27-07-2013, 20:30
|
#10 |
| Dziennik Franka Castle
13 sierpnia 1973 roku Trzy dni temu w końcu przyjechało uzupełnienie oddziału, w postaci pozostałościach po 23 dywizji piechoty. Pierwsze posiłki po tym jak straciliśmy czterech chłopaków pod Dong Ha w zeszłym roku. Właściwie straciliśmy trzech, ale jeden stracił nogi po ostrzale "friendly fire" z naszych moździerzy i nigdy już nie będzie mu dane walczyć za kraj. Takie błędy się zdarzają i niestety będą zdarzać. Ludziom puszczają nerwy, łączność jest utrudniona a warunki polowe niekiedy tak tragiczne, że w rzeczywistości można się pomylić. Niechętnie to przyznaję, ale od kiedy służę byłem świadkiem lub słyszałem o ok. dziesięciu takich niewyjaśnionych przypadkach w których ostatecznie nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Wielokrotnie ktoś strzelił komuś w plecy bo wziął go za bojownika Vietkongu. Ktoś rzekomo potknął się i wpadł na bagnet kumpla. Niektórzy po prostu znikali gdzieś w dżungli z której wracał tylko jeden z dwóch, którzy wchodzili. Ile z tego typu zdarzeń było rzeczywiście pomyłką a ile zaplanowanym morderstwem? Tego nie wiem i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem. Takie sprawy zawsze zamiata się pod dywan po to by nasze dzieci i ich dzieci zapamiętały nas jako nieskazitelnych wojowników o wolność.
Po chłopakach z byłej 23-ej spodziewałem się kłopotów i nie zawiodłem się. Historię o masakrze wioski May Lai usłyszałem dziesiątki razy. Podobno oni i ich koledzy będąc pod rozkazami podporucznika Williama Calley'a, wyrżnęli w pień kilka setek cywilów: mężczyzn, kobiet i dzieci.
Ile było w tym prawdy tego nie wiem, ale widząc ich zamiłowanie do sprawiania bólu i upokorzenia swoich wrogów jestem wstanie uwierzyć w część tego co obiło mi się o uszy. Problem w tym, że część z nich przestała odróżniać wroga od cywili. Każdy Azjata jest dla nich żółtkiem a żółtek był wrogiem.
Nieformalnym przywódcą tej nowej grupy, budującej opozycję dla rzeczywistej hierarchii władzy jest Frank Simpson. Prawdziwy weteran wojenny i przypuszczalnie idol wielu amerykańskich młodych chłopców, którzy przeczytaliby jego cv (z pominięciem kilku sytuacji kładących cień na jego karierze). Odnosi się do mnie z szacunkiem, ale w jego oczach widzę kpinę. Jeżeli ktoś ma na twarzy wytatuowaną amerykańską flagę to zdajesz sobie sprawę z tego, że nie ma się do czynienia z człowiekiem zdrowym na umyśle. Wielu żołnierzom tutaj to jednak imponuje. Zasłania się patriotyzmem, oddaniem dla kraju, ale ja dostrzegam jego szaleństwo być może widząc w nim człowieka, którym sam mógłbym się stać.
Jako dowódca byłem zmuszony do interwencji więcej niż raz by zapewnić spokój i dyscyplinę w oddziale, ale w końcu (zdałem sobie sprawę, że to nieuniknione) czekała mnie bezpośrednia konfrontacja z Simpsonem.
Byłem świadkiem jak dosłownie wdeptał on w ziemię jakiegoś cywila tylko dlatego, że ten nie chciał usunąć mu się z drogi. Zanim go odepchnąłem biedak miał już twarz poznaczoną od odcisków ciężkiego wojskowego buta. Simpson zadarł głowę do góry i spojrzał zawadiacko jakby rzucał mi wyzwanie. No co? Zdawał się mówić. Jak teraz o tym pomyślę to mógł to być test, który miał powiedzieć mu na jak wiele może sobie pozwolić. Czułem na sobie spojrzenie własnych ludzi wiedząc, że to jedna z tych chwil kiedy nie można odpuścić. Godząc się na działanie ludzi pokroju Franka Simpsona przyznałbym rację jego metodom a tego zrobić nie mogłem. Zamachnąłem się pięścią w jego prawy podbródek szybciej niż zdążył zareagować ścierając mu ten bezczelny uśmiech z twarzy. Mój przeciwnik nie należał jednak do wymoczków i taki cios jedynie go rozjuszył. Kiedy tylko znikło jego początkowe zaskoczenie spowodowane tym, że odważyłem się mu przeciwstawić tak otwarcie, zerwał się z ziemi i ruszył z pełnią mocy chcąc zapewne zacisnąć swoje wielkie dłonie na mojej szyi. Nie dałem mu tej satysfakcji usuwając się z drogi jego szarży, uderzyłem stopą w lewą rzepkę. Mężczyzna był silny jak tur, ale wykorzystywałem jego siłę przeciw niemu tak jak uczuli mnie podczas walki z silniejszymi od siebie. Na moment stracił równowagę, ale zaraz podjął próbę kontrataku. Sparowałem jedno potężne uderzenie wymierzone w moją głową własną dłonią i wykręciłem boleśnie do tyłu jego prawą ramię. Na koniec poprawiłem szybkim uderzeniem kolana w nos słysząc przy tym chrzęst łamanej chrząstki. Simpson leżał w błocie, upokorzony i pokonany. Ludzie gapili się na mnie z podziwem i czułem ich aprobację. Jednak nie czułem dumy z tego powodu. Zrobiłem tylko co to konieczne. Zastanawiam się czy nie zgłosić sprawy do dowództwa, nie wysłać go do domu z odebranymi mu odznaczeniami i stopniami wojskowymi. Myślę jednak o ludziach, których wojna zmieniła, ukształtowała na własny sposób, którzy nie umieją sobie radzić samemu z koszmarem w jakim przychodzi im żyć. Wyciągnąłem wtedy dłoń do Simpsona. Dosłownie pomagając mu wstać z ziemi i w przenośni dając mu drogą szansę mimo, że na to nie zasłużył.
Nie wierzę już w ideały jakie wpajali we mnie oficerowie z Westo Point. Nie mogę jednak pozwolić na to, żebyśmy porzucili nasze człowieczeństwo. Czasem czuję się słaby. Czuję, że pękam w środku jak suche drewno pod naszymi twardymi butami kiedy patrolujemy dżunglę. W nocy, kiedy wpatruję nieprzeniknioną wietnamską dżunglę zastanawiając się czy nie wejść w nią samotnie.
Sierżant Frank Castle z 3-iego Batalionu 9 dywizji piechoty lądowej
__________________ "Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day
Ostatnio edytowane przez traveller : 27-07-2013 o 21:30.
|
| |