Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2013, 16:20   #4
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
Obudziły ją strzały. To śmieszne, jak w ciągu lat odgłos ten stał się dla niej swoistym budzikiem, który stawiał ją w gotowości, ale nie straszył. Co by nie mówić, był to też pewien lek na kaca. Gdyby chodziło o jakiś zwyczajny, leniwy poranek, obudziłaby się z denerwującym szumem w głowie i to na nim skupiłaby się jej uwaga. Pobudka taka, jak teraz, natychmiast przywracała ją do względnego porządku, zmysły skupiała na zewnętrznych bodźcach i nakazywała wykonać szereg zautomatyzowanych czynności.
Praktycznie wraz z otwarciem oczu, Anastazja zsuwała już z łóżka, instynktownie kierując rękę ku broni. Najpierw przyjemny dotyk znajomej drewnianej kolby SVD, a zaraz potem zimnego metalu Beretty. Dopiero w tym momencie zwróciła uwagę na to, że jest kompletnie naga. Widać mężczyzna obok niej miał zupełnie odmienny priorytet, bo pierwsze co zrobił, to chwycił ubrania.
Pozwoliła sobie na krótką chwilę zawieszenia na nim wzroku. To był jeden z tych licznych momentów, gdy miała uczucie, że kogoś zna, ale za cholerę nie potrafi sobie przypomnieć skąd, ani jak ma na imię. Tylko tym – kolejnym zresztą – razem sytuacja nie pozostawiała wyobraźni pola do popisu. Wiedziała, jak i po co się poznali, choć nie pamiętała tego tak dokładnie, jakby chciała. Przed oczami mignęły jej niewyraźne obrazy z poprzedniego wieczoru. Alkohol, taniec, zaloty, ściąganie ubrań i… nie, nie było najmniejszych szans, aby przypomniała sobie jego imię. Tak jakby miało ono większe znaczenie.
Na słowa mężczyzny uniosła tylko kącik ust. Cóż, mogła trafić lepiej, ale próba zachowania w jej oczach opinii o sobie jako macho była ujmująca. Tym bardziej, że wzrostem praktycznie dorównywała przeciętnemu mężczyźnie i „mała” było dość głupawym określeniem jej osoby.
- Nie wątpię, skarbie – mruknęła przyjemnym, niskim głosem, korzystając ze swojego wyuczonego miana dla „bezimiennych”. Skoro jej wybawca był taki chętny do nadstawiania za niej karku, postanowiła wykorzystać tę chwilę na ubranie się. Tak naprawdę przez myśl nie przeszłoby jej, żeby powierzać komuś swoje życie, ale nie była aż tak wyzwolona, by wdawać się w strzelaniny nago. Sięgnęła po bieliznę i naciągnęła poprzecierane jeansy. Tej nocy musiało dziać się coś naprawdę ciekawego, skoro jej bluzka przepadła bez wieści. Z braku lepszej opcji, nałożyła na stanik skórzaną kurtkę przyozdobioną charakterystycznie piórami. Na koniec wsunęła stopy w ciężkie wojskowe buty, przez ramię przełożyła niewielką torbę i wstała. Na szczęście w ubieraniu się miała równie dobrą wprawę, jak w rozbieraniu. Przymocowawszy kaburę z pistoletem przy pasie, zaś nóż na udzie, wzięła do ręki karabin i podeszła do swojego przygodnego towarzysza.
- Co tam? – spytała zaskakująco radośnie, poklepawszy go po ramieniu. Trzeba było dowiedzieć się, co się dzieje i na czym ona sama stoi. Mężczyzna wydawał się spięty i zdenerwowany tą sytuacją, ale skoro miał zamiar odgrywać silniejszą płeć, to jego wzruszenie ramionami i wybełkotane słowa o strzelaninie – tak jakby Nastka mogła ją przeoczyć – były niewystarczające. – Chyba nie zamierzasz tu tak stać? Wyjdź i zobacz, co się dzieje – zachęciła dość wyzywającym tonem, pośpieszając „kolegę” lufą swojego karabinu.
Jego głośnego przełykania śliny nie można było przeoczyć, ale wbrew wszystkim oznakom popadania w stan paniki, mężczyzna przytaknął i ku zdumieniu dziewczyny wyszedł z namiotu. Ona sama dokonała szybkiej inspekcji karabinu, by zaraz potem stwierdzić, że jest gotowy do użycia. „Bezimienny” był bardziej opanowany, niż przypuszczała. Rozglądał się, nie opuszczając broni i po chwili zwrócił się do Aristowej:
- Tutaj dość spokojnie, strzelanina musi być gdzieś da… - urwał w pół słowa, kiedy kule zaczęły ze świstem przelatywać obok niego. Złapał się za ramię, a między jego palcami popłynęła krew. – Boże, trafili mnie! – zawył.
- Padnij, durniu – warknęła Anastazja, przykładając lunetę do oka i nie racząc swojego „wybawcy” nawet oględnym spojrzeniem. Świetnie, przynęta podziałała i teraz mogła z łatwością odnaleźć agresora. Ten wychylał się zza namiotu kilkadziesiąt metrów dalej i szykował się do kontynuowania ataku, ale dziewczyna pokrzyżowała jego plany rozłupując mu czaszkę jednym celnym strzałem.
- Boże, czy ja umrę? Carmen, umrę? – zawodził dalej ranny towarzysz, opadając na kolana. Fakt, że on – w przeciwieństwie do niej – wiedział, jak ją nazywać, miło połechtał jej ego, ale nie było czasu na użalanie się.
- To tylko draśnięcie, skarbie – uspokajała go, nie siląc się nawet na spojrzenie w jego stronę. Przeczesywała okolicę uważnym wzrokiem i rzeczywiście wyglądało na to, że to nie tutaj koncentrują się walki. Co jakiś czas migały sylwetki przebiegających tu i ówdzie ludzi, czasem widziała rozbłysk strzału, zewsząd dochodziły ją krzyki. Zastanawiające było głównie to, o co chodziło walczącym. Nie miała najlepszej szansy, by przyjrzeć się swojemu celowi, ale nie wyglądał na kogoś z zewnątrz. Czy więc to nie bandyci atakowali, tylko trwała jakaś mała wojna domowa? Tym gorzej, bo znaczyło to, że lepiej stąd czym prędzej znikać. Szkoda, bo zaczynało jej się podobać w tym miejscu.
- Nie wiem jak ty, ale ja stąd zmykam. Było miło – zakończyła uprzejmie, wycofując się w głąb namiotu. Chwyciła dalej nierozpakowany plecak i założyła go sobie na plecy. Była gotowa do drogi, choćby i na drugi koniec Stanów – lepiej być przezornym, niż zostać potem z niczym.
Plan był prosty: przemknąć jak najciszej poprzez labirynt namiotów i wydostać się z tego przeklętego Dallas. Zacząć trzeba było od opuszczenia namiotu, lecz w ostatniej chwili zamarła, słysząc pobliski wystrzał. Jego ofiarą padł jej miły kompan, którego imienia miała już widocznie nie poznać. Chwilę potem do trupa podszedł wysoki mężczyzna, ale nim zdążył się obrócić w kierunku Anastazji, ta sięgnęła po bagnet i w trzech krokach dopadła go, wbijając mu ostrze w nerkę. Nie było czasu przeszukać zabitych. Słyszała, że zmierza tu większa grupka, nawołując zamordowanego przez nią dryblasa. Ruszyła przed siebie.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline