Ból był tak obezwładniający, że jedyne co
JD mógł uczynić, to docisnąć się do oparcia, zakryć rękoma ranę i krzyknąć. Miarowe pulsowanie dudniło w jego głowie, wypierając każdą myśl. Czerwień rozkwitła na białej koszuli, tworząc plamę o kształcie egzotycznego kwiatu. W polu widzenia pozostawała jedynie mnogość par drogich butów. Pospiesznie opuszczały scenę - jakby w ślad za
Mary, która rozpłynęła się w powietrzu.
Ashford odczuwał posmak drewnianego, wypolerowanego parkietu pod palcami i własny urywany oddech. Gdy skoncentrował się na nim i uspokoił - odkrył, że… nie umiera.
Wsparł się na ramionach. Poczuł, jak ubranie inaczej porusza się na jego skórze - było zniszczone. Koszula przylepiła się do ciała w miejscu rany, z której krew przestała już płynąć.
JD zrezygnował z oddechu - nie był mu potrzebny. Wampir tak łatwo zapomniał, że już nie jest człowiekiem. Co mu o tym przypomniało? Dziewczyna.
Jej krew.
Również została postrzelona - przez przypadek. Przez niezręczność snajpera odebrała kulę należną
Mary. Leżała pod pobliskim stolikiem - opuszczona przez chłopaka, który wolał ratować siebie, niż narzeczoną. Jeszcze nie umarła. Spoglądała na
JD i dziwiła się, dlaczego on - w przeciwieństwie do niej - wyzdrowiał. Kula, która wytoczyła się z zasklepiającej się rany dobitnie akcentowała ten cud. Czy czuła zazdrość? Prawdopodobnie nie. Ból był dla niej wszystkim i jedynie go w pełni odczuwała.
Wampir rozumiał to najlepiej - przed chwilą był na jej miejscu.
JD nie przestawał współczuwać kobiecie, która przypomniała mu, że wcale nie umrze. Jednakże nie zmieniało to podstawowego faktu - krew wciąż wypływała z jej rany. Z wigorem i cholernie obficie. To właśnie krew sprawiła, że wysunęły mu się kły.
Ashford bez zastanowienia doskoczył do kobiety, by zacząć ssać. I nic nie mogłoby oderwać go od tego świeżo napoczętego pierwiastka boskości. Nawet nie zauważył kolejnego strzału, który o centymetr minął jego skroń, gdy przemieszczał się między stolikami.
Bardzo szybko kobieta zgasła w jego ramionach. Wtedy też
Brujah szerzej otworzył oczy, popatrzył na własne ręce zabarwione szkarłatem i uświadomił sobie, co zrobił.
Różaniec - jakby od niechcenia - wypadł z kieszeni wprost na kałużę krzepnącego osocza.
JD spostrzegł jak drewniana faktura drobnych paciorków przyobleka się w kolor tak podobny karminowym ustom
Mary.
Wtedy też wydarzyło się coś szczególnie dziwnego.
Różaniec odlepił się od podłoża i poszybował w jego kierunku. Elektryczne światła zaczęły migać, aż w końcu zgasły. Zastawy stołowe wzleciały do góry, aż w pewnym momencie jakby zawahały się, by w następnej chwili upaść. Trzask łamanej porcelany przeszył eter, wwiercając się w mózg
Ashforda. Resztki znów podniosły się i chaotycznie rozsiały w całym tym zamęcie.
W tym czasie
JD próbował reanimować nieznajomą. Wykonał kilkanaście uciśnięć klatki piersiowej, po czym jeden długi wdech, lecz… nie pomagało. Jednak słodka naiwność wciąż gościła w jego okrągłych oczach - tak szeroko rozwartych. Kontynuował uciskania, nie bacząc na kolejne strzały snajpera i paranormalny, telekinetyczny chaos, który wykwitł wokoło niego. Wokół oka cyklonu. Krzesła upadły - kilka z nich złamało nogi. Wióra i drzazgi mieszały się z resztkami dań oraz napojów, wirującymi po parkiecie wraz z pozostawionymi torebkami, nożami i widelcami. Choć
JD próbował, nie udało mu się uratować kobiety.
Pozostało mu tylko jedno - złapać za jeden z kołków, których wokół nie brakowało i ruszyć na wroga.
Na tego, który przymusił go do grzechu.