Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2013, 19:16   #83
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Autumm i Kanna - post współny

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FvYjlyUEXTE[/MEDIA]

Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na zielarkę.

- Nie podnoście się - powiedziała spokojnie, stanowczo, kładąc mu dłoń na ramieniu, żeby powstrzymać ewentualną próbę ruchu. - Macie guza na potylicy, od uderzenia. Jestem Kesa z Imari, medyczka. Jak się czujecie?

Bernard z trudem otworzył powieki. Zamknął. Otworzył. Znów zamknął. Obraz, który widział, był niewyraźny i rozmazany, jego migotanie i falowanie wywoływało w nim mdłości. Miał wrażenie, jakby leżał w głębokiej, zwężającej się ku górze studni; nawet dochodzący do niego głos brzmiał z wielkiego oddalenia. - Keszazmari...? - powtórzył bełkotliwie. Usta nie chciały go słuchać, rozbite słowa krążyły po jego obolałej głowie. Wszystko było jakieś...nierzeczywiste. Nie czuł ciała, nie czuł niczego prócz promieniującego, tępego bólu. Tak jakby składał się tylko z wielkiej, ciężkiej czaszki. Spróbował podnieść dłoń. - Be..be..bederzygał - wydusił i ostatkiem sił odwrócił głowę w bok. Bura fala wymiotów chlusnęła na posadzkę. Kaszlał i dławił się z wysiłku.

Dziewczyna podtrzymała mu plecy wyćwiczonym ruchem, układając nieco bardziej na boku, żeby ułatwić zwracanie. Z siłą i sprawnością, na które nie wskazywała jej drobna sylwetka.

- Spokojnie - powiedziała. - To się często zdarza po uderzeniu w głowę. Leżcie nieruchomo, znajdę kogoś, kto sprzątnie.

Wyszła na chwilę, żeby zaraz wrócić z posługaczka, która wyczyściła podłogę.

- Chcecie wody? - zapytała, kiedy tamta wyszła.

Pokiwał głową. Próbował podnieść się do pionu, ale tylko bardziej go zemdliło. Poprzestał więc na oparciu się na łokciu. Mimo wszystko aż jęknął z wysiłku. Poruszanie rękami w obecnym stanie było męczące, kończyny miały wagę ołowiu. - G..gdzie...co się... - zamrugał oczami, próbując skupić wzrok na kobiecie.

- Leżcie - powtórzyła, przytrzymując mu głowę i podając wodę. - Ktoś was zaatakował, uderzył. leżeliście nieprzytomni. Powinnam wam podać coś na sen, pomogło by, ale możecie mieć wstrząśnienie mózgu, powinniście być teraz przytomni. Przynajmniej przez kilka godzin. - Nachyliła się, zaglądając mężczyźnie w oczy - Coś pamiętacie? Imię? Jak was zwą?

Chłodna woda powoli wracała mu świadomość, a przynajmniej zmywała to poczucie lepkości i metaliczny smak wymiotów na języku. Z drugiej strony, ból uderzał z większą siłą. Tył głowy pulsował i wwiercał się Bernardowi w mózg. Jakieś strzępki słów, wspomnień, informacji krążyły wokół niego, a on starał się je złapać, złapać bez rezultatu...Kręcąc głową w te i wewte, przynajmniej udało mu się utrzymać rozmazany, ale wyostrzający się obraz kobiety w polu widzenia. Ściany, sufit, zapach wilgoci..to wszystko było znajome. Tylko co...dlaczego...

- A was? - jego usta szybciej wypowiedziały pytanie, niż zdołał wymyślić odpowiedź. Przepłukał usta i splunął wodą na podłogę.
- Kesa z Imari, medyczka - powtórzyła. - A wy?
- Bernard...- mruknął pod nosem. Pamięć powoli wracała. Sięgnął ostrożnie ręką za siebie i dotknął palcami głowy. Syknął, kiedy niechcący trącił opuchliznę - Skur...za..zaraz - sięgnął drugą ręką do pasa - Straż...straż trzeba! - usiłował wstać, ale ruch spowodował kolejną falę mdłości. Pusty żołądek skręcił się w postronek, kiedy opadł na twarde deski stołu i usiłował zwymiotować dopiero co wypitą wodę.

Syknęła niezadowolona, przytrzymując go.

