Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-08-2013, 14:57   #1
Volkodav
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Epsilon 7: Ludzie z gwiazd [+18]

Epsilon 7: Ludzie z gwiazd


Prolog





Brat Dowódca siedział milcząco i wpatrywał się w hologram wyświetlający utajniony raport. Beznamiętnie przewinął kolejną stronę i dotarł do fragmentu, który wprowadził takie zamieszanie w szeregach Braci Pułkowników, że sprawa musiała dotrzeć do niego i zmącić mu spokój.
Jego twarz bez drgnienia przetrwała fragment, który opisywał spotkanie statku patrolowego z Niezidentyfikowanym Obiektem Latającym. Gdy tylko dokończył czytanie uwag na końcu raportu spuścił wzrok na zdobny puchar stojący na biurku. Wziął łyk wina, mimo że teraz w Samonite obowiązywał ścisły post. Znowu spojrzał na raport po czym przeniósł swoje zainteresowanie na jedną z otaczających cały gabinet szyb. Za oknem zachodziło słońce. Góry Jeffersona powoli zatapiały się w trwającym 15 godzin zmroku, a nad ich szczytami do lądowania podchodziły ostatnie transportowce, którymi sprowadzano kolejne grupy niewolnych do pracy na pograniczu. Brat Dowódca zwilżył usta czerwonym trunkiem po czym spojrzał w dół, na sztuczną rzekę, którą korporacja zbudowały aby dostarczać wody do nowobudowanych habitatów rolniczych.
-Postęp - uśmiechnął się pod nosem widząc w oddali zarys niedokończonych budowli - Bracie Mek proszę do gabinetu.
Nie musiał długo czekać. Gdy tylko skończył zdanie drzwi gabinetu otworzyły się a w progu pojawił się młody oficer o nazwisku Mek.
-Proszę usiąść bo musimy porozmawiać. Nie rozumiem co Wam w tym lotnictwie przeszkadza ten... incydent.
Młodzieniec spojrzał na niego z niekrytym zdziwieniem, ale szybko poszedł po rozum do głowy i zmył z twarzy ślady zaskoczenia. Tego typu wylewność nie była tutaj mile widziana.
-Bracie Dowódco... Mówi się, że to bardzo dziwne wydarzenie. Niektórzy Bracia, nawet Bracia Pułkownicy mówią, że to mógł być legendarny Rydwan, na którym wrócić mieli nasi bogowie.
Brat Dowódca uśmiechnął się pod nosem, lecz szybko zakrył usta pucharem by samemu nie sprawić złego wrażenia.
-Na prawdę? - rzekł spokojnie
-Tak Bracie Dowódco... Przecież nie znaleziono szczątków. Nic. A na nagraniach statku patrolowego widać wyraźnie, że był to pojazd, którego nie znamy. Na pewno nie należał do żadnej z korporacji.
-Wysłaliście tam oddział inżynieryjny?
-Tak i dwa Czarne Szwadrony.
-Mieszka ktoś w okolicy miejsca katastrofy?
-W górach dwie mile od miejsca gdzie prawdopodobnie musiałby spaść ten obiekt mieszkają jacyś niecywilizowani ludzie.
-To nie jest teren Samonite?
-Już nie, ale odległość od granicy to ledwo jedna mila.
-Co z dzikimi?
-Przesłuchani i zutylizowani. Nie ujawnili istotnych informacji.
-Inżynierowie nie znaleźli żadnych szczątków, potencjalni świadkowie twierdzili, że nic nie wiedzą, ale że nasi niewolni ich wybili... historia nie do sprawdzenia - Brat Dowódca usiadł na swym zdobionym fotelu.
Mek patrzył jak wysokiej rangi oficer wlepił zamyślony wzrok w sufit i ostentacyjnie puka palcem wskazującym w zdobny puchar. Młodzieniec właśnie uświadomił sobie, że jego wyobrażenia o wysokich rangą Dowódcach muszą ulec zmianie...
-Kto wydał rozkaz użycia rakiet? - nagle spytał Brat Dowodzący
-Pilot statku patrolowego wysłał sygnał S.O.S ponieważ obiekt nie dał się zidentyfikować. Jesteśmy na pograniczu, więc w wojsku jest stan podwyższonej gotowości, zadziałały procedury. System operacyjny lotnictwa odebrał sygnał i wystrzelił rakiety by ratować statek.
