Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2013, 20:04   #17
Coen
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze


Dorrin Purpurooki, jak mawiali na niego w karczmach całego imperium, czy Dorrin Zarkan, jak zwykli mawiać w khazalidzie znawcy tej mowy. Był onegdaj jednym z największych krasnoludów. Niemal siedemdziesiąt kilogramów nieustraszonej masy gotowej zmiażdżyć rywala pod wpływem ognistego charakteru, którego nawet nasza drużyna nie potrafiła poskromić. Olbrzym, nie atleta; gdybym chciał przyrównać go do jakiegoś zwierza, to pomyślałbym najprzód o wielkim wole. Wojownik, który nie nawykł do omijania zabawy. Rzekłbyś jego całe życie było wielką zabawą i próbą szczęścia, któremu zawierzył swe życie. Walki i bitewki były drugim w kolejności ulubionym zajęciem Zarkana, a walczyć potrafił. Nikt nie wywijał tak toporem, jak ów Dorrin- młyńce, które kręcił odrąbały setki łbów. Widziałem to nie raz, widziałem osobiście, słyszałem o tym pośrednio. Prawdą bowiem jest to, że dłonie Dorrina były wielkie niczym morda dorosłego górskiego tygrysa. Nie przypominały one tych, które widziałem do tej pory. To nie były dłonie skryby jakimli jestem ja.

***

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
1 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Karak Azul, przedmurze twierdzy, miasto Izor Khazid
Początek Czasu Wojen

W sali znalazło się siła śmiałków. Trudno orzec ilu ich było dokładnie. Wszyscy, jednak musieli wysłuchać kapłana i sierżanta straży, a przemowy mieli niekrótkie. Dorrin też starał się słuchać, choć trud mu to przychodziło. Przedniego dnia moc sobie popił i teraz cierpiał katusze. Po wszystkim przyszedł czas na pytania. To już Dorrina nie interesowało, wpisał się na listę
ochotników, a że pisać nie potrafił to postawił znak, który pokazali mu rekrutanci.