- Mam was kazać przywiązać? - zapytała - Czy dacie radę poleżeć spokojnie? Straż zapewne zawiadomiona, ktoś was odnalazł. Jeśli obiecacie, ze się nie będziecie ruszać znajdę coś wygodniejszego do leżenia.
- Khe...he..khe - kat uśmiechnął się blado - przywiązać, a to dobre...Już mi le..lepiej...- powiedział wyraźniej - podniósł dłoń i popatrzył na palce. Mgiełka przed jego oczami prawie się rozwiała - leżeć...w domu... - zamamrotał - W domu - powtórzył mocniej
- Jak dacie radę sami wstać. Nie wcześniej niż za godzinę. Jak mnie nie usłuchacie - za dwie. Z kim mieszkacie? - spytała, podkładając mu pod głowę coś miękkiego.

Szaroniebieskie oczy mężczyzny spojrzały przytomniej na medyczkę. Choć ciało nadal nie nadawało się do użytku, głowa Bernarda zaczynała jako-tako pracować. Wspomnienie ostatnich godzin nadal było niejasne - kto go zaatakował, dlaczego...i kim, u licha, była ta dziewczyna, ale myśli układały się w miarę zadowalającym porządku. Spróbował się szerzej uśmiechnąć, i choć ruch mięśni wywołał kolejną falę bólu, udało mu się wyszczerzyć do Kesy zęby, co w obecnym stanie było najbliższym przybliżeniem uśmiechu. - Khe, a co, to, przesłuchanie...za..za co jestem os-oskarżony ? - odkaszlnął - Pa-panienka nietutejsza.. - bardziej stwierdził, niż zapytał. W końcu Trud, mimo że duży, aż tak olbrzymi nie był, by ludzie nie wiedzieli, gdzie mieszka kat...

- Tutejsza, tutejsza.. - mruknęła - nawet bardziej, niż się panu wydaje. Ile palców widzicie? - zamachała mu dłonią przed twarzą.
- Jakbyście nie machali tak szybko, to bym widział pięć...- przymykał na zmianę oczy i macał się po głowie - Auć, auć...Serca nie mieli...tak człowieka poturbować - mruknął, ni to do siebie, ni to dziewczyny.
- Trzy były - poinformowała go i znów podniosła dłoń - A teraz?
- Dajcie pokój.. - westchnął - Leżeć i się w sufit gapić, taką medycynę to i ja uprawiać umiem. Panna skąd tu? Tera do lochów niewiasty wpuszczają, czy jak..? Nowe jakie zarządzenie..? - przypomniał sobie że jakaś dziewczyna..coś z dziewczyną...tak...dziewczyna...oberwał w głowę i była przy tym dziewczyna. Ale pamięć wracał zbyt powoli. Mimo to silił się na humor, bo to jedyne, na co było teraz go stać.
- Musze wiedzieć, jak wasz mózg funkcjonuje - poinformowała go - Skoro mnie ciągle nie kojarzycie, to słabo. Dam wam coś na wzmocnienie. I żeby wymioty powstrzymać. - powiedziała, sięgając do sakiewki przy pasie. Wyciągnęła kawałek brunatnego korzenia zawiniętego w czyste płótno. Odłamała niewielki kawałek, włożyła do ust i żuła przez chwilę. Wypluła zmiażdżoną, brązowa masę do kubka z resztką wodą. Przepłukała usta i znów wypluła wodę do kubka. Zamieszała.

- Przytrzymam wam głowę - powiedziała zbliżając mu naczynie do ust - Pijcie. Powoli.

Kat popatrzył przeciągle na Kesę, ale wykonał polecenie. Przełknął napój, kilka kropli spłynęło mu po brodzie.




Kesa - korzystając z tego, że kat zajęty jest przełykaniem - przymknęła oczy i zajrzała w głąb jego czaszki. Dotyk ułatwiał kontakt. Kości były całe, ale sporo drobnych naczynek było stłuczonych, krew wypływała i gromadziła się pod pod czaszką, uciskając mózg, coraz silniej i silniej. Niedobrze. Szybko załatała największe rozdarcia, z nadzieją, ze krew wchłonie się sama. Krwiak nie był duży. Położyła delikatnie głowę mężczyzny, zabierając naczynie.

- Lepiej? - zapytała. Powinien już poczuć różnicę.

I poczuł. Reakcja Bernarda była...niespodziewana. W panice odepchnął Kesę, i gwałtownie usiadł na stole. Od razu pozieleniał na twarzy, beknął, ale chyba siłą woli udało mi się nie zwymiotować. Spojrzał na medyczkę, a w jego oczach pojawił się strach. - Odstąpcie! - krzyknął, chwytając się za koszulę na piersi - Co...co wyście...odstąpcie! - dotknął głowy - Kim wyście jesteście, co? Coście...zrobili? - zapytał już spokojniejszym głosem, ale i tak całą postawą wyrażał strach i nieufność.

