Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2013, 03:47   #19
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


Akt I - Krew Bohaterów


Oczekiwanie na bitwę jest najgorszym z możliwych rodzajów oczekiwania. Emocje które spowodowane są taką koleją rzeczy zawsze sprowadzają złe myśli i czyny na dobre istoty. Taki też był cały nadchodzący tydzień, zaraz po powrocie najemników do Karak Azul. Wszędzie tylko spory i mniejsze bijatyki. Walka o żywność i o kufel piwa... wszystko tak proste, przyziemne, ale teraz urastało to do potęgi problemów o niesłychanej skali. Jednak grupa która ruszyła dwóm khazadzkim szlachciankom na pomoc do Izor miała szczęście. Lord Gerval przyjął ich w swym domu i okazał się wspaniałomyślnym gospodarzem w tych jakże ciężkich czasach. Być może piwnica którą oddał dla potrzeb najmitów nie była miejscem godnym ich khazadzkich zadków, ale to i tak było lepsze niż spanie na ulicach twierdzy wykutej w skale.

Dzień upływał za dniem. Jedni leżeli i kurowali się, inni szukali szczęścia na mieście grając w kości lub karty. Dla reszty znalazło się zajęcie w kuźni którą wynajął Galeb. Było wiele do zrobienia i sporo złota do wydania. Jednak wszystkie wyszynki zamieniono na kantyny wojskowe. Ceny drastycznie skoczyły na rynku, ale to nie odpędziło chętnych do zakupów. Każdy z najemników miał coś do sprzedania lub kupienia. Zbroje, broń, żywność, dewocjonalia. Złoto zmieniało właścicieli, a przedmiotów przybywało w plecakach wesołych teraz khazadów którzy zamieszkiwali piwnice Gervala. Ten ostatni zamówił medyka, który opatrzył rannych i choć kazał sobie płacić bardziej niż słono, to jego umiejętności były wręcz wspaniałe. Szarpie, maści, zioła, napary i dziwne płyny, wszystko to stawiało na nogi w błyskawicznym tempie. Choć Hargin i Skalli oberwali najgorzej, to i oni wracali do pełni sił dość szybko. Szczęściażem okazał się Dorrin. Po wielu perypetiach w drodze do twierdzy, wspinaczce, przesłuchaniu i ciężkim pobiciu go przez strażników na półkach obronnych, i on znalazł drogę do domu lorda Gervala. Grungni miał go w swej opiece... tym razem.

Widmo wielkiej bitwy zbliżało się każdego dnia. Choć twierdza zamknięta była na głucho, to docierali do niej jeszcze uciekinierzy ze stron gdzie orki były w mniejszej liczbie. Wieści które podróżni przynosili były zatrważające... a najlepszym pozyskiwaczem tych mas informacji okazał się długobrody Roran. Lubił pogadać, można by było pomyśleć, ale wcale tak nie było, on był po prostu dobry w zdobywaniu informacji i przesiewaniu ich na te gówno warte i te warte funta kłaków... a czasem na te które były nawet przydatne. Tak też dowiedział się sporo na temat zmierzających w stronę krasnoludzkiej twierdzy wojsk. Ponoć uciekać już nie było jak... orki i ich pomagierzy maszerowali z każdej strony. Ponoć Kazador wysłał depeszę do Thorgrima z prośbą o pomoc w nadciągającej bitwie, ale posłańców zabito na drodze. Jeden taki co to widział podobno, mówił że to nie orki ich dopadły, ale rany od mieczy i toporów mieli na sobie. Orki by ciał nie zostwawiły i dobytku zabitych. Jednak czy tej wiadomości można było wierzyć? Roran też zasłyszał że lepiej nie jeść teraz grochu, bo kupiec co to go do twierdzy sprowadza jest w zmowie z czartem złym, Gorfangiem Orkiem. Tu jednak Roran prychnął... wiedział że takie informacje dobre są, ale dla niedomytych chłopów pańszczyźnianych.

