Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2013, 11:32   #9
Darth
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Rankiem, Kuroryū, wypoczęty po nocnym odpoczynku, ubrany w swój garnitur, ruszył do mesy. Miał zamiar coś przekąsić na śniadanie, jak również być może odnaleźć kapitana, i zapytać o szczegóły umowy z kowalem.
Na stołówce nie było kapitana. Przy stole jednak dziadziała Eri popijając kubek mleka. Na śniadanie serwowane było pieczywo, sery i mięsne kiełbaski. Prawdopodobnie pochodzenia cielęcego. W całym pomieszczeniu czuć było zapach jadła.
Kontr-admirał wziął kawałek sera, pół bochna chleba oraz laskę kiełbasy. Po momencie przysiadł się do Eri.
- Dzień dobry. Zakładam że wypoczęłaś przez noc? - uśmiechnął się w jej kierunku.
- Bywało lepiej~nya. - Łucznicza przeciągła się demonstrując swoje kształty. - Ale jestem dziś w dobrym nastroju.~nyyy. A jak z tobą~nya. Wyspałeś się na tych żołnierskich pryczach~nya?
Kuroryū zaśmiał się cicho.
- Biją na głowę sen na okręcie w czasie sztormu, wierz mi. - obrzucił ją wzrokiem - Poza tym, mam posiłek z rana, oraz piękne widoki do podziwiania. - uśmiechnął się - Byłem żołnierzem tak długo że w porównaniu z moją normalną służbą to - wskazał na wszystko dookoła - jest jak wakacje.
- Z twoimi umiejętnościami. Pewnie masz rację.~nya - uśmiechała się z lekkim rumieńcem - Mnie wysyłają na zwiad pod Czarną Bramę.~nyu. Co dziś zamierzasz?~nya?
- Hmm. Kapitan chciał żebym odebrał dostawę broni w zamian za rekomendację. - rzucił, obserwując ją uważnie - Potrzebujesz może pomocy z tym zwiadem? Ciągle jestem ci winien przysługę za wczoraj. Źle by to o mnie świadczyło gdybym jej nie zwrócił.
- Nie trzeba poradzę sobie.~nya. To tylko zwykły zwiad.~nya. Szybko pójdzie~mrr. Po prostu nie lubię tamtej okolicy.~nyu. - Dopiła kubek do końca. - Yuhi~rrr. Mleko jest najlepsze z samego rana~nya. Dobrze czas na mnie~nya. Powodzenia. I bywaj.~nya. A właśnie~nyu. - Odwróciła się do niego na odchodne - Jak cię zwą wojowniku~nya?
- Hmm. - rzucił cicho. W sumie... dlaczego nie. - Kasō. Mam na imię Kasō. - rzucił spokojnie. Minęło sporo czasu od kiedy ostatni raz przedstawiał się swoim własnym imieniem. - Ja również życzę ci powodzenia w twojej misji. Jeśli wierzysz w bogów, niech będą dla ciebie łaskawi. Jeśli nie... niech los będzie po twojej stronie. Mam nadzieję że spotkamy się jeszcze kiedyś.
- I ja wojowniku mam taką nadzieję~nya. - Pięknie się uśmiechnęła i wyszła z pomieszczenia swoim powabnym krokiem i machając, wcześniej niedojrzany, kocim ogonem.
Kuroryū tylko się uśmiechnął. Skupił się na jedzeniu. Jedna z rzeczy których człowiek bardzo szybko uczył się w Marines to jeść kiedy tylko się dało. Nigdy nie było wiadomo kiedy mogła nadejść bitwa. Skończywszy posiłek, udał się na poszukiwanie Kapitana.
Tak jak poprzednio kapitan był przed koszarami. Teraz przyniesiono mu nawet stół i krzesło, na którym siedział. Na stole rozłożone były papiery i jakiś rulon. Sam kapitan zdawał się być zamyślony.
Gigant zbliżył się do niego wolnym krokiem.
- Dzień dobry, kapitanie. - rzucił na powitanie raczej wesołym tonem. Miał dziś dobry humor. - W kwestii tego drugiego zlecenia które pan dla mnie miał?
- Co z nim? - zapytał kapitan, nie odwracając się od papierów.