- Spokojnie - powiedziała, raczej zdziwiona jego nagłym zachowaniem, niż wystraszona. - Źle reagujecie na zioła? Moja wina, nie uprzedziłam, że doznania mogą być silne.. jak się czujecie? Połóżcie się.
- Zioła...? - Mężczyzna przesunęła się na stole, byle dalej o Kesy. Wciąż ściskał materiał koszuli na szyi, mnąc jakiś ukryty pod nim przedmiot - Dość się znam, żeby wiedzieć, co wyście za jedna...Wiedźma! - wysunął oskarżycielsko palec do przodu - Maginka, tfu, parszywa, czarowski pomiot, a nie żadna medyczka...nie dam sobie we łbie jakowym gusłem grzebać... - zastrzegł - Kto was tu wpuścił...? Kto prawo wam dał się ludzi tykać...? Toć to zabić kogo możecie jeszcze...- splunął na podłogę z obrzydzeniem, ale oczu z dziewczyny nie spuszczał.

Westchnęła. Słusznie jej intuicja podpowiadała, trzeba było pozwolić umrzeć staruchowi, w końcu on też za tragedię Marthy odpowiadał. To dobre serce kiedyś ją do upadku doprowadzi...

- Dostaliście w głowę. - spojrzała na mężczyznę, zimno, pewnie. - Mącą się wam myśli. Czujecie i widzicie rzeczy, których nie ma. To szok pourazowy.
- Jak nie ma, jak ma... - zamamrotał kat, ale oklapł nieco - Panienka wybaczy, ale z czarostwem tu ciężkie miałem przeprawy...człowiek raz serce okaże, a go kurewstwo dopadnie. Nóż w żebra wrazi...albo co. Taki to czarci pomiot, to co się magią para. Zdradzieckie toto i niewdzięczne...Żeby zdechła.. - rzucił na koniec ze złością.

Bo przecież - teraz przypomniał sobie - to w sprawie wiedźmy go wołano, co się okazało przynętą tylko, pułapką, żeby kata poturbować. I pewnikiem sama wiedźma też w tym palce maczała...trzeba było na stół ją wcześniej dać, a nie sumienie uspakajać...Potarł czoło - Ale nie powiedzieliście mi, co felczerka w lochach robi. Bo tak, to by mnie domu ciągnęli...Znaczy, panienka tu ma zajęcie?

- Protegowaną rajcy Van Szanta jestem. Pomagam tym zwolnionym, niesłusznie oskarżonym Marthe - tę szaloną - do rozumu teraz doprowadzam, w Warowni jest teraz. Wybaczę wam wasze oskarżenia, rozumiem, że wspomnienia sprzed i po wypadku zlały się wam w jedno. Stąd wasze niesprawiedliwe słowa. Jakąś wiedźmę na stole mieliście, tak? Mózg odpocząć musi, po uderzeniu.

- Mhm, mhm - mruknął. No właśnie. Wiedźma. A w celi była jakaś dzikuska. Akurat ją pamiętał. To co mu się uwidziało...Może i medyczka miała rację...? Ludzie objawień od oberwania kamieniem doznają, albo inne cuda widują, więc i może jemu się we łbie coś pomerdało? - Nie na stole...- machnął ręką - nie ma o czym gadać. Wybaczcie. - powoli zsunął się ze stołu i jęknął, kiedy stopy dotknęły podłogi. Bernardowi mroczki zatańczyły przed oczami, aż się musiał oprzeć - Nie wasza wina, ale z rajcą to rozmówić się muszę porządnie. Lochy to nie zamtuz ani lazaret. Porządek być musi jakiś ! - prychnął - Niesłusznie oskarżonym? Pomoc? A na co komu takowe fanaberie...? - zapytał podejrzliwie - Szanowny pan rajca jak ma uwagi jakie co do jakości mojej pracy, to niech sam się na dół pofatyguje, a nie cnotliwe dziewczę wysyła - dodał z przekąsem.

- Nie słuchacie mnie - westchnęła, niezadowolona, podtrzymując go za ramię. - Czy minęła już godzina? Dlaczego wstajecie bez pytania? Wasza wola, ja nikogo wbrew niemu leczyć nie będę. - zamilkła na moment - A o mojej roli tutaj rozmawiać nie chcę. To sprawa między mną a rajcą. Nic wam do tego. - zajrzała mu jeszcze raz w źrenice - Teraz już w pełni świadomi jesteście, więc zapytam: chcecie mojej pomocy, czy nie?