Galeb który wynajął kuźnie nie próżnował nic a nic. Kiedy tylko sprawdził sprzęt rzucił się w wir pracy. Roran stanął przy miechach i swymi potężnymi ramionami dymał przez cały dzień, a tak mocno, że piec rozgrzał się do czerwoności. Glandir również wziął udział w tej robocie, pomijając jego wyższy status społeczny i szlachetną krew. Glandir nigdy z tego nie robił wielkiego zamieszania, żył i pracował jak każdy inny uczciwy khazad... a w kuźni, teraz, okazał się bardzo dobrym rzemieślnikiem, był dokładny i sumienny, bardziej jubiler niż kowal można było powiedzieć. Jednak w kuźni panował Galeb... z dziada pradziada kowal, w którego żyłach nie było krwi a jedynie płynny metal. Potrafił uderzać młotem od rana do wieczora. Naprawiał, tworzył, poprawiał... on już był pełnoprawnym kowalem od lat, teraz szkolił się w sztuce kucia zupełnie innych rzeczy, bardzo sekretnych i mistycznych. Poszukiwał wiedzy która była dostępna jedynie niewielu wybranym. Tak czy inaczej kuźnia przyniosła wspaniałe zyski. Czas Wojen był jak woda na młyńskie koło dla hut i kuźni, warsztatów kuśnierskich i płatnerskich... kawałek z tego bogactwa udało się zdobyć i tym którzy wynajęli kuźnię na ten tydzień. Oczywiście właściciel kuźni szybko pojął na czym sprawa stoi... i cenę za kuźnie wywindował z pięciu do pięćdziesięciu złociszy, po czym potrącił za materiały i zużycie narzędzi. Wyszło tego na dobre sto dwadzieścia złotych monet. Bardzo dużo, ale kiedy Galeb podliczył wszystko, okazało się że we trzech zarobili sześćdziesiąt dwie złote monety, majątek. Galeb miał podzielić zapłatę wedle swej miary.

Skalli i Hargin większość czasu spędzili na materacach w piwnicy. Obaj ciężko ranni, Hargin bliski był nawet śmierci przez chwilę. Jednak to Skalli miał teraz twarz jak kotlet siekany. Liczne blizny miały już na zawsze spaskudzić facjatę krasnoluda. Gobliny cięły skórę jego twarzy i rwały ją... i choć rany goiły się za sprawą cudownych medykamentów, to teraz całe jego lico wyglądało jak pokreślona rysikiem mapa Khazadzkiego Imperium. Wstrętna blizna szpeciła też Ysassę. Choć ta chyba nie robiła sobie z tego zbyt wiele. Jednak lewa strona jej kiedyś znośnego oblicza teraz był zmasakrowana. Szrama ciągnęła się przez lewe ucho aż do podbrudka. Sprawiało to że ta khazadzka kobieta był jak ogień i woda w porówaniu do innych krasnoludzkich samic. Zresztą, nie tylko wygląd miała srogi, ale i charakter zacięty i dziki,, zupełnie jak kuzyni z dalekiej północy zwani berserkerami.

Czwartego dnia od przybycia najemników pod dach Gervala, Glandir otrzymał list z Karak Norn. Jego ojciec pisał że syn miewa się dobrze, ale majątek Glandira przepadł, a do spłaty pozostało ponad sześćset złotych monet. Procent rósł nieubłaganie, a lichwiarze nie chcieli długo czekać. To już pół roku jak Glandir obiecał przysłać złoto na spłatę długów, lecz wciąż go nie miał i nie wiedział co dalej czynić. List go zasmucił. Zatęsknił za synem i ojcem. Pocieszął sie jedynie myślą że obaj są cali i zdrowi.

Cyrulik i kronikarz Thorin spisywał wszystkie fakty w jedną księgę. Miał wielkie plany co do owego opasłego tomu. Kto wie, może kiedyś ten wolumin mógł przynieść mu sławę. Na razie jednak okładka księgi ozdobiona została złotem i pamiątkami jakie wyniósł z płonącego Izor Khazid, kronikarz oddał tym cześć poległym tam istotom. Każdy z najemników Glandira, odbył rozmowę z Thorinem, by ten mógł uwiecznić dzieje każdego z nich w swej księdze. Prawdą było że nie każdy był wylewny, ale syn Alrika miał swe sposoby by wydobyć wiedzę której potrzebował od każdego, bez wyjątku. Kiedy wszyscy zaciągnęli się na służbę pod Czarny Sztandar, Thorin oddał księgę do depozytu w Sali Kronikarzy. Tam była bezpieczna, nie chciał zabierać tomu ze sobą nigdzie, tak długo jak trwać miała obrona Azul, tak długo tom ów był bezpieczny pod czujnym okiem sędziwych mędrców. W wolnych chwilach Thorin preparował truciznę którą pokrył bełty, zrobił też jej mały zapas w buteleczce. Choć nie miała ona mocy by kłaść trupem wrogów, to sama myśl że być może zdychali oni później w męczarniach był wystarczająco satysfakcjonujący. Wydanie z własnej kiesy złota by przygotować odpowiednią ilość medykamentów dla całej drużyny nie mogła zostać niezauważona przez towarzyszy. Thorinowi zależało na zdrowiu kompanów, naturę miał iście szacowną, godną prawdziwego medyka.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Karakzet, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, niższy mur cytadeli


