Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2013, 20:12   #9
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Szósta rano czy wieczorem? Jakoś miewał z tym problemy Victor. Drzwi na balkon i okno, trochę za mało źródeł światła, szczególnie jeśli się je ciągle zasłania. Stoczył się powoli z kanapy, zwalając na ziemię razem z kołdrą. Jęcząc ciężko, minutę zbierał się do pozycji, z której mógł robić pompki, ale gdy już krew stopniowo zaczynała mu odmarzać, podniósł się na równe nogi, niczym ośmioletnia pilna uczennica, w pierwszy dzień szkoły. Doczłapał się do łazienki wziął prysznic, przyglądając się rozkładówce z Playboya na drzwiach. Naciągnął czyste gacie, spodnie, zaparzył mocną kawę, znalazł paczkę szlugów i wyszedł na mały balkon.
Rano. Szósta rano. Doskonale, nie spóźni się do pracy. Dziś czuł potrzebę popracowania, a na dłuższą metę skutkowało to bardzo złymi rzeczami. Zbierał w sobie energię, która ujście znajdowała tylko jedną droga.
Póki co jednak, cieszył się gorzkim smakiem kawy, przemieszanym z miętowym szlugiem. Przyglądał się z dołu pierwszym samochodom i ludziom idącym do pracy, czy sklepu. Cuchnęło okropnie w Hells Kitchen, ale palenie papierosów, skutecznie zabijało wszelkie inne odory.

Umył zęby i przepłukał paszczę płynem. Palił jak sam żywy ogień. Jednak zabijanie zarazków z okolic dziąseł, było bardzo ważne i był skłonny do takich poświęceń.
Przejrzał się w lustrze, przejechał dłonią po kilkudniowym zaroście... niech będzie. Brakowało mu tak trochę włosów na twarzy, z racji blizny na lewej brwi, która nie pozwalało paru włoskom odrosnąć i tej na prawym policzku, też niezbyt dużej, ale psującej kompozycję równego zarostu.
Westchnął ciężko, zjadł bułkę z serem i salami, co powinien zrobić przed umyciem zębów, włożył szarą koszulkę i spakował do plecaka zapasową. Wyszedł około siódmej, po jeszcze jednym szlugu. Spojrzał przelotnie na bramę garażową. Odkupił tę szopę od właściciela bloku za niezłą sumkę, znacznie większa niż była warta ta buda, ale gdzieś musiał trzymać motocykl i inne zabawki. Dziś jednak wolał się przejść.

Warsztat samochodowy znajdował się dziesięć minut drogi piechotą od niego. Szedł spokojnie rozmijając się z ludźmi, których widywał prawie, że codziennie. Paru znało go z imienia, jako sąsiada i mechanika z warsztatu Ricka Allena. On mgliście pamiętał dwie dziewczyny, z którymi zapoznał się nieco bliżej, ale które straciły większe zainteresowanie nim po paru takich zbliżeniach, czując silną potrzebę nowej zdobyczy. Poza tym kojarzył ledwie parę osób, które zawsze próbowały w warsztacie wykazać się większą wiedzą na temat maszyn, niż sami pracownicy. To akurat strasznie go wkurzało, ale za dnia lepiej sobie radził z tłumieniem takich emocji. Tylko uśmiechał się smutno i melancholijne, przyglądając się takiemu klientowi w ciszy i udając że słucha, wspomagając się kiwaniem głowy. Zawsze takim dodawał paręnaście dolców do rachunku. Jako napiwek za słuchanie tych debili.
Zjawił się na równo z szefem - Rickiem - jak i dwójką innych mechaników, czarnoskórych braci Sama i Carla, którzy na sumieniu mieli nie mniej niż w potężnych łapach. Tacy jednak pozostawali poza celownikiem Victora. Nikogo kogo znał.
Staruszek Rick, pozbawiony jednego oka, na którejś ze starych wojen, głównie przesiadywał w biurze, obdzwaniając ludzi, albo odbierał samochody, czasami opieprzając innych mechaników, za to, że się spóźniają. Na dwie zmiany przychodziło czworo ludzi, dzisiaj na porannej brakowało Jacka, młodego chłopaka, wylanego z liceum za całą masę drobnych przewinień. Miał jednak gość smykałkę do mechaniki.
- Hej! Victor! - Rick zawołał Nightsa, otwierając drzwi do swojego brudnego biura. - Chodź no tutaj, co?
- Teraz panie Allen? Mam co robić... - odkrzyknął wskazując na zawieszonego nad nim Forda.
- Chodź! Sam się opierdala, to na pewno cię zastąpi, prawda?! - warknął głośniej, w głąb garażu, kierując ognisty wzrok jednego oka, na siedzącego na masce innego samochodu mężczyznę. Ten zaciągnął się papierosem ostatni raz i spychając Victora z jego miejsca, spod Forda.
Nights wyjął szmatę zza paska spodni, wytarł ręce i wszedł do biura Ricka.
- Sprawa - mruknął szybko, przeglądając coś w komputerze, jedną rękę trzymał na myszce, drugą na słuchawce od telefonu. - Nie miałem żadnych wiadomości od Jacka od dwóch, jebanych dni. Miał trzech klientów, dzisiaj miał oddać dwie fury i nic... nie mogę się dodzwonić, zero, null, łapiesz? - spytał w końcu odwracając się do niego.
- Jasne... - Victor pokiwał głową i wzruszył ramionami. Rick prawie zawsze kończył wypowiedź czymś w stylu: "łapiesz?", "chwytasz?", "jasne?" i nie mógł ciągnąć dalej, dopóki ktoś kto nie utwierdził w przekonaniu, że owszem - łapie.
- No... pójdź do niego, tu masz adres - podsunął mu karteczkę - i jak tam będzie w chacie, to przytargaj tutaj, ja go już zapędzę do roboty. Wiem, że mieszka z matką, w razie czego powinna ci powiedzieć, gdzie jest, jeśli wie. Dobra kobieta. Zapędziła go do roboty tutaj, jak go wylali ze szkółki... no! Idź! - machnął na niego ręką.

