Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2013, 11:10   #139
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Nurissa Morien | Xendra Nua’vill
- Sukcesami bym tego nie nazwała. Te dni jakie do tej pory minęły tutaj..- mówiła Xendra.- powiedzmy że nie można było narzekać na brak zajęcia. Cieszy mnie twoja obecność. Naraziłam cie jak słyszałam z twojej opowieści. Nie mogłam jednak powiadomić cię, gdy to się działo.
- Daj spokój
- uśmiechnęła się Morien. - Dużo się rzeczy wtedy działo i jestem pewna, że dałabyś mi znać, gdybyś mogła. Ostatecznie, kto ma czas na wysyłanie ostrzeżeń, kiedy topór ci wisi nad karkiem?
- Jak się z Tym czujesz?
- padło pytanie Xendry.- Zmieniłaś się, to widać, nie tylko fizycznie.
Kiedy Xendra spojrzała w oczy Nurissy, spotkała coś, jakąś emocję. Może była to utajona złość, a może tylko zaciekła determinacja. Było to ciekawe, ponieważ nie widziała tego u niej wcześniej; chociaż, z drugiej strony, czasy związku obu kobiet w Menzoberranzan wydawały się dalekie, po tym wszystkim, co się zdarzyło.
- Wszyscy się zmieniamy - wargi Nurissy uniosły się w próbie uśmiechu; a jednak, nie udało jej się to. - To nieuchronne, jak widać. A ramię? Zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Och, nawet nie wiesz, jak bardzo.
Nurissa podniosła z ziemi mały kamień, nieco większy od dłoni, po czym zacisnęła go w uścisku stalowych palców.
Kamień rozpękł się na dwoje.
- Wiedziałaś o tym, że Instytut Wojny organizuje wkrótce turniej?
Morien opowiedziała Xendrze o Instytucie Wojny; choć zwykła jego funkcja polegała na zwykłym rozsądzaniu sporów w Westgate (i byciu swoistą agencją wywiadowczą poza granicami miasta), to wyglądało na to, że Zhentarim, którzy stali za tym wszystkim, zbierali całkiem spory profit chociażby ze zwykłej taksy nakładanej na publiczność, która mogła takie pojedynki oglądać.
Było jednak coś jeszcze: od czasu kadencji nowego mistrza broni, Cameldeyna Thorsara, rządy Areny pod jego przewodnictwem nieco zmieniły się; Thorsar był, jak widać, człowiekiem przedsiębiorczym, zmieniając Arenę i walki, które się tam odbywały, w czysty sport, gdzie najlepsi mogli wygrać spore pieniądze, tak długo, jak tylko mogli walczyć.
Sprawy zmieniły się, kiedy mości Cameldeyn Thorsar wprowadził swój najnowszy wynalazek, to jest Pola Łaski; zawodnicy - bez mała regularni gladiatorzy na kontrakt - byli czasem transportowani na odległe plany, po to, by walczyć dla swojego imienia, podczas gdy żądna krwi publiczność mogła obserwować całe zajście w rozstawionych na arenie Sensoriach.
Od pewnego czasu jednak przebąkiwano jednak o czymś więcej: kiedy tylko na Arenie pojawiła się Moranna Darkmaul, nagrody zwiększyły się w swojej wartości do rzadkich artefaktów, a rumory mówiły, że planowany przez Cameldeyna turniej posiadał jedną tylko nagrodę dla zwycięzcy: jedno życzenie spełnione dla kogokolwiek, kto dostanie się na sam szczyt.
- Jeśli rzeczywiście jest tak, jak mówią - ciągnęła Morien - to zamierzam kandydować. Już teraz reprezentuję na ubitym polu co większe rody w mieście. Poczekaj tylko, Xendro. Jeszcze o mnie usłyszysz.


Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Olhivier Rendell | Xendra Nua’vill
W oczywisty sposób, swoisty trening etykiety był za krótki, a ilość informacji, które mieli przyswoić sobie podróżnicy, była zbyt duża; w istocie, zważywszy na to, o czym opowiadał Szpon, zdołali tylko musnąć zawiłe koneksje i sytuację polityczną w Westgate.
