Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2013, 22:33   #2
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Sitowo

wieś na północ od Futenberg

Soundtrack
(Spellforce 2: Cenwen)


Tua Meravel nie powiedziała Kario o powołaniu na wojnę. Nie wiedziała jak powiedzieć i jemu, i rodzinie, że musi odejść. Zima i wiosna zeszła jej na szkoleniu wieśniaków i teraz okolica całkiem nieźle radziła sobie w obronie przez grasantami, ale podczas walki co mag to mag. Co prawda kilkoro dzieci wykazywało szczątkowy talent, ale rzecz jasna brakowało im doświadczenia. Również i Kario coraz lepiej poczynał sobie z księgą zaklęć; miał nie tylko dryg do magii, ale zakochał się w Sztuce niemal tak samo jak zeszłego roku w Tui. To też było dla niej problemem; co prawda zbliżyli się do siebie bardzo, jednak dziewczyna nie kochała go tak jak Aesdila... czy w ogóle Aesdila kochała? Jeśli tak, powinna przecież poruszać teraz niebo i ziemię szukając sposobu na powrót do Pyłów, wydostanie go stamtąd i odsmoczenie. Lecz nie robiła nic. Jej własne zachowanie było dla niej zagadką... Choć może nie tak wielką? Każdej nocy wracała przecież do Levelionu - do magii, krwi i śmierci. Sen rzadko przynosił ukojenie. Miałaby tam znowu jechać?! Nie mogła się przemóc nawet by pojechać po Madraga, choć z łatwością mogła teleportować się do Atmeeil - stać ją było - a elfy na pewno eskortowały by ją w okolice ruin. Zresztą i Helfdan ponoć zaraz po wyprawie pomieszkiwał w elfim mieście; pomógłby pewnie. Mimo to nie kiwnęła nawet palcem. A z drugiej strony mierziło ją siedzenie we wsi. Nie pasowała tu. Nie potrafiła już beztrosko doić krów, obrabiać pola, prząść i gotować. Dusiła się. To już nie był jej świat; nie był jeszcze bardziej niż wtedy, gdy opuszczała dom by nauczyć się magii.

Mimo to pozwoliła sobie jeszcze kilka dni cieszyć się codzienną rutyną, która tak jej wadziła, towarzystwem przyjaciół, rodziny i całej wsi. Dało jej to też czas, by zastanowić się co zrobić z Kariem. Nie chciała by z nią jechał, a zdawała sobie sprawę, że gdy dowie się o rozkazach z Gildii nijak go od podróży nie odwiedzie. Nie chciała oglądać jego śmierci; nie chciała też by przywiązał się do niej jeszcze bardziej. Matka przebąkiwała coraz częściej o zrękowinach, a jemu było w to graj. Tyle że Tui wcale nie.

Rozwiązanie problemu pojawiło się wraz z kolejną magiczną wiadomością - od Ava’lee, uczennicy Elethieny. Elfka w suchych słowach gratulowała Tui zakończonej misji i informowała, że zgodnie z obietnicą jeśli ta chce, to może przybyć do niej na nauki. Tui zaschło w gardle - jeszcze niedawno ten list byłby spełnieniem jej największych marzeń; ba - marzeń wszystkich czarodziei Królestwa! No i Sherin miałby nareszcie towarzystwo kogoś ze swojego gatunku. Tylko... czy to właśnie było to, czego teraz potrzebowała? Zakopać się w zakurzonych zwojach, starych księgach i magicznych ingrediencjach? Dziewczyna wyobraziła sobie życie w pięknym domu Rudej Wiedźmy i przeszedł ją dreszcz; bynajmniej nie przyjemny. Na myśl o czarodziejskiej potędze widziała tylko zakrwawione ciało Sorg unoszące się w stronę szarego nieba Pyłów. Zresztą trwała wojna - miałaby zamknąć się na odludziu w czasie gdy orki zdobywały kolejne wsie i miasta Królestwa? Nigdy! Ale...

Dzień później zachwycony Kario zniknął w teleportacyjnym kręgu, ściskając w dłoniach list od Tui i swój skromny bagaż, obiecując, że wróci na żniwa. Czarodziejka nie wątpiła, że gdy Ava’lee zobaczy chłopaka urządzi mu karczemną awanturę, ale miała nadzieję, że Elethiena nie poczuje się obrażona, zrozumie jej wyjaśnienia i przyjmie młodzieńca na nauki. Jeśli nie... to cóż, właśnie straciła życiową szansę. Szybko wyciągnęła spod żłobu swój bagaż i osiodłała konia. Jak zwykle cichaczem; chyba weszło jej to w krew. List do matki leżał na stole. Sherim zaskrzeczał niecierpliwie i rozprostował skrzydła, po czym wzbił się w powietrze. Dziewczyna chwyciła wodze, odwróciła się... i napotkała smutne spojrzenie ojcowskich oczu.
- Tato... - zaczęła.
- Jedź, córciu, jedź. Może tam znajdziesz coś, co przyniesie ci ukojenie. Tylko pisz często, żebyśmy wiedzieli, że żyjesz - rzekł, po czym zmęczonym krokiem ruszył w stronę domu. Tua przez chwilę obserwowała jego zgarbione plecy, po czym wskoczyła na konia i skierowała go w stronę Uran. Co prawda przydział miała do Futenberg, ale dzień później przyszła wiadomość o zmianie. Tui niezbyt się to podobało - wolałaby stacjonować bliżej domu i bronić okolicy, lecz cóż mogła poradzić? Wzruszyła ramionami i popędziła wierzchowca.
 
Sayane jest offline