Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2013, 06:47   #19
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Przewrócił się z boku na plecy. Rękę ostrożnie położył na pamięć, na drugą stronę łóżka. Znalazł je pustym. Z kuchni dobiegł aromatyczny zapach kawy. Uśmiechnął sie przeciągając leniwie. Przytulna pościel nosiła zapach jej nagiego ciała. Westchnął a potem powoli otworzył oczy. Za oknem wstawał nowy dzień. Słońce ciekawsko zaglądało przez szparę w kurtynie tak jak jednym okiem podgląda się przez uchylone drzwi.

Wcisnął poduszkę za głowę i dźwignął się wsparty na łokciu. Oparł wygodnie plecami o jej ulubioną tapetę ich sypialni. Zapalił papierosa i wypuścił dym a kłęby zatańczyły w słonecznym snopie, tak jak przed białym okiem zapatrzonego reflektora snuje się tajemnicza magia leniwej mgły. Czekał, wpatrzony w ramy drzwi jak w obraz martwej natury korytarza na tle kuchni. Z papierosem przy ustach. Mrużąc oczy od dymu i światła. Czekał. Trwał w chwili nie ponaglając leniwego uroku zawieszenia czasu i przestrzeni. Unoszącego sie w ciepłym mieszkaniu szczęścia, egzotycznego motyla o tęczowych skrzydłach. Nie mrugał, aby nie spłoszyć tego uczucia. Tego stanu ducha. Zastanawiał się co powiedzieć jej, a raczej im, na dzień dobry. Zaraz wejdzie. Długie opalone nogi w za dużej koszulce, którą sama mu kupiła pod choinkę tych kilka lat temu. Jej uśmiech spod długich rzęs zapewne przywita go pierwszy. Kiedy patrzyła na niego tak jak ona tylko potrafiła, to czuł, że choćby i dla samego zawieszenia spojrzenia jej brązowych oczu było warto żyć. Choćby chwilę. Jeszcze jedną. Oświadczy się. Tak. Dzisiaj. Zaraz. W końcu.

W kuchni, w wysmukłych palcach pianistki, srebrna łyżeczka dzwoniła delikatnie i wesoło. Wdzięcznie, nie spiesząc się stukała o ścianki porcelanowej filiżanki. Rozprowadzała jego mleko z cukrem w świerzo zaparzonej kawie.

Ostry brzęk tłuczonego szkła okiennych szyb dźwięcznie spłoszył błogą ciszę w sypialni. Zupełnie znienacka. Zafalowały kurtyny jak nadymane zerwanym wiatrem żagle. Wejściowe drzwi wyleciały z zawiasów. Z tępym hukiem przeleciały przez korytarz wzniesione podmuchem wybuchu. Zatrzymały się na ścianie i nim osunęły bezwładnie na bok, do środka wsypali się zamaskowani żołnierze o ruchach drapieżnych czarnych kotów. Pojedyncze krzyki. A raczej mocne rozkazy i potwierdzenia. Nie zdążył nawet wstać z łóżka... Jej wisk przeszył go na wylot jak kula. Skurwysyny.

Stała w kuchni rękoma obejmując rosnące w niej życie. Ich brzuch. Ich dziecko. Jego syna. A czarny tłumik karabinu dociskał ją do lodówki. Więc nie ruszała się. Prawie. A mimo to czarne rękawiczki trzymały kurczowo szlochające ramiona. Tyle widział gdy go wyprowadzali schylonego w pas, bezceremonialnie wykręcając ręce do tyłu aż syczał. Ona płakała, gdy ostatni raz ją widział. A on, przez ból trzeszczących stawów i krew w ustach, uśmiechał się do niej przepraszającym wzrokiem kiedy gardło z przejęciem wołało, że wróci.

- Wrócę!

Przestał krzyczeć, gdy ciężka kolba spadła mu na skroń.

Potem uciekał kilka razy. Za każdym razem nie zdążył jej zobaczyć. Była przynętą a on rybą. Dzisiaj pływał w akwarium Gehenny, w oceanie wszechświata. Tak daleko od Ziemi i wciąż tak jeszcze coraz dalej od niej i samego siebie.




***





Był już spakowany. Kurwa. Praha był zawsze spakowany. A zwieracze szczelnie zaciśnięte. Plecak a nim cały jego świat. Lina, latarka, maska, narzędzia i to co wszyscy lubili najbardziej. Broń nosił na szyi a noż w rękawie. Idąc na wyznaczone spotkanie starał się nie myslec o tych ludziach. To ie byli normalni ludzie. Większość z nich nie zasługiwała na to aby żyć. Nie zasługiwała nawet na pogrzeb. Ot taki juz był los Praha, że musiał dzielić z tymi wszystkimi degeneratami swój los. Tych co siedzieli za niewinność, czyli same skłonności do przemocy lub czyny planowane w sposób urojony przez pacyfistyczną nową władzę, było na jego gust już niewielu. Oni pierwsi padali jak muchy w tym kurewskim tyglu fabryki małp i dzikich stworzeń.

Śmierć Misiu spłynęła po Praha na sucho. Odsunął się spokojnie na bok, żeby się nie pobrudzić. Kiedy zaraz Pokurcz konwulsyjnie drgał wierzgając stopami, on z ulgą stwierdził, że ten tchórzliwy kurdupel, choć pewnie wiedział sporo, to mógł spierdolić im te wycieczkę niekontrolowanymi wybrykami. Ludzie padali jak muchy juz na samym początku Operacji Kibel. Kiedy gangerzy latali po kieszeniach wciąż ledwo żyjącego trupa, szczur tunelowy beznamiętnie przyjrzał się skazanym na siebie towarzyszom. Kilku znał. Resztę z widzenia.

- Ruszajcie – Karl odsunął się pod ścianę i spojrzał na otwarty Kibel.

Metalowa cembrowina wystawała dobry metr nad stalową podłogę Kazamatu.

Praha przyjrzał się trupowi Misiaczka, gdy przepuszczał przodem swoich towarzyszy. Nikt tego zasmarkanego kutasa nie przeszukał... W innych okolicznościach wziąłby trupa za klapy i wrzucił do Kibla. Przeszukał. Na pewno miał coś extra. Elita sektora nie świeciła kieszeniami. Ale nie mógł. Nie przy jego ludziach, nie kiedy był Misiek zajebany po uszy w stolcowym wirusie. Nie kiedy jego śmierdząca jucha była lepem na hieny. Kurwa, no to się fanty Miśka w pizdu zmarnowały... Z nieco zawiedzioną miną, zniknął w okrągłym otworze ziejącego smrodem i ciemnością sektora A-0777. Wiadomo anomalia śmiała się w kułak ze szczęśliwych po trzykroć siódemek traktując Kibel swojsko jak trzy szóstki.

Zaciągnął chustę na nos czując jak smród szczypie w oczy. Nie było dobrze. Byle tylko nie trzeba było strzępić jęzora. Może i tak na górze wszyscy oni byli w pytę ważni i niebezpieczni, ale tu, na dole, panowały inne prawa. Prawo tunelu. Wszyscy byli jebanymi robakami. Tylko jedni mniej lub bardziej inteligentnymi. Głupi gryźli kratownicę pierwsi...

- Co sądzisz, Praha? Gdzie idziemy najpierw? Jakiś czas temu słyszałem, że w 0788 coś zmiotło Dzikusów, jakieś 3 miechy temu. Teraz ponoć jest tam pusto, moglibyśmy spróbować tamtędy. Fakt, że nie wiem, czy coś gorszego nie zajęło ich miejsca, ale inne drogi nie są bardziej bezpieczne, chyba że o czymś nie wiem - skończył Petrenko, patrząc pytająco na kolegę po fachu.

Praha poprawił rękawiczki jak bokser przed walką. Narzucił kaptur na głowę. Wyjął z plecaka swoją latarkę. Poświecił po korytarzach. W głowie kalkulował co się bardziej opłaca. Z pewnością eliminacja najsłabszych ogniw była wskazana. Słabi psychicznie zawsze ciągnęli za sobą resztę. Jak jebany balast u nogi zapierdalali tylko w dół. Nie miał zamiaru przez takich narażać swojej dupy bardziej, niż tego sobie zażyczyła Loża z pięta wyżej...Nie znał ich. A ufał tylko sobie. Jak każdy.

- Taaak. Ksenofoby zostały przetrzebione. Nawet jak jeszcze tam siedzą, to nie otworzą grodzi. Nie ma co tam iść. Tam - szczur wskazał na lewo – w 776 jest jak tutaj, ale pojawiają się Wyklęci. Tam – obrócił twarz w skrzyżowanie na prawo jest 778. Pogorzelisko. Zjarał się dawno temu. Pusty, ale bywają hieny i Zwiadowcy Klawisza.

Praha przez chwilę ważył w myślach ile i jak powiedzieć. I jak dowiedzieć się przy okazji ile wiedzą inni. Torch na pewno wiedział sporo. Reszta tyle o ile. Pewnie niewiele. Po chwili odezwał sie:

- Ja bym poszedł w 776 do 774. Zszedł do Zakazanych na poziom 8 do windy w 874. Szyb prowadzi do 662. Podobno. Do normalnego sektora.

Nie rozjaśniał czy „podobno” było słowem kluczowym do „prowadzi” czy do „normalnego”. Co za różnica. Pewnie i tak tam nie dojdą. Znajda inna drogę w 776, lub, kto wie, może nawet zaszczyci ich obecnością Wędrowiec. Sprytny, legendarny, chujek Sektorkrążca znał wszystkie ciekawe myki między blokami Klawisza.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline