Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2013, 21:33   #26
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


WSZYSCY

Czy ciemność może oddychać?

Wydawało się, że ta pod Kiblem oddychała. Była niczym smrodliwy odór z zepsutych zębów. Lepka, cuchnąca, przeszywające zmysł powonienia na wskroś, jeszcze bardziej niż swąd rozkładających się zwłok. Mieli wrażenie, jakby ciemność była żywą istotą. Cuchnącą w niewypowiedzianie parszywy sposób.

Wybrali kierunek w prawą stronę – do sektora A-0776.

Droga nie była długa i najlepiej było trzymać się głównego korytarza – łącznika pomiędzy sekcjami więziennymi sektora, bliźniaczo podobnymi do tego, który przed kilkoma chwilami opuściła ich siódemka.

Buty na przemian ślizgały się lub lepiły do czegoś na podłodze. Czegoś, co z grubsza przypominało rozlane płyny ustrojowe, ale śmierdziało znacznie gorzej.
Poruszali się ostrożnie, wstrzymując oddechy nie tylko od smrodu, ale głównie by słyszeć ewentualnych wrogów. Byli na terytorium Hien, a przecież te zdegenerowane bękarty były mistrzami polowania z zasadzki. Każdy boczny korytarz, każda mijana odnoga mogła skrywać przyczajonego wroga. Każdy wąski szyb techniczny, wylot klimatyzatora, czy nawet rury pod sufitem, na których od biedy mógł położyć się ktoś drobniejszej postury, stanowiły dobrą kryjówkę na zasadzkę. A panujące w sektorze ciemności miejsce te z dobrego czyniło bardzo dobrym czy wręcz idealnym. Dlatego więźniowie szli wolno wytężając wszystkie zmysły, skupieni na tym, by nie dać się zaskoczyć.

Podłoga pod nimi wyraźnie zadrżała. To co wcześniej wydawało się tylko złudzeniem, stało się nieprawdopodobną prawdą. Więźniowie znali to drżenie, chociaż mało, kto je pamiętał. To były … silniki GEHENNY. Statek odpalił silniki! Na chwilę, ale to oznaczało, że STRAŻNIK miał jakiś plan.

Teraz to jednak nie było ich zmartwieniem. Oni mieli inne zadanie. Znaleźć szczepionkę. Uratować zagrożone życie.

Idący na przedzie Ortega zauważył to w ostatniej chwili. Gwałtowny ruch w jednym z bocznych korytarzy. Nie strzelił jednak, by nie robić hałasu. Ale pewne było, że ktoś tam był i właśnie uciekł.

To na pewno była Hiena. Jedna, ale nie trzeba było mieć doświadczenia szczura tunelowego, by domyślić się, że zaraz może pojawić się ich więcej. Pozostawała tylko nadzieja, że grupa siedmiu uzbrojonych ludzi odstraszy te pół ludzkie kreatury. Tym bardziej, że niedawno przecież dorwały się do zwłok zrzuconych przez właz Kibla z ich sektora.

Gdzieś, z bocznych korytarzy dobiegło ich uderzenie metalu o metal. Jakby ktoś ostrym kawałkiem stali lub rurą walnął o ścianę więzienia. Z innego korytarza, po drugiej stronie ktoś zrobił dokładnie to samo – powtarzając serię metalicznych uderzeń. Nie minęła chwila, a wokół nich metaliczne odgłosy wypełniły mroczną, lepką przestrzeń chaotyczną symfonią. Ten dźwięk rozdzierał uszy, powodował, że napięte jak postronki nerwy zbliżały się do granic opanowania.

KLING! KLANG! KLING! KLANG! KLANG! KLANG! KLANG!

Jak echa zapomnianej bitwy.

KLING! KLANG! KLING! KLING! KLANG! KLING!

Może innych to by ruszało. Może ci słabsi rzuciliby się do ucieczki, albo z wrzaskiem skulili się na podłodze i czekali na śmierć, jaką przyniosłyby im ostrza Hien.