Pomimo tego, miało to także i swoje dobre strony. Podróżnicy rzeczywiście nauczyli się choć szczątkowo kojarzyć, kto jest kim w mieście i wiedzieli mniej więcej jak się zachować w dworskich sytuacjach.



Cytat:
Zyskano umiejętność: +5 do testów Wiedza (Westgate).
Zyskano umiejętność: +5 do testów Charyzmy w sytuacjach wymagających etykiety.

Było jednak oczywiste, że de Seis miał na względzie coś jeszcze. O tym nie omieszkała wspomnieć Arethei, kiedy już wyszli z zamku rodowego.
- Staruszek pokłamał sobie - rzekła, przeciągając się; żmudne godziny nauki dały się we znaki wszystkim. - To oczywiste, że jesteśmy tutaj od brudnej roboty. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przyjmuje na dwór wagabundów. Po mojemu, to de Seis będzie potrzebował nas, żeby kogoś sprzątnąć.
- Brzmi rozsądnie -
poparł diablicę czarodziej. - Jednak dlaczego miałby sprowadzać kogoś z zewnątrz? Nie byłoby bezpieczniej poruczyć sprawę swoim ludziom?
- Wydaje mi się -
podjęła Dorien - że pan na zamku ma dla nas o wiele niebezpieczniejsze zadanie .Jak sądzisz, Lou? - kapłanka zwróciła się do wojowniczki i wysłuchała odpowiedzi.
- Prędzej mięso armatnie - prychnął dobitnie krasnolud. - Nie jestem pewiem, czy był to taki dobry powód, by przyjmować tą misję.
- Półtora tysiąca jest wystarczającym powodem, by zrobić wszystko
- Drakonii błysnęły oczy.
- Ale kapłanka i diablica dobrze radzą - pokiwał brodą czarodziej. - Powinniśmy się mieć na baczności. Nie znam się na zwyczajach Drowów, jednak nie podoba mi się ten ichni Szpon. Obyśmy tylko nie wpakowali się w kolejną kabałę.
- O ile już się nie wpakowaliśmy -
krasnolud potarł swoją rudą brodę. - No, nic! Dość na dzisiaj etykiety. Moja dzienna kwarta piwa już na mnie czeka w Purpurowej Damie.


Kolejny dzień, na odmianę, nie przyniósł ze sobą zbyt wielu nowości. Podróżnicy mieli szansę przyzwyczaić się do gwarnego Westgate, które wszakże było sporą różnicą od bezludnych kniei i głusz, przez które zwykli przemierzać krasnolud, ludzie, Drow, diablica i niziołek. Choć Westarianie lubili nazywać Bramę Zachodu “miastem”, to trzeba było przyznać, że Westgate było beczką prochu, która jeszcze nie wybuchła tylko z powodu zakusów Sembii i Cormyru na tą stronę Wybrzeża.
Plotki o heroicznym uratowaniu córek de Seis jakoby ucichły. Być może, jak każda sensacja, także i ta spotkała swój koniec w postaci znudzenia żądnych uciech mieszczan lub też po prostu było to tylko subiektywne wrażenie podróżników. Przechadzając się bowiem po mieście, palcami wytykano ich tylko z rzadka, a i to tylko wtedy, kiedy znajdowali się w strefie wpływów Domów Ssemm i Seis. Wreszcie, być może pan de Seis posiadał więcej wpływów w swoim zasięgu, jak mogli przypuszczać, tłumiąc niewygodnych plotkarzy.
Był to, oczywiście, zwrot sytuacji na lepsze. Choć co prawda nie wiedzieli, jak daleko sięgnęły wieści o ich przygodzie niedaleko Ostoi, jednak należałoby przypuszczać, że ich sława - jeśli rzeczywiście jakaś była - mogła rozpłynąć się jako nic nie znacząca atrakcja, o której nie wiadomo było, czy dać jej wiarę, czy nie.
