Swego czasu w aldorfskiej knajpie „Pod Knotem” była taka jedna dziewka, ponoć estalijka. Która każdego wieczoru przychodziła ze swoim fagasem, by potem przysiadać się do innych gości i wręcz kleić się do nich. Co skutkowało tym, że ów fagas ją bijał, smagał, poniewierał i ogólnie znęcał się nad ciałem jej zepsutem. Każdego wieczora dodajmy. Najwyraźniej ta dziewka to lubiła. Erich spotkał się z takim przypadkiem raz, a teraz drugi.
Julita bowiem pomimo obitej gęby nie miała pretensji do miejscowych, którzy tak ją urządzili. Przynajmniej tak się zachowywała. Cóż … najwyraźniej i ona to lubiła. Erich nie lubił tej pindy i chyba z wzajemnością. Nie lubił ludzi, których nawet kopanie nie uczy rozumu.
Na szczęście mieszkał z Gomrundem w gospodzie i nie musiał oglądać posiniaczonej facjaty Julity. Ostatnią noc zaś spędził w ciepłych ramionach piekareczki. To był cud, że w ogóle udało mu się ją poderwać. Na szczęście napady śmiechopłaczu trochę mu odpuściły, a drobny, ale gustowny prezencik w postaci srebrnego łańcuszka pomógł mu przełamać dziewczęcy opór.
Sytuacja w Grisenwaldzie wyglądała zgoła inaczej, niż parę dni wcześniej, a to za sprawą Iustusa Schwertera, który mówiąc kolokwialnie wziął wszystkich za mordy. I pod osłoną kilku dziesiątek zasranych tarczowników zaczął się zachowywać, jak udzielny książe i wymówił im gościnę. Gnojek. Jego Erich też nie lubił. Co gorsze, gdy schodził na śniadanie, ta menda już była na Sali, a że nieszczęścia chodzą parami, to i przywlokła się Julita ze Świtu.
Takie towarzystwo na trzeźwo było nie do zniesienia. Nic zatem dziwnego, że Erich na dzień dobry chlapnął sobie przy szynkwasie sznapsa do wędzonego węgorzyka. W ogóle gospodarz, zacny człek, serwował frykasy wprost z rzeki.
Zmiana jadłospisu wywołała w Erichu nerwowy chichot, który jednakże trwał dość krótko przerwany wpakowaniem sobie do ust kawałka wędzonego reikowego okonia. - Mhmmm … dobre, aż żal stąd wyjeżdżać, ale cóż. Jak nas nie chcą … tylko dokąd?
Spytał popijając piwem. Tym mocniejszym. - Po prawdzie, to nie uśmiecha mi się wycieczka do miejsca, gdzie coś spadło z Morrslieba na ziemię, bo nic dobrego z tego nie może wyniknąć. Z drugiej strony iść na południe bić się z zielońcami? - westchnął - Nie ma już dobrej roboty dla najemników, czy jak? A może pohandlujemy na Reiku, jak dawniej bywało?
Spojrzał z ukosa na Oppela i zagadnął ściszając głos. - Marcus, miejscowi gadają, że znasz się na … no wiesz takich zakazanych rzeczach. - Erich zachichotał nerwowo - Może mógłbyś mi pomóc? Śmieje się i płaczę jak kretyn bez powodu. Już mnie to męczy. Nie mówiąc o tym, że dziewki płoszy.
Podzielił się swoimi zmartwieniami. |