Siedziba... piwnica... zwał jak zwał, tu wszystko było jedną wielką piwnicą, wszak twierdza była wykuta w litej skale. Twierdza wspaniała, ogromna i z historią sięgającą na sześć tysięcy lat wstecz. Powiedzieć nie szło że była niezdobyta, bo lat kilka wstecz, orki Gorfanga z Czarnego Urwiska wdarły się już do niej i zgotowały rzeź mieszkającym tu krasnoludom. Teraz mogło być podobnie, choć król Kazador poprzysiągł że więcej orcza stopa nie splugawi już prastarych korytarzy i komnat dumnych dawi. To jednak miało się dopiero okazać, wszyscy w warowni wierzyli w słowa króla, ale i kilka lat temu wierzyli władcy, wtedy się mylił, teraz pomyłka mogła kosztować linię krwi Kazadora wszystko, włącznie z końcem jego rodu.

Król Kazrim powołał khazadzkie chorągwie do obrony. Ze skarbca Azul, ruszyli tragarze i zastępy żołnierzy chroniących kufry ze złotem które miało zostać rozdzielone między obrońców. Kuźnie pracowały dzień i noc. Nad Stalowym Szczytem unosiła się ogromna chmura dymu, który to opuszczał potężne piece przez ukryte w sklepieniu kanały wentylacyjne. Szerokie tunele, przy których ulice Altdorfu wyglądały na wiejskie dróżki, pełne były maszerujacych oddziałów króla. Liczne grupy najemników zajęły dystrykty w pobliżu bram twierdzy. Poza khazadami znaleźć się dało wielu ludzi Imperium oraz grupy elfich łuczników i derwiszów. Nikt nie robił z tego wielkiej sprawy, choć do kilku pomniejszych incydentów doszło między krasnoludami i elfami. Jednak złoto króla potrafiło zdziałać cuda. Waśnie odeszły precz. Wróg był u barm.

Stojąc na murach widać było jak ogromna fala nieprzyjacielskich wojsk zalewała płaskowyż, który był przedmurzem Karak Azul. Przełęcz Jegre była wypełniona po brzegi orczym, goblinim i hobgoblinim pomiotem. To był trzon armii Gorfanga, ale były tam też bestie swą naturą straszniejsze. Ogry pod sztandarem Ołowianego Okręgu wspierane przez okrutne gromobestie oraz zakutę w stal trolle Ugve Kościanego Topora - tak, ogromny sztandar Ugve, wielkości ludzkiej siedziby, niesiony przez osiem ogromnych, potwornych trolli, widać było nawet z wysokości, trzydziestometrowego, niższego muru cytadeli. Chorągwi Gorfanga nie dało się dostrzec, ale było jasnym że tylko on może zebrać taką armię w tym regionie... i choć samego wodza nie było ani śladu, to dostrzec dało się jego pajęczą jazdę... dźwięk bębnów powiedział że jest z nimi Ez', wszyscy mieszkańcy Azul znali to jakże krótkie imię. Łatwo dało się usłyszeć pogłoski i topniejące morale wsród obrońców. Wiadomość o tym że pojawił się również Ez' i jego pająki, szybko rozeszła się po salach twierdzy. Kapłanki Valayi podnosiły ducha obrońców, święcąc ich i rozdając błogosławieństwa. To jednak na wiele się zdać nie mogło... każdy wiedział że Ez' zabił setki khazadów... nikt jednak nawet nie wiedział jak wygląda. Niewidzialna groza bohatera wojsk nieprzyjaciela ogarnęła mury Karak Azul.

Wróg nie podchodził do bram twierdzy, jeszcze nie. Na razie koślawe, orcze namioty stanęły daleko poza zasięgiem krasnoludzkiej artylerii... rozbili obozy na przełęczy, pośród wiecznych śniegów Gór Szarych. Między wrogiem a obrońcami, ziała ogromna, wypalona do gołej ziemi dziura... Izor Khazid, miasto które padło sześć dni temu. Miasto w którym nie było już ani jednej żywej istoty. Jedyne miejsce gdzie śnieg i lód rozpuściły się, a bogowie jakby postanowili je takim zostawić, bo wciąż padający śnieg w ogóle nie przykrywał zgliszy khazadzkiego miasta. Wyglądało to tak, jakby Grungni chciał dać do zrozumienia królowi Khazadorowi że ten znów zawiódł, a niewinni stracili żywota na ulicach i w domach źle strzeżonego miasta. Po raz kolejny... ile szans miał dostać jeszcze Kazador? To wiedział jedynie sam Grungni. Szybko też dowiedzieć się mieli tego inni. Gorfang szykował swe hordy do szturmu. Wojna na wyniszczenie zbliżała się krokami tak wielkimi że mogła zmiażdżyć cały Stalowy Szczyt. Glandir i Roran spoglądali na to wszystko z wysokości muru. Wiedzieli że koniec jest bliski. Pytanie tylko. Czyj to miał być koniec? Teraz obaj obserwowali tylko ostatni oddział zwiadowczy, maszerujący z Izor i kryjący się w cieniu twierdzy Azul.

Twierdza Karak Azul, trzecia brama zwana Bramą Rolfa

Zmaltretowany do granic rozpoznawalności, oddział tarczowników Cervila syna Hanga, khazada ze wschodnich strażnic łaćucha Gór Szarych, wszedł przez Bramę Rolfa do wnętrza cytadeli. Rajd by przeszukać zgliszcza Izor nie był najlepszym pomysłem, ale jakże koniecznym do podbudowania wizerunku króla w oczach ludu i elementem który da wiarę w zwycięstwo. Stało się jednak odwrotnie. Samego Cervila nie było ani śladu, a z dwóch setek zakutych w stal tarczowników zostało kilku ponad stu. Ci którzy wrócili, choć zakrwawieni, wyglądali na radosnych. Zdejmowali hełmy i krzyczeli wesoło uderzając pięściami o napierśniki swych braci. Brak dowódcy skwitowali tym że ten został z siłą pięćdziesięciu khazadów w Izor by tam odszukać żywych jeszcze i rannych mieszkańców i by założyć przyczółek. Dobre wieści szybko rozeszły się po twierdzy. Zapanowała radość. Piwo wlewało się w gardła dumnych tarczowników, ale ich oczy były smutne. Thorina trudno było jednak oszukać. Stał i oglądał powrót wojowników, szybko wyłapał spojrzenie sierżanta tarczowników które ten posłał jednemu z lordów, którzy przybli by powitać bohaterski oddział. Głowa sierżanta delikatnie zatoczyła łuk od lewej do prawej. Wszystko było jasne... Cervil był martwy. Nikt żywy nie został w Izor Khazid.


Twierdza Karak Azul, kantyna oficerska 5-go pułku Obrony Wału

Ysass'ie dwa razy nie trzeba było mówić... przecież nie była głucha. Rozumiała że kantyna jest tylko dla oficerów, rozumiała nawet że kantyna jest tylko dla żołnierzy króla... wtedy mogła jeszcze wyjść spokojnie. No, ale kurwa! Że kantyna nie jest dla kobiet?! Tego nie mogła odpuścić. Szczęka jednego z cwaniakowatych oficerów pękła jak patyk, zresztą, z podobnym dźwiękiem. Ten nie miał zamiaru odpuścić kobiecie, rzucił się nią z piąchami, a Ysassa tylko na to czekała. Jednak stało się inaczej. Oficerowie podnieśli się ze swoich stołków i rzucili się by wszystkich rozdzielać. Do tego byli jeszcze Dorrin i Skalli, nie brakło też Galeba. Ten ostatni choć zacny rzemieślnik to rozruby także nie unikał, złapał jednego z ofierów i rzucił nim o glebę. To przeważyło szalę. Pięści poszły w ruch. Do tego włączyli się ludzie którzy siedzieli wpierw cicho, ale teraz w barwach królewskich poczuli się jakby zobowiązani do wejścia w zadymę. Mordy mieli niczym pospolite rzeźmieszki, ale teraz, na usługach króla khazadów, obrosili w piórka.

Każdy robił swoje. Skalli uderzał głową jednego z oficerów w blat stołu, a inny już skakał mu na plecy. Dorrin ze swym rozbrajającym uśmiechem wpadł między napastników i rozgromił ich jak pionki w tej głupawej halfińskiej grze, gdzie rzucało się kamienną kulą w drewniane piony. Masa robiła swoje, a Dorrinowi tej ostatniej nie brakowało. Chciał nie chciał, po chwili było już po wszystkim. Karny oddział gwardzistów wpadł do kantyny i zaczął okładać buławami wszystkich, jak leci. Towarzystwo rozporoszyło się, a Ysassa i reszta została przegnana z kantyny precz. Dziarska khazadzka kobieta kopnęła jeszcze tylko w drzwi przybytku i ruszyła przed siebie zła jak zwykle. Za nią postępowali jej koledzy najmici. Kierowali się do siedzib lorda Gervala. Wszystkim jednak po głowie chodziły dziwne myśli. Zasłyszeli oni wszak, nim ich wyrzucono na zbity pysk z pijalni oficerów, odrobinę o Czarnym Sztandarze... wiedzieli że się do niego zaciągneli... ale dlaczego u licha wszyscy mówili że tylko głupcy by chcieli tam wstąpić i ponoć tych znalazła się jedynie garstka.

Twierdza Karak Azul, Sala Pamięci, drugi poziom

Spokój. Panował tu dziwny, nienaturalny spokój. Prawie nikogo nie było w środku, poza jednym starym kapłanem który dolewał oliwy do kaganków. Prawie, bo poza kapłanem był tu też Baldrik. Modlił się w ciszy do Grimnira, jednak jego spokój został zaburzony, a modlitwa przerwana. Słowa dotarły do jego uszu, a na ramieniu spoczęła dłoń. Baldrik spojrzał na tego kto do niego podszeł i zauważył kapłana którego widział przy wejściu do świątyni.

- ... nic nie mów młodzieńcze, o nic nie pytaj, nie odpowiem. Wiedz jednak jedno. Płomień zatańczył, a Ognie Grimnira przemówiły do mnie swym skwierczącym językiem. Powiedziały tylko bym ostrzegł tego który niepewny jest przed Pochyłą Trumną Gazula. Dziś tylko ty jeden tu niepewny jesteś... może więc ogień mówił do ciebie. Strzeż się zatem krótkobrody.

Starzec uścisnął tylko bark Baldrika w ojcowski sposób i ruszył przed siebię, minął potężny katafalk, ukłonił się kamiennemu posągowi boga Podziemnego Królestwa i zniknął w jednym z wielu tajemniczych przejść. Baldrik był zmieszany. Cóż mógł myśleć o tym co powiedział kapłan? Stary głupiec czy wróż? Baldrik tego nie wiedział... na razie.

Twierdza Karak Azul, poziom huty klanu Hazzan - Variksson, ciemny zaułek

Kolejne kopnięcie na głowę i zapyziała morda imperialnego ludzika zmieniła się w krwawą masę. Znowu kopniak i człowieczek wnet zarzygał się własną krwią. Detlef nie znał litości, szczególnie dla tych którzy lubili przywłaszczyć sobie jego własność. Na potwierdzenie tej myśli, Detlef znów kopnął złodzieja w pysk... monety rozsypały się po kamiennym chodniku. Teraz Detlef się wkurzył na serio, wiedział że przyjdzie mu zbierać własne złoto.

- Oszczędź... tfu... błagam! - Człek pluł krwią, a khazad zbierał w ten czas swoje monety z ulicy... było ciemno, a tyły huty były zupełnie puste. Krasnolud wstał i kopnął łotra jeszcze raz, bez litości.

- Oszczędź, proszę. Tfu. Opłaci ci się... tfu. Coś wiem... coś co ty chciałbyś wiedzieć. Tfu! - Ciężko ranny złodziej nie miał siły wstać na równe nogi. Mocy w nim było tylko tyle by pluć krwią i płakać nad wybitymi z paszczy zębami.

- Wiem czego szukasz. Tfu...tfu. Kurwa, moje zęby...tfu. Wiem że rozpytujesz o Czarny Sztandar. Powiem co wiem, ale oszczędź. Błagam, na Sigamara, zlituj się. - Krew mieszała się ze łzami na policzkach człowieka.

Chwilę później, Detlef szedł już korytarzem w stronę Wielkich Schodów. Musiał dostać się na kolejny poziom, do dzielnicy rzemieślniczej. Informacje które zdobył wcale mu się nie podobały... nic a nic.