- Chciałem się upewnić że wszystkie formalności są załatwione, i poprosić o jakiś dowód iż przychodzę od pana. Gdyby każdy mógł po prostu odebrać dostawę broni mówiąc że przychodzi od kapitana straży, bylibyśmy w wielkich kłopotach, nieprawdaż?
- Hmm - zastanowił się rycerz. - Samuraj raczej nikomu innemu by zamówienia nie oddał. Nie jest też tanie. Masz.- zdjął z szyi naszyjnik i podał go marines. - Powinien rozpoznać. Tylko pamiętaj mi go zwrócić. Jest ważny.

- Oczywiście. - Samuraj? Mieszkanie Wano? - A gdzie mogę go znaleźć?
- Na prawo od baru biegnie ścieżka. Przejdziesz nie kawałek i usłyszysz walenie młota. Znajdziesz o to się nie martw. No idź nie trać czasu. Jak wrócisz to porozmawiamy.
Kuroryū skinął krótko głową, ruszając we wskazanym kierunku. Był niezwykle ciekaw co kapitan miał mu do powiedzenia po powrocie.
Minąwszy towarzysza z celi i trafiwszy na ścieżkę obok baru z niezwykłą łatwością dotarł do celu. Kuźnia wyglądała raczej pospolicie. Krzątały się po niej 2 postaci. Jedna pszy kamiennym piecu. Druga przy kowadle. .
- Ha... - zamruczał cicho marine. Faktycznie, wyglądali podobnie do mieszkańców Wano. Głośno zaś powiedział - Witam. Jestem tu po dostawę broni dla straży.
Zbrojona postać odwróciła się i popatrzyła na przybysza. Następnie wzruszyła ramionami i wróciła do wypalania ostrza. Druga postać odłożyła młot i zdjęła hełm. Był to krótko ścięty, czarnowłosy mężczyzna z lekkim zarostem.
- Tak? Na rycerza nie wyglądasz. Ale mało kto pokusił by się o kradzież 3 skrzyń pełnych stali. - odwrócił się do towarzysza i kiwnął głową. Zbrojny wszedł do magazynu.
- Kapitan powiedział by pokazać wam to. - Uniósł dany mu naszyjnik na wysokość głowy czarnowłosego mężczyzny. - Stwierdził że wystarczy na dowód.
- Wystarczy. - odparł zapalając drewnianą fajkę o rozżarzony pręt. - I tak bym je wydał. Miejsce tylko zajmują. A z takimi skrzyniami nie da się uciec. - W tym czasie zbrojny przyniósł wszystkie skrzynie w rękach. i postawił przed Kuroryou. - 210kg. Łącznie. Sporo. Będziesz potrzebował z trzy kursy w tą i z powrotem.
- Poradzę sobie. - rzucił spokojnie marine. Schował dany mu wcześniej naszyjnik do wewnętrznej kieszeni marynarki, podniósł dwie skrzynie pod pachę, a trzecią zarzucił lewą ręką na ramię. - Miłego dnia życzę.
- Dziękuję i wzajemnie. - odparł kowal, jego towarzysz tylko się ukłonił.
Kuroryū skinął tylko krótko głową, po czym ruszył z powrotem do baraków, niosąc skrzynie jak gdyby nic nie ważyły.
Gdy dotarł na miejsce spostrzegł Liona rozmawiającego z Kapitanem
- Gdzie położyć skrzynie, kapitanie? - rzucił krótko, na razie nie przejmując się Lionem.
- Połóż przed drzwiami zaraz ktoś je rozładuje.
Kuroryū zrobił dokładnie to. Następnie wrócił do kapitana. Wyjął naszyjnik z wewnętrznej kieszeni.
- Proszę, zwracam.
- Dziękuję. - Odparł. - Daj nam chwilę. Omówię pewne sprawy z twoim towarzyszem a potem dam ci Ci Glejt i wytłumaczę co dalej. Jak chcesz możesz tu poczekać.
- Oczywiście. - rzucił Kuroryū, stojąc w milczeniu i przysłuchując się rozmowie Liona.
- Dobrze a teraz ty. - odwrócił się po skończonej rozmowie. - Zadania wykonałeś. Bardzo dziękuję. Tak więc zgodnie z umową. Masz tu glejt. Powinien przypuścić cię przez bramę zamkową. Tam znajdź mojego dowódcę. Rozpoznasz jest twojej postury. Z nim omów kolejne zlecenie. Tu masz dla niego raport. I jeśli łaska. - Popatrzył na niego łagodnie - Nie słyszałeś niczego z mojej rozmowy z twoim towarzyszem.
Kuroryū skinął głową. Były w końcu rzeczy które powinny zostać tajemnicą, czas w Marines dobrze go tego nauczył. Pochylił się delikatnie.
- Nie słyszałem tej rozmowy - powiedział cicho - ale jeśli pojawi się on pod murami, starając się skrzywdzić niewinnych... zabiję go. Personalnie. - głośno zaś dodał - Dziękuję za wszystko, kapitanie. Proszę przekazać Eri moje pozdrowienia, gdy tylko wróci. I przekazać jej że gdyby kiedykolwiek potrzebowała pomocy, musi tylko poprosić.
- Dziękuję. Nie ma za co i powodzenia. Przekażę jej twoją uwagę. No trzymaj się. Właśnie. Zamek będzie po lewej stronie jak wyjdziesz z tej uliczki. Po drugiej stronie południowej drogi.
- Głęboko dziękuję. Do zobaczenia, kapitanie. - rzucił Kuroryū, ruszając do zamku. Był o jeden krok bliżej do zrealizowania swoich planów.
Brama zamkowa była duża i stalowa, ale nie robiła wrażenia. Natomiast strażnicy przed nią już tak. Masywni , w pełnym uzbrojeniu. Wzrostem jednak nie dorównywali Kasou.
- Stać! - powiedział donośnym głosem. - Ktoś ty? Zakaz wstępu!
- Posiadam glejt który uprawnia mnie do wstępu. - pokazał go strażnikom - Jak rozumiem to wystarczy? - rzucił urzędowym i dość władczym tonem, którego najczęściej używał w dyskusji z marines stopnia podoficerskiego.
- Tak. Za mną proszę. - Z tymi słowami brama się otwarła i weszli do środka.
Idąc za masywnym strażnikiem minął główną drogę prowadzącą do zamku i skierował się do wieży strażniczej. Strażnik otwarł do niej drzwi a w środku, przy palenisku siedział również masywny, o głowę wyższy od Kasou rycerz. Na piersi miał herb z tym samym znakiem to naszyjnik kapitana straży..

- Kapitanie! - krzyknął strażnik. - Nowy rekrut do pana!.
- Dziękuję. Możesz odejść. - Powiedział spokojny głos. - Z czym przychodzisz zacny mężu? - Zapytał.
- Planuję wstąpić do oddziałów specjalnych. Powiedziano mi że mam się tu zgłosić. - rzucił spokojnie Kuroryū. Najlepiej było od razu przejść do rzeczy.
- Masz coś dla mnie? - zapytał upewniając się.
Kuroryū bez słowa wręczył mu raport kapitana.
Masywny rycerz przeczytał go i uśmiechnął się.
- Jestem Hogen. Dowódca sił zbrojnych Wschodniej marży. Witam. Więc chcesz dołączyć do oddziałów specjalnych. Z tego co tu napisano pozbyłeś się demona. U... wielki wyczyn.- pochwalił swoim spokojnym głosem- W każdym razie potrzebujemy tak silnych wojów. Ale czy stać cię na coś więcej? Co byś powiedział na smoka albo jakąś gigantyczną bestię? A może armia wrogów, puste pole i ty sam?
- Armie i gigantyczne bestie? Bez problemu. Spotykałem się z takimi wrogami od... no już nieco ponad dwadzieścia lat. A jeśli chodzi o smoki, to zależy. - uśmiechnął się drapieżnie - Od tego czy posiadacie jakieś. Nie miałem okazji walczyć z gigantycznymi latającym bestiami. To może być ciekawe doświadczenie - rzucił pewnie.
Rycerz zaśmiał się potężnie. Śmiech prawdziwego woja, głośny i donośny.
- Ha! Duch chłopak. Cieszy mnie twój zapał. Smoki się zawsze znajdą dla takich jak ty. Nie mówię tu o tym piracie. Ale o zwykłych latających gadach. Dla których armie to jedynie zakąska. Hmm - zamyślił się. - Mały czy duży?
- Raczej duży... - zorientował się co nie pasowało mu we wcześniejszym zdaniu. - Zaraz. Jakim piracie? - zapytał zaskakująco ostro.
- Smoku. E.. Zdaje się że zwał się R... D... R.... - Rycerz przecierał kolczugę na swojej głowie. - Ro..mmm Roku Druu.. coś takiego. Twardy su*****. Mówił że jest smokiem. W każdym razie zrobił taką imprezę w jednym naszym dywizjonie że do tej pory młodziki leczą rany. Ukradł beczki sake,które se rekruci kupili i zwiał. Przy najmniej tak pisze w raporcie. W sumie wina leży p stronie kapitana tamtego oddziału. nie potrzebie wdawał się w walkę.
- A zatem to nie ten którego szukam. Mimo wszystko... - zanotował sobie imię w pamięci. Może kiedyś będzie mieć okazję wymierzyć mu sprawiedliwość - A wracając do naszej dyskusji. Co trzeba zabić by dostać się do oddziałów specjalnych? - rzucił z delikatnym uśmiechem.
- Przecie właśnie odpowiedziałeś. Dużego smoka upolujesz i nikt o nic nie będzie już pytał. Dopóki go nie przyniesiesz to znaczy się dowodu. Dopóty się do oddziału nie dostaniesz. Ale żeś chłop na szkwał. Mów czego ci trza a dostaniesz. Tylko do zamku nie wchodź. Władca ma na tym punkcie uczulenie.
-Hmm. - rzucił cicho Kuroryū - Zapasów, mapy oraz informacji gdzie można znaleźć smoka. Możliwe również że jakiś funduszy na drogę, jeśli to będzie długa podróż.
-Zapasy tak, mapa tak, informacje tylko ogólne. Wiadomo gdzie się kręcą ale chłopaków tam nie wysyłam. Z funduszy tylko tyle o ile. Na rekrutów król dużo nie wydaje. Broń ci potrzebna? Albo inny sprzęt?
- Jeśli chodzi o walkę, to mam wszystko czego mi potrzeba. A zatem, gdzie mogę znaleźć smoka? Potrzebuję tylko miejsca by zacząć, dalej już sobie poradzę... :
- Marian! - Krzyknął dowódca - Po chwili przybiegł mały, młody żołnierzyk w okularach. - Gdzie tego smoka widzieliście?
- Eee. Nadleciał z gór. Na południe. Mój regiment ten pod górami i kopalnią. Kapitanie!- odparł salutując.
- Tak więc na południe. Marianku a gdzie to byłą ta smocza skała co to przy niej zniknął 5 regiment?
- Wschód na wzniesieniach. Ale to daleko.
- Dobrze tak tylko pytałem. Tak więc szukaj na południu. - Powiedział do Kasou - A ty Marianku kasz osiodłać konia. Przygotujcie mapę Wschodniej marży i przygotujcie prowiant.
- Hmm. - zamruczał Kuroryū - Trzy pytania, jeśli można. Czy istnieje jakaś specjalna reguła która zabrania mi wykorzystania jakiegokolwiek wsparcia w tym polowaniu i tej walce? Oraz drugie, czy wasze smoki są z tego rodzaju co gromadzą skarby? Jak również, czy są inteligentne?
- Sądzę że nie. Ale jeśliś wystarczająco silny to sobie sam poradzisz. Smoki to szlachetne bestyje. Jedne i owszem skarby mają reszta różnie. Mało kto na nie poluje więc nie wiemy do końca. Inteligentne i to piekielnie. Im szlachetniejszy tym gorszy. Ten na południu raczej nie była zbyt stary. Ale się nada. Lecz tego na wschodzie odradzam. Na pewno był szlachetny. Kto to tam zginął? Marianku?
- Her Hans Gügnel. Jeden z żołnierzy królewskich oddziałów specjalnych.
- Ach tak. Rzeczywiście. Dziękuję Marianku.
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie.
- Należy mierzyć siły na zamiary... Hmm. - mruknął - Najpierw ten na południu, a następnie ten na wschodzie. - uśmiechnął się delikatnie - Myślałem o wzięciu ze sobą jakiegoś tropiciela; kogoś kto pomógłby mi znaleźć bestię. I tak nawiasem mówiąc, macie kogoś kogo polecilibyście do takiego zadania?
- Dobrze powiedziane. Siły na zamiary. Ale tego na wschodzie nadal odradzam. Szkoda życia i nerwów. Pytasz o łowienie czy tropienie?
- Tropienie. Z łowieniem dam sobie radę.