Victor pokiwał głową raz jeszcze i wyszedł z biura. Z plecaka wyjął i założył czystą koszulkę, tym razem czarną.
- Ej! Kurwa! I co, dalej mam tu robić?! Toż to sam, kurwa, syf jest! Mam swoje wozy! - krzyknął Sam, wychodząc spod samochodu.
- Jak widać, masz kolejny - mruknął Victor nie odwracając się.
- Aaa spierdalaj... - mechanik machnął na niego ręką i wrócił do roboty, choć ze znacznie mniejszą werwą.
Przechadzka o tej godzinie nie była już tak przyjemna, jak o siódmej. Na ulicę zaczynała wychodzić cała menażeria, która wracała z bardzo hucznych, nocnych imprez i spora część z nich była jeszcze odurzona, reszta była sfrustrowana z powodu braku odurzenia. Część takiej nieprzyjemnej młodzieży, zmierzała do blokowisk, w których mieszkał Jacka. Victor spojrzał na karteczkę, a następnie w górę budynku, pod którym stanął. Zmielił zwitek papieru i schował go do kieszeni. Nacisnął przycisk od domofonu.
Nic... po pięciu razach nic.

W końcu jednak ktoś wychodził. Czwórka mężczyzn, jeden większy od drugiego i bardziej od niego łysy. Każdy łypnął groźnie na Victora, który też spojrzeniem się odwzajemnił, choć nie tak agresywnym. Minęli go powoli, chowając ręce w kieszeniach, gdy wchodził, oglądali się za nim, idąc dalej, bezkarnie wychodząc na ulicę, zmuszając kierowcę do ostrego hamowania, z piskiem opon. Wszedł na górę, na piąte piętro... sam też mieszkał na piątym, jak miło.
Oczywiście. Drzwi były uchylone.
Już na wejściu, wszystko było nie tak jak powinno. Stare i biedne mieszkanie, może i już samo się rozpadało, ale ktoś ostatnio mocno mu pomógł. Lustra zbite, wieszaki pozrywane, ściany pełne dziur po uderzeniach, ubrania i buty walały się w nieładzie po podłodze. Od strony kuchni czuć było okropny odór spalenizny...
Victor podszedł powoli do skraju korytarza, gdzie ten łączył się z kuchnią bez drzwi. Ciało starej, grubej kobiety, leżało przy kuchence gazowej, całe pokryte sińcami, z wyjątkiem twarzy, pokrytej bąblami i spalonych włosów. Biorąc pod uwagę leżący blisko, pusty czajnik, obie rzeczy stały się oddzielnie. Śmiertelne jednak były dopiero liczne raty kłute na brzuchu.
Bolesny mruk z pokoju naprzeciwko, szybko zwrócił jego uwagę. Victor przeskoczył tam w dwóch susach i stanął naprzeciwko leżącego na łóżku Jacka. Pościel była mocno pokryta krwią, a wszystko co było w tym pomieszczeniu, przynajmniej raz zostało skorygowane uderzeniem jakiegoś kija.
Zapłakaną twarz Jacka, wykrzywił marny grymas zdziwienia, który przerodził się w nieme błaganie. Wyciągnął rękę w stronę Victora.
- Ci czterej? Dopiero wyszli? - spytał nie zbliżając się.
Pokiwał głową szybciej, a na jego twarzy wymalował się strach. Postarał się mocniej wyciągnąć rękę. Dziura w brzuchu, nodze, obu rękach, sporo ciętych ran, złamane kości i pewnie wstrząśnienie mózgu... był już cały blady.
- Torturowali was? - pokręcił głową. - Ukrywaliście się? - pokiwał szybko.
- Czemu? - spytał w końcu, przyglądając się kupce rzygowin na łóżku.
Nie odpowiedział, powoli usypiając.