-Który najpewniej nie był nawet atakowany...
-Takie procedury Bracie Dowodzący.
-Tak - westchnął - Mek... kto pilotował statek? Oficer?
-Nie. Niewolny, ale to jeden z tych hodowlanych i jest w pełni zaprogramowany. Też postępował zgodnie z procedurami.
-Czyli nie da się go przesłuchać bo to taki komputerek z krwi i kości - Brat Dowódca znowu westchnął - Słuchaj Mek. To nie jest sprawa wojska. Wyślij ten raport drogą tajną do Rady Informacyjnej. Ich Mózg przetworzy informacje i któraś z agencji zajmie się tym problemem.
Młodzieniec znowu złamał etykietę i spojrzał z niedowierzaniem na Brata Dowódcę.
-Zrób jak powiedziałem - puchar wina ze stukotem padł na blat.


Rozdział I: Abraham Cain Król Almanów




Alexander Crow był akurat na big blindzie. Rzucił na kupkę dwa żetony i oparł się wygodnie o poręcz. Po prawej od niego siedział Josh Loman, szeryf Gottav leżącego kilka mil na wschód. Na przeciwko siedział Pastor Ezekiel Dracke, przywódca społeczności Dune Town leżącego kilka mil na północ. Zaś na lewo od Alexandra siedział Mike "Saint" Ross, burmistrz Nowego Bostonu, osady górniczej również leżącej kilkanaście mil na północ od Gersville.
To byli jego sąsiedzi i od czasu do czasu spotykali się na zapleczu ratusza w Gersville by pograć w pokera i porozmawiać o bieżących sprawach. Osady nie były od siebie zależne, ale każdy kooperował gdy tylko była okazja bo na pustyni bywało ciężko...
-Ja tam mówię, że to przejdzie - rosły szeryf Loman nawet mówiąc nie spuszczał oczu ze swoich kart - Będzie dobrze. Korporacje myślały, że zagarną wschód bez oporów, a tu masz Ci babo placek! Arma Wyzwolenia pokrzyżowała im plany!
-Pytanie na jak długo - odrzekł Pastor
-Nie tyle na jak długo co jak to zmieni naszą sytuację - swoje trzy grosze dorzucił Ross - W końcu co raz więcej dzikich biorą w swoje szeregi. W niektórych oddziałach więcej niż połowa żołnierzy nie pochodzi wcale z GDA77. Znajomy kupiec mówi, że tam dalej na północy, gdzie walczą z Samonite to nawet są całe brygady złożone tylko z Dzikusów.
-Słuszna uwaga Mike - Pastor spasował rzucając karty na stół - U nas to też tylko kwestia czasu. Sto mil stąd mamy przecież całe państwo plemienne, które powstało w ciągu ledwo kilku lat. Almanowie z dzikusów przekształcili się w coś... coś więcej...
-Sam nie umiem tego nazwać, ale się zgadzam - rzekł Mike - Co gorsza AW się z tego chyba cieszy...
-Jak to cieszy? - Loman wziął łyk samogonu i skrzywił twarz - Mocne! Jak to cieszą się z tego?
-Tak jak mówi Pastor. AW bierze rekruta z Dzikich a ten cały król Almanów wspiera AW działajacą tutaj u nas na pograniczu. Nawet teraz z Lucid walczą jego piechurzy. Pododawaj sobie. Przy okazji pamiętaj, że ten człowiek siłą zajął Dortmund, a później szantażem zmusił dwie inne osady do podległości.
-Kto wie czy ich zmusił - Pastor chyba nie wierzył w taki tok wydarzeń - Poczuli, z której strony wieje wiatr. Dołączyli się do Dzikich bo Almanowie to realna siła na pustyni. Zresztą zawsze nią byli. Kiedyś jak byłem chłopcem ktoś zobaczył na pustyni jeźdźca Almanów na tych ich wielkich jaszczurach... 7 dni osada była zamknięta, a mężczyźni w pełnej gotowości.