Kilka dni później Dorrin stał pod ścianą bramy, którą mieli zniszczyć, robił za przynętę i dumny był z tego. Choć grupa orków zamierzała się nań, nie cofnął się, rzec więcej jeszcze pewniej stanął w obronie tego miejsca naprężając zalane tłuszczem mięśnie.
Plugastwo w bieg, rzuciło się na Zarkana. Nie miał wiele czasu, musiał coś
zrobić, a więc zgodnie z planem wbiegł do bramy i przebiegł jej całą głębokość, a było to dobre dwadzieścia kroków. Tam stał się przyczyną spektakularnej eksplozji. Potarł krzemieniem o kamienną drogę, a wykrzesane iskry zrobiły co do nich należało. Dorrin uśmiechnął się szeroko jak to zwykle miał w zwyczaju i ruszył dalej...
Wybuch nadszedł zaraz po tym, kiedy głowa nakryła się dłońmi. Wojownik chwycił swój dwuręczny topór i ruszył z powrotem.
- Udało się! Grungni Ty Parszywcze znów nade mną czuwasz! Wydarł się swym skrzeczącym, donośnym głosem zwracając uwagę, co mniej ogłuszonych orków. Stali tam- pięciu zielonych i on sam. Każdy inny uciekałby w popłochu, każdy, ale nie Dorrin. ER' ZAK AZ' HVIRD miał tego dnia poplamić ręce kolejną dawką orczej, brudnej krwi. Wykrzyczał - Zan! Uzgul! On nie prosił, on żądał. Nakręcił się, w tej chwili nie korzystał z mózgu, kierował się zwisem, który dyndał mu między nogami, w biegu, na prawo i lewo. Otoczką były krzyki i jęki oszołomionego plugastwa. Wszystko działo się bardzo szybko. Zarkan nie marnował czasu, przypuścił szarżę. Tuż przed przeciwnikiem postawił nogę zakroczną w skos zmuszając swe ciało do wykonania młynka, wykorzystywał siły, o których nawet nie słyszał. Wszystko było wypraktykowane, doprowadzone do doskonałości. Przedłużeniem rąk zaś potężny topór, niewiele mniejszy od wojownika. Udało się. Ciosem skierowanym w skos na dół odrąbał dolną kończynę jednego z potworów. Jeszcze raz się wydarł, tym razem ze zwykłym dla siebie uśmiechem niebezpiecznego, irracjonalnego, zabawnego skurwiela, którym niewątpliwie był - ZAN! Wtedy zauważył ów bawół rozsierdzony, potężny i silny; rannego, kolejnego plugawego pomiota, zmierzającego do niego, Dorrin musiał rozładować swój gniew. Silny cios opadający z góry w dół przygwoździł ciało parszywca do ziemi, rozerwał kręgosłup, słychać było przeraźliwy trzask kości. W akompaniamencie łamanych kości ozwał się Galeb. Dorrin zaś nie czekając długo odpowiedział - Cholera, tu jestem, już do Was pędzę!- lecz jak się okazało później, bzdury gadał. Jak zwykle nieco przecenił swe i tak nadludzkie umiejętności. Kolejna fala zielonoskórych ruszyła, aby Purpurookiemu nie nudziło się nazbyt, aby nie zapomniał, że stał tu sam i musi walczyć z mocą rozjuszonych skurwieli, którzy myśleli ino o tym, jakby to rozpierdolić mu łeb. Szybkim ruchem zawinął się dookoła rozglądając i układając naprędce plan działania. Zobaczył niewysoki murek, musiał zmusić orki do walki- w pojedynkę, bo przeciw grupie nie miał szans. Przeskoczył przez murek i tam czekał wrogów. Pierwszy z nich stanął do walki, mechanicznym, lekko drętwym uderzeniem odrąbał mu Zarkan lewą nogę. Stwór padł niemal od razu. Niestety zza opadającego plugawca wyskoczył kolejny. Wojownik posługujący się włócznią wyprowadził atak. Trafił. Uderzenie spowodowało zachwianie ciała i zawroty głowy Dorinna. Poważna ranna wywołana ukłuciem potężnego żądła, dwa razy dłuższego od ciała Purpurookiego. Tym razem los znów się doń uśmiechnął- ten cios powinien okazać się śmiertelny.
-Krew, wszędzie krew. Moje oko...- wychrypiał, kiedy czerwona maź wylatująca ze zmasakrowanego policzka, z rozciętej na pół twarzy zalewała mu oko. Osłabł. Nie miał wyboru i choć Grungni nie był z niego dumny. Trzeba pamiętać o tym, że walczył wtedy o życie. Począł, więc uciekać. Jego sytuacja nie był najgorsza, ale wciąż zostały do pokonania dwa orki. Stwory były w dużo lepszym stanie i kondycji fizycznej.
Kolejny atak, tuż obok lewego ucha przeleciał mu pożółkły kieł. Zdziwił się tym trochę, lecz nie miał zamiaru odwrócić twarzy w kierunku, z którego przyleciał. Nie mógł marnować czasu, musiał się pospieszyć i oszukać tych debili. Może uda, mu się schronić, w jakimś budynku? Szybko, sprowadził go na ziemię -dosłownie- jeden z goniących go orków.Tamten zawisł na potężnych barkach Purpurookiego i siłował się. Mocował się by powalić olbrzyma.
Krasnolud wreszcie padł, również przez zmęczenie, bezpośrednim jednak powodem było potknięcie o wystający z brukowanej ziemi kamień.
- Już ja później podziękuję władzom miasta za takie udogodnienia.
Jakimś cudem, udało się Zarkanowi przeturlać ciało na plecy. Był teraz twarzą w twarz ze swym rywalem.
Zakurzył świeżą jeszcze ranę, powstałą kilka chwil wcześniej. Zbliżały się następne poczwary. Musiał zaryzykować. Puścił topór.
-Kurwa... Walił z całych sił. Potężne pięści rozbiły twarz potwora, ciosy młotkowe zrobiły swoje. Dorrin zmiażdżył nos przeciwnika, a potem wartkim szarpnięciem zrzucił go z siebie i przetoczył się 3-krotnie morusając ciało w błocie powstałym kilka godzin wcześniej podczas potężnej ulewy. Rana paliła, ból strasznie przeszkadzał. Nim się podniósł dwa kolejne orki zaatakowały.
- Kurwa, byłem pewien, że został już tylko jeden. Dorrin uskoczył, udało się uniknąć kolejnego ciosu włócznią. Przez chwilę dopuścił do sytuacji, w której stał tyłem do jednego z rywali, groziło to ciosem w plecy. Rozochocony ork rzucił się na Dorrina, zaatakował go toporem w korpus. Ten drań omal zabił Dorrina, jednak jego zbroja wytrzymała cios słabego, pordzewiałego orczego oręża.
Zaraz potem, poszedł kolejny atak, włócznia drugiego oponenta chybiła o kilka cali. Zarkan wciąż żył, przeto skoczył na wroga i złapał go w swe potężne łapska. Nie zamierzał puszczać, mimo ciosów, mimo prób duszenia. Zarkan walczył. Zarkan zmiażdżył rywala.

To był pierwszy raz kiedy słyszałem o wyrwaniu kłów z gęby dorosłego orka.

W międzyczasie drugi z przeciwników, o którym rozgorączkowany krasnolud zapomniał spróbował kolejnego ataku i dźgnął swojego towarzysza. Dorrin po raz wtóry uniknął śmierci i choć ta goniła go nieubłaganie, nie mogła zagrozić heroicznemu wojownikowi.
Udało się Dorrin, miał broń, słabej jakości orczy topór. Uderzył nim z całych sił rozdwajając pysk przedostatniego potwora.
Został tylko jeden pomiot chaotyczny, skurwiel zielony. Zaatakował, celując w serce khazada. Szybki piruet bohatera by wyjść do kontry, niestety ona też chybiła.
Rozgniewany ork szczerząc swe wielkie kły rozpoczął wywijać włócznią, po chwili chlasnął z zaskoczenia. Pogłębił ranę, którą stworzył atakując przy murku. Najemnik zachwiał się mimowolnie i opadł na lewe kolano, lecz wykorzystał to i w niespodziewanym dla parszywca momencie wymierzył potężne sieczne uderzenie w ryj potwora.
Walczył heroicznie i niebezpiecznie, radośnie i walecznie, walczył, jak zawsze i przeżył, jak zawsze. Znakiem tej bitki był zwisający na wysokości policzka kawał mięsa oderwany od kośćca. Dorrin przeżył, ale tym razem było bardzo ciężko. Powoli zaczął zbierać złom, znaleziony przy orczych trupach, wrócił też po swoją broń, później ruszył w kierunku twierdzy.
Podróż zajęła mu aż kilkanaście godzin, w tym czasie natknął się na trzy patrole orków, z których każdy składał się z co najmniej ośmiu wojowników. Tym razem nie rzucił się w wir walki.
Wreszcie doszedł do półki obronnej, która wydała mu się jego ostatnią deską ratunku, innego wejścia do twierdzy nie znalazł, a każda minuta spędzona w tym miejscu to krok bliżej do spotkania ze śmiercią, boginią, której tak unikał.
Nigdy wcześniej się nie wspinał, co gorsza było bardzo późno. Improwizował.
Zaczął bardzo powoli i uważnie. Na chwilę się zatrzymał i zjadł część swojego prowiantu. Czuł, że opuszczają go siły. Obolały, wycieńczony, głodny musiał się wspinać po niemal pionowej ścianie. Wdrapał się wysoko, był już jakieś cztery metry nad pierwszą półką, kiedy lewa dłoń nie wytrzymała. Spadał kilka chwil, ból dawał się pamiętać jeszcze przez tydzień... - Już, ja podziękuję tym hultajom... Niech ich krzywy ryj orczy pokąsa... Narzekał obolały. Kilka chwil minęło, kiedy na nowo rozpoczął wspinaczkę. Tym razem szedł szybciej, słońce już dawno schowało się przed nim, nie zamierzał tu nocować. Wszedł jeszcze wyżej niż ostatnim razem. Spadł, drugi raz, poważnie obijając sobie przy tym plecy. Żył.
Długo zajęła mu ostatnia próba wdarcia się do twierdzy, lecz udało się, wdrapał się na ostatnią półkę. Tam miało nadejść zbawienie.

***

Kilka chwil później leżał ledwo żyw na Wystającej Skale, jedynym znanym mu wejściu do twierdzy. Wokół niego pełno było krwi, słyszał krzyki nadbiegających khazadów.
- Uratowany-wydyszał. Strasznie się wtedy pomylił. Zemdlał.
- Bij, zabij! Orczy pomiot! Psubrat! Zdrajca! Szelma!- przekrzykiwali się wojownicy gór. Dobiegli do niego po chwili, później już tylko kopali i uderzali obuchem; Dorrin, wtedy nic nie czuł. Ból miał przyjść później

***

Obudził się po kilku godzinach niespokojnego snu, w którym uciekał przed braćmi, był cały mokry. Obok niego leżały mocno obite dwa inne ciała nieludzi. W kącie legowisko zrobiły sobie olbrzymie szczury. Co chwilę jeden z nich piszczał, dając tym samym znak życia. - Lor...Lord Ge...Gerval-wychrypiał z wielkim trudem Dorrin. Nic to nie dało. Powtórzył siląc się na okrzyk - Zabierzcie mnie do Lorda Gervala! On mnie wynajął Padł bezsilny.

***

Obudził się . Byli tam wszyscy. Uśmiechnął się do nich i na powrót usnął ...

***

Kilka godzin później rozbudziły go rozmowy towarzyszy. - Dajcie mi piwa- zażartował. Marzył o zimnym krasnoludzkim napitku, najchętniej z Gór Miedzianych, ale nie pogardziłby każdym innym. Przydałoby mu się leczenie, choć nie miał nawet grosza przy duszy. W sali był lord Gerval - W moim ekwipunku znajduje się trochę złomu, stali, metali sprzedaj je proszę i sprowadź mi tu medyka. Ma mi opatrzyć rany i dać jakieś medykamenty, nie znam się na tym, ale wydaje mi się, ze kilkanaście złotych koron za łup, który Ci ofiarowałem wystarczy. Chcę możliwie szybko wrócić do pełni sił i narąbać skurwieli. Za resztę kup nam piwa, ino pamiętaj, że piwo ma być zimne!. Nagrody od Ciebie nie potrzebuję... Był słaby bardzo słaby. Na powrót poczuł zawirowania głowy, te zaś powodowały odruch wymiotny. Kilka razy nim rzuciło, musiał się hamować przed zabrudzeniem materaca. Zaraz znowu zemdleje. - Zajmij się moim ekwipunkiem, jest w tragicznym stanie. Roran wiedział, że to do niego mówił wtedy Zarkan.
Usnął, jego pochrapywanie słyszeli nawet strażnicy wartujący po drugiej stronie miasta, chrapał, jak na krasnoluda przystało. Siły doń wracały.
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 22-07-2013 o 11:17.
Coen jest offline