Ale oni są twardzi. Są niewzruszeni. Nie tracą nic ze swojej czujności, przygotowani na najgorsze. Mają nerwy ze stali. Nie, nie ze stali. Z tytanu, z lodu. Większość. Tylko Jonasz czuje, że to arytmiczne walenie w ściany wprowadza jego serce w drżenie – drżenie, które niczym zaraza z ich sektora przenosi się na ręce i nogi, wbija w głąb ciała zmuszając serce i oddech do przyśpieszonych reakcji. Ale nawet on nie rzuci się do ucieczki, nie pobiegnie na ślepo przed siebie, zapewne w stronę śmiertelnej pułapki. W stadzie jest silny. W stadzie mogą się obronić. To oczywiste nie tylko dla nich, ale i dla Hien.

KLING! KLAAAAANG! KLIIIIING! KLLLLAAAANG!

Uderzenia przybliżają się ze wszystkich stron, osaczają ich, są przed nimi, za nimi, po bokach – wszędzie!

Hieny polują sprytnie.

Linka na wysokości szyi przecina całą szerokość korytarza, którym idą. Gdyby człowiek biegł przed siebie w popłochu najpewniej przeciąłby sobie gardło i stal się łatwym łupem dla Hien. Sprytne. Prymitywne, lecz sprytne. Gdyby biegli, ale oni nie biegną, lecz idą.

Kawałek dalej znów pułapka. Tym razem potykacz. Linka rozciągnięta tuż przy podłodze, na wysokości kostek. Biegnący zrywa linkę, zwalnia prosty mechanizm i z góry, twarz i głowę masakruje mu metalowa rura nabijana ostrzami.

Ale oni znów są zbyt opanowani i zbyt czujni.

Przewodnicy skręcają w stronę A-0776, na szerokim skrzyżowaniu, na którym majaczy zarys Słupa. Teraz jednak nie ma czasu, by się przy nim zatrzymać.

KLING! KLANG! KLING! KLANG! KLANG! KLANG! KLANG!

I nagle, wszystko cichnie, jak nożem uciął. Całe to tłuczenie metalem o metal, cały ten piekielny hałas. Nagła cisza wręcz dźwięczy w uszach. Powoduje dezorientację i potęguje niepokój.

Netaniasz prowadzi i to on pierwszy staje się celem ataku. W nadal szerokim korytarzu, który zdaniem Torcha, Prahi i Lentza prowadzi w stronę wybranego przez nich sektora, dostrzega jakąś przykurczoną sylwetkę. Za nią dwie albo i trzy kolejne.

Kolejne dwie Hieny – potworne, dzikie bestie – wyskakują z bocznego korytarza, prosto na Ortegę. Napastnicy są uzbrojeni w prymitywne, lecz skuteczne w zwarciu maczugi zrobione ze stalowych prętów. Drzwi do jednej z mijanych cel odskakują z hukiem i tuż obok nich pojawiają się dwie kolejne Hieny. Wykrzywione, blade, lśniące jakimś płynem ciała i uzbrojone w noże ręce. Jeszcze dwie lub trzy zbliżają się z tyłu, wybiegają zza mijanego kilkanaście kroków temu zakrętu.

Ich przeczucia sprawdziły się. Na sektorze opanowanym przez Hieny kwestią nie jest czy, lecz kiedy zostaną zaatakowani.

A odgłosy z bocznych korytarzy nie dodają otuchy. Kolejne Hieny biegną w ich kierunku z różnych części sektora. To nie jest atak podjazdowy, lecz totalna wojna, co - jak większość wie – nie jest typową strategią dla tego zdegenerowanego gangu.

Do wyjścia na A-0776 zostało im co najwyżej sto metrów. Trzy małe skrzyżowania. Prosta droga.

Ale z przodu zagradzała im trójka napastników, a kolejni nadciągali zewsząd.
 
Armiel jest offline