-To było coś innego - Mike drążył temat - Teraz ze starych Almanów została nazwa. Do nich dołączyło tyle innych plemion i tyle tałatajstwa, że ciężko utożsamiać ich ze starymi Almanami. No może tych jeźdźców. Jest ich chyba z tysiąc i mogą nimi zostać tylko rodowici Almanowie. Reszta plemion idzie do piechoty albo jeździ tymi składanymi "wozami". Przecież służą tam nawet chłopaki z tych osad, o których mówiliśmy. Kuzyn mojej matki ma tam dwóch synów.
-Tak jak mówię... Powstało nam tam państewko plemienne, które jak na skalę społeczności pustyni jest duże, dobrze zorganizowane i potencjalnie niebezpieczne.
-Przecież nas nie atakują? Nie wiem czego wy się tam doszukujecie? - rzekł Loman słysząc słowa Pastora
-Josh pomyśl - za Pastora wypowiadał się Mike - Masz pięć tysięcy wojowników. AW potrzebuje żołnierzy jak wody, a do tego jest najsilniejszą organizacją militarną na wschodzie... Jak za bardzo polubią Cain'a to będą robić to co powie im ich pupilek, a wtedy on może nas "poprosić" o przyłączenie się do AW pod jego sztandarem, a nie samodzielnie.
-Fakt... - Loman ścisnął szczęki jakby złapał go jakiś ból - To co kurde? Może po prostu przyłączyć się teraz i nie czekać aż przyjdzie nas "poprosić" - z przekąsem akcentowali to słowo - Wielu ludzi z osad od dawna walczy w AW.
-Nie jestem pewny czy to coś da. AW nas popiera my popieramy AW. Każdy o tym wie... Tylko że my tutaj jesteśmy czterema osadami, które mało co znaczą, a dla Armii wygodniej jest pertraktować z jednym Cain'em i jego Almanami niż z wieloma, małymi podmiotami.
-No to mówmy jednym głosem! - wydarł się Loman
-Mówisz tutaj lokalnie? No bo nikt nawet nie wie ile jest osad na planecie... - Pastor dopytywał zaciekawiony
-A co z dziel i rządź? Może AW by jednak wolała gdyby było tutaj więcej ośrodków decyzyjnych - słuszna uwaga Mike'a mocno odbiła się echem po dyskutantach
-To ciekawe... ale sam nie wiem - Pastor spojrzał na małomównego Alexandra - To po to nas dzisiaj zaprosiłeś? Chcesz o tym porozmawiać?
-Masz jakiś plan? - spytał wprost Loman

Art Xernos wiele dni wędrował przez pustynię. Im bliżej pogranicza był tym bardziej przekonywał się, że ludzie mówili prawdę. Tereny te pustoszały z Dzikich. Wojownik widział co najmniej kilka zupełnie opuszczonych wiosek, które teraz były tylko domem dla robactwa zajmującego wszystko co ludzie zostawili.
Może nawet żałował, że puścił się tak daleko ku granicy wolnych od korporacji ziem. Z drugiej strony wrócić nie mógł bo to Mag Toter, z którego wyruszył było około pięciu dni drogi, a jemu wody zostało na ledwo jeden dzień marszu.
Brnąc przez wydmy miał w pamięci tylko jedno. Te słowa przekonały go do marszu ku granicy. Stary handlarz w Mag Toter powiedział mu, że przy granicy z Lucid istnieje państwo (tak nie przekręcił słów) Almanów. O Almanach słyszał wiele. Byli to wojownicy, którzy swą organizację wzorowali na Ogasach. Jeździli na wielkich pustynnych jaszczurach, które były wyższe niż dorosły człowiek, a swych wrogów gromili w bezpośredniej bitwie. Byli oni znani nawet daleko od granic i mówiono o nich z respektem. Xernos dowiedział się również, żę Almanowie dobrze płacą za służbę bo szykują się na wojnę. Podobno wielu najemników z Mag Toter ruszyło rok temu do Almanów żeby służyć w ich piechocie.
Niestety wszystko co mogło by go spotkać w państwie Almanów musiało poczekać ponieważ teraz miał istotniejsze problemy jak chociażby kończące się zapasy wody. Art nie należał jednak do ludzi poddających się łatwo, więc brnął dalej w pustynię licząc, że jego zahartowane w bojach ciało przetrwa trud podróży nawet jeśli przyjdzie mu iść spragnionym.
Marsz przez pustynię nie był niczym przyjemnym. Żar lejący się z nieba parzył jak ogień. Słońce piekło tak mocno jakby chciało się przegryźć przez skórę i dostać do wnętrzności. Co gorsza ludzkie oczy oślepiane były promieniami i mylone przez pulsujący w powietrzu ogień. Musiało być koło południa i Art poważnie myślał żeby zrobić przerwę w podróży bo dobrze wiedział, że w takich warunkach daleko nie zajdzie. Kiedy miał już spocząć u stóp jakiejś wydmy usłyszał krzyk i metaliczne dźwięki. Szybko ściągnął z głowy kaptur i pobiegł na górę by jego oczom ukazał się intrygujący widok:


Jakieś plemię zgromadziło się w okół pozostałości czegoś co wyglądało jak wielki, metalowy człowiek. Art nie miał pojęcia co to było, ale przypuszczał, że miało militarny charakter. Ojciec kiedyś mu opowiadał o takich wynalazkach, wielkich, metalowych ludziach, którzy są maszynami sterowanymi przez innych ludzi.
Mężczyźni krzątający się w pobliżu tego tworu byli wyraźnie przejęci. Kiedy Art przyjrzał się lepiej zauważył, że tuż przy koniuszkach palców machiny wzniesiono jakieś namioty i nawet tymczasowe budynki.
-Kim jesteś? - usłyszał z boku
Spojrzał w stronę, z której dobiegł go głos i zobaczył młodego mężczyzną trzymającego strzelbę plazmową.
-Kim jesteś? - spytał znowu - Znajdujesz się w Ogran Khan na ziemi Amorytów braci i sojuszników Almanów i króla Abrahama Cain'a, więc mów kim jesteś i po co przychodzisz.
Xernos słyszał o Amorytach. Wprawdzie nie wiedział nic o tym żeby byli spokrewnieni z Almanami, ale mówiono, że są z nimi w sojuszu. Mówiono mu też, że powinien ich spotkać na północ od ziem Almanów, a on przecież szedł prosto ze wschodu... więc co robili tutaj? Może Art zbłądził?

Rico Dart był właśnie na swojej najdziwniejszej w życiu misji. Dwa dni temu oddelegowano go wraz z siedmio osobowym oddziałem piechoty do jakiejś dziury po środku pustyni... Dosłownie. Rozkaz dowódcy był prosty. Udać się do osady Ogran Khan i pomóc tubylcom wydobyć rdzeń zasilający jakiegoś starego, gigantycznego mecha. Podobno Dzicy od paru tygodniu szukali miejsca, w którym machina została uszkodzona aby tam rozpłatać pancerz i wejść do środka. Niestety burza piaskowa ponownie zasypała ogromną część unieruchomionej maszyny co mocno opóźniło prace.
Rico właściwie tylko się nudził siedząc w namiocie lub przyglądając ludziom w płaszczach, którzy biegali w kółko podczas najgorszych upałów i starali się odnaleźć jakiś kawałek pancerza.
-To wszystko przez politykę - Gomez wszedł do namiotu i wyciagnął w stronę Darta paczkę fajek - Podobno mamy im pomóc żeby mogli to zawieść do tego ich króla. A nam zależy na ich wojownikach, którzy walczą z nami przeciw Lucid.
-Tak dokładnie - sierżant wszedł tuż za nim - To ważna sprawa, ale powiedziałem Ci żebyś nie gadał za dużo.
-Ale przecież rozmawiam z Rico... - żołnierz rozłożył ręce - Przecież on swój...
-Jak coś mówię to coś mówię. Poza tym ja bym się nie przyzwyczajał Gomez
-Co?
-Gomez idź tam na wydmy - Kowalsky wskazał palcem kierunek - Podobno jakiegoś obcego zatrzymali. Zobacz co się dzieje, zdaj raport.