Wybiegł z mieszkania i wypadł przez drzwi klatki schodowej. Przebiegł przez ulicę i wbiegł w aleję pomiędzy blokami. Gdy z niej wybiegł rozejrzał się po kolejnej, większej ulicy. Są. Przystanęli przy schodach do jakiegoś bloku, paląc fajki i śmiejąc się gromko. Jeden postawił za sobą kij i podciągnął się, siadając na poręczy schodów.
Victor podszedł szybkim krokiem, gdy dwójka stojąca przodem do niego, skierowała na niego swoje spojrzenia, nagle błyszczące furią, chwycił kij, walnął sztychem w dolną częścią kręgosłupa odwróconego do niego tyłem skinheada, przechwycił kij normalnie i cofając się o krok w tył, zamachnął się. Trafił w czoło wysokiego mięśniaka, pierwszy zaś padł na ziemię, drąc się i chwytając za plecy.
Kolejny zamach i pałka trafiła w rękę kolejnego przeciwnika, bo ten jak idiota się zasłonił. Następnego chybił, a łysy łeb wbił mu się w brzuch po byczej szarży góry mięśni. Wylądowali na ziemi, przeciwnik już na usiadł, drugi zachodził póki co panując nad bólem ręki, trzeci zaś, z obolałymi plecami, chwiejnie podnosił się na nogi. Czwarty jak się okazało, dodatkowo wyrżnął głową w poręcz i nie miał zamiaru się podnosić.
Victor uderzył siedzącego na nim wroga w splot słoneczny, potem nerka, a następnie wbił palce w jego oczy. Przewrócili się, zamieniając szybko i ogniście pozycjami, niczym kochankowie. Jednak został strącony przez zazdrosnego kochanka, za pomocą partyzanckiego kopnięcia. Nie szkodzi. Nights był pewien, że dostał mocniej niż oni, znacznie więcej razy i lepiej znosił ból. Przewrócił się po ziemi i porwał na równe nogi. Po drugiej stronie ulicy, uzbierała się mała banda zafascynowanych dzieciaków, którzy przerwali grę w piłkę.

Podniósł pięści do góry. Jeden przeciwnik nie mógł używać jednej ręki, drugi garbił się i był powolny, z bólem nad tyłkiem, trzeci wrzeszczał trzymając się za krwawiące oczy, a czwarty leżał obok schodków, sącząc krew z czaszki.
Victor znów zaczął pierwszy. Nie za szerokie ciosy, szybkie i mocne, zdążył trafić trzy razy, potem unik, wciąż garda, uchylił się i kontra w brzuch. Znów doskoczył do tego, którego najpierw uderzył, teraz znów dwa razy w twarz. Obrót i kopniak w kolano. Chrzęst rzepki. Podbrzusze, podbródek by go wyprostować. Obrót i przyjęcie ciosu w skroń. Zachwiał się i zamroczyło go. Kolano wbiło mu się w brzuch gdy się pochylił z bólu. Oddał łokciem w twarz. Teraz to przeciwnik się skulił, też oddał mu kopniakiem.
Drugi nie stwarzał problemu. Leżał na ulicy również krzycząc jak jego kompan bez oczu, ale on trzymał się za przekręcone kolano.
Zza rogu wyjechał samochód, skręcił z piskiem opon, wydobywała się z niego zbyt głośna, gangsterska muzyka. Jakoś nie zwalniał. Victor dostrzegł w tym dobrą okazję... ostatni kopniak i chwiejnie trzymający się na nogach skinhead, zahamował nieco pęd samochodu, rozwalając jego szybę.



- I gdzie ten łamaga? - łypnął na Victora Rick, odkładając w końcu słuchawkę.
- Już nie przyjdzie. Zajmę się jego robotą, dopóki kogoś nowego nie znajdziesz - mruknął w odpowiedzi.
- Och... dobra, zapłacę ci dodatkowo, ale... w sensie zostajesz na drugą zmianę? - dopytał.
- Ta. Nie dopłacaj, dołóż się z wypłaty do jego i matki pogrzebu, pewnie ma jeszcze jakąś inną rodzinę, która to zorganizuje, jak ich znajdziesz, to jesteśmy kwita - odpowiedział wyjmując papierosa.
- Och... a więc tak... - Rick przygryzł kciuka. - No kurwa... co za miasto, co za czasy - dodał kiwając głową.
- Najgorsze - dodał ze swoim charakterystycznym uśmieszkiem.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline