi na wysyłki. ”Korynt nie ma śluz, które by regulowały poziom oceanu, to byłoby zbyt trudne, zbyt dużo wody! To w końcu Ocean Wewnętrzny, no nie? No i jednak do Atrium Gubernatoris ciężko się dostać, ta wyspa to forteca. Już jest przecie kwarantanna i blokada między Opływami, a tam już zupełnie wszystko kontrolują. Pływa tam trochę statków zaopatrzeniowych, sporo zaopatrzenia idzie też drogą powietrzną. Największym problemem marynarka i Pierwsza Flota, strzelają i zatapiają każdego kto nie zatrzyma się, nie podda kontroli, to trochę samobójstwo. Duży ładunek raczej nie przejdzie, ale mógłbym znaleźć skąd z Płaskowyżu idą ładunki do pałacu... Albo można by przekupić kogoś z samej Pierwszej Floty by dostarczyć jakiś niewielki ładunek lub pasażera...”

Przypomniał sobie szepty sług Wszechojca, Pana Życia, zewsząd, z każdego umierającego, z każdego przeistaczającego się. Słyszał ich wyraźniej w swoich medytacjach, w swoim wysłuchiwaniu gdy poświęcał im ofiary, przez swój własny umysł jak psionika, jak bramy, lecz nie wpuszczając ich całkiem, nie pozwalając im w ich głodowi opanować własnego naczynia pozwolił im zakosztować smaku ciała innych, obdarowując innych nasieniem własnej mocy.

Krzyki tych, którzy ujrzeli, usłyszeli, poczuli, wszystko to a zarazem żadne – Osnowę, były jedynie testamentem żądzy demonów. Krzyki te przeistoczyły się w jęki istot poskręcanych, gnijących, schorowanych, niezdolnych, upokorzonych...
A jednak żywych.
W każdej chwili umierających, jak wynikało z samej natury, z samej substancji życia.

Wyczuwał ich; wyczuwał liczne sługi swojego boga, wszechobecne, napierające na barierę rzeczywistości, żądne jak ropa z narosłego bąbla wyprysnąć i skazić wszystko dookoła, przeistoczyć, pochłonąć wszystko dookoła.To nie artefakt, szeptali mu, a on wiedział o czym mówią.

Coś jego ojca było tuż za horyzontem, czego zwierzchnikiem była plaga. Oni... Oni byli tu tylko z jej powodu. Przez tę plagę ten świat był już ich, wiedzieli o tym, nie mogli jednak wytrzymać nieliniowej wieczności w Osnowie jaką były tygodnie, może dni dzielące ich od żniw w rzeczywistości.

To zaraza wołała ich i napełniała mocą. To zaraza... napełniała jego samego mocą. Febris czuł to. Był jak w królestwie swoich. Było też jakieś piękno w morowej agonii tego świata, które chciałoby się zatrzymać, wespół z tym co Ci wszyscy oślepieni przez Eklezję głupcy uważali za cierpienie, a co było wybawieniem. Zagubione dzieci...

Był jednak wciąż śmiertelnikiem i wciąż w rzeczywistości, a ta miała swoje zasady. Nie przypadkiem demony nie wzięły w posiadanie tego świata... jeszcze. Chciałby stworzyć bramę, która bardzo ułatwiłaby mu działanie... jednak wyczuwał nie jedną, a dwie konkurujące siły. Potęgi wręcz, w nieznaczącej kosmologicznie skali tej planety. Dlatego i tylko dlatego brama nie powstała samoistnie na jedynej glebie, której nie można było podkopać.

Potrzebował psioników. Astropatów... psioników wojennych... sług inkwizycji... Nieodnalezionych w masie ludzkiej, skorodowanych koszmarami zagubionych samotnych istnień...

Im łatwiej było ich znaleźć, odpowiednio z tych grup, tym drudniej było ich zdobyć i tym więcej czasu wymagało ich przeistoczenie... ale miał opcje.

Z tego wszystkiego, jako Zakażony Anioł w morzu śmiertelników, choć musiałby niebywale długo czekać by zakazić wszystkich z dziesiątek miliardów, miał inne opcje. Mógł zdecydować, co zrobić.

Miał też pewne odgórne cele, niestety. Ale można je było zrealizować na różne sposoby.

A choć jego skorupa, dawniej jego pancerz wspomagany odrastała na jego skórze dopiero i daleka była od pełnej ochrony jaką się cieszył na okręcie Egzemplariuszy, pozostałe dary zostały mu przyniesione przez sługi, te których nie zachował i tak.

Nadszedł czas działania.
 
-2- jest offline