Żołnierz zasalutował i wyszedł bez słowa. Kowalsky zaś usiadł na posłaniu nieopodal Rico. Sierżant też wyciągnął fajki i zapalił. W namiocie szybko dało się poczuć zapach tytoniu z GDA77. Nic tak nie pachniało jako on.
Ludzie mówili, że Kowalsky to taki stary wyga AW, że wszystkich ma gdzieś. Mało który major, czy pułkownik wiedział o pustyni tyle co on i mało kto walczył tyle co on. Facet miał opinię urodzonego partyzanta ponieważ połowę życia spędził z karabinem w ręku walcząc na całym odcinku pogranicza. Podobno był w tak egzotycznych miejscach, że nawet ciężko je na mapie znaleźć.
Opinia o nim odpowiadała wyglądowi sierżanta. Nieogolony facet z rozczochranymi włosami, ubrany w spodnie bojówki i t-shirt w kolorze piachu przysłonięty jedynie kewlarową kamizelką. Rzadko rozstawał się z papierosem i bronią a cały jego dobytek mieścił się do partyzanckiego plecaka.
-Słuchasz mnie? - spytał nagle - Umiałbyś zabić człowieka? I to nawet dzisiaj za jakąś godzinę? Za niecałe 30 minut przyjdą powiedzieć, że znaleźli uszkodzony fragment poszycia, wejdziesz do środka i wyciągniesz co potrzeba, a później będziesz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie czy będziesz w stanie przeżyć 50 mil marszu do ziem Almanów i czy po drodze będziesz w stanie kogoś zabić?
Te pytania zbiły Rico z tropu.
-Ja i oddział zostaniemy tutaj tak długo jak się da - ciągnął dalej - Będziemy Cię osłaniać. Niedawno dostałem wiadomość ze sztabu. Nasi szpiedzy dowiedzieli się, że te amoryckie gnojki chcą nas wydymać i niestety nikt nam nie pomoże. Całe szczęście, że moja podejrzliwa natura zawsze pcha mnie do dawania Dzikim w łapę. Dzięki temu wiemy jak idą im prace poszukiwawcze. Niestety przez to, że już znaleźli wejście jest za mało czasu na to by zrzucić tu posiłki. Almanie są daleko. Generalnie mamy przejebane - zaciągnął się papierosem - To co Rico? Będziesz w stanie sobie poradzić i donieść rdzeń do Almanów?

Kaxerx Petrae znał życie żołnierza od podszewki i wiedział, że pojmanie do niewoli jest jednym z ryzyk związanych z zawodem. Jednak mało kto jest przygotowany na to, że z godziny na godziny stanie się czyimś więźniem.
Petrae dostał dość proste zlecenie. Pośrednik zadzwonił do niego oferując zadanie od jakiejś korporacyjnej firmy, która inwestowała w budowanie habitatów na nowo anektowanych ziemiach. Misja polegała na wyeliminowaniu watażki wojskowego zwanego Sego Coll. Miał on być przywódcą Dzikich, który organizował regularne rajdy skierowane przeciwko budowanym habitatom. Wojsko nie mogło sobie poradzić z tym problemem bo regularne siły zbrojne zwykle nie są przystosowane do walki z szybkimi i lotnymi oddziałami.
Sprawa niestety "się rypła". Kaxerx został pojmany, ogłuszony i wywieziony w jakieś nieznane mu miejsce. Jedyne co pamięta to to że Dzicy przekazali go żołnierzom Armii Wyzwolenia.
Od kilkunastu godzin siedział przykuty kajdankami do krzesła, regularnie bity przez dwóch osiłków, którzy między kolejnymi ciosami próbowali prowadzić śledztwo pytając ciągle o to samo: imię, nazwisko, obywatelstwo. I tak w kółko.
Mantra powtarzana przez przesłuchujących wbijała się w jego głowę kodując w niej schemat imię, nazwisko, obywatelstwo. Te trzy słowa zaczynały tworzyć wirujący ciąg znaków, który momentami przeistaczał się w psychodeliczną melodię grawerującą swą nazwę w podświadomości Petrae. Nagle pytania ucichły. Drzwi trzasnęły. W pomieszczeniu pojawił się ktoś nowy.
Oczom jeńca ukazał się siwy facet o posturze kulturysty. Podobnie jak inni partyzanci nie miał munduru jedynie ubrania survivalowe i broń oczywiście.
-Imię, nazwisko, obywatelstwo - Petrae znowu poczuł smak wariackiej mantry - Z tego co słyszałem nie chciałeś ich podać. Zeskanowaliśmy próbkę Twojej krwi. Nie ma Cię w bazie Wojskowej Ewidencji Ludności Lucid.
Skąd oni mogli mieć do tego dostęp? Krążyły plotki, że hakerzy AW byli w stanie włamywać się do sieci korporacji, ale... do sieci wojskowej? Czy to blef?
-W każdym razie to dziwne - mężczyzna kontynuował - Albo nie jesteś z Lucid jak podejrzewamy albo jesteś szpiegiem. Jeśli jesteś szpiegiem to nie rozumiem jednak dlaczego nie podałeś swojej tożsamości operacyjnej? Jakim cudem nie jesteś skatalogowany jak inni obywatele Lucid?
Facet zadawał konkretne pytania i różniły się one w treści od "imię, nazwisko, obywatelstwo" co było ulgą dla pojmanego.
-To że pięściami się z Ciebie tego nie wytłucze to raczej oczywiste i na razie damy sobie z tym spokój. Niestety jeśli ja nie ustalę czegoś konkretnego podczas tej rozmowy to wpuszczą tu ekipę z chirurgiem, który po prostu pokroi Ci czaszkę i wyciągnie z Twojej głowy to co będziemy chcieli wiedzieć. Więc jak będzie?


Sam Waltz nie spodziewał się, że obudzą go nad ranem. Była chyba 4 kiedy usłyszał głos wirtualnego zarządcy domu mówiący, że ktoś jest za drzwiami. Oczywiście był to nie kto inny jak zakapiory z Yakuzy, które specjalnie pofatygowały się do jego mieszkania żeby pomóc mu dojechać na jakieś ważne spotkanie. Spotkanie musiało być ważne bo inaczej nikt by nie zadawał sobie trudu z taką ilością obstawy.
Miasto ledwo poszło spać. Nocna zmiana mieszkańców wracała do domów i do łóżek. Ci którzy mieli ich zastąpić w miejscach pracy, na ulicach i w barach dopiero wstawali. Teraz był czas niczyi kiedy jedni już skończyli poprzedni dzień, a drudzy nie zaczęli nowego. Nawet doły społeczeństwa respektowały ten niepisany podział ról i czasu. Chyba dlatego statystyki pokazywały, że między 4 a 6 rano popełniano najmniej przestępstw. W końcu komu by się chciało wstawać?
Brak ludzi to też brak korków i pewnie dlatego auto śmignęło przez centrum jak błyskawica. W ledwo 30 minut trafili na drogę szybkiego ruchu i skierowali się w stronę przedmieść.
Sypialnia bogaczy (jak się mówiło o tej części miasta) miała tę jedną zaletę, że bogaczy stać było na atrakcje, więc posadzili sobie parki, a w nich piękne, wiecznie kwitnące kwiaty, drzewa i trawę. Rzeczy, których nie oglądało się na co dzień, a na których zawsze było miło zawiesić oko. Zresztą nawet domy bogaczy były otoczone ogrodami. Na pustyni za kasę potrzebną na posadzenie jednego drzewa można zbudować małe państwo... tutaj... szkoda gadać.
Fura podjechała pod dom nr. 17 na siódmej alei. Willa Smith'a jak zwykle prezentował się okazale, ale w przeciwieństwie do domów sąsiadów nie biło od niej nowobogackim przepychem. W jego wykończeniu i samej architekturze było jakieś stonowanie i dostojność. Tego akurat nauczył się od Japończyków. Zresztą był jedynym nie-Japończykiem, który doszedł w hierarchii organizacji wyżej niż do stanowiska faceta od łamania gnatów, więc musiał być bardziej japoński niż jego orientalni koledzy.
Waltz już po kilku minutach siedział na krześle w gabinecie Malcolma Smitha, który w Yakuzie zajmował się głównie nadzorowaniem legalnych biznesów, które robiły nielegalne rzeczy takie jak pranie brudnych pieniędzy lub szmuglowanie broni na pustynię. Był to specyficzny fach, do którego potrzebne było doświadczenie spoza Yakuzy. Malcolm zaczynał jako przedsiębiorca w branży IT, więc miał umiejętności i wiedzę potrzebne do tego żeby robić to co robił i pewnie dlatego Yakuza tolerowała jego "nie-japońskość".
Smith był jak dyplomata, który reprezentował interesy przestępców w świecie urzędników, przedsiębiorców, polityków i w wojsku, które w Experis żyło własnym życiem. Stąd jego wyjątkowa rola, która często objawiała się w sytuacjach gdy trzeba było zachować tzw. pozory.
Drzwi na końcu gabinetu otworzyły się. Do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn w tym Malcolm Smith, który od progu zwrócił się do Sam'a:
-O właśnie. To Sam Waltz, o którym Wam opowiadałem. Wybitny fachowiec, emerytowany funkcjonariusz służb i prywatny detektyw - podszedł i podał mu rękę - Sam tutaj masz przed sobą płk. Charles'a Gibsona weterana wojny z Samonite oraz mjr. John'a Liu, szefa sztabu psychologii wojskowej. Z tymi panami będziesz teraz pracował przez jakiś czas bo trzeba będzie doprowadzić do końca pewną sprawę, którą nasza spółka córka Fid Military LLC zaczęła w zeszłym roku.
Teatrzyk się zaczął. Szkoda tylko, że Sam'a nikt nie poinformował jaka jest jego rola i gdzie jego kopia scenariusza.
Smith wskazał ręką pułkownika, a ten zaczął prosto z mostu jakby Waltz był już w temacie.
-Jak Pan wie ten transport był dla nas wyjątkowo ważny bo był pierwszy i co najważniejsze miał realnie wzmocnić nasze interesy. Teraz... Sprawa ma się zupełnie inaczej. Co najgorsze nie możemy dopuścić aby ktokolwiek dowiedział się o całej sytuacji. Inaczej to wszystko może być uznane za pretekst do konfliktu zbrojnego. Dlatego zależało by nam na dyskrecji działania szczególnie, że cała operacja była przeprowadzana bez formalnej akceptacji.
-Pewnie domyślasz się, że to Fid Military LLC produkowała broń, która miała trafić do Armii Wyzwolenia. Sam widzisz, że gdyby ktoś się o tym dowiedział... tzn. konkretnie ktoś z korporacji Samonite lub Lucid to mogło by być uznane za działanie wrogie - Smith sprytnie rzucił mu odrobinę światła na to o co chodzi w tej całej aferze.
-Ze względu na charakter tej broni i jej wysoce eksperymentalny charakter łatwo będzie poznać, że owy sprzęt pochodzi z Experis, a nie GDA77 - drugi wojskowy zabrał głos - Dlatego też otrzyma Pan wsparcie w postaci eksperta.
Smith spojrzał po zgromadzonych. Nastała jakaś nieprzyjemna cisza, którą przerwało dopiero wejście do gabinetu pewnego młodzieńca. Narigo Forswearer dostał swój pierwszy przydział dosłownie kilka godzin temu. Wiele mu nie wyjaśniono. Otrzymał raport z Pionu Badawczo-Rozwojowego i wiadomość, że zostaje przydzielony do tej samodzielnej jednostki naukowej. PBR cieszył się raczej złą sławą w wojsku. Szeregowi oskarżali go o przeprowadzanie jakiś nieautoryzowanych badań, oficerowie narzekali na kiepską współpracę, a wszyscy krytykowali za niedostępność i opieczętowywanie każdego raportu znaczkiem "Tajne/poufne".
Jednak Narigo nie miał większego wyboru. Przydział to przydział, a bycie żołnierzem w kitlu (jak to mówiono o członkach PBR) pasowało do jego wykształcenia. Dziwił się tylko, że od razu po otrzymaniu przydziału (a właściwie to równolegle) otrzymał pierwsze zadanie i to takie, że...
Oczy zgromadzonych skupiły się na młodym żołnierzu. W gabinecie był gospodarz o nazwisku Smith, płk. Gibson i mjr. Liu. Tych ludzi poznał w ciągu ostatnich kilku godzin a mjr. Liu okazał się być jego nowym bezpośrednim przełożonym. Nie znał natomiast postaci czwartego mężczyzny. Facet wyglądał jak jakiś uliczny zabijaka co wprawiło Forswearer'a w lekką konsternację bo ową postać przedstawiono mu jako prywatnego detektywa.
-Sam Waltz prywatny detektyw, Narigo Forswearer psycholog wojskowy - Smith przedstawił sobie mężczyzn - Majorze Liu proszę o przedstawienie zadania.
-PBR często zleca prace konstrukcyjne nad naszymi koncepcjami firmom zewnętrznym. W tym przypadku wybraliśmy ofertę spółki Fid Millitary LLC ponieważ prezentowała sobą najlepsze warunki finansowe - przerwał i podszedł do hologramu, na którym ukazał się projekt techniczny wozu bojowego - To Skorpion TM3, wóz bojowy specjalnego przeznaczenia. Nie jest to konwencjonalna broń, lecz maszyna należąca do kategorii broni psychologicznej. Skorpion TM3 wysyła sygnały, wibracje, które trafiając do ludzkiego ciała działają jak sugestia prowadząca do obłędu. To akurat nic nowego. Wszystkie armie korporacyjne na Epsilon 7 mają podobny sprzęt, ale jest on rzadko używany bo też wszyscy wymyślili sposoby blokowania sygnałów. Innowacyjność Skorpiona TM3 polega na tym, że wibracje przesyła on przez piasek pustynny. Nie wiem czy panowie wiedzą, ale piasek na pustyniach Epsilon 7 ma specyficzne właściwości fizyczne, które ułatwiają taką formę przekazywania wibracji. Dostaliśmy z góry tzw. cichy rozkaz, czyli niczym nie potwierdzoną informację, że Sztab Wojska chce wesprzeć Armię Wyzwolenia. Experis nie kolonizuje wschodu, ale nie zależy nam na wzroście potęgi Samonite i Lucid. Stąd PBR rozpoczął prace badawcze i koncepcyjne. Nasi analitycy i SI Morgan uznali, że najskuteczniejszym sposobem będzie zainwestowanie w lekkie, innowacyjne technologie. Tak doszło do powstania Skorpiona.
Hologram z planem technicznym wyłączył się, a na jego miejsce pojawiła się mapa globu. Dalsze wyjaśnienia przedstawiał już płk. Gibson:
-Niedawno przesłaliśmy do AW pierwszy, prototypowy egzemplarz w celu sprawdzenia działania. AW zobowiązała się, że bezwzględnie będą chronić informacje o pochodzeniu pojazdu, ale niestety został on skradziony w niewyjaśnionych okolicznościach. Oficerowie łącznikowi w AW nie są nam w stanie wyjaśnić co dokładnie się stało. Z tych informacji, które posiadamy wynika, że Skorpion został skradziony przez jakieś dzikie plemię. Jego ostatnim, znanym miejscem przebywania było Kings Hill - pokazał palcem punkt na globie, który podświetlił się na czerwono - To stolica czegoś co AW nazywa państwem plemiennym Almanów.
-W tamtym rejonie trwają intensywne walki z Lucid. AW jest zbyt zajęte walką żeby szukać naszego pojazdu między wydmami, a nam wszystkim zależy na szybkim odnalezieniu Skorpiona. Niestety cała operacja była prowadzona "po cichu" bez oficjalnych rozkazów. Jeśli, któraś z innych korporacji najpierw znajdzie Skorpiona nasz rząd zapewne oskarży dowódców PBR o zdradę a zarząd Fid Millitary LLC o współudział w nielegalnym handlu bronią - Smith z powagą spojrzał na Sam'a i Narigo - Stąd cała misja ma bardzo poufny charakter. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że my w Fid znamy wielu ludzi takich jak pan Waltz... - uśmiechnął się porozumiewawczo - Wylot za trzy godziny. Obaj lecicie do Kings Hill na spotkanie z oficerem łącznikowym AW.
 
__________________
Regulamin jest do bani.

Ostatnio edytowane przez Volkodav : 19-08-2013 o 14:58. Powód: tytuł
Volkodav jest offline