Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2013, 10:28   #8
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Przeistoczenie to ostateczna zmiana - bo jak inaczej można nazwać nieświęty fenomen, który przechodzi przez duszę i ciało człowieka, nieodwołalnie przekształcając? Zmysły wyostrzają się, dopasowując do nowego, drapieżnego trybu życia. Organy wewnętrzne obumierają, usychają w groteskowe twory, których przeznaczenie maleje do zera. Psychika również adaptuje się do nieżycia - krew przestaje napawać lękiem. Wręcz przeciwnie - wszystko zaczyna kręcić się jedynie wokół tego cudownego płynu.

Przeistoczenie to wielka zmiana, lecz nawet ono nie zmieni jednego - widok obdzierania ze skóry wciąż przeraża.

Wenecja była piękna, choć Ashford nie potrafiłby tego przyznać. Szukał najróżniejszych wymówek - smród, skomplikowana siatka wąskich ulic, nadmiar ludzi - co choć sprzyjało pożywianiu się, utrudniało komunikację. Lecz - mimo wszystko - Wenecja promieniowała pięknem, a JD czuł, że je burzy. Że jego nieżycie i przekleństwo nie współgra z walorami miasta. Idealnie wkomponowanymi, delikatnymi oświetleniami. Wodą przesączająca się z wolna w kanałach, donicami przepełnionymi barwnością italijskich kwiatów. Gnieżdżącymi się wokoło sylwetkami renesansowych budynków oraz wybornymi, choć niepociągającymi już zapachami pieczonych potraw i rozlewanych trunków.

JD czuł, że nie pasuje, lecz Mary obdzierająca ze skóry sabaciarza… tego nie powinno robić się tym malowniczym uliczkom. Ekscesy snajpera celującego w niepodejrzewających ataku ludzi, którzy wraz z bliskimi posilali się w restauracji - to jeszcze większy grzech. Gdyby mógł, Ashford usunąłby cały niepotrzebny zamęt i udrękę, dostarczaną ludzkości przez jego rodzaj. Lecz nie mógł przekręcić magicznego pierścienia i wymówić życzenia. Mógł jedynie przyglądać się temu - choć Mary chciała więcej. Sam miał uczestniczyć w makabrze, której tak bardzo się brzydził.

Mierziło go palące spojrzenie Matki. JD zmienił się, lecz jego Bóg pozostał ten sam - Mary nie mogła go zastąpić. A Stwórca nie przyzwalał zabijać - ani człowieka, ani żadnej innej istoty. Jak Ashford mógłby wziąć broń, tak ochoczo mu przekazaną, i uczynić tę największą ze zbrodni? Piąte przykazanie dane Mojżeszowi na górze Synaj było w tej kwestii jednoznaczne.

Lecz z drugiej strony - jak mógł kłócić się z Mary?

- Jeszcze tyle nie wiemy… - zaczął prędko. - Mówiłaś, że kołkiem można unieszkodliwić wampira…

Rzeczywiście tak powiedziała. Wtedy JD pomyślał, że miała na myśli zabicie.

- Unieszkodliwmy go i zabierzmy - kontynuował. - Napoimy krwią, wytworzymy Więź, mówiłaś, że nasza Vitae to potrafi… I wypuścimy go, a on będzie naszą wtyką - w jego głos wkradły się błagalne tony. - Albo znajdziesz przyjaciół, których Dyscypliny wyciągną wszystkie informacje. Gdzie stacjonują, ile ich jest, co tu robią. Czarna Ręka, mówisz… to musi być coś wielkiego…! A my nic nie wiemy - powtórzył.

JD czuł się wyjątkowo niepewnie, operując na nowo poznanych terminach. Miał nadzieję, że niczego nie przekręcił, ani nie pomylił. Jednak wierzył, że jakaś logika kryje się w jego słowach.

- Wartość życia… - rzucił hasłem, dość rozpaczliwie.

Nim zdążył choćby mrugnąć powieką, Mary już przy nim była. Trzymała w garści koszulę pod szyją JD, przez co był zmuszony wpatrywać się prosto w jej pełne furii, kocie oczy. Głos Mary był jednak znów - o dziwo - całkiem spokojny.

- Kołek wywołuje paraliż, ale nie zabija. Nie możemy ciągnąć za sobą sparaliżowanego wampira. Jak chcesz sobie z nim poradzić wśród ludzi? Na lotnisku? Poza tym... musimy użyć naszej nadnaturalnej szybkości. To jedyna szansa, by umknąć Vykosowi. Bardzo nikła szansa, mój chłopcze. Jeśli dojdzie do konfrontacji i nas złapią, czeka nas los gorszy od śmierci. Klan Tzimisce... oni od wieków torturują ludzi, wampiry... wszystkich. I osiągnęli w tym jakieś przerażające mistrzostwo. Kiedy Cię złapią, możesz modlić się tylko o jedno - by jak najszybciej się tobą znudzili i zadali Ci śmierć w pierwszym miesiącu katuszy. - wampirzyca westchnęła - Raz spotkałam ich ofiarę... jeszcze żywą. Żadna jego kość... żaden staw nie był na swoim miejscu. Zrobili z niego amebę - cierpiącą amebę. Wtedy obiecałam sobie, że prędzej sama się zabiję niż dostanę w ręce ich klanu. Jeśli więc dojdzie do konfrontacji - będziemy walczyć. A jeśli mamy mieć chociaż cień szansy na zwycięstwo - musisz wiedzieć jak zabijać spokrewnionych.

Krwawa Mary odepchnęła JD tak, że lekko się zatoczył. Znów wysunęła w jego kierunku maczetę.

- Zrób to albo będziesz musiał wydostać się z miasta na własną rękę.

Nie żartowała. Nigdy nie widział Matki tak poważnej.

Jeszcze chwilę temu JD obsypywał pocałunkami tę samą szyję, przez którą teraz mknęły słowa i wieńczący je rozkaz. Młody wampir rozumiał powagę sytuacji, lecz… jak mógłby porzucić w jednej chwili wszystkie swoje zasady? Mary chciała dobrze. Troszczyła się o siebie, a także i o Ashforda. Jej opowieści o Tzimisce… przerażały. Jednak Brujah czuł fizyczną wręcz blokadę przed wzięciem do ręki maczety. Tego dnia już przyczynił się do śmierci kobiety - i tak umarłaby bez jego ingerencji, lecz nie zmieniało to faktu, że odeszła "do lepszego miejsca", skomląc w jego ramionach. Ashford nie potrafił tak po prostu znów…

Nie potrafił, czy nie chciał?

- To, że odetnę mu głowę nie sprawi, że w konfrontacji z Vykosem będziemy mieć większe szanse - szepnął cichutko. Być może nawet Mary tego nie dosłyszała.

Pewna część jego umysłu rzuciła zdecydowanie: "to czas nie na cichutkie szeptanie, lecz na - stanowcze decyzje". Drewno czy metal? Pick your poison.

Usta ściągnęły się w wąską kreskę, mięśnie naprężyły, a uchwyt zacisnął.

- Przebaczam ci, że we mnie strzeliłeś - rzucił wyraźnie, by obcokrajowiec zrozumiał. JD przechylił głowę, kilka kosmyków brązowych włosów spłynęło na pozbawione rumieńców policzki. Poruszył się, a po chwili kołek tkwił w sercu snajpera. - Masz dużo szczęścia.

Ściągnął marynarkę, by osłonić pokiereszowane ciało przed monitoringiem ulicznym i wzrokiem przypadkowych ludzi. Ashford z natury był dość silny, a gdy jeszcze wzmocnił mięśnie Vitae płynącą w jego naczyniach… to umożliwiało podźwignąć snajpera i biec z niemałą prędkością. Dobra znajomość Akceleracji dawała szansę.

- Rozdzielmy się. Teraz będziesz miała większe szanse wydostać się z miasta. Sabat pobiegnie prędzej za mną i świnką skarbonką… - rzucił. Wątpił, by Mary przewidziała, że podejmie taką decyzję. - Mogą mnie złapać, ale jeśli naprawdę tak lubują się w torturach, to będziecie mieć dość czasu, by mnie odzyskać…

JD wcale nie czuł się jak bohater, ale okazywanie odwagi wciąż dodawało animuszu. Zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie zginie - wątpił, by Mary opłacało się wracać po nieposłusznego potomka, w którego nie zainwestowała jeszcze aż tak dużo. Pozwoli mu zgnić, przemieni kolejnego człowieka i wykreśli dotyczące go wpisy w pamiętniczku.

Jeśli zostanie złapany, to uratować mogły go jedynie decyzje wampirów ważniejszych od Mary. Egzekutorów, którzy postanowią skorzystać z okazji i odciąć jeden z palców Sabatu, lub przynajmniej pokrzyżować plany sekty na tutejszych ziemiach. Matka w pojedynkę na pewno po niego nie wróci.

Jednak JD czuł, że to dobra decyzja. Miał nadzieję, że wciąż będzie to czuł - gdy fala entropii zaleje jego kręgosłup, chrząstki i przemieni w amebę.

Poprawił snajpera - by było wygodniej - i upomniał się, że za bardzo egzaltuje się z odgrywaniem męczennika. Uda mu się. Wygra. Wyniesie wampira z miasta, a tuż przed świtem Mary złoży na jego policzku pocałunek i powie, że jest dumna. Że dzięki niemu mają dodatkową kartę przetargową. Że przemienienie go było jedną z najlepszych decyzji, jakie podjęła. Wtedy JD prawie zarumieniłby się, a po chwili - co możliwe - oddaliby się pożądaniu - o którym tyle rozmawiali w weneckiej restauracji.

Ashford potrząsnął głową. Grzeszne myśli.

- Nie oglądaj się - rzucił, po czym zniknął.

Bo tak szybko umiał biec.
 
Ombrose jest offline