Twierdza Karak Azul, piwnica posiadłości lorda Gervala Skarifssona

Zimno i ból. Te dwie rzeczy Hargin czuł przez ostatni tydzień i miał ich już serdecznie dość. Szczęściem nie musiał oglądać tego całego poruszenia jakie miało miejsce teraz w twierdzy, ale domyślał się że wróg jest już tuż tuż, zresztą słychać było orcze wojenne bębny, nawet grube ściany twierdzy w skale nie potrafiły ich stłumić. Jednak dźwięki bębnów to nie wszystko... kiedy Hargin leżał na materacu, otaczany jedynie przez śmierdzące sienniki, wysmarowany maściami i szczelnie owinięty bandażami, poczuł się lepiej. Wypił zatem zawartość małej kryształowej buteleczki którą zakupił od medyka i siły dziwnie weń wróciły. Podniósł się i spróbował rozprostować kości. Udało się. Kilka kolejnych godzin oglądał swe rany, później ekwipunek wyrychtowany przez khazadów którzy go ocalili z Izor... w końcu postanowił, miał zamiar iść do lorda Gervala i podziękować mu za gościnę i za nagrodę. Tak też zrobił. Jednak lord miał w tym czasie gościa, dało się to usłyszeć przez kamienne drzwi, Hargin miał odejść, ale coś zwróciło jego uwagę i wsłuchal się w słowa Gervala, bo to jego słowa właśnie tak zaciekawiły krasnoluda.

- Wiedziałem że się uda. To było dziecinnie proste. Poza tym, za taką sumkę każdy by się zgodził, a już napewno taka zgraja szubrawców jak oni. Dałem im wikt i opierunek, nie mogli odmówić. - Głos lorda był wyraźny.

- Tak. Jednak uważaj na to co i komu mówisz. Nasza współpraca nie może zostać odkryta... w innym wypadku zginie nie tylko twoja rodzina ale i moja. - Nieznajomy miał głos twardy i gardłowy, należał z całą pewnością do starszego khazada.

- Wiem, nie jestem głupcem. Chyba mnie za takiego nie uważasz, co? Zresztą, spory odsunimy na bok. Najważniejsze teraz tylko by zrobili co do nich należy, a później będziemy mieli problem z głowy. Wszyscy na tym zyskamy. Poza nimi oczywiście. - Gerval zaśmiał się.

- Kiedy stałeś się takim śmieciem Skarifsson, co? To że władowałeś tę kompanię w jedno bagno, później w drugie... przecież wiedziałeś że te kobiety nie żyją, tam w Izor. Po co ci to było? - Dopytywał tajemniczy głos.

- Musiałem tak zrobić. Musiałem mieć takich których uzna rada. Takich którzy mogą zająć miejsce waszych synów i kuzynów. Mniejsza Rada Wojenna nie pozwoliła by na to, jeśli nie poręczyłbym za nich, a to mogłem zrobić tylko dając jakiś dowód ich odwagi. Proste choć ryzykowne. - Lord Gerval sapnął przeciągle. Słychać było nalewany do szklanek płyn.

- Tak. Racja... a ci dwaj, którch ta banda tu przyciągneła? Co z nimi? - Starczy głos wydawał się być jakby trochę zmartwiony, zupełnie jakby czuł się w tej rozmowie nie na miejscu.

- Tamci dwaj to też najmici bez domu. Glandir weźmie ich ze sobą. Tak bedzie lepiej, niech znikną wszyscy, dla świętego spokoju. - Gerval cieszył się chyba ze swej chytrości planu.

- Brzydzę się tobą Gervalu synu Skerifa. Twój umysł jest pokrętny straszliwie, niczym umysł wstrętnych czarowników. - Głos starca zrobił się nerwowy.

- Tak? Dobrze. Koniec gadki. Zrobiłem czego chcieliście, teraz wy róbcie co obiecaliście. Rozumiemy się? Nawet nie waż się tak na mnie patrzeć starcze. Zrobiłem coś czego wam, starszym, nie przystawało... nie mieliście jaj by iść mą ścieżką, a teraz mi to w twarz wyrzucasz? Zajmij się lepiej swoją robotą i dotrzymaj słowa... staruchu. - Ton Gervala był podniosły i czuć było że khazad ten nawykły jest by okazywano mu posłuszeństwo.

- Stanie się jak obiecaliśmy. Górnicy będą jak róg dwa razy odda swój głos. Szykuj się zatem. Do Azul nie wracaj już nigdy. - Słychać było że starszy krasnolud podniósł się z sofy.

