Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2013, 23:06   #2
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=V8hyd_63Y-Y&list=PLCC6C969EBF5E3C41[/MEDIA]


Morgan obrócił się i spojrzał ponuro na bramę.

W sumie, pięć lat.

Pięć długich lat w zimnych murach, które zaczął traktować jak dom. Czy to nie dziwne? Dawniej, chociaż nie dawno, słysząc o więzieniu wzdrygałby się i pluł przez ramię. Teraz niemal tęsknił za obskurną celą, chrapaniem starego Flathera na warcie i mączną papką którą jadał, i w której zaczął doszukiwać się śladów smaku.

A dlaczego?

Bo wyjście wiązało się z konfrontacją. Konfrontacją człowieka z nową rzeczywistością, możliwościami i rzeczami, których nie robił, tłumacząc sobie że mogą czekać aż do opuszczenia więzienia.

I stało się. Morgan „Morlock” Lockerby po pięciu latach twardego wychowu wyszedł na wolność.

Z ponurym uśmiechem poprawił starą, kamizelkę, która przez pięć lat kurzyła się w szafce i odruchowo odnalazł kciukiem dziurę po pocisku. Koszulę dali mu nową, bez brunatnych śladów krwi na piersi. Chwała im za to.

A najdziwniejsze było to, że po tych wszystkich latach Lockerby czuł… pustkę? Złość, gorycz, skrajna apatia i późniejsza akceptacja opuściły go, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.

A teraz jeszcze to…

Morgan zmierzył wzrokiem za równo mechaniczne konie jak i sam powóz. Za młodu słyszał o żelaznych wierzchowcach, ale uważał je bardziej za mit niż coś co będzie mu dane spotkać za życia.

A teraz stały przed nim, trzeszcząc w chłodnym powietrzu z gorąca.

Albo naprawdę dużo zmieniło się przez ostatnie pół dekady, i mechaniczne konie stały się rzeczą powszechną, albo Morgan stanął przed osobą której bogactwo wykraczało po za jego możliwości pojmowania.

Mimo złych przeczuć, wyrobionych przez lata w pierdlu, spojrzał w górę ulicy, potem na tajemniczą ślicznotkę a w ostateczności wzruszył ramionami.

-Jasne. Czemu nie?

Ładując się do środka szybkim spojrzeniem obciął ją od góry do dołu. Mimo niepokojącego wydźwięku całej sytuacji, jego libido trzeszczało niczym deska w imadle po kilku latach odsiadki.

Nie była sama w powozie. Oprócz niej siedziała Azjatka w okularach na nosie i stroju pokojówki zakrywającym dość szczelnie ciało. Drzwiczki się zamknęły, kobieta uderzyła laseczką w dach powozu i żelazne konie ruszyły.

Kobieta uśmiechnęła i oparła dłonie o laseczką.

-A więc panie Lockerby, skoro już jedziemy to pewnie jest pan zaciekawiony powodem mego zainteresowania, prawda?

Morgan przeczesał dłonią włosy i rzucił okiem przez okno powozu.

-To zadziwiające, ale bardziej zainteresowany bym był skąd zna pani moje nazwisko. Od pięciu lat zwracano się do mnie numerem do którego mnie przypisano, lub też po imieniu.- młody mężczyzna uśmiechnął się, intensywnie wpatrując się w twarz rozmówczyni.- Wie pani... W więzieniach nie ma zbyt wielu ludzi przejmujących się tytułami czy też nazwiskami. A jeśli są... szybko przywilej oddychania tracą.

-Zapewniam pana, że moja... przyjaciółka.- kobieta wskazała ręką na pokojówkę.-Zabije pana zanim zdąży mi pan wyrządzić krzywdę.

Uśmiechnęła się delikatnie.

- Skoro znam pana nazwisko, to też zapewne wiem do czego jest pan zdolny, więc... zapewne przygotowałam się na każdy obrót sytuacji, prawda?

Westchnęła teatralnie.

- Poza tym... Nieładnie zaczynać rozmowę od pogróżek. Jeśli chciał pan wiedzieć jak się nazywam wystarczyło spytać. Jestem Charlotte Mc'Kay.

Morgan zaś uniósł brwi, szczerze zaskoczony.

Nie zwracając większej uwagi na informację o zabójczyni w stroju pokojówki, pochylił się do przodu i wsparł łokcie na kolanach.

Zaskoczenie przeistoczyło się w rozbawienie, kiedy kobieta spokojnie ciągnęła swój monolog jak bardzo przewidująca jest i wie... Cholera, co wie? Morgan Lockerby kradł, zabijał i łamał prawa ludzkie i boskie.

Nigdy jednak nie dopuścił się względem kobiety czegoś, za co staruszek Jeb przetrąciłby mu kark.

Dlatego po wszystkim zaśmiał się, klasnął i chwycił dłoń panny Charlotte i pocałował ją w sposób niezbyt wyszukany. Przez rękawiczkę czuł ciepło jej skóry.

-Morgan Lockerby, do usług. A jeśli moja anegdotę uznała pani za groźbę, proszę o wybaczenie. Pięć lat spędziłem pośród ludzi którzy uznaliby ją za przyjazny żarcik.- rozsiadł się na swoim miejscu, cały czas świadom niemal niewidocznego napięcia mięśni pokojówki kiedy to złapał dłoń jej pani.

Była gotowa, ale nie popędliwa. To się liczyło.

Morlock uśmiechnął się, zakładając nogę na nogę.

-A tak z ciekawości, do czego jestem według pani zdolny?

- Do odszukania kogoś, ale nie teraz. Nie obecnie...-
odparła zagadkowo kobieta. I mruknęła z uśmiechem.- Jestem kolekcjonerką panie Lockerby. Między innymi kolekcjonuję użyteczne osoby. Pan ma zaś w sobie potencjał, który musi zostać rozbudzony. Długie więzienie nieco go stępiło. Niemniej...- sięgnęła ku dekoltowi sukni i wyciągnęła z niej kopertę, podając ją Morganowi.- W środku jest moja wizytówka i mały datek. Coś na początek. Na razie liczę, iż zaaklimatyzuje się pan w naszym pięknym mieście. A gdy już to pan uczyni... skontaktuje się ze mną. Skoro mogę taką sumę dawać w ramach kaprysu, to niech pan pomyśli... ile mogę zapłacić za drobną przysługę.

Morgan uśmiechnął się lekko, chowając kopertę do wewnętrznej kieszeni. Wolał żeby panna Mc'Kay nie widziała jego wytrzeszczu.

A jego pojawienia się był prawie pewien. Wóz, najęta azjatka, mechaniczne konie i wiedza o czymś o czym prawie sam zapomniał.

Spodziewał się przynajmniej czterech cyfr. I kilku ładnych zer.

-Cóż... Skoro jest pani tak pewna że wie do czego jestem zdolny, nie bierze pani pod uwagę możliwości że wezmę pieniądze i czmychnę cholera wie gdzie?- jednocześnie dyskretnie zerknął na jej dekolt, upewniając się że nie ma tam nic po za korespondencją.

W sumie był to bardzo klasyczny, kobiecy schowek.

Jedna tancerka w barze u McLaughina trzymała w staniku zgrabny dwustrzałowiec. A panna Mc'Kay miała tam dość miejsca nawet na ścięty rewolwer.

-Ależ oczywiście, że może pan czmychnąć.- uśmiechnęła się kobieta nie przejmując się jego zerkaniem w jej dekolt.- Ale zawartość koperty nie jest dla mnie sporym wydatkiem. Prawdziwe pieniądze... dopiero będą przed panem, o ile się pan skusi... później.

Położyła dłonie na swej srebrnej laseczce. Na razie ma pan spory potencjał, ale jeszcze pan nie jest użyteczny dla mnie. Jeszcze nie...

Morgan parsknął bez śladów wesołości.

Po początkowym szoku, uczucia zaczęły wracać. W tym wypadku poczucie irytacji całą tą sytuacja i lokalizacją rewolwerowca, którą co prawda nie była tragiczna, ale dostatecznie bliska określenia "Dupa" by być niezadowolonym.

-Moja śliczna pani, ja dobrze zdaję sobie sprawę że w obecnej chwili nie jestem użyteczny dla kogokolwiek, wliczając w to siebie...- spojrzał za okno, lecz nie podziwiał widoków.

Widok był niezły. Mosty prowadzące do New Heaven były perłami topornej architektury i arteriami miasta.




Ale mimo to Morgan patrzył w przeszłość.

-Dużo się zmieniło gdy mnie nie było...

- Właśnie. Niemniej nadal uważam, że jest w panu potencjał.-
uśmiechnęła się kobieta. I po chwili milczenia.- To dokąd pana zawieść?

-Zakładam, że nie robi pani kursów w głąb Wypalonych Ziem więc wystarczą doki w centralnym Downtown.
- odpowiedział krótko, nieobecny myślami.

Do Morgana natomiast dopiero teraz dotarła przerażająca myśl.

Za jakiś czas, gdy stanie na nogi, musiał spotkać się ze staruszkiem. Nie widział Jeba od pięciu lat, lecz przybrany ojciec przysyłał mu listy, przemielony przez szukających pilnika strażników i co ciekawsze wycinki z gazet, dla zabicia czasu.

Wolał nie myśleć co stanie się jeśli list oznaczony "Więzień Wyszedł na Wolność" trafi w progi starego rusznikarza przed Morganem we własnej osobie.

-Wypalone Ziemie rzeczywiście nie wchodzą w rachubę.-rzekła Charlotte i walnęła znów w dach laseczką. -Do doków!

Jazda nie trwała zbyt długo, bowiem po kilkunastu minutach byli na miejscu.

-Tu... nasze drogi rozstają się na razie. Ale myślę, że przyjdzie czas gdy znów się skrzyżują.- rzekła Charlotte otwierając drzwiczki.

-Nie powiem, mam taką nadzieję.- Morlock pokłonił się i z uśmiechem musnął wargami dłoń swojej przyszłej pracodawczyni.- Do zobaczenia, mademoiselle...

Niemal zadowolony zeskoczył ze stopnia na gwarną, ruchliwa ulicę.
Dorożka odjechała, po owej tajemniczej Charlotte pozostała jedynie koperta. Dookoła zaś Morgana ludzie i nie ludzie zmierzali do pracy. Przez ulicę przejeżdżały transportowe automobile, które to były w mieście popularniejsze od koni. A znam morza wiatr przynosił zapachy ryb i smarów .

Doki zmieniły się od czasu, gdy Morgan widział je ostatnio. Rozrosły się. Magazyny stały się większe, w wielu miejscach były budki strażnicze, oraz budynki administracyjne. Pierwotną samowolkę zastąpiła cywilizacja. Jedynie przy nadbrzeżu stały stare dobre żaglowce wymieszane z parostatkami.

Młodzian westchnął.

Rozejrzał się.

I pewnym krokiem ruszył do starego placu rybnego. Dawniej było tam targowisko na którym można było dostać wszystko. Od wpierdolu po broń, ale w tym wypadku Lockerby'emu chodziło właśnie o broń.

I może jakąś kurtkę do zarzucenia na grzbiet.

Jakaś podejrzana ryba z parszywymi frytkami też byłaby niczego sobie po pięciu latach zakamuflowanej głodówki.

Dyskretnie rzucił też okiem do koperty i gwizdnął cicho, kciukiem przejeżdżając po grzbietach banknotów.

-Nieźle... Ale chyba przeceniła mój zachwyt nad jej kaprytsami.- mruknął, idąc znajomymi ulicami.

Dawniej znajomymi.

Teraz całkowicie obcymi. Targ rybny rozrósł się bardziej i w dodatku pojawiły się skleby rybne przepędzając drobnych przedsiębiorców z połowy placu. Ala nadal kłębił się tam spory tłumek handlarzy i kupujących..

Wśród nich Morlock zauważył znajomą twarz niziołka o szczurzowatej fizjonomii i ciemnej karnacji. Sprzedawał obecnie mątwy jakieś i kalmary mając na grzbiecie starą znoszoną kurtkę, pod którą o ile Morgan dobrze pamiętał, krył się szeroki rzeźnicki nóż, dobywany w razie zagrożenia z olbrzymią szybkością. Nizioł nazywał Fendrick i był kieszonkowcem i czasami naganiaczem dla ladacznic nie pierwszej świeżości, jak i jego mątwy.

Morgan westchnął.

Na bezrybiu i rak ryba, a w tym wypadku mątwa. Mątwa pieczona w podejrzanej, brązowej panierce i ogromnej ilości tłuszczu.

Spokojnie podszedł do niziołka i położył mu na wytartym, metalowym talerzyku dolara.

-Cztery od razu, Fen. Z twoim specjalnym sosem.

Nikt o zdrowych zmysłach nie zamówiłby tyle u tego małego przechery, zwłaszcza znając już jakość jego przysmaków.

Pięciolatka zmieniła jednak ludzi.

-O! Morgan... a już myślałem, że zamknęli cię na dobre.- stwierdził Fenrick i dodał cicho.- Znam taką jedną i tanią, co może ci się uwolnić od złych wspomnień. Za piątaka. Tanio zważywszy, że forsą chyba nie śmierdzisz?

I po tych słowach zaczął smażyć głowonogi.

-Dzięki. Gumiak wystarczy.- mruknął Lockerby, wgryzając się w coś, co chyba było morskim stworzeniem.

Tłuszcz i ostry sos z musztardy i pomidorów pociekł mu po brodzie.

Bezwiednie wytarł je wierzchem dłoni.

-Pewnie za miesiąc przeklnę te słowa ale... Cholera, dobre to twoje żarcie. Za to dużo się tu pozmieniało... Słyszałeś coś o Amelii? Albo chociaż o miejscu gdzie mógłbym dostać w miarę nie zardzewiałą broń?

-Amelia założyła bar. "Płonąca ostryga", tak się nazywa. Niezłą whisky sprzedaje, ale nie jest to interes życia. A broń, da się załatwić. Kwestia tylko ile chcesz wydać.- odparł cicho Fenrick.

-Wiesz, że wyznaję zasadę że broń ratuje życie, więc potrafię sporo na nią wydać...- wzdrygnął się na myśl, że jego stare rewolwery tkwiły teraz za pasem jakiegoś policjanta który znalazł je pewnie gdzieś na pokładzie gdy ich złapano.

-I gdzie jest ten bar?

-Tuż na nadbrzeżu. Trzymaj się tej drogi, a w końcu dotrzesz do jej przybytku. Łatwo rozpoznasz. Amelia wykosztowała się na całkiem udany szyld. Jej ostryga płonie iluzyjnym ogniem. Wpadnę tam, by dać ci namiar na handlarza i odebrać swoją prowizję
.- rzekł niziołek wyciągając dłoń po zapłatę.- Należy się, jak dla ciebie, dwa dolce New Heaven po starej znajomości.

Morlock dołożył dolara do tego, którego dał już na początku. Wszystko podrożało.

-Dzięki, Fed... I do zobaczenia.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 27-07-2013 o 17:52.
Makotto jest offline