- Oby ucichły jak najbardziej - przeciągnęła się Dorien w sali wspólnej; był ranek.
- Cóż to - uśmiechnął się brodacz - nie lubisz sławy, Dorien? Co, Woodes? Nua’vill?
- Tylko wtedy, kiedy nie ścigają nas zamaskowani zabójcy -
uśmiechnął się czarodziej.
Wstawał nowy dzień. Sala wspólna Purpurowej Damy wypełniona była ciszą, z rzadka tylko przerywaną rozmową przejezdnych czy też śmiechem kurtyzan, które przygotowywały się na kolejny dzień pracy. Złote promienie słońca tworzyły smugi na kamiennej posadzce, która lśniła i mieniła się białymi akcentami. Podłoga była jeszcze lekko wilgotna od wody, którą przemywali ją słudzy.
Czarodziej i diablica wkroczyli, wymieniając sardoniczne uśmiechy i uwagi.
- Na szczęście - rzekła Drakonia - te czasy są już za nami. Jack wyrzucił klucz, oby jak najdalej.
Arethei spojrzała na Woodesa.
- Czasy, kiedy nasze życie wisiało na włosku, skończyły sięi. Teraz tylko uczciwa służba podżynania gardeł w imię interesów rodziny Seis.
Dorien podniosła brwi.
- Więc już nie chcesz być sławna? Wnosząc to po twojej ostatniej przemowie?
- Chcę -
diablica uśmiechnęła się szeroko, eksponując kły. - Ale mniejszym kosztem. A teraz, wybacz mi, moja droga Dorien, zawołam tylko na pachołków. Skoro jemy za pańską monetę, to będziemy jeść jak panowie.
Czarnowłosa dziewczyna klasnęła w dłonie, a do środka wpadli chłopcy, niosąc wino i śniadanie. Które było w istocie podane po pańsku.
Przygotowano szwedzki stół dla wszystkich; bochny chleba i bułki o delikatnym pieczywie prezentowały się w rządkach obok masła dopiero co wyciągniętego z chłodnej maselnicy. Obok zaś masła - wyborny smalczyk ze skwarkami. Szynki i sery leżały na osobnych talerzach; pieprzniczka i solniczka rzeźbione były w zabawne maski o świńskich pyskach, z których przyprawy dobywały się z oczodołów. W dzbanach były mleko, woda, wino, a także najprawdziwsze kawa i herbata przywiezione statkami ze wschodu. W koszykach zaś leżały opasłe śliwki, pomarańcze i jabłka.
Wino było przedniej jakości, tak samo jak chłodne piwo, do którego z rozkoszą przystąpił krasnolud.
Dla gości o większym apetycie przewidziano sutsze potrawy. Ziemniaczki podsypane były koperkiem, piersi kurczęcych i udek z kurczaka, przypieczonych i przyprawionych jak należy, z całość zaś była oblana wyśmienitym sosem grzybowym.
Podróżnicy nie byli jedyni do tego zestawu dań; byli tutaj także kupcy, którzy śniadali razem z nimi. Jak później wytłumaczył im to karczmarz, byli to interesanci Domu Ssemm, którzy rankiem wyprawiali się w podróż karawaną na zachód, toteż jedli obiad prędzej.
- Piersi - rzekł Olhivier, z uznaniem patrząc na potrawy. - To lubię.


Dalszy ciąg dnia nie prezentował się szczególnie interesująco; podróżnicy wysłuchali dalszych tyrad Szpona na temat Domów w Westgate, Drakonia pokłóciła się z Brandem o pewien szczegół magii cienia, co zażegnała jak zwykle dobroduszna Dorien, krasnolud zaś w międzyczasie grał na lutni, konstruując rubaszne wersy.