- Czekam więc... i nie mam zamiaru tu wracać. Bądź zdrów. - Pożegnał się Gerval, drugi khazad zbliżal się do drzwi. Wyszedł już bez słowa.

Hargin nie widział tego z kim rozmawiał Gerval, musiał szybko zejść schodami i wejść do piwnicy. Siadł tam i zaczął nad wszystkim głęboko myśleć. Sprawy miały się chyba zupełnie inaczej niż przypuszczał... a Azul? No cóż, też okazało się mniej przyjazne niż w opowieściach podróżników.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
7 Karakzet, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, sala na tyłach domu Gervala


Wszyscy zebrali się na niewielkim placu. Światło ogromnych lamp, zasilane czarnym olejem, rozświetlało okolicę, dzięki temu dostrzec dało się wspaniałe sklepienie nad placem, ozdobione płaskorzeźbami. Cel zebrania był prosty. Odprawa. Poza całą grupą najemną, znalazło się tam dwóch gwardzistów, opasły herold, skryba i służący lorda Gervala oraz skrzynia, drewniana i prosta w budowie. Wpierw służący szepnął coś na ucho heroldowi, później podszedł do Glandira i zrobił to samo. Wiadomość była krótka - Lorda Gervala zabraknie na odprawie. Wezwały go inne sprawy.

Zatem zaczęło się od herolda. Wyjął on zwój i czytać począł.

- Zgodnie z rozprawką czwartą i jej poprawką z roku 5507 kalendarza krasnoludzkiego imperium, za panowania Thorgirma Strażnika Uraz - Króla Najwyższego oraz wedle paragrafu numer sześćset siedemdziesiąt osiem, Księgi Dzieła Wojennego, a także przez szacunek dla Wielkiej Sali Skrybów i za ich pozwoleniem - Mniejsza Rada Wojenna, zezwala na to co następuję.

Honorem wielkim khazadzi którzy będą wymienieni są obdarowani, i za to dzielni znaleźli się tacy którzy podejmą się trudu dzieła i służby pod Czarnym Sztandarem. Krwi by nie osłabiać, honoru nie plamić w służbie trwać wiernie przez lat dziesięć najmniej. Przysięgamy.

Na wezwanie króla Kazadora przybywać i służyć mu zgodnie z Księgą Wojny oraz by głową za zdradę odpowiedzieć. Przysięgamy.

Zatem: za Joreva - Glandir, za Ulvyna - Ysassa, za Irge - Detlef, za Firema - Thorin, za Ferta - Hargin, za Varika - Galeb, za Bearna - Dorrin, za Nerela - Roran, za Zurta - Skalli, za Kivila - Baldik.

To zapisane zostanie w annałach i na zawsze bedzie już w kronikach Karak Azul.

Dokument podpisany przez Endira Alvarssona, generała Armii Południa, kuzyna Kazadora i bohatera Wojny o Azul z roku 5559 KK.


Herold zakończył czytanie i cały czerwony na twarzy, oddychał ciężko przez chwilę. Wyjął piersiówkę i pociągnął z niej łyk czego tam miał w stalowej butelce. W tym samym czasie jeden z gwardzistów uderzył toporem w skrzynię i otworzył ją. Po chwili wyjął z niej naręcze czarnych skór. Ruszył do Glandira a drugi gwardzista szedł za nim. Kiedy wreszcie zbliżyli się do Torrinssona, jeden podał mu zawiniątko, a drugi powiedział: - Za honor i śmierć pod Czarnym Sztandarem.


Tak też podeszli do każdego i każdemu właśnie wręczyli, solidną, długą tunikę z czernionej skóry oraz skórzany pas. Wszystkie były identyczne. Kiedy skończyli już rozdawać uniformy, odeszli i zajeli miejsca po obu stronach herolda, ten czekał i popijał gorzałkę. Skryba zaś notował wszystko skwapliwie w ogromnym tomiszczu. Jedynie Thorin patrzył na to wszystko jakoś dziwnie, a w momencie odbierania skórzanego kubraka, zawahał się. Coś mu się tu niepodobało, i to bardzo, tym bardziej że słowo ''przysięgam'', mówił sam herold i nikt po nim nie powtarzał. Jednak, koniec końców i Thorin uniform przyjął.

Ceremonia zaciągu wyglądała na zakończoną... i tak by było gdyby nie fakt że na plac wkroczył khazadzki młodzik. Więcej jak trzydzieści wiosen widzieć nie mógł, a jednak szedł jak do swego i bił od niego pewien rodzaj rzadko widzianej u młodych dumy. Na przedramieniu miał bransoletę ze znakiem kowadła. Galeb od razu rozpoznał ten znak - Runmistrz, uczeń Runkaraki. Młodzian nie mówił wiele. Podszedł do herolda dał mu pismo i powiedział kilka cichych i krótkich słów. Pokłonił się lekko i otrzymał od innych jeszcze głębsze ukłony. Kiedy tylko wyszedł poza portal placu, herold odczytał pismo i po cichu skonsultował się ze swym skrybą. Po czym przemówił do was.

- Cóż, okazuje się że zaszły pewne zmiany, które musimy uaktualnić w księgach. Hmm... wydaje się że nadrzędne pismo od od Pana na Azkarh, zwalnia was od służby królowi Kazadorowi... - W tej chwili nawet dwaj gwardziści o kamiennych twarzach spojrzeli po sobie ze zdziwieniem. Herold kontynuował mowę.

- ...zanosi się na to że będziecie odpowiadać pośrednio rozkazom Runkaraki Sverrissona. Jednak na razie macie pozostać pod komendą Kazadora, króla Azul. Hmm, niespotykane, ale tak mówi pismo i tak też się stanie. Dobrze, zatem ode mnie to wszystko. Niechaj się dzieje wola bogów. Żegnajcie. - Herold pokłonił się, odwrócił i wyszedł, za nim podążyli dwaj gwardziści. Na placu została tylko dziesiątka bohaterów i skryba. Ten ostani podszedł do Glandira i powiedział krótko.

- Tu masz zwój z rozkazami, insygnium sierżanta i dwie odznaki kaprali. Mianuj ich wedle swego uznania. Chwała Kazadorowi - Panu na Stalowym Szczycie. - Skryba ruszył do wyjścia. Nikt z was nie odpowiedział. Zostaliście sami.




Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
8 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
917 stóp pod poziomem miasta, ostatni poziom kopalniany
Wejście do naturalnych jaskiń w pobliżu Kazamatów Śmierci


Rozkazy były proste. Udać się na Plac Zgromadzeń odnaleźć Sveja Irganssona, przewodnika i górnika. Tyle się udało. Z nim zejść w pobliże Kazamatów Śmierci i kontynuować marsz w poszukiwaniu oddziału Łamaczy Żelaza Olafa Helgamssona, kapitana Podziemnej Gwardii... khazada który ze swymi żołnierzami strzegł najniższej części zigguratu... khazada który powinien zameldować się dwa dni temu u swych przełożonych i tego nie zrobił. Zadanie obejmowało również sprawdzenie tuneli i zebranie informacji o ich stanie. Jak na razie wszystko było jasne.

Problem pojawił się w momencie kiedy jaskinie zaczęły być dziwnie poplątane, stało się to już o świcie tego dnia. Co dziwniejsze, przewodnik, Svej Irgansson poszedł sprawdzić boczny korytarz i już się wcale nie pojawił z powrotem. Poszukiwania go przez kilka godzin nie zdały się na nic. Zgubiliście się... i wiedzieliście że coś jest nie tak. Czuliście to każdą swą kością... jedni że coś jest nie tak w tunelach... inni że ktoś tu wywinął im paskudny numer - grupa khazadów nie urodzonych w Azul, wysłana głęboko pod ziemię z jednym przewodnikiem kóry zniknął? To było podejrzane bardziej niż imperialna dziewka w miejskiej łaźni.

Szczęściem każdy miał latarnię przypiętą do plecaka i trochę oleju do niej, lecz nie więcej jak kwartę w szklanej butelce, na głowę. Ściany jaskini były mokre i miejscami pokryte dziwnym grzybem. Było duszno, a wzrokiem nie dało się sięgnąć dalej jak na dwadzieścia stóp, gdyż w dali majaczył już kolejny załom.

Korytarze ciągnęły się ... sami nie wiecie jak długo... w parwo... w lewo... a może w górę lub w dół... w którą stronę iść? To było ważne pytanie, tym bardziej że strach przed śmiercią w labiryncie zaczął się pojawiać, a jego pierwszymi znakami były strużki potu płynące po twarzach śmiałków pod Czarnym Sztandarem.

 
VIX jest offline