Choć usiłował zgrywać chojraka, kat musiał przyznać, że z jego zdrowiem naprawdę było kiepsko. Kiedy wstał, głowa kiwała mu się na boki, a krew odpłynęła z twarzy. Oddychał ciężko; najchętniej położyłby się, zgodnie z sugestią medyczki, ale pomysł rajcy rozjątrzył go do żywego. Widział kto, żeby się partacze brali za wtrącanie w mistrzowski warsztat? Co to za porządki...Podniósł palec do góry i wbił wzrok w dziewczynę, starając ustać na nogach.

- Młoda damo, nie wiem, jakie u was są porządki, ale zgaduję, że jak po chleb idziecie, to piekarza nie pouczacie, jak ma piec...czy krawca, jak szyć. Tedy, póki u kogo na warsztacie jesteście, szanujcie jego pracę i trzymajcie się daleko od spraw, na których się nie znacie... - oparł się mocniej na ramieniu dziewczyny, bo od emocji osłabł nieco - A od rajcy ani słowa, ani pisma nie widziałem...skąd mam pewność mieć, czy prawdę mówicie? - kaszlnął - Chcecie mi pomóc, to zabierzcie mnie do domu. Od leżenia tu jedynie choróbska jakiego można dostać...mam w domu driakiew skuteczną na wszelkie dolegliwości...i coś, co panią medyczkę pewnie zainteresuje - dodał z wymuszonym uśmiechem - a i leżeć tam będzie mi lepiej.
- Jeśli się pouczeni poczuliście - wybaczcie, nie było to moją intencją. Nie wiedziałam, żeście też medyk. Nigdy bym tak doświadczonej osoby pouczać nie miała śmiałości - dodała, usiłując nie uginać się zbytnio pod ciężarem mężczyzny. A raczej pod bezwładnością tego ciężaru. Bezwładnemu ciału w tajemniczy sposób zawsze kilogramów przybywa.
- Daleko mieszkacie? Zdecydowanie leżeć powinniście. Skoroście naprawdę medyk, to sami o tym wiecie, prawda? Co byście po uderzeniu w głowę i mdłościach zaordynowali?
- Hełm. Zdecydowanie - mruknął Bernard na wpół poważnie. Nie dziewczęcia grzech, że dobrze chciała. Nawiedzona i przejęta swoją rolą, gotowa czynić dobro...takie były najgorsze, ale kat miał też dla nich dużo zrozumienia. Nie ich wina, że kto im w łebki powkładał te wszystkie piękno brzmiące słowa, pomysły na uszczęśliwianie innych i inne bajdurzenie o pięknym świecie. Gorzej, że potem te myśli pragnęły wcielać w życie. Ze skutkiem zgubnym dla siebie...i innych. Sapnął ciężko i zrezygnował w dalszych prób kuśtykania na tak wątłej podporze, jakim było jasne dziewczę. Zwalił się na zydel pod ścianą.

- Strażnik! - krzyknął w głąb korytarza. Jakiś tu się zapewne kręcił, podglądając kata i pannę, zresztą głos w lochach niósł się daleko - Wóz wołajcie, do domu wracam! Tylko porządny! - rozkaszlał się na koniec.

Chłodny, wilgotny mur, o który się opierał, niósł ulgę rozpalonej czaszce, ale Bernard wiedział, że godzinka nieruchomego leżenia w tym chłodzie poskręcałaby go jak postronek. Smarknął i splunął; w blasku pochodni ślina miała krwawy odcień.

- Nie kłopotajcie się zbytnio - uśmiechnął się do zatroskanej medyczki - Jak ma być koniec, to będzie, jak nie...sam przeżyję. Ot, przyjdzie kiedy nieuniknione, a mi się tylko z tym godzić. Lat sobie nie wrócę, tera każdy krok to w ciemność, do grobu głębiej. I takoż to z ludźmi bywa, panienko. Nie ma odwrotu. Jeno każdy krok dalej tą samą ścieżką - Zrobił pauzę - Niewinnych pragniecie ocalić, a? Skrzywdzonych do piersi przytulić? Z rąk okrutnego kata i sądu nieludzkiego wybawić, co? Opowiem wam historię, jak na wóz i tak czekamy. Chcecie posłuchać?
- Chętnie posłucham - uśmiechnęła się. - Przynajmniej nie zaśniecie. A co do waszych pytań o niewinnych i skrzywdzonych - jeśli płacą, chętnie pomogę. Jestem dobra w moim fachu. Ale zbyt wiele lat przeżyłam i zbyt wiele widziałam, żeby zbawianiem świata się zajmować. Innym to zostawiam.

Usiadła obok niego.

- A co mi chcieliście u siebie pokazać? Nic zdrożnego, mam nadzieję? - zapytała, markując przerażenie.
- W moim wieku to i pokazywać nie ma za bardzo co... - roześmiał się Bernard. Machnął dłonią - Skoro panna medyczka...to mam trochę ksiąg odłożonych z tej szlachetnej sztuki. Mi już się nie nadadzą, a może pannie pomogą. Zwłoki kiedy kroiliście? - zainteresował się nagle.

Pokiwała głową, powoli.



- Trudno inaczej poznać, co w środku człowieka jest...

Kiwnął głową. - Ano. Ale ciasne umysły patrzą na to czasem jak na herezję jakąś...A nieludzi też? Znaczy krasnali albo kurdupli?

Zmarszczyła brwi.

- Nie lubię tego słowa... Osobiście nie, ale znajomy ojca uczynił mu zaszczyt, pozwalając zwłoki swojego przyjaciela pokroić. Obserwowałam go. Dzięki tej nauce ojciec wielu innym krasnoludom pomógł przeżyć.
- Wybornie, wybornie - zamruczał kat. Niespodziewanie chwycił Kesę za nadgarstek i podniósł jej dłoń do światła - Dłonie też pewne, młode, widać... - zamyślił się - Panna może mi przysługę zrobi? Nie za darmo, oczywista - zastrzegł - Pomocy trochę mi trzeba - westchnął i postukał się w czoło - Tak to jest, jak człowiek tu ma dość, to reszta tego ustrojstwa odmawia pracy...Ręce nie takie dokładne jak kiedyś, a i wzrok szwankuje. P-r-e-c-y-z-j-a mi potrzebna, a sam już nie takim sprawnym...- skrzywił się - a roboty nie ma dawać komu, kto na oczy ciała prawdziwego nie widział...To jak będzie, panna nauce pomoże? W zbożnym celu i szlachetnym, co to, to nie, żadne mroczne sprawunki - zakpił delikatnie.

Zabrała rękę, nieco zbyt gwałtownie.

- Nie róbcie tego więcej - syknęła. - Ani waszą córka nie jestem, ani żoną, żebyście mnie dotykali bez pytania.

Westchnęła i dodała już spokojniej.

- Rajcy tydzień mojego czasu obiecałam. Ale powiedzcie mi o tej robocie, co bym się nadała. Posłucham.

Kat pokręcił głową - Oj, charakterek wy macie. Ukrzywdził was kto, że panna taka obrażalska? Mhm? Złe wspomnienia z chłopem jakimś? - potarł dłonie - Niech się panienka nie gniewa. Nic zdrożnego nie miałem zamiaru... - dodał pojednawczo - A co do roboty...Ot, rozrywka bardziej, nic ważnego - Bernard próbował chować się za skromnością, ale wspomnienie o pracy rozjaśniło od środka jego twarz. Widocznie zapalił się do opowieści - Jest takie dzieło, klasyczne w mym fachu...Choć ma już swoje lata. Niejaki Hans, zwany Czarnym, je napisał. Sławetny to był mistrz. Siła dobrego do zawodu wniósł, wiedzę szczególnie, i kilka technik, szeroko stosowanych. Szlachetny ten inkunabuł nosi tytuł Głowa i okolice i traktuje o tej, jakże istotnej dla życia - uśmiechnął się lekko - części ciała. Jak i metodach jej pozbawiania. Jeno Mistrz Hans popełnił kilka...niespójności. A i technika do przodu poszła, nowe znamy narzędzia i nowe są zasady. Szczególnie - uniósł palec do góry - mało w tej księdze o nieludziach. A to fakt istotny, że krasnali na ten przykład mięśnie inaczej zupełnie się układają na karku, co innego podejścia wymaga. Takoż u długouchych. Miałem nieco materiału i okazji do studiowania tej materii...tak wiec grzechem by było to zmarnować i nie spisać gdzie, coby kolejne pokolenia w fachu miały z tego pożytek. Opisy i teoryje mam...- westchnął - ale ręce już nie te, a i talentu artysty mi bogowie poskąpili. Ilustracji mi brakuje. I tak kogo szukam, kto by mi księgę iluminował, z należytą starannością i znajomością anatomii...Pojmuje panna?

W miarę jak mówił, na jej twarzy odmalowywała się coraz trudniej maskowana odraza.