Xendra i Lou zauważyły, że krasnolud i diablica, a także czarodziej wyglądali, jakby się świetnie bawili. Niziołek, jak zwykle żądny wiedzy - co pasowało do jego cechu - lawirował zręcznie pomiędzy Lou i Dorien, po raz piąty, dwudziesty piąty całując ręce kobiet i wkładając w swoje powitania zgrabne epitety; krasnolud w swoje przedstawienie sporo wtrącał zabawnego cwaniactwa. Drakonia natomiast często otwarcie flirtowała z Woodesem, każąc sobie nalewać specjalnie na tą okazję wody, która miała pozować na wino. Dethryn tymczasem krążył pomiędzy podróżnikami, chwaląc Lou za naturalność i ganiąc Jacka za gruboskórność, komplementując postępy Xendry we Wspólnym i krytykując lubieżne żarty Olhiviera. Dorien poradziła sobie średnio, będąc z natury raczej nieśmiałą i niedworną.
- Jednak musisz wiedzieć, pani - rzekł do Xendry Szpon - że maska się nie nada na salony. Trzeba będzie ją zdjąć. To mus. Byłoby to źle widziane na Salach.
Wreszcie, nadszedł wieczór, a wraz z nim zapowiedź biesiady w Salach Auberony.
Podróżnicy zostali wprowadzeni do sali audiencyjnej - tej samej, w której wcześniej pan de Seis wręczył im swoje podziękowania razem ze złotem.
Nie byli tutaj sami. Do sali weszli także i inni, którzy zapewne byli najemnikami na usługach Domu Seis, tak jak oni. Xendra musiała przyznać, że była to ciekawa zbieranina; niektórzy z nich wyglądali na regularnych oprychów trudniących się rabunkiem na co dzień, jeszcze inni wyglądali na skrytobójców, co sugerowałyby ich długie płaszcze z długimi kapturami; znalazła się dwójka kobiet, które zakrywały swoje twarze, podobnie jak Drowka. Sporo jednak z nich było podobnych do Szpona, to jest byli to ludzie o bardzo powabnej powierzchowności, którzy jednak przedstawiali ze sobą grację i zręczność, której zwyczajni kupcy nie wykazywali. Jeden z takich jegomościów otwarcie bawił się nożem, posyłając nad wyraz uprzejme spojrzenia w stronę Lou, Woodesa i Xendry.
- Panowie, panie - Szpon rozpostarł ręce w geście powitania. - A zatem zebraliśmy się tutaj po raz kolejny. Do naszego szacownego grona dołączyli nowicjusze. Proszę was, abyście mieli na nich baczenie podczas naszej pierwszej misji. Są to ludzie godni najwyższego zaufania i wspomogą nas na Salach Auberony.
Drow odchrząknął. Po czym kontynuował. Wyciągnął z kiesy pergamin i przeczytał listę dwudziestu dwu imion i nazwisk, wśród których znalazły się cztery, które już usłyszeli: Moranna Darkmaul, członkini Instytutu Wojny i Zhentarim. Vizerim Ouai, sławny kupiec i handlarz specjalizujący się w starych artefaktach. Maven Sserster, pani na Wieży Imryth, czarodziejka. I Hugon Urdo, głowa rodu Urdo i pan na zamku Żółtego Oka.
- Wejdziemy gładko - splótł ręce Szpon. - Wszyscy wszakże zostaliśmy zaproszeni. Pytanie, które nas interesuje, to: gdzie Dom Urdo przetrzymuje więźniów? Czy ostatnio ktoś wykroczył przeciwko Domu Urdo? I temu podobne; wiecie wszakże, jak o to pytać, szczególnie wy, nowi, bowiem sam was w tym względzie przeszkoliłem. Co do reszty, rzecz to zwykła.
Szpon odwrócił się na pięcie i postawił na drewnianym stole kufer; odpiął klamry i otworzył wieko.
- Zazwyczaj korzystalibyśmy ze szkoły uroków, jednak tego roku zostały wprowadzone nowi strażnicy i nowe zabezpieczenia antymagiczne. Nie możemy uciec się po prostu do magii. Tym razem, wywiad stwierdził, że najlepszym wyjściem będą eliksiry.
Na stojaku wydobytym z obitego metalem kufra znajdował się rząd parudziesięciu mikstur, które połyskiwały lekko różnymi kolorami; złota, różu, czerwieni, brązu, bieli. Nie były one wielkich rozmiarów; większość z nich nie była wiele większa od naparstka.
Szpon zaczął rozdawać fiolki.
- Severyn... Zwykły skład. Materna... Tym razem zielona dla twojego celu. Kajuszu, dasz radę z żółcią? Dziękuję... - Szpon mruczał imiona, rozdając szkło wypełnione mętnymi cieczami.
Wyglądało na to, że zgromadzeni już znali to, co mieli zrobić, bowiem każdy, kto dostał swoją fiolkę, natychmiast wychodził z sali.
W końcu, zostało czternaście fiol dla podróżników, którzy zostali w sali audiencyjnej. Każdy z podróżników dostał dwie - jedną o zgniłozielonym kolorze, drugą o wściekłym różu.
- Zielona - wyjaśnił Szpon, wysuwając zza pazuchy kolejny pergamin - to mikstura zmiany kształtu. Ściślej mówiąc, twarzy. Działa cztery godziny.
Na pergaminie znajdowała się lista imion i nazwisk, razem z tytułami.
- Mikstura dokona zmiany waszego wyglądu w losowy sposób. Co do imion i nazwisk - nauczcie się ich na pamięć, na czas wieczoru tak się właśnie nazywacie. Co prawda nie wierzę w to, żeby plotki o tym, że jesteście najęci przez Dom Seis dotarły do wpływowych person tak szybko, to jednak otrzymałem polecenie od pana de Seis, by być jak najostrożniejszym.
- Czyje są te tytuły i imiona? -
zapytała Dorien.
- Od szlachciców, których ziemie są na tyle daleko, by nikt nie podejrzewał niczego - uciął Dethryn. - Waszym zadaniem będzie dowiedzieć się jakichkolwiek informacji od tych person... Najlepiej Hugona. Xendra Nua’vill - podjął nagle. - Podaj mi swoją dłoń.
Drow wręczył Xendrze nieco większą fiolkę, której wnętrze wypełniał purpurowy płyn, w którego wnętrzu pływały lśniące odłamki jakiejś substancji.
- Oto Jad Prawdy - uśmiechnął się Szpon - tak go nazywamy. Ktokolwiek go wypije powie prawdę i tylko prawdę, aż do setnego uderzenia serca, jak mawiają malowniczo alchemicy. Co daje wam, mniej więcej, czas jednej modlitwy do Tymory. Wiecie, tej o dobry los.
- Problem zasadza się na tym, że o ile mikstura sama nie emituje aury magicznej - majstersztyk naszych czarodziejów - to jednak ktokolwiek ją wypije, emanuje całkiem sporą aurą. A tak się znowu składa, że na Salach Auberony są Czarołamacze, którzy usuwają tych, którzy magię stosują. Smutne, prawda to, jednak takie są fakty.
- Stąd oczywiste jest, że musicie wyprowadzić Hugona - lub kogoś z tych czterech osób - poza Sale. Hugon jest jednak waszym najbezpieczniejszym wyborem. Na pewno wie, gdzie jest agent. Oczywiście, ucieczka do Jadu to ostateczność. Ufam w wasze -
tutaj uśmiechnął się ironicznie - umiejętności.
- To pierwsza część zadania. Kiedy tylko dostaniemy pewną informację o tym, gdzie może się znadować więzień, przejdziemy do drugiej, jeszcze tej nocy, to jest: do jego uwolnienia.



Wyszli; wieczór zbliżał się szybko, a słońce dawno już zeszło z zenitu. Ulice Westgate były takie, jakie zastali ich przy pierwszej wizycie - brudne, gwarne, kolorowe i bogate w swojej różnorodności.
Zanim jednak doszli do miejsca przeznaczenia, do drużynty przemówił Gallan. Było to po drodze do sali biesiadnej; zachodzące słońce chowało się za kształty wież zamkowych Westgate; wyglądało na to, jakby niziołek zbierał się z wygłoszeniem swoich uwag długi czas.
- Co prawda Woodes już wyrzucił klucze - wzruszył na początku ramionami Gallan - jednak sądzę, że nie zawadzi wam, jeśli powiem co nieco o tym, czego dowiedziałem się o kluczach. Może... się to nam przydać.
- Naprawdę? -
zdziwił się krasnolud.
- Poniechaj - machnęła ręką Drakonia. - Daj czarodziejowi mówić.
Czarodziej odchrząknął.
- Jednak jest to niewiele. Udało mi się tylko dotrzeć do wzmianek, które mówią, że trzynaście kluczy jest potężnymi artefaktami magicznymi. Jednak przypisywano im niemalże legendarne moce, jeśli by tylko je wydobyć.
- A haczyk? -
zapytała Dorien.
- To właściwie wszystko, co udało mi się znaleźć. O tym artefakcie są zaledwie śladowe wzmianki w księgach - skrzywił się Gallan. - No cóż, poza jednym. Kluczy miała poszukiwać jakaś istota zwana w legendach Klucznikiem. To naprawdę wszystko, haha.
Gallan speszył się nieco; wyglądało na to, jak gdyby chciał powiedzieć coś jeszcze o kluczach, ale rozmyślił się.
Olhivier wzruszył ramionami.
- Klucze kluczami, a misja czeka. Po mojemu, dobrze się stało, że już go nie mamy. I obyśmy już nie usłyszeli o nim.





[MEDIA]https://sites.google.com/site/lmetacube/02_Welcome%20to%20Tortuga.mp3[/MEDIA]

Sale Auberony
Zanim w ogóle zaczęli zbliżać się do Sal, Szpon wydał rozkaz, aby wypić eliksiry zmiany kształtu. Zmiana ta, choć nieco bolesna i pozostawiająca dziwne uczucie w okolicach twarzy, w istocie zmieniła facjaty podróżników nie do poznania. Natomiast wściekłoróżowy dekokt przydawał uczucia lekkiego rauszu i sprawiał, że wyrażanie się stawało się łatwe i płynne, a także przyjemne.
Co prawda podróżnicy wiedzieli, że Sale Auberony były wielkie, jednak dotychczas nikt jakoś nie pofatygował się im powiedzieć, że Sale Auberony były dwoma wielkimi statkami, które przerobiono na salę biesiadną. Był to spory wyjątek: większość domów dla panów i panien z dobrych domów znajdowało się w zachodnich i północnych częściach Westgate; dzielnica portowa nie należała bowiem do tych, w których można było być spokojnym o swoją sakiewkę. A jednak, dwa statki o spuszczonych żaglach stały w porcie, jasno oświetlone i strzeżone przez strażników.
Weszli po mostku, grube liny cum po obu ich stronach. To, co przed nimi zarysowało się, zaskoczyło ich.
Przede wszystkim, sama właścicielka przybytku w porcie, Auberona Tyrenon witała gości osobiście; była to kobieta zbliżająca się do czterdziestki, pulchna, o kokieteryjnych binoklach, o drapieżnie wypomadowanych ustach i ubrana w jadowiciezielony żakiet z ogromnym dekoltem.
Sami zaś goście, wbrew przewidywaniom czarodzieja, nie prezentowali ze sobą typowej śmietanki towarzyskiej; można tego było się spodziewać ze względu na fakt, że cała rzecz działa się w porcie. Choć część z gości była w istocie pompatycznymi kupczykami, a także pedantycznymi reprezentantami Domów Westgate, to znajdowało się tutaj sporo gości, których higiena osobista pozostawiała sporo do życzenia, nie mówiąc już o manierach; sporo z nich brakowało jakiejś części ciała, zazwyczaj to były oczy tudzież nogi zastąpione drewnianymi protezami.
Wszyscy goście, zanim weszli, pokazywali srebrne pierścienie Auberonie, która z jowialnym uśmiechem wtrącała parę słów do każdego.
- Za jedną z tych drewnianych nóg - mruknął Olhivier, patrząc na wyrzeźbioną z kości słoniowej protezę - niejeden dałby sobie uciąć swoją.
- Więc uczyli nas dobrych manier -
fuknęła Dorien - żeby wpuścić nas pomiędzy piratów?
- Przeciwnie -
zaoponował krasnolud. - Nawet tutaj przestrzega się tego ich kodeksu.
Była to prawda; choć niektórzy z gości wyglądali niechlujnie tudzież wyrażali się z ekscentryczną manierą, to właściwie wszyscy epatowali swoistą grzecznością, o jakiej mówił im Szpon.
Weszli do statku po lewej; pomiędzy nimi rozwinięty był jeszcze jeden most, wiszący nad wodą. Co do drugiego statku, niewiele się paliło tam światła.
Wnętrze było urządzone, jak niechętnie przyznał czarodziej, ze smakiem. Jako że usunięto parę pokładów, w wielkiej sali zebrało się paręset gości, i zapewne zmieściłaby ona parę setek więcej. Złote żyrandole udekorowane były drogocennymi kamieniami, na ścianach wisiały trofea morskich potworów, przy których czasem stali ich dumni łowcy, którzy przechwalali się. Ściany wykonane były z pachnącego wiśniowego drewna; na środku sali stały wielkie, podłużne stoły, zastawione suto napitkiem i jedzeniem, które daleko przewyższało w swojej różnorodności posiłek, który mogli zjeść tego ranka.
Specjalnie zwołana kapela złożona z dwóch krasnoludów, człowieka, elfa i niziołka grała skoczne rytmy na flet czy lutnię, okraszane nieco wrzaskliwymi wokalami ballad o morzu tudzież rumie.
Podróżnicy rozpoznali niektórych z co sławniejszych person: wysoki jegomość z sumiastym wąsem, Remortius Iryn, był kapitanem statku o nazwie Czarny Smok, człowiek, który znany był z łupieżczych wypraw na wybrzeże Sembii. Były tutaj także głowy Domów Westgate, takie jak Jadeia Ssemm, Wiktor Vhammos, Vris Thorsar czy wreszcie pomniejsze domy, jak Dom Seis.
Kirstenhelm de Seis nie rozpoznał ich; w ogóle nie rozmawiał ze Szponem, konwersując zawzięcie z jakimś chudawym elfem.
Był to jedyny znajomy, którego zobaczyli od czasu opuszczenia sali audiencyjnej; nawet wytężając wzrok, nie mogli zobaczyć nikogo z “szacownego towarzystwa” agentów rodu Seis.
Wkrótce też zobaczyłi swoje cele.
Hugon Urdo był potężnym mężczyzną w kwiecie wieku, swoimi barami i posturą przewyższał nawet pana de Seis, który sam ułomkiem bynajmniej nie był. W rudej - niemalże czerwonej - brodzie pana zamku Urdo, której nie powstydziłby się Rendell, znajdowały się schludne warkoczyki. Posiadał on także spory kałdun, co nadawało mu nieco postury osiłka dręczącego słabszych; jednak Hugon, w przeciwieństwie do Kirstenhelma stojącego nieco dalej, wręcz promieniał dobrym humorem, poklepując przyjaciół po plecach i podszczypując usługujące dziewczęta.
Hugon Urdo, jak powiedział im Szpon, był najlepszym kandydatem do wyciągania wieści, jako że na pewno wiedział, gdzie znajduje się zaginiony agent.
Vizerim Ouai, na odmianę, był małych rozmiarów, nawet jak na gnoma. Wydawał się strzyc swoimi szpiczastymi uszami, kiedy rozmawiał z innymi kupcami z wysokości krzesła, na którym siedział. Posiadał także sporej wielkości nos; Ouai zdawał się ciągle węszyć, a jego butelkowozielone oczy, kiedykolwiek padały na Lou czy Woodesa, zdawały się ich przeszywać. Ubrany był w szare i ciemnobrązowe kolory, z którymi kontrastował złoty naszyjnik jego cechu.
Ouai, jak podawał Szpon, pozostawał w wyjątkowo ścisłych stosunkach handlowych z Hugonem i był w zasadzie traktowany jako część rodu. Jeśli był jakikolwiek kupiec, który mógł mieć wgląd do tajemnic Hugona, to był to właśnie Vizerim.
Maven Sserster była - jak zauważyła Lou - do pewnego stopnia jakimś połączeniem Branda Gallana z Drakonią Arethei. Na ustach pani Wieży Imryth nieustannie błąkał się uśmieszek, zupełnie jak u Drakonii. Ubrana była w czarne szaty maga, za wyjątkiem jaśniejszych akcentów w postaci pasa, naszyjnika i diademu z białego złota, na którym wyryte były runy. Poruszała swoimi białymi dłońmi z gracją zręcznego manipulatora.
Magini, jak podawały informacje, także robiła interesy z Domem Urdo, a jeśli by i wierzyć mniej wiarygodnym źródłom, była ona nałożnicą Hugona Urdo. Była potężnym magiem, zazdrośnie strzegącym wpływów wokół Wieży Imryth; jako taka, mogła mieć dostęp do sekretów domu rodowego.
Moranna Darkmaul sprawiała groźne wrażenie. Ze względu na jej koneksje z Auberoną, pozwolono jej wejść na salę w rynsztunku i broni, z którymi - jak głosiła wieść - nie rozstawała się nigdy. Jej białe jak śnieg włosy były chłopięco krótkie, jednak jej surowe oblicze, czerwone oczy albinosa i miecz zatknięty za pas sprawiały u rozmówcy wrażenie zakłopotania czy nawet grozy. Nie rozmawiała z nikim, w milczeniu sącząc piwo, a ewentualnych rozmówców zbywała cierpkimi uwagami.
Darkmaul była czlonkiem Zhentarim, organizacji najemników, która dała zapamiętać się jako intryganci i siła działająca za tronami w królestwach, które doprowadzali do ruiny lub też wynosili. Była także jedną z tych, którzy decydowali o kształcie i zasadach działania Instytutu Wojny, który z kolei strzegł Westgate i miał pieczę nad Areną. Wreszcie, w ramach sojuszu, Moranna pracowała dla Hugona jako odpowiadająca za więzienia; jej specjalnością było wyciąganie informacji z opornych w kazamatach zamku Żółtego Oka. Istniało spore prawdopodobieństwo, że wie, gdzie jest agent Domu Seis.
Zatem zaczęło się; podróżnikom nie zostało więcej niż niecałe cztery godziny do czasu, aby wydobyć podstępem tudzież gwałtem informacje, na których zależało de Seisowi.
Spełniły się także przewidywania diablicy. Nieco później, Szpon przekazał im informacje, że jeśli zajdzie potrzeba, to ich broń znajduje się niedaleko.
Tymczasem przyjęcie trwało; sala huczała od prowadzonych rozmów i muzyki, którą grano. Podróżnicy poznawali nowych znajomych i, za sprawą zręcznie podprowadzonych przez Szpona koneksji do ludzi powiązanych z domem Urdo, mogli łatwo porozmawiać z tymi, których on sam wyznaczył. Polecił on znaleźć siebie na górnym pokładzie, kiedy tylko uwiną się ze swoim zadaniem.
Podczas biesiady, podróżnicy poznali wielu nowych znajomych, co nie zawsze było miłym przeżyciem, zważając na fakt, że sam oddech niektórych gości zwalał z nóg. Sam Szpon pojawiał się rzadko, a jeśli był w polu widzenia, to zazwyczaj był zajęty, rozmawiając z kimś; dawało to nieodparte wrażenie, że poza szukaniem zaginionego agenta Domu Seis toczyła się tutaj jeszcze jakaś inna gra. Być może - mogli podejrzewać - samo odnalezienie miało bardzo mały priorytet w całej misji.
Cokolwiek to miało być, wkrótce się miało okazać.

 
Irrlicht jest offline