- Eri. Ale jest chyba teraz zajęta. Mamy jeszcze Gremora. To członek oddziałów królewskich. Ma chyba teraz wolne. Powinien leżeć w sadzie po drugiej stronie zamku.
- Wezmę jedno z nich. Albo oboje. Jeszcze się zobaczy. - potarł w zamyśleniu brodę - A jeśli chodzi o dowód zabicia smoka? Głowa, kieł, prawa łapa? Jakieś preferencje w tej kwestii?
- Truchło za ciężkie. Głowa zbędna. Kły, łuski można sprzedać. Co powiesz na serce? Tylko delikatnie nie chcemy go rozpruć. W końcu to szlachetna bestia.
- A zatem wszystko ustalone. Sądzę że zaczekam na Eri, oraz spotkam się z tym... Gremorem. A potem będę mieć smoka do zabicia. - wstał i ukłonił się delikatnie - Miłego dnia życzę. - rzucił, po czym ruszył w kierunku sadu. Ciekaw był kim był ten Gremor.
W sadzie poza staruszkiem pełniącym najpewniej funkcję ogrodnika. Pod rozłożystą jabłonią leżał mężczyzna blond włosy, potężny mężczyzna z okularami na nosie.

Kuroryū zbliżył się do niego wolnym krokiem. Mężczyzna wyglądał na doświadczonego wojownika.
- Witam. Gremor, jak mniemam? - zapytał spokojnie.
- Ta. - Odparł śpiącym głosem. - A ty? - Ziewnął
- Kuroryū. Powiedziano mi że jesteś jednym z najlepszych tropicieli w tym mieście.
- To dobrze ci powiedziano.- rzekł nawet się nie wysilając. Najwidoczniej leżenie było dla niego niezwykle przyjemne i zajmujące.
- Miałbym dla ciebie propozycję pracy. - rzucił spokojnie Kuroryū - Potrzebuję tropicieli którzy odnajdą dla mnie smoka. Zainteresowany?
- Niezbyt, ale pewno i tak będę się z tąd musiał ruszyć. W którym kierunku zamierzasz zmierzać? - odparł otwierając oczy
- Na południe. - odpowiedział spokojnie marine.
- Południe... Mam sprawę w stolicy. Do dywizjonu mogę z tobą pojechać. Dalej się zobaczy. Pasuje ci? - Zapytał lekko się podnosząc.
- Czemu nie. Większa grupa zawsze jest przydatna. - rzucił spokojnie - Mam zamiar zrekrutować jeszcze jedną osobę. Prawdopodobnie wyruszymy za parę godzin. Zakładam że będziesz gotów?
- Wezmę tylko swój sprzęt. I jestem gotów. - podniósł się z ziemi i podał rękę Kuroryou - Gremor “Stalowa pięść”. Do usług. Jak będziesz wyruszać daj znać. Będę w barze. Strasznie zaschło mi w gardle od tego leżenia.
- Dobrze. Podejrzewam że dołączy do nas przynajmniej jeszcze jedna osoba - zastanowił się przez chwilę. - Nie znasz może kogoś kto byłby zainteresowany małymi łowami na smoka?
- W tym mieście.? Raczej nikt. - Podniósł się z ziemi i zaczął otrzepywać - Chyba że jakiś przejezdny. Choć mało kto przybywa do tego miasta.
- Hmm. A jakiś mag bądź inny specjalista od nadludzkich mocy? - zapytał spokojnie. Możliwe że był w mieście ktoś kto mógł mu pomóc rozwiązać niespodziewany problem z jego mocami.
- Najlepszy? Avogadro ze stolicy. W tym mieście nie znajdziesz nikogo takiego. - Stal już na sztywnych nogach i podniósł z niemi drobną sakiewkę. - To miasto ma sporo wad. Nudno tu, mało rozrywek i ludzi, mało ciekawych miejsc, problemy umiejscowienia. Nieprawdaż? Jednak rekompensuje je jedna zaleta... Spokój. W żadnym innym mieście nie jest tak spokojnie jak tutaj. Dobra idę się napić. Czekam na ciebie, bądź was, w barze. A może pójdziesz ze mną?
- Hmm... Czemu nie? - rzucił spokojnie Kuroryū - I tak miałem zaczekać aż Eri wróci spod Czarnej Bramy. - uśmiechnął się delikatnie - Zgodzę się z tobą, spokój rekompensuje wady tego miejsca... ale ja nie jestem specjalnie przyzwyczajony do spokoju. - wzruszył ramionami - Wina zawodu.
- Ha ha - Zaśmiał się szczerze i radośnie - A kto z nas jest przyzwyczajony do spokoju. Nas wojowników. Chodźmy zimne piwo dobrze nam zrobi.
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie, ruszając wraz z Gremorem. Zaczynało mu się tu podobać. W porównaniu z jego ojczystym światem, to miejsce faktycznie było niczym wycieczka wakacyjna.
- Tak swoją drogą, da się w tym kraju wyżyć z wojaczki? Byłem żołnierzem przez lata, tak średnio wiem jak robić cokolwiek innego.
- Póki nie podpadnie się władzy i robi to co karzą. Nie ma z tym problemu. A i jeszcze od czas udo czasu jakieś ogłoszenie można wykonać dla dodatkowej zapomogi. - Uśmiechnął się - Wiem to z doświadczenia. Jeszcze zanim wstąpiłem do oddziałów specjalnych, wojowałem jako rycerz. Później mnie wzięli jako naczelnika szkoleniowego. Ostatecznie się tam zanudziłem i wróciłem do wojaczki. - Przeszli przez bramę zamkową - A później wyszedł ten cały cyrk z przybyszami. Ech ale o tym za chwilę. - Weszli do baru.- Barman 2 kufle ciemnego, zimnego piwa!
Kuroryū uśmiechnął się delikatnie, pod nosem.
- Za twoich czasów też mieli takie wysokie wymagania wstęgowe? - rzucił - Zabić smoka i rzucić im serce pod nogi? - zaśmiał się cicho - Jak widzę oddziały specjalne mają zasadę “jesteś albo najlepszy albo martwy.”. Podoba mi się ten styl.
- Różnie bywało. Jedni szli tam tylko dla zarobku, a gdy zrobiło się gorąco to wiali. Inni ginęli w walce bo byli za słabi. Podnieśli troszkę poprzeczkę by mieć pewność że nie zaciągnie się byle kto! - przerwał i wziął głęboki łyk piwa. - Ehhh Takie lubię. Ja niby nie musiałem nic robić bo mnie znali, ale zanim mi o tym powiedzieli przyniosłem im łeb jakiegoś paskudztwa. Hogen się lekko zdziwił jak żem mu to na stół dowództwa rzucił. Jeden kapitan zemdlał kilku wybałuszyło oczy. Zapytali się “Co to ma być?” to im odpowiedziałem że “Kręciło się koło obozu i mi spać nie dało.” - Szeroki uśmiech - Od tamtej pory rekrutów wysyłają by mnie budzili. Później staruszka zapytałem o miejsce w oddziale. Sprzeciwów nie było i tak oto jestem.
- Ach. Więc to tak. - rzucił cicho Kuroryū - U nas też było sporo takich co chcieli złoto i szacunek, ale nie dbali o dobre wykonywanie roboty. Dużo pracy poszło w utrzymywanie ich na niskich stanowiskach. - Upił łyk piwa - Dobre... Ale mówiłeś o przybyszach. Jakieś interesujące historie?
- No tak. - Upił łyk - To było niedługo przed tym jak dołączyłem do oddziałów, a byłem jeszcze w wojaczce. Mój pułk natknął się na przybysza. Dziwny był zataczał się, kręcił. Myśleli my że pijany albo chory. Na potwora nie wyglądał ni to piekielnik, ni to demon. Przybysz tylko, że dziwny. Chłopaki chcieli go odstawić gdzieś by ludzi nie straszył i doszedł do siebie. Coś go wnet rozjuszyło.- odstawił na chwilę kufel - Dobrze to pamiętam. Zbyt dobrze. - Dotknął swojego prawego ramienia - Zaczął się szamotać. Chwilę później, jego ręce zamieniły się w broń. Dosłownie dwie kosy. Dziesięciu z nas legło. Reszcie udało się uciec. Ja zapewniłem bezpieczeństwo odwrotu. Jak się okazało nie byłem dla niego wyzwaniem. Walczył dziwnie jak bestia. Choć mocno mnie ranił trzymałem go długo. Wystarczająco długo. Chłopaki sprowadzili ciężki sprzęt. Balistę. Jeden strzał i było po kłopocie. - Znów wziął kufel do ręki. - Od tamtej pory postanowiono pilnować każdego przybysza. - Upił łyk.