- Moje wspomnienia moja sprawą są. Nic wam do nich. Co do waszej propozycji - pojmuje oczywiście, ale nie jestem zainteresowana. Głowa na tyle ważnym organem jest, ze nie widzę powodu, dla którego należało by kogoś jej pozbawiać. - skrzywiła się, oczy jej ściemniały - To trudne i niepotrzebne. Mało kto czysto trafić potrafi...niepotrzebnie się cierpienia przysparza. Jak ktoś zabija, to jasne i sprawiedliwe, że głowę dać musi, ale nie pod topór. Krzepę trzeba mieć, a technikę przede wszystkim... widziałam.. widziałam nie raz, jak kat drugi i trzecie raz próbował - zacisnęła wargi. - Stryczek szybszy i pewniejszy. Mniej cierpienia zadaje. Nie ma potrzeby, żeby człek dodatkowo cierpiał, odchodząc. Nie pomogę wam.

Bernard roześmiał się niespodziewanie szczerze i serdecznie. - Oj, to mało panna wie. Cięcie to najszlachetniejsza droga na tamten świat. Czysta, szybka i bez cierpienia...Nie bez powodu stryk jest dla pospolitych łotrów, topór czy miecz dla szlachetnych. A taki “kat”, co poprawiać musi, to niegodny jest tego miana i fachu swego wykonywać nie powinien - splunął - bo to tylko hańba dla zawodu i katowskiego dobrego imienia! Choć współczuć muszę, że panna samych partaczów oglądała. A i księga moja ma poprawić cosik w tej materii...Może jeszcze okazja się nadarzy, że panienka mnie na ten przykład przy pracy zobaczy - wyprostował się z niejaką dumą - toć panna zdanie zmieni może. - Spojrzał na dziewczynę, przechylając głowę - Pani medyczka strasznie na kata cięta, widzę. A przeca nasz fach jednaki - wy choróbska z ciała usuwacie, takoż i ja. Jeno panna z ludzi, a ja z miasta...I takoż czasem ognia czy stali użyć trzeba, by jaką złośliwą, a zjadliwą cholerę wytłuc, a cały organizm ocalić...

- Mam szczerą nadzieję, ze nie przyjdzie mi was oglądać przy pracy... - pokręciła głową. - Tutaj.. ale też w innych miejscach dość się natrudziłam naprawiając błędy wam podobnych. Po dwóch stronach działamy, panie Bernardzie. Po dwóch różnych stronach. Przyszłam, bo z rajcą mam układ. Odprowadzę was do domu i przypilnuje, dopóki nie uznam, że doszliście do siebie. Chyba, ze mnie odeślecie. Tym też się różnimy - ja nie leczę wbrew woli.

- Tak gadacie. - uśmiechnął się smutno - Szaty macie czyste, spać macie gdzie, rajca pieniądzem sypie. Nic dziwnego, że wam się świat pełen piękna i dobra zdaje - zatoczył krąg ręką - O, wypuśćmy tych tutaj. Niewinnych i ukrzywdzonych. Precz z katem! Niech żyje każdy, jak chce. - Roześmiał się i spojrzał ponuro - Ile by panna kroków uszła w mieście, jakby się gwałciciel stryka nie bał, a rzezimieszek batów? Jakby kara winnych nie spotykała? Jakby strach nie był silniejszy jak głód czy zwykła żądza? Zaraz by pannie kto w łeb dał, złota pozbawił, z szat ograbił, a i co gorszego zrobił...Tylko to...- pokazał na cele i katowskie narzędzia - stoi między nierządem i bezprawiem, a bezpieczeństwem i spokojem. Nie bezpieczeństwem możnych - ci sami się obronią. Ale bezpieczeństwem kramarza, piekarza i smarkacza, co beztrosko po mieście lata. Jak nie stryk i nie miecz, to panienki dobro by funta kłaków warte nie było. Ot, idea grzeczna - ale tym się ją egzekwuje...Bez tego, to słowa czcze jedynie.



- Patrzycie na mnie i tylko schludnie odzianą dziewczynę widzicie. “Co tam ona może wiedzieć o życiu”. “Młoda i głupia”, “pewnie główkę ma napakowaną opowiastkami o dobroci i miłości”. Nic nie wiecie, o mnie, czego doświadczyłam, co robię, a sądzicie. A potem się oburzacie, że mogę mieć własne zdanie - inne od waszego. I was po profesji sądzę - Spojrzała hardo wysuwając podbródek do przodu - Znam życie. Wiem, ze prawo jest potrzebne, porządek i strażnicy, co tego prawa pilnują. I sędzia, co wysłucha i osądzi. I lochy, i stryczek. Ale kiedyś tak będzie, zobaczycie, że te wszystkie wasze .. narzędzia - powiedziała, z ledwie hamowaną odrazą - potrzebne już nikomu nie będą. Nie będzie pozwolenia na takie praktyki. Wasza profesja nie ma przyszłości. Zobaczycie.

Kat pokręcił głową. - Jak długo ludzie będą ludźmi, tak się nie stanie. Tu nie ma niewinnych i skrzywdzonych. I racja, że łajno wiecie, skoro rajcowych głupot słuchacie! - warknął - co też jaśniepanicz wiedzieć może o tym, co na ulicy się dzieje? Z kim tu mam do czynienia? Niesłusznie oskarżeni? Mieliśmy tu kiedy takiego jednego, Jopek się nazywał. Drobny złodziejaszek. Przyszło, że komu sakiewka zginęła, to straż Jopka tu przywlokła. Zarzekał się, że nie on, że gdzie indziej był...Ba! Okradziona matrona się za nim nawet wstawiła, takie to miękkie i głupie serce niewieście. Więc dostał jeno dyby i kijów kilka na grzbiet. Niesłusznie, jakby panna powiedziała i niesprawiedliwie. - Zacisnął pięści - O, ale następnym razem, jak tu trafił, to już kogo dźgnął nożem, szuja parszywa. Tak, że biedak zszedł. A ta wasza Martha, cudownie odratowana....Jak ją straż chciała zatrzymać, mało oka jednemu nie wydrapała. Drugiemu strażnikowi palec prawie odgryzła...- skrzywił się - Następną razą pewnie kogo lepiej poturbuje, albo okradnie...Od małych zbrodni do dużych, to pochyła droga, moja panno. Tu nie ma skrzywdzonych. Jak nie teraz, to potem przestępstwo jakie zrobią. I po to tu są, by się nauczyli, że to zwyczajnie się nie opłaca. A tak - wyjdą, ktoś ich po główce pogłaska, panna im powie, że kat zły i okrutny i za nic siedzieli...Tedy więc pobiegną nowe gwałty na prawie czynić z sumieniem czystym i usprawiedliwieni. O to wam chodzi...?

Kesa pokręciła głową.

- Nie przekonam was, nie słuchacie moich argumentów, mówicie tylko, żeby się swoim głosem upajać i samemu w swoich oczach swój obraz wybielić. A ja wiem jedno - jakby was rozciągnięto na stole, postraszono szczypcami, przypalono - to do wszystkiego byście się przyznali. Do chędożenia dowolnych dziewek, czy chłopców. Czy zwierząt. Do plwania na kapłanów i zabijania małych dziewczynek. Bo człowiek wszystko zrobi, wszystko powie, żeby przed bólem uciec. Dlatego wasze przesłuchania, wasze metody, funta kłaków nie są warte.

Wstała, z odrazą wypisaną na twarzy.

- Sprawdzę, czy wóz jest.



O ile wyprowadzenie chwiejącego, potykającego się i mamroczącego mężczyzny z lochów, nawet z pomocą strażnika było zadaniem trudnym i niewdzięcznym, to dalsze droga przebiegała już spokojnie. Kat mieszkał w górnej części miasta, w jednej z kamienic przy małym rynku. Mimo późnej pory, w domu czuwała służba, która pomogła Kesie dostać się z poszkodowanym na piętro. Owszem, patrzyli się nieco dziwnie na Bernarda w towarzystwie młodej kobiety, ale nikt nie powiedział ani słowa, a potem zniknęli szybko i dyskretnie.

Mieszkanie kata zajmowało całe piętro. Było to kilka dużych, ale pustych pokoi, w których panował lekki chłód. Ściany były nagie; mebli prawie brak, jeśli nie liczyć solidnej szafy, łóżka i olbrzymiego stołu, zawalonego w całości papierami, rysunkami, ogarkami świec, księgami i tym podobnymi rzeczami. Reszta mieszkania była utrzymana w idealnym porządku; widać było jednak wyraźnie, że prócz jednego, dużego pokoju, reszty mieszkania Bernard nie używał zbyt często. Wyposażenie było solidne i zapewne miało swoją cenę, prezentowało się jednak zaskakująco skromnie.

Bernard dał zaprowadzić do łóżka bez większych protestów. Kiedy z wyraźną ulgą spoczął na poduszce, odwrócił głowę do Kesy. - Panienka głodna? Spragniona? Proszę być moim gościem...

- Nie, ale dziękuję za gościnność - powiedziała, rozglądając się dyskretnie dookoła. - Pozwolicie się zbadać?

Bernard sapnął ciężko - Skoro wciąż dycham, to pewno żyć dalej będę...Skoro panienka musi koniecznie...Ale! - wyciągnął rękę w stronę małej szafki - nalejcie mi lekarstwa? Przed oględzinami...?

- A to lekarstwo to na co...? - dopytała, podchodząc do wskazanego mebla i wyciągając szklana karafkę. Powąchała zawartość. Orzechy i alkohol. Nalewka orzechowa jak nic... na żołądek świetna.

- Bóle wszelakie. W tym ten życia... - kat uśmiechnął się - Panienka spróbuje. Według receptury karzełków, to jednak umieją, cholery, robić...
- Bez wątpienia, ale takie napitki myśli mi mącą - powiedziała. I intuicję stępiają, i moc blokują...ale tego już nie dodała. Nalała nieco nalewki na dno szklanki, którą zauważyła na stole.
- Pijcie - przysunęła mu naczynie do ust, podtrzymując głowę. Dwa łyki nie zaszkodzą - zwłaszcza, że kat przyzwyczajony do swojego “lekarstwa” się wydawał być - a uspokoić się pomogą.

Bernard przełknął chyba nawet więcej niż owe zalecane dwa łyki. Alkohol palił mu gardło, a w mięśnie wlewał przyjemne ciepło. Pod plecami miał miękkie łóżko, a nie twarde deski stołu, w mieszkaniu mimo wszystko było cieplej i bardziej sucho niż w lochach...teraz to mógł odchorowywać uderzenie dowolnie długo. Jeszcze żeby panna medyczka nie była taka dokładna...W końcu to z racji wieku on mógłby jej być jej rodzicem, a nie na odwrót...

- Więc...medyku, czyńcie swą powinność! - zażartował.

Kesa zajrzała mężczyźnie w oczy, a potem dokładnie obmacała kości czaszki. Guz z tyłu głowy zmniejszył się już nieco, co było następstwem wcześniejszej interwencji magicznej dziewczyny. Teraz posługiwała się tylko wiedzą medyczna - kat był już całkowicie przytomny, nie ryzykowała ponownie użycia magii. Dodatkowo.. miał coś na szyi, widziała, jak tam sięgał, może amulet, coś, co go ostrzegało. Informowało.

- Rozsunę wam koszulę, chcę serca posłuchać - powiedziała.

Bernard bez słowa rozsznurował koszulę. Na szyi faktycznie miał zawieszony jakiś amulet. Sprzedawano takie jako ochronę przed złym okiem i urokami, ale czy faktycznie działały, trudno rzec. Kat na pewno wierzył w swój...



Przejechała wzrokiem po jarmarcznej zabawce, którą miał zawieszoną na szyi, a potem nachyliła się i przyłożyła ucho do piersi kata. Przez chwile słuchała, wstrzymując oddech.

Serce biło regularnie. Mężczyzna miał silny organizm, mimo swojego wielu.

- Śpijcie teraz - powiedziała.- Ja posiedzę i was popilnuję.

Mężczyzna ziewnął i pokiwał głową - Jakbyście potrzebowali czego, na służbę dzwońcie...Pokój dla gości też przygotowany...- Spojrzał medyczce prosto w oczy - I dzięki wam za troskę. Nie musieliście i kata się brzydzicie...ale pomogliście. Dobrzy z was ludzie, panienko Keso... - Bernard przymknął oczy z lekkim westchnieniem. Po chwili pierś mężczyzny zaczęła unosić się w równym rytmie oddechu.

- Nie brzydzę się was, tylko waszej profesji... - powiedziała Kesa cicho, ale mężczyzna już spał.

Usiadła więc na krześle, aby poczekać. Po chwili wstała, podeszła do stołu przejrzeć księgi i papiery tam zwalone. Nie prosta ciekawość nią kierowała, ale raczej chęć, aby spędzony w izbie - nieco przymusowo - czas z korzyścią spożytkować. Większość materiałów - jak się zorientowała - dotyczyła sposobów i metod pracy katowskiej. Wybrała jedną o obiecującym tytule “Sposoby kości nastawiania i kończyn ze stawów wyciągniętych przywracania na miejsce” i zabrała się za lekturę. Co jakiś czas sprawdzała stan kata. Ale - generalnie - było o niego spokojna.

 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline