Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2013, 15:09   #8
pteroslaw
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Nad ranem Lion oprzytomniał. Leżał na stole w nieznanym mu miejscu. Miał opatrzoną nogę. Pod nim leżało upolowane truchło. Przez okna wpadły poranne promienie słońca. Prawdopodobnie ze schodów słychać było odgłos kroków. W drzwiach pojawiła się różo-włosa dziewczyna.
Lion podniósł się gwałtownie. Zaczął przetrząsać swoje kieszenie, jego ruchu uspokoiły się dopiero, gdy jego palce wymacały paczkę papierosów. Jeden z nich błyskawicznie znalazł się w ustach Lion’a, ten odpalił go palcem, po czym zaciągnął się łapczywie.
-Gdzie jestem i co mnie dziabnęło?- Zapytał wesoło, zupełnie jakby nic się nie stało.
- Jest pan u mnie. Jako pacjent? - Powiedziała dziarsko i dumnie dziewczyna.- Przyniesiono pana wczoraj. Jak pan dotarł do miasta nie mam pojęcia? Z takim zatruciem organizmu to wół już by padł. Sądząc po zdobyczy, jakie z panem przynieśli. - Wskazała na truchło pod stołem. - Pewnie jakiś ich kolega. Może Chameleos albo inny jadowity krewniak.
po chwili podeszła do regału przeglądając flakoniki.
Rozmowę przerwało pojawienie się wysokiej odzianej na czarno sylwetki. Anthrilien przyglądnął się znajdującym się w pomieszczeniu osobą.
Nieznacznie skłonił się alchemiczce na przywitanie- prosiłbym o zwrot mojego miecza, jeśli pozwolisz, chyba nie muszę już udowadniać dobrych intencji. Jak się czujesz Mon-keigh?-Zwrócił się po chwili do spokojnie palącego papierosa człowieka- Jak widzę przeżyłeś
- Jest w komodzie przy drzwiach. - Powiedziała Marika nie odrywając się od zajęcia.
Lion wstał i zaczął zawiązywać buty.
-Czuję się doskonale, dzięki za troskę.- Odpowiedział mężczyźnie odzianemu w czerń.- Cóż droga pani, jestem szczęśliwy, że nie jestem wołem. Dziękuję za gościnę, ale wydaje mi się, że muszę dostarczyć to truchło.- Kopnął ciało gada.- Kapitanowi straży.- Dokończył zarzucając sobie zwłoki na ramię.- Zanim odejdę mam jednak jedno pytanie - Lion podszedł do kobiety, której zawdzięczał życie.- Zje pani ze mną kolację?- Zapytał z uśmiechem.
Anthrilien odebrał swoje ostrze, po czym ukłonem podziękował alchemiczce za gościnę, następnie bez słowa opuścił budynek.
- Kolację? - Zdziwiła się Marika, odpowiadając ukłonem na pożegnanie. - Z chęcią, jeżeli pan stawia. Uznamy to za rekompensatę za leczenie.
-Nie tylko stawiam. Jeszcze gotuję. Na imię mi Lion.- Przedstawił się.- Cóż na razie muszę się pożegnać,
Kucharz uśmiechnął się, po czym z trupem jaszczura na plecach skierował się do koszar.
Trafił bez trudu. Przed koszarami przy stole siedział znany już strażnik z celi. Pisał coś w papierach. Po drodze Lion minął się z towarzyszem z celi.
Lion podszedł do piszącego strażnika.
-Szukam kapitana straży.- Stwierdził krótko
- To jak szukanie słońca na niebie - odparł z uśmiechem - Patrzysz na niego. W czym pomóc?
Lion zrzucił truchło na ziemię przed kapitanem.
-Dwadzieścia takich było w lesie drwali i jeszcze chyba Chameleos, tak mi się wydaje, wkurzająca bestia strzelająca językiem. W każdym razie już ich tam nie ma, a przyszedłem tutaj po nagrodę i informacje o królewskich oddziałach specjalnych.- Powiedział spokojnie Lion zaciągając się papierosem.
- Ile było na ogłoszeniu? - Zapytał spokojnie rycerz nie odrywając się od pisania. - Dwadzieścia powiadasz i Chameleos.
-Ogłoszenie mówiło o stu monetach.
Kapitan spojrzał na pod komendnego.
- Przynieś z skrzyni mieszek i dorzuć 50 monet. - Strażnik wybiegł - Masz szczęście, że żyjesz. Moi strażnicy donieśli mi jakiś chojrak. Standardowo potrzebuję dowodu, że się nadasz do oddziałów królewskich. Uznajmy jednak to za dowód. - Po chwili strażnik wrócił z mieszkiem i wręczył go Lionowi. - Naprawdę śpieszno ci do armii?
Lion pochylił się i popatrzył kapitanowi w oczy.
-Chcę dotrzeć do Uverworldu, a wydaje mi się, że królewskie oddziały będą dobrą drogą.- Wyszeptał kucharz
Kapitan straży oderwał wzrok od pisma i popatrzył szerzej na przybysza. Dał też jakiś niewidoczny znak swojemu strażnikowi, który się oddalił.
- A po cóż chcesz do nich dotrzeć, jeśli można wiedzieć? - Zapytał patrząc mu w oczy.
-Ponieważ wierzę, że mogą oni mieć jakieś informacje o odzyskiwaniu duszy. Tym armie zwykle się nie zajmują, nie martw się, nie chcę do nich dołączać.- Odpowiedział Lion.
- Wszelki kontakt z nimi jest zakazany. Potrafią dość sprawnie zmienić sposób myślenia przybyszów i przeciągnąć ich na swoja stronę. Poza tym oddziały królewskie mają nie zwłoczny rozkaz ich pojmania żywych lub martwych.- Mówił spokojnie
-Dobrze, ale najpierw chciałbym się dowiedzieć, co oni robią, jak na razie jedyne, co o nich słyszę to informacje, że są źli i, że rozkazy zabraniają o nich mówić. Wybacz mi, ale to trochę za mało bym zdecydował, dla kogo chcę pracować.- Powiedział spokojnie, bez cienia groźby w głosie, Lion.
- Hmm - zastanowił się kapitan - Jeżeli pójdziesz do południowego wyjścia z miasta zobaczysz, że zostało zburzone. To nie była wojna. Zrobił to jeden z członków Uverworld, na moich oczach. Nie wysilił się przy tym. Dla czego to zrobił nie wiem. Poza tym to przez nich tu trafiłeś. Każdy przybysz trafił tu przez Czarną bramę, którą oni stworzyli. Co więcej? hmm. Chwilowo raczej nic. Mieszają się w politykę dlatego podpadli władzy. - powiedział prostując się. Zdjął hełm. Był starszym mężczyzną ok. 40 lat . Długie brązowe włosy i przystrzyżona mizernie broda. Rozmasował oczy, zwrócił się do Kasou i znów założył hełm.
Lion popatrzył na kapitana straży.
-Osoba przez, którą tutaj jestem, stoi przed tobą. Sam przeszedłem przez bramę z własnej woli. Powiem ci więcej, sam zniszczyłem jedno miasto. Obawiam się, że mogę mieć więcej wspólnego z Uverworldem, niż ktokolwiek by chciał.- Powiedział twardo Lion.- Powiedz mi proszę. Dlaczego wy jesteście lepsi od nich?
- Lepsi? - Kapitan zaśmiał się na dźwięk tych słów - My wykonujemy tylko rozkazy i dbamy o porządek. Nie w głowie nam polityka. Ale że od razu lepsi. Ha ha. Ciekawe czy jest ktoś lepszy od nich w tym świecie. - złapał się za słowa. - No nic uznajmy że rozmowa nie miała miejsca. Tak będzie dla ciebie lepiej. Nie chciał bym się zgłaszać przełożonym. Jednak jeżeli nadal chcesz drążyć ten temat. - Kapitan rozejrzał się i ściszył głos. - Kup informacje u barmana ale tak by nikt o tym nie wiedział. Następnym razem uważaj. Mi nie w smak jest chaos. I przymknę na to oko. Ten jeden raz. Za pomoc drwalom. A teraz Won!- Kapitan zakończył rozmowę i odwrócił się do Kasou.
Lion odszedł podrzucając w ręku mieszek z monetami. Więc jednak czarna brama była jego przeznaczeniem. Myślał, że straż królewska strzeże sprawiedliwości, ale oni jedynie wykonywali rozkazy, nie zastanawiając się nad ich sensem. Kucharz schował mieszek do kieszeni ciesząc się z zarobionych pieniędzy, przynajmniej nie umrze z głodu, ops. Lion wyszedł z miasta po czym ruszył biegiem w kierunku w którym, zgodnie z informacjami z poprzedniego dnia, miał znaleźć czarną bramę.
Biegł długo. Po 10 kilometrach spostrzegł ją. Czarna bramę. Na skale widniały duże wrota. Duże nawet z takiej odległości. Po kolejnych kilometrach dobiegł do małego wąwozu. Dokładniej były to dwa wzniesienia po obu stronach drogi. Brama była niewyobrażalnie duża. Wydawało się że siega do połowy góry. Dwustronne skrzydła przyozdobione były symbolami. Po dwa na każde skrzydło i pas, jakby blokada przechodząca przez środek z piątym symbolem. Piątym symbolem był piorun.
Po przejściu, juz spokojnym tempem, kilometra Ziemia pod jego stopami się zmieniła. znikła zieleń pojawiło się za to dużo szarego koloru. i puste place bez roślin. Strefa śmierci. Im blizej bramy tym krajobraz wyglądał na bardziej jałowy, a brama zyskiwała na potędze. 500 merów przed sobą spostrzegł postać w kapeluszu barda z pióropuszem i łukiem na plecach. Dalej tuż przy samej bramie Leżał olbrzymi głaz. A na nim siedziała postać w białej pelerynie bez rękawów i dziwnym znakiem na plecach.
Lion podszedł spokojnie do człowieka mającego na sobie kapelusz barda.
-Witam, interesująca okolica na spacer. Nieprawdaż?- Rozpoczął rozmowę Lion.
- Ta - odparł krótko. Odwrócił się by zobaczyć przybysza i wrócił do swojego jakże nużącego siedzenia. Nie był skory do rozmowy, ale najwidoczniej na coś czekał. Albo mogło się tak tylko wydawać.
Lion wzruszył tylko ramionami i poszedł w kierunku bramy. Podszedł do głazu i popatrzył na osobę w białej pelerynie.
-Przepraszam, co oznacza ten znak na twoich plecach?- Zapytał z ciekawością Lion.
- Królewski oddział. - odparł znużony. - Ale nie z tego świata. - Po chwili namysłu dodał.
Z bramy emanowała dziwna energia. Lion odczuł ją dogłębnie. Zdawało mu się że jest po drugiej stronie bramy. Ale nie on sam tylko jego obecność.
-A mogę spytać co takiego tutaj robisz?- Zapytał ciekawy Lion.
- Czekam na szefa. A dokładniej na wiadomość od niego. I przy okazji nudzę się. - położył się na kamieniu - Ta panienka za nami to z tobą przyszła czy zabłądziła?
-Na pewno nie ze mną. Ja tutaj przyszedłem sam, wątpię by ktoś chciał mi pomagać w poszukiwaniu tych, których szukam.
- A kogo szukasz? - zapytał nie wstając
-Uverworldu. - Odparł krótko Lion. - Chcę z nimi porozmawiać, dowiedzieć się czy dołączyć do nich, czy do królewskich oddziałów. Chcę poznać obie strony barykady. Tylko wtedy można podjąć dobrą decyzję.
Mężczyzna popatrzył na niego z zaciekawieniem.
- Wiesz że zależnie od pory dnia, w tym świecie, mają takie powiedzenia o księżycu i słońcu? - Zastanowił się, drapiąc się po tyłku - Ale nie pamiętam jakie...
-To jak szukać słońca?- Lion uśmiechnął się.- Czyli na niego patrzę? |
Mężczyzna pomyślał chwilę.
- Chyba inaczej brzmiało. Ale zdajesz się wiedzieć o co mi chodzi.|
-Więc? Podobno to wy odpowiadacie za moją, jak i wszystkich innych, obecność w tym świecie. To prawda?- Zapytał Lion wskakując na kamień.
- Po części. - odpowiedział dłubiąc w nosie. Nadal leżał na kamieniu. - Zresztą sami też nie możemy się stąd wydostać. Przy najmniej dopóki szef nie wróci.
Lion usiadł po turecku.
-Powiedz mi jedno. To prawda co mówią? Czy to prawda, że zniszczyliście południową bramę miasta bez żadnego powodu?
- Nadal to rozpamiętują? - zdziwił się - Poniosło mnie i puknąłem ścianę. Słaba była że się od razu posypała. - Uśmiechnął się szyderczo. - Nie, to jednak wina że mnie poniosło. Vice kapitan mnie zrugał za to.
-Jest u was ktoś bardziej gadatliwy, ktoś kto będzie mógł mi wytłumaczyć wasze cele i tak dalej?- Zapytał Lion nieco znudzony wymijającymi odpowiedziami mężczyzny.
- Szef wie wszystko. - odparł. - Mnie to niezbyt interesuje. Robię co każe i mam przy tym spokój. I straż mnie nie tyka. I bestie lubią. Póki co mam pilnować by nic gorszego stamtąd nie wylazło. Ale napił bym się czego. Od tygodnia w mieście nie byłem. Te! Kicia! - krzyknął do kobiety za nimi - Masz może coś do picia?
Dziewczę pokręciło przecząco głową. - To przepraszam.
Lion pogmerał w kieszeniach. Po chwili wydobył z niej na wpół pustą buteleczkę sake. Rzucił ją mężczyźnie.
-Masz, nie wiem ile ma lat, ale mnie się nie przyda.
- Dzięki druhu. - podziękował ubijając łyka. - Czegoś jeszcze ci trza?
Uczucie dobiegające od bramy nasilało się.
-Tak, tłumaczeń, których nikt nie chce dać. Dlaczego czuję się jakby moja część była za bramą? Chociaż jestem tutaj. Nie rozumiem tego.
- Na to ja ci nie odpowiem. - Odparł.- Krzyknij może samo odpowie. - Zaśmiał się - I jak mówiłem szef może dać ci odpowiedzi.
-A za ile tutaj będzie ten szef?
- Jak uda mu się wyjść to będzie.- odparł zagadkowo.
-W takim wypadku zaczekam tutaj z tobą. Towarzystwo z ciebie lepsze niż z tego całego kapitana straży. Wyrzucił mnie z koszar, bo powiedziałem, że mogę mieć z wami coś wspólnego, bo kiedyś pomogłem w zniszczeniu miasta.- Lion położył się na kamieniu odpalając papierosa. - Jestem Lion, tak w ogóle.
- Maruder mnie zwą. Taka niepisana zasada. Szkoda gadać. Ale z tym miastem mnie zaciekawiłeś. Sam potrafię niezły bałagan zrobić. Dlatego kapitan nie pozwala mi na zbyt dużo alkoholu. - Po chwili myślenia - Z mojej bystrej obserwacji wiem że nie na rękę ci czekać na mojego szefa. Powiedziałem że jak uda mu się wyjść to przyjdzie. Ale nie wiem kiedy mu się to uda.
-Mam jakąś alternatywę, niż czekać na twojego szefa? Chcę się tylko dowiedzieć kilku rzeczy o waszej organizacji, chcę wiedzieć czy macie to czego szukam.- Odparł szybko Lion.
- Nic twojego raczej nie mamy. A szef ma problem z wyjściem, a nie z dotarciem tutaj. Może byś mu pomógł. Wtedy wróciłby szybciej.
-Wiem, że nie macie nic mojego, ale możecie mieć coś co pomoże mi odzyskać to co utraciłem. Jak pomóc twojemu szefowi, Maruderze?
- Otworzyć mu drzwi. - Odparł żartobliwie. Upijając kolejny łyk sake.
Aura zaczynała się zbliżać. Coraz bardziej niepokoiło to Liona.
-Dobrze- Lion wstał, zeskoczył z kamienia i podszedł do bramy.- Tylko jak je otworzyć?
- Domyśliłeś się więc że jest za bramą. Bystryś. - uśmiechnął się maruder. - Z tego co mi wiadomo potrzeba 5 kluczy. Rozsiane są po całym tym świecie. - popatrzył na Liona.- I co nadal jesteś chętny? Nie śpiesz się. Jemu też się zbytnio nie śpieszy. - Po podniósł się do pozycji siedzącej. Coś poczuł.
Brama nie drgnęła, nie wydała z siebie żadnych odgłosów. Jednak dziwnie zafalowała w jednym miejscu. Tak jakby jęk konsystencja stała się cieczą. Portal? Tego dziwnego przejścia wyszło coś dziwnego.
Stwór spojrzał na marudera. Ten tylko uniósł dłoń na znak pokoju, tak jakby dawał znać że nie będzie się wtrącał. Spojrzał na kocicę za nimi i rzekł.
- Zagraj coś i nic więcej nie rób. W końcu jakaś rozrywka. A ty Lion.- Zwrócił się do maga - Chyba masz swoją odpowiedź. Czujesz to? Ta aura. Prawie jak twoja
-Czyli ktoś z mojego świata? Co do tych kluczy.- Lionowi nie śpieszyło się do walki.- Coś mi się wydaje, że wy je macie. W końcu bramę trzeba otworzyć by do niej wejść.- Lion uśmiechnął się lekko
- Niestety. Informacje są płatne. Choć może dostaniesz je po jego pokonaniu. - Wskazał na stwora. A później popatrzył na dziewczę. - A teraz niech gra muzyka!
Stwór zbliżył się do liona przy akompaniamencie muzyki. Jeszcze nie atakował.
Skóra Lion’a przeistoczyła się w karbonado.
-Spokojnie walczyć zawsze zdążę.- Powiedział kucharz z uśmiechem. Najwidoczniej ten świat dawał wiele okazji do walki, a walka zawsze sprawiała, że człowiek stawał się potężniejszy.
Lion zeskoczył z kamienia “Swift skin”, to jedyne co dało się usłyszeć. Kucharz zaczął błyskawicznie się przemieszczać w kierunku potwora.
-Kuzureru!- Krzyknął nazwę techniki.
Doszło do potężnego starcia. Lion przeciwko dziwnej istocie. Wszystko przy akompaniamencie lutni.
- Zakończenie pytacie? - Odparł bajarz. - Nie jest ważne. Bo oto w tej właśnie chwili na scenę wchodzi nowy przybysz. Nowy gość w tym nieznanym świecie...
 
pteroslaw jest offline