- Miałeś szczęście. - rzucił Kuroryū - niezbędny element życia każdego żołnierza - zastanowił się nad czymś przez moment - A zatem, jeśli człowiek chciałby znaleźć paru przybyszów, oddziały specjalne są dobrym miejscem by zacząć, hmm?
- Szczęście. Phi. Po pierwszym poległym byliśmy w pełnej gotowości by go zabić. Taki by nasz oddział. - Upił kolejny łyk. - Jeżeli kogoś szukasz to pewnie tak. Najlepsze pogadać z informatorami. Królewscy są prawie najlepiej doinformowani. Prawie bo każdemu zdarzy się coś przeoczyć, no i są podatni na politykę.
- I jak? Sytuacja z przybyszami poprawiła się po tym jak zaczęto ich pilnować? - Kuroryū był szczerze ciekaw jak traktowano ludzi jego rodzaju w tym kraju. Jak również reakcji jego towarzysza, gdy w końcu ujawni że on sam jest jednym z nich. Upił następny łyk piwa, czekając na odpowiedź.
- Tak i nie. - Odparł niepewnie i upił łyk piwa. - Z jednej strony usunięto tych niebezpiecznych. Przynajmniej w większości. Resztę się zostawiło. Ale jak to zwykle bywa. Ile istot tyle problemów. Ehh. - Upił łyk - Część okazała się niezwykle pomocna i sympatyczna. Inni niezbyt. Doszły do tego konflikty, nowe stwory, pełno zamieszania. I ostatecznie mieszanie się w politykę. Od tego się parszywieje. - Dopił do końca kufel. - Barman jeszcze jeden!
Kuroryū również dopił swoje piwo, ale chwilowo nie prosił o następne. Wolał być całkowicie trzeźwy, ostrożności nigdy nie było za wiele.
- A jak ty uważasz? Co sądzisz o tych waszych przybyszach? - Zapytał spokojnie, ciekawy odpowiedzi.
- Hmm. Pytasz co o nich sądzę ogólnie, czy masz na myśli kogoś konkretnego? - Uśmiech, łyk piwa - To wszystko zależy od osoby. Większość jest w porządku. Sam znam kilka naprawdę wielkich osób z innych światów. Kobitki też są niczego sobie. - Szerszy uśmiech - Co do reszty... wrzucam ich do jednego worka co politycznych. “Są i trzeba mieć ich na oku.”
- Aha. - Kuroryū również poprosił o następny kufel - No cóż, skoro mamy podróżować razem, to dobrze zacząć od szczerości... - upił łyk z nowo podanego kufla - Ja również pochodzę nie z tego świata. - rzucił spokojnie.
- Wiem o tym, a raczej domyślałem się. - Upił łyk - Roztaczasz wokół siebie inną aurę. Nie wydajesz się należeć do tego worka - powiedział uprzejmie.
- Dziękuję. - odpowiedział z delikatnym skinięciem głowy Kuroryū - Aczkolwiek obawiam się że nie znajdziesz innych przybyszy z mojego świata nawet w połowie tak uprzejmymi. - westchnął - Znam ludzi przy których kosiarz z twojej opowieści wygląda jak słodziutki psiak. Mam prawdziwie szczerą nadzieję że nie więcej niż kilku o których wiem się tu przedostało.
- Też nazwał bym go słabym. - upił łyk - Kiedy dołączyłem do oddziałów widziałem takie cuda że już chyba nic mnie nie zdziwi. Mieliśmy raz akcję. Ja, mój kumpel i jeszcze jeden przybysz. Poszliśmy w las bo podobno tam potwór grasuje i chłopi się boją. Jak to zwykle bywa. - upił kolejny łyk - Wchodzimy do lasu. Gotowi. Przygotowani. Wiemy gdzie jest cel. Dochodzimy na miejsce... a tam dzieciak. Dziewczynka. Kumpel łapie się za głowę, nowy wiąże portki (poszedł się odlać), a ja chwytam za miecz bo bestia przy niej. Ale nim ruszyłem towarzysz mnie zatrzymał. Przyglądamy się bliżej. I co... Dziewczyna bawi się z potworkiem. Wielkie oczy. Co tu zrobić? Wnet patrzymy nowy, wyszedł z ukrycia. Potworek wstał i warczy. Dziewczynka w śmiech. Z nas się leje pot bo to bestia była groźna. Nowy nic jeno rzucił broń i zaczyna wykład. “Przybyłem tu po dziewczynkę. Walczyć nei zamierzam. Wezmę ją i znikam.” - próbował naśladować wypowiedź - My już włosy rwiemy. “Już po nim” mówimy. A bestia... wypchnęła małą do niego, wzięła w zębiska broń. Broń od razu pękła. Odwróciła się i poszła.
Gdy znikła pobiegliśmy do niego i pytamy “czy zwariował”. Ten odparł że wszystko było pod kontrolą tylko teraz musi wrócić do obozu gacie zmienić. - Zaczął się śmiać - Oj, jak na przybysza, to jest z niego chojrak.
Kuroryū parsknął śmiechem.
- Są tacy... a są też tacy jak ten którego ja ścigam aż do tego świata. - jego rysy twarzy stwardniały - John Buccaner. Nagroda za jego głowę wynosi 425 milionów w moim świecie. Biorąc pod uwagę cenę trunków, liczę że będzie to coś koło 425 tysięcy w twoim. Nieznane zdolności. Własnoręcznie zniszczył jedną z baz Marines, organizacji do której tam należałem. 500 żołnierzy, martwych. Zmasakrował również przynajmniej pięć nadmorskich wiosek. Bez żadnego powodu, wyraźnie dla zabawy. - westchnął delikatnie, upijając łyk piwa - I teraz jest gdzieś w tym świecie. Razem ze swoimi dwoma najpotężniejszymi oficerami. A moje moce uległy osłabieniu. Niech to diabły porwą.
- Jeśli jest tak groźny jak mówisz to powinieneś szybko go znaleźć. O ile nie podpadł komuś innemu i nie został już sprzątnięty. - Upił łyk - Jedno mi się w przybyszach podoba. Nieważne jakby się źle nie działo. Zawsze ktoś zareaguje. Zawsze. No chyba że się dwóch po pyskach okłada to wtedy wiadomo. nie ma się po co wtrącać.
- Najpierw potrzebuję odzyskać swoje moce - rzucił spokojnie - Podejrzewam że oddziały specjalne i może jakaś pomoc jednego z waszych... magów może mi to umożliwić. A przynajmniej podpowiedzieć jak to zrobić.
- Magów... hmm. Zapytamy w południowym obozie jak dotrzemy. Wątpię jednak by ktoś taki tam był. - upił łyk - Głównie siedzą w miastach. Na północnej rubieży na bank kogoś byśmy znaleźli.
- Jedna rzecz w jednym momencie. Na razie potrzebuję zabić smoka. Moce są chwilowo sprawą drugorzędną; szczerze wątpię że spotkamy na naszej drodze kogoś kto byłby w stanie przeciwstawić mi się nawet w obecnym stanie. - rzucił spokojnie i upił łyk piwa - Na razie czekam na Eri, a następnie ruszamy na południe. Potem, zapewne, będę potrzebować wrócić tu, by załatwić sprawy z Hogenem. A następnie jedno z większych miast, by zaciągnąć informacji na temat ludzi których ścigam oraz możliwość przywrócenia mnie do pełnej sprawności. - westchnął delikatnie - Dobrze by to było załatwić w miarę szybko.
- Przyznam. Sporo masz na głowie. - dokończył drugi kufel piwa. - Szefie jakiś stek. Tylko dobrze wypieczony! - Powiedział do barmana. - Przyda się coś wrzucić na ruszt.
Po chwili barman przyniósł zamówienie. Kasou rozejrzał się po barze. Poaza 2 stolikami miejsca były puste. Przy jednym siedział barczysty mężczyzna. . A przy innym białowłosy mężczyzna z wielkim mieczem. .
- Interesujące... - rzucił cicho Kuroryū obserwując salę - Swoją drogą - odwrócił się w kierunku Gremora - Miałbyś może czas później na mały sparing? Chcę zobaczyć jak dobre są umiejętności ludzi z tego świata; plus muszę trenować żeby nie wyjść z wprawy.
- Nie ma sprawy - Powiedział po przełknięciu kawałka mięsa - Czas oczekiwania możemy wykorzystać pożytecznie. Dokończę posiłek i możemy wyjść za miasto.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline