Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2013, 20:10   #7
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Sarah Collins

Kabel nie zdążył wydać nikogo. Nie zdradził żadnych informacji. Nie miał okazji. Mimo to Sarah czuła się cudownie. Poddała się, uległa uczuciu, które zaczęło kiełkować w niej pełnią mocy. Zemsta była rozkoszą a przecież podrzędny narkoman był tylko zakąską. Tak wielu... Tak wielu innych przyczyniło się do śmierci Michaela mniej lub bardziej. Postanowiła, że nie przepuści żadnemu z nich. Czuła jak krew buzuje jej w żyłach a serce pracuje z szybkością tłoka silnika wyścigowego. Wyszła pobiegać, przewietrzyć się. Upajała wszechogarniającą ekstazą, swoim pierwszym razem jak nastolatka, która straciła dziewictwo z chłopakiem swoich marzeń. Park nocą nie był zbyt dobrym pomysłem, normalnie sama nie poleciłaby nikomu samotnego biegania w niebezpiecznej okolicy. Zwłaszcza kiedy w powietrzu roztacza się mgła ograniczająca widok do kilku metrów w przód. Są jednak taki dni, że człowiek ma czuję się na równi z Bogiem. Czuje, że nic nie jest w stanie mu zagrozić. Tak właśnie czuła się Sarah biegnąć późną nocą dość popularną trasą dla biegaczy. Popularną jednakże w dzień a nie o drugiej nad ranem. W tej chwili na drodze nie było widać nikogo poza nią.
Gdzieś w oddali zaszczekał pies, latarnie dawały słabe światło. Musiała złapać kondycję jeśli dalej ma bawić się w swoją małą krucjatę, używki i bierność osłabiły ją trochę, ale tylko chwilowo. Tak właśnie sobie powtarzała. Nie zauważyła męskiej sylwetki ukrytej w cieniu drzew, nie zauważyła przenikliwych zielonych oczu śledzących każdy jej krok i nie dostrzegła cichych kroków, które podążały w ślad za nią.



Kilka minut później zbiegła poza wytyczoną ścieżkę, z dala od bezpiecznego blasku latarni. Po krótkiej chwili dotarła w miejsce o którym tyle słyszała. Zrobiła to przypadkiem a może podświadomie nie zdając sobie z tego sprawy? Nie było to zresztą ważne. Pomału dochodziło do niej gdzie się znajduje kiedy wpatrywała się w mały nagrobek upamiętniający trójkę ofiar sprzed lat. Jego rodzina. To tu się narodził. Przeszło jej przez myśl. Tak młodzi, tak szczęśliwi. Zupełnie jak ona i Michael.
Podeszła bliżej by przeczytać słowa na nagrobku. Zmarszczyła lekko czoło. Wypisane słowa na płycie nie brzmiały bowiem tak jak powinny, tak jak się tego spodziewała. "Paulson", mąż, żona, dwójka dzieci i żadnego słowa "Castle", pomyliła się. Przecież masakra o której myślała miała miejsce w Nowym Yorku a nie w Los Angeles. Po prostu przypadek a może po prostu chciała poczuć się jak on...
Kiedy tak stała tam szukając odpowiedzi na niewypowiedziane na głos pytania usłyszała głośny szelest za swoimi plecami. Kątem oka zobaczyła jakiś zamazany ruch, ale to jedyne na co było ją stać. Silna męska dłoń zasłoniła jej usta a druga objęła w pasie. Szybki, podniecony oddech na szyi sprawił, że zadrżała jak kot zaskoczony przez psa. Chciała krzyknąć, ale z ust wydobyło się coś co nie zwróciłoby uwagi nawet wiewiórek biegających nad ich głowami. "Spoczywajcie w pokoju", srebrne litery na czarnym kamieniu zaczęły stopniowo się rozmazywać, niknąć przed jej oczami. Spoczywaj w pokoju Saro. Urodzi się lub zginie. Tak czy siak, symbolika była strasznie uderzająca.


Floyd Ackles

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=anGYFI_hmII[/MEDIA]

-To jest napad. Rozumiesz? Podczas napadu trzymasz ręce w górze a nie zgrywasz bohatera włączając alarm.

Potężne uderzenie kolbą broni pozbawiło przytomności strażnika banku. Dodatkowo doznał wstrząśnięcia mózgu o ile jest to ważne gdy bandyta w nieprzeniknionej masce klauna przykłada ci strzelbę do głowy na odległość z której nie da się chybić.

-Zwariowałeś Z?

-Kurwa jaki Z, miałem być Mr. Violet.

-Chyba Mr. Stolec. Zmieniałeś ostatnio gacie człowieku?

-Co powiedziałeś debilu?

-To co słyszałeś. Nosisz gacie po swojej babce i pewnie pierzesz je w rzece jak jakiś pierdolony hindus.

-Odszczekaj to.

-Bo... Co?

-Mordy w kubeł. Mamy jeszcze trzy i pół minuty do przyjazdu glin, więc sugeruję ruszać wasze leniwe dupska.


Po tych słowach kogoś kto wydawał się być przywódcą szajki, cała piątka, tj: Mr. Pink, Mr. Yellow, Mr. Orange, Mr. Violet i milczący Mr. Brown zaczęła w końcu zachowywać jak ludzie za których chcieli uchodzić - profesjonaliści. Wszyscy bez wyjątku mieli bliźniacze maski klaunów zasłaniające twarz i zniekształcające lekko głos. Dla świadków byliby identycznie gdyby nie to, że każdy z nich miał na sobie inny rodzaj ubrania. Ubrani byli od bluzy z kapturem, pstrokatej hawajskiej koszuli i krótkich spodenek, wełnianego swetra, flanelowej koszuli z jajcarskim krawatem z przyjęć kawalerskich do eleganckiego, skrojonego na miarę garnituru. Groźny wygląd nadawały im dopiero szybkostrzelne karabinki maszynowe i strzelby automatyczne. Violet i Orange pilnowali zakładników zerkając co jakiś czas na ulicę. Brown i Yellow zaczęli w błyskawicznym tempie pakować grube, zielone nominały podawane im przez roztrzęsione kasjerki do sportowych toreb. Pink stał nachmurzony wpatrując się w zamknięty sejf. Wiedział, że mogli zgarnąć o wiele więcej gdyby strażnik nie włączył alarmu. Teraz nie ma na to czasu.

-A temu co?<szeptem>

-Pedał. A myślisz, że czemu sam nazwał się Mr. Pink? Pierdolony Tarantino.

Mężczyzna o którym rozmawiali nie dawał po sobie poznać, że usłyszał cokolwiek. Spoglądał tylko na zegarek i po chwili dał znak do odwrotu.

-Ruchy, ruchy. Żegnamy drogie towarzystwo i polecamy się na przyszłość. Jakby kogoś coś ominęło to zapraszam na pierwszą stronę jutrzejszych gazet. Adios!

Mężczyzna skierował swoją broń lufą w stronę sufitu i posłał dwie krótkie serie ku akompaniamencie przerażonych okrzyków cywili i spadających kawałków gruzu. Wybiegli frontowymi drzwiami banku, tak samo jak weszli tam dziesięć minut wcześniej. W tej samej chwili ciężarówka z logiem polskiej piekarni i trefnymi numerami zajechała na chodnik na kilka sekund wystarczających by wszyscy znaleźli się w środku auta.


John Riese

Na ulicy zgromadził się dość spory tłum. Ludzie przyszli popatrzeć, co robią zawsze tak jakby nie mieli nic lepszego do roboty. Inną sprawą było to, że niecodziennie człowiek ogląda sceny rodem z "Płonącego Wieżowca". Jeżdżące wokół wozy strażackie oznajmiały wszystkim powagę sytuacji ogłuszającym piskiem syren tak jakby ktokolwiek mógł mieć wątpliwości potem jak jakaś kobieta skoczyła na chodnik z własnym dzieckiem z górnego piętra z krzykiem, który uciszył nawet syreny. Dla nowojorskich strażaków to miał być długi dzień w piekle. Walczyli z żywiołem jak natchnieni, ale już teraz było wiadomo, że nie liczba ofiar wzrośnie znacząco. Włóczędze takiemu jak John ciężko było dotrzeć do żółtej taśmy policyjnej zabezpieczającej teren. Ludzie popychali go i przeklinali kiedy próbował rozpychać się łokciami. W końcu zauważył znajomą twarz. Oficer Adams, wciąż młody, wciąż niezepsuty przez system. To Riese wdrążył go w policyjną robotę przez kilka pierwszych miesięcy. Czas żeby spłacił przysługę.



-Młody? Ej młody.

-Proszę nie przechodzić przez linię... John?

-Siemasz Adams. Co słychać?

-John to naprawdę ty?

-A co nie widać?

Młody funkcjonariusz pokręcił głową i gwizdnął cicho co wystarczyło za odpowiedź. Łachmany, odór taniego alkoholu i twarz, która postarzała się o lata przez tygodnie nie robiły dobrego wrażenia.

-Potrzebujesz pomocy? Może trochę pieni...

Riese przerwał posterunkowemu stopując go wyciągniętą dłonią w dziurawej, znoszonej rękawiczce.

-Dam sobie radę. Powiedz lepiej co tu się dzieje.

Gliniarz pokręcił przecząco głową a jego spojrzenie było pełne szczerego żalu.

-Nie mogę. Stary zabronił siać panikę wśród cywili.

Adams miał zasady. Tak jak większość z nich na początku służby. Mógł w sumie użyć to przeciwko niemu, trzeba było tylko sięgnąć po ostrzejsze środki.

-Młody czy ja ci wyglądam na cywila? Robię pod przykrywką dla antynarkotykowego.

Bajeczka pierwsza klasa. Uśmiechnął się bardziej do siebie niż kolegi po fachu.

-Jaja sobie robisz, ale mówili, że...

-Sam rozpuściłem te plotki. Od miesięcy są podejrzenia, że w wydziale działają brudni gliniarze. Haracze, wymuszenia, podrzucone czy zaginione dowody, kilka kilo koki ginie z policyjnego magazynu...

Kłamstwo przychodziło mu dość łatwo a Adams należał do tych naiwnych harcerzy, którzy wierzą wszystkim nieważne czy mówią o zielonych ludzikach czy terrorystach z Al-Qaidy.

-O ja cię sunę.

Policjant otworzył szeroko usta i zaczął drapać się po czole. Najwyraźniej był pod niemałym wrażeniem.

-Dokładnie tak, no więc?

-He?

Najwyraźniej młody zupełnie zapomniał o początku rozmowy.

-Powiesz mi co tu się dzieje czy nie?

Młokos rozejrzał się na boki upewniając się, że nikt ich nie słyszy po czym podszedł do Riese'a i obniżony głos zamienił się w szept.

-Słuchaj wiem tylko, że od dwóch tygodni ktoś podpala budynki w ubogich dzielnicach. Budynki pełne ludzi, którzy ledwo wiążą koniec z końcem.

Riese kiwnął głową. Ostatnio aż zbyt dobrze wiedział o czym mówi jego rozmówca.

-No więc... Nie mam jeszcze potwierdzenia, ale idę o zakład, że tym razem mamy powtórkę z rozgrywki. Ten ktoś nie przejmuje się czy ktoś przy tym ucierpi. Na moje oko musi być niezłym psycholem. Prawdziwym szajbusem jeśli ktoś by mnie pytał.

-Nie macie żadnych tropów?

-Nie jest tego zbyt wiele...

-No?

-Facet działa nocami. Do tej pory nie mieliśmy żadnego tropu, ale przy w noc poprzedniego podpalenia jakiś chłopak widział wysokiego drągala w czarnym grubym ubraniu na ulicy na której ktoś podpalił blok. Nie widział jego twarzy, ale miał wrażenie, że była dziwnie zniekształcona. Zapytał go czy ma ogień na co tamten roześmiał się jak szaleniec cytując dzieciaka.

-No dobra... Lepsze to niż nic. Dzięki młody.

-Riese?

-No?

-Przekaż szefostwu z antynarkotykowego, że jestem czysty dobra?

Uśmiechnął się do niego lekko i znikł w tłumie jak zwykły włóczęgo ciesząc się ze swojej anonimowości. Trzeba będzie pokręcić się po okolicy.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 20:32.
traveller jest offline