Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2013, 20:19   #288
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdzieś pod ziemią...
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
popołudnie

Awanturnicy znaleźli się w dosyć nietypowej sytuacji. Przekradając się pod osłoną niewidzialności, kopalnią zajmowaną przez Duergary, będąc akurat w jakimś tunelu usłyszeli za swymi plecami odgłosy zbliżających się kroków. Nie bardzo wiedząc, co uczynić, i aby nie stwarzać absolutnie niepotrzebnego w tej chwili hałasu, przywarli więc do ścian, licząc na ominięcie...

Jednak nie wszyscy.

Nieświadomi bowiem działania reszty towarzystwa, idący na przedzie Gabriel i Tarin, ruszyli do przodu chcąc zejść z drogi nadciągającym tunelem "ktosiom". Efektem tego, oddzielili się od pozostałych, a nikt na chwilę obecną jeszcze o tym nie wiedział. No może poza Virmien pod postacią nietoperza wiszącego pod sufitem, jednak Druidka w tej chwili i tak nie mogła nic z tym fantem zdziałać.

....

Korytarzem szło zaś dwóch zbrojnych Duergarów, dzwoniąc pancerzami i orężem. Nie był to jednak żaden patrol, ci dwaj osobnicy nieśli bowiem po jakimś niezbyt wypchanym worku na plecach. Jeszcze trzy kroki i zrównają się z niewidzialnym towarzystwem, najwyraźniej jego nieświadomi... jeszcze dwa... a Daritos wyczuł nagle dłoń Meggy na swych spodniach.

Cóż ta pannica wyprawiała w takiej sytuacji?!

Dwaj łysi brodacze byli już obok nich, wymijając intruzów skrytych pod niewidzialnością, gdy paluszki Zaklinaczki pocierały strategiczne miejsce Daritosa przez materiał spodni. Nieświadome niczego Duergary przeszły zaś obok, awanturnicy z kolei mieli okazję przyjrzeć im się z bliska, w końcu wielu z nich nigdy wcześniej jeszcze nie widziało takiego Krasnala.


I nagle jeden z brodaczy się zatrzymał.

A dłoń Meggy zamarła w miejscu.

Jeden z kurdupli rozglądnął się po "pustym" korytarzu, wciągając nosem powietrze. Jego towarzysz spytał o coś w nieznanym grupie języku chyba o co chodzi, wąchający zaś coś odwarknął mrużąc oczy, a na czołach kilku niewidzialnych osóbek pojawiły się kropelki potu. Serce zaś dudniło niczym oszalałe w piersi, wstrzymywanie oddechu stawało się zaś już uciążliwe...

Po chwili jednak łysy brodacz znów coś warknął, po czym obaj wzruszyli ramionami, i poszli dalej przed siebie, przy okazji ignorując kompletnie wiszącego na suficie nietoperza...

Ufffff.


~


W tym czasie Gabriel i Tarin trafili do naprawdę dużej sali, oświetlonej ledwie czterema paleniskami. Panował więc tu spory półmrok, choć i tak dało się dokładnie objąć całe pomieszczenie wzrokiem. A miało ono nawet i około pięćdziesięciu kroków, i niemal i taką samą wysokość, wszystko zaś wspierane grubymi kolumnami, za którymi właśnie można było przycupnąć.

Niewidzialność niewidzialnością, ale ostrożności nie zaszkodzi...

W owej sali, oprócz tunelu, którym właśnie do niej weszli, znajdowały się jeszcze cztery inne, co mogło stanowić niezłe wyzwanie odnośnie dalszych eskapad w poszukiwaniu właściwej drogi. Nie to jednak było w tej chwili ważne, bowiem to, kto w tej chwili przebywał na środku sali, zdecydowanie pochłonęło wszelkie myśli obu mężczyzn.

Smok.

Na środku sali stał smok, rozmawiając najwyraźniej z pięcioma Duergareami.


Czarny niczym noc, o połyskujących łuskach i niemalże przezroczystych skrzydłach, powarkując co chwilę coś do łysych kurdupli. Rozmiarami dorównywał gdzieś tak dwóm rumakom, niezależnie, czy stały za sobą, czy i na sobie(czego nikt jeszcze w życiu nie widział, ale tak potrafili sobie w końcu owe bydle porównać), nie licząc oczywiście długiego ogona i rozpiętości skrzydeł. Był to więc dosyć młody osobnik, ale zdecydowanie nie żadne tam już smoczątko... no pięknie.

Z tunelu zaś, z którego przed chwilą właśnie wyszli, wyczłapało dwóch kolejnych brodaczy z jakimiś workami, idąc prosto do reszty na środku. Worki z kolei po chwili wylądowały na podłodze przed smokiem, a z nich wysypały się połyskujące klejnoty. Tarin i Gabriel byli więc najwyraźniej świadkami dobijania jakiegoś targu między smokiem a brodaczami...





Na zboczach gór
9 Ches(Marzec)
6-ty dzień wyprawy
popołudnie

Raetar, Saebrineth, i reszta towarzystwa opuścili czym prędzej dziwaczne ruiny, nie mając zamiaru wdawać się w mało sensowną walkę ze zjawami. Cholera wie, czego owe dziwadła chciały(oczywiście, poza faktem ochoty uśmiercenia grupki z Silverymoon), a wyglądało na to, że nie szło się z nimi raczej dogadać. Najrozsądniejszym więc rozwiązaniem było szybkie oddalenie się od nich, oczywiście pokazując, iż samemu ma się pazurki, co skutecznie ostudziło wszelakie pościgi.

Ruszyli więc dalej, zapuszczając się coraz dalej na Północ, coraz bliżej ku tajemniczej Żelaznej Wieży i władającemu nią "H". choć powoli, zbierając z pozoru błahe fakty, "H" nie był już całkowicie anonimowy. Śmiałkowie zaczynali bowiem składać do kupy posiadane informacje, zaczynając już niejako mieć jako taki wgląd w sytuację, jaka malowała się przed nimi...


Pogoda zaczynała się jednak w naprawdę, naprawdę caaałkiem przypadkowy sposób pogarszać, i nie trzeba było być geniuszem, by pomyśleć sobie o wielkiej przypadkowości owego zjawiska, wraz z każdym pokonywanym przez nich kilometrem. Padał coraz gęstszy śnieg, robiło się coraz zimniej, a do tego i zaczynało coraz mocniej wiać. Jak nic, chyba rozpoczęła się śnieżyca? Takie zjawisko zaś mogło potrwać nawet i kilka dni... całkiem przypadkiem akurat teraz, prawda?

- Jaja... mi zamarzną... - Szczękał zębami Foraghor mimo grubych ubrań, jakoś tak coraz śmielej i śmielej tuląc się do Arasaadi siedzącej przed nim na Gryfie. Pozostałym również nie było do śmiechu z powodu zimna, no może nie wszystkim, jednak kilka osób miało coraz większe problemy z panującymi temperaturami.

- Długo tak nie damy rady! - Krzyknęła do Retara jego kochanica - Wietrzysko coraz silniejsze! Gryf ledwo leci! No i te cholerne zimno!

Było coraz zimniej, było coraz wietrzniej.

Nieustające podmuchy chciały ich zepchnąć w tył, śnieg zacinał nawet boleśnie po twarzach, a chłód, chłód niesiony przez owe podmuchy zdawał się wdzierać w każdą możliwą szparę w ubiorach, docierając do ciała, wnikając w nie, oziębiając, aż nawet pojawiło się przysłowiowe "przenikanie aż do kości". Widoczność zdecydowanie zmalała, i powoli lot w takich warunkach stawał się zbyt dużym ryzykiem. W każdej chwili mogli bowiem wpakować się na jakieś skały, a nigdzie nie było widać żadnej kryjówki.

- Ja już nie mogę... - Szepnęła Arasaadi, tuląc się do karku lecącego Gryfa, coraz bardziej wykańczana panującymi warunkami.

Oj tak, lodowe szpony Auril zabiły już niejednego...



















***

Komentarze jeszcze dziś

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline