T’skanghazi... zimny dreszcz mieszanych uczuć przeszył jego ciało. Znał ich zbyt dobrze. T’skanghazi... teraz jak odnaleźli jedną osobę na stacji zapewne inni wojownicy już teraz przeszukiwali gniazdo w poszukiwaniu innych intruzów, czy też.. pożywienia. T’skanghazi... choć spotkał wielu obcych, dla niego byli zarazą. Cholernie niebezpieczną zarazą którą lepiej było unikać, a teraz, skoro wiedział z czym mają do czynienia nie było wyboru. Wykryli kobietę, to tak jakby i ich wykryli. T’skanghazi... byli dość terytorialni.
Już teraz stwór skupiał swoją uwagę na kobiecie, podejście go nie powinno stanowić większego problemu. Skafander czy nie, swoje już się naskradał w życiu, w skafandrze i bez. Najważniejsze było nie myśleć, skupiać się na otoczeniu i grze cieni, stawiać na instynkt, a plan? Plan był prosty. Obuchem w potylicę stwora. Kobieta pod ramię i komunikat zarówno na statek jaki i do Troya: "T’skanghazi, rój, spierdalamy!" Potem wycofanie do reszty i powrót na statek. Tylko w grupie mieli jakieś szanse.
Tak, silny cios spowoduje utratę świadomości i doprowadzi do połowicznego zerwania kontaktu z rojem. T’skanghazi nie byli głupi, będą wiedzieli że żyje. Wyślą kilka wojowników co by zbadać sprawę, zabójstwo... postawiłoby na nogi wszystkich... coś czego by nie chciał. Jedna kreatura była niebezpieczna w bezpośrednim kontakcie, a co dopiero całe gniazdo. Po prawdzie, ratunek kobiety był opcjonalny, i tak i tak byli poszukiwani przez stwory. A tak? Jakiś dobry uczynek na dobranoc. |