Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2013, 19:32   #4
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spokojny nurt Kanału Grande, największej arterii wodnej Wenecji, zdawał się składać z atramentu, romantycznych wspomnień kochanków i - nie da się ukryć - zanieczyszczeń. Chemik powiedziałby, że cieśnina wydziela charakterystyczny zapach. Każdy inny człowiek użyłby o wiele mniej estetycznego wyrażenia - "śmierdzi". Natomiast dla Kainity wystarczyło przestać oddychać, by odór rozpłynął się w nicości.

Ashford ostatni raz stąpał po tych wąskich uliczkach jako szkrab - kiedy jeszcze ojciec dbał o wartość wyjazdów rodzinnych i wspólnie spędzonego czasu. Jednak świat widziany oczami dziecka różni się od tego, który otacza dorosłego. A świat widziany oczami człowieka różni się od tego, w którym obraca się wampir.

Choć minęły dwa tygodnie, do głowy wciąż cisnęły się nieproszone wspomnienia domu. A zwłaszcza ostatniego dnia pobytu w nim - gdy prawie pozbawił życia Lydię Johnes. Była to kobieta od roku udzielająca się we wspólnocie. Przyjechała wraz z mężem, chcąc u Ashforda ponownie odnaleźć wiarę w Boga. Nie mogła zrozumieć, dlaczego odebrano jej prawo do macierzyństwa - posiadania ukochanego dziecka, tak bardzo wyczekiwanego. JD zaoferował nie tylko modlitwę, lecz konkretne wsparcie materialne - jednakże pobyt nawet w najlepszych ośrodkach okazał się być bezcelowy. Lydia zdążyła już przyzwyczaić się do myśli o bezdzietności - choć nie potrafiła tego zaakceptować.

Już by nie żyła, gdyby nie Mary.

Tak jak strumień powoli zalewał Canal Grande, tak i melancholijny nastrój skrzętnie oblepił duszę i serce Ashforda.

Ostatnią osobą, z którą JD rozmawiał przed odejściem, była córka kucharki - osiemnastoletnia Amy Stones. Gęste, rude włosy a la Tori Amos spływały wzdłuż jej pleców niczym rzeka krwi zalewająca umysł Ashforda. Pragnął tylko jednego - słodkiego, lepkiego płynu. Boskiego nektaru, napoju Kaina. Cudem nie zaatakował, zamiast tego porozmawiał z nią. Wyjaśnił, że ma misję do spełnienia i wróci dopiero po pięciu latach. Dziewczyna zapewne wzięła go za szaleńca, lecz obiecała przekazać wiadomość pozostałym.

W pewnym sensie był szaleńcem.

Obecnie jednak - czekając na Mary - odmawiał różaniec. Przetaczał w palcach drewniane, obłe paciorki, a słowa modlitwy odbijały się rykoszetem od pustki, która wyrosła w miejscu jego duszy. Czuł się zimny od środka. Wydrążony. Nawet nie miał pojęcia, czy Bóg wciąż go słucha - wynaturzenia, kreatury żywiącej się na rasie Adama. Na człowieku - arcydziele, które Bóg stworzył szóstego dnia.

Lecz wciąż pozostawała jedna rzecz, dzięki której JD nie wyzbył się nadziei.

To Bóg stworzył wampira. Nie Szatan. Ashford był przeklęty - lecz jego nieżycie pochodziło od nieba, nie piekła. Nadludzka prędkość, moc oddziaływania na ludzkie uczucia stanowiły pocieszenie przekazane przez dobroć Stwórcy. Nie były narzędziami, które diabeł wręczył mu do rąk w celu szerzenia zła.

Jednak ironiczny głosik wciąż podszeptywał, że to Bóg strącił Lucyfera i tym samym stworzył diabła. Tak więc Ashford i pomioty wypełniające piekło mogły być bardzo podobne w swej naturze. Mogły być nawet tym samym.

Modlitwa - tyle mu pozostało.


JD skończył odmawiać różaniec, uprzejmie wyjaśnił anglojęzycznej kelnerce, że nie potrzebuje drugiej szklanki mineralnej - bo jeszcze pierwszej nie wypił - i wtedy pojawiła się Mary.

Nie rozgryzł jej jeszcze. Nie miał pojęcia ile jest w niej pozerstwa, ile prawdy.

Mary była wyluzowana - zazwyczaj, gdy sytuacja nie była ku temu odpowiednia. JD wciąż pamiętał, z jaką łatwością pozbawiła Cassie głowy. Inaczej - nie potrafił tego zapomnieć. Wampirzycę nie przemieniono wczoraj - była bezsprzecznie potężna - lecz jej zachowanie sugerowało młodość i świeżość. Zupełnie tak, jakby dekady wysysania osocza, zmagań z Bestią, rozgrywek Jyhadu i niewdzięcznej pracy archonta nie zdążyły jej zepsuć.

JD jednak w to nie wierzył. Liczył, że w środku kryje się bezwzględne, chłodno kalkulujące wnętrze. Mary uśmiechała się i żartowała, lecz prawdopodobnie była to jedynie maska, za którą kryła się maszyna do zabijania. Wystarczyło zobaczyć ją w akcji, by w duchu nałożyć sobie przedwczesne noworoczne postanowienie - "nie zadzieraj z nią".

Ashford postanowił się go trzymać.

- Misie są w mieście. Gdzieś w okolicy bazyliki św. Marka od 3 do 5 pluszaczków - wyszeptała na wydechu, uśmiechając się przy tym leciutko, jak gdyby zdradzała chłopakowi miejsce schadzki, a nie pozycje wroga.

JD nie pytał się, czy to pewne, lub skąd ma tę informację. Mary była profesjonalistką i nie chciał, by pomyślała, że wątpi w jej kompetencje.

- Chcesz ich zabić? - odparł.

Obawiał się, że Mary odczyta z jego słów obawę, przestrach, niepewność - czyli wszystkie te rzeczy, których nie chciał ukazywać. Na szczęście głos pozostawał chłodny. Niski. Prawie bez wyrazu.

Musiał poczekać chwilę, gdy kobieta składała zamówienie. Mówiła perfekcyjnie po włosku. Kiedy kelnerka odeszła od ich stolika, Mary zrobiła zdziwioną minkę.

- Zabić? Ja? Przecież od tego mam Ciebie, kochanie.

Szelmowski uśmiech zagościł na jej karminowych wargach.

- Masz o mnie duże mniemanie - szepnął, spoglądając na zgromadzonych wokoło ludzi. Był przekonany, że Mary wybrała to miejsce za cel spotkania jedynie dlatego, by przetestować jego samokontrolę. I dostarczyć nieco niepotrzebnych katuszy.

- Nie, w przeciwieństwie do niektórych po prostu mam poczucie humoru. - zachichotała - To był żart, chłopie! Gdybyś mógł zobaczyć swoją minę... Mówię Ci... zbladłeś jeszcze bardziej.

Ashford doceniał nieskrępowane i wyrafinowane poczucie humoru Mary. Zaśmiał się, jak gdyby go to bawiło, jednocześnie celując w nią palec wskazujący.

- Dobre - skonstatował.

I znów był poważny.

- Mary… mam do ciebie prośbę niezwiązaną z naszym… zadaniem - zmienił temat. Odczekał chwilę, zastanawiając się, czy wampirzyca stanowczo pokręci głową. Gdy nic takiego nie nastąpiło, kontynuował. - Chodzi o Cassie. Mam pendrive, na którym są nagrane ważne informacje… tylko nie potrafię ich odczytać. Pomożesz w tym względzie? Jest to na pewno związane z Rodziną i może zainteresuje i ciebie, jako archonta.

W końcu zdobył się na wyznanie swojej prośby - planował to od bardzo długiego czasu. Dwóch tygodni.

- Psssyt, nie mówimy pewnych nazw, pamiętaj - skarciła go Mary, po czym uśmiechnęła się czarująco do kelnerki, która przyniosła jej drinka - Przemyślę to. Jeśli okażesz się użyteczny. Póki co musimy dowiedzieć się ile misiów jest w tej bajce i o czym ona jest. Minimalny kontakt, rozumiesz?

- Co chcesz, abym zrobił? - zapytał.

- Uwiódł mnie - znów zaśmiała się cicho, dźwięcznie.

- Już to zrobiłem. Inaczej ze wszystkich możliwości to nie mnie wybrałabyś na potomka - ściszył głos, pamiętając o wścibskich kelnerkach.

- Głuptas! Uwiedź mnie tutaj. Zacznij mnie dotykać, chyba to kiedyś robiłeś, co? A potem jak będzie gorąco pójdziemy w okolice bazyliki. Nikt nie powinien zwrócić uwagi na kolejną zakochaną parkę. My tymczasem się rozejrzymy. Dasz radę czy pożyczyć Ci podręcznik podrywania?

JD wierzył, że da radę. Co więcej lubił logikę Mary. Jeśli jest jakaś rzecz, którą na pewno powinna zrobić podniecona para, to ugasić żar modlitwą w kościele. Lub w bazylice.

Zaśmiał się głośno, jak gdyby kobieta sprawiła mu niestosowny komplement, po czym nachylił się i pocałował ją w policzek. Podniósł rękę, by przeczesać długie, rude włosy, aż w końcu dotknął wargami karminowej szminki. Kiedyś wyczerpałoby to go emocjonalnie. Teraz - jedyne co odczuwał jako wampir - to blade odbicie ludzkich uczuć.

- Całkiem nieźle... chociaż powinieneś to robić trochę mocniej, żeby pokazać palącą Twoje lędźwia namiętność - wampirzyca patrzyła mu prosto w oczy, wyzywająco niemal, jakby opowiadała o jakichś fantazjach erotycznych.

Miał pokazać coś, co zostało mu odebrane wraz z pierwszą kropelką Vitae, którą złożyła na jego ustach.

- Ty to na serio odczuwasz? Pożądanie? - przechylił głowę i ręką podparł podbródek, jak gdyby kontemplował niezrównane piękno wampirzycy. - Czy tylko tak dobrze grasz? - zaśmiał się. O dziwo, był to szczery śmiech.

- A czy pożądanie to tylko fizjonomia? - Mary pochyliła się nad stolikiem tak, by jej usta znalazły się tuż przy jego uchu - Penetracja to tylko zwieńczenie bardzo przyjemnego obcowania z drugim organizmem... nawet martwym.

JD poczuł na płatku ucha najpierw język kobiety, a zaraz potem delikatne ugryzienie zębów.

Dopiero teraz mężczyzna nie wiedział, jak zareagować. Ostatecznie - nie miał wielkiego doświadczenia seksualnego. Ograniczało się ono jedynie do tej nocy sprzed dwóch tygodni i… zboczeń proboszcza Reevesa.

Przymuszał go tak, jak teraz Mary. Jednak obecnie JD nie czuł palącego gniewu, wstydu, czy obrzydzenia. Wszystko to tkwiło w nim - jednakże odległe. Przytłumione. Miał tak odczuwać aż do kresu swych dni.

Wampirzyca na pewien sposób naprawdę pociągała Ashforda. Brujah złożył na jej karku serię urywkowych pocałunków, zastanawiając się, czy oboje nie przesadzają. Jak tak dalej pójdzie, to oczy wszystkich zostaną w nich wycelowane.
 
Ombrose jest offline