Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2013, 22:39   #7
Volkodav
 
Volkodav's Avatar
 
Reputacja: 1 Volkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwuVolkodav jest godny podziwu
Alexander rzucił karty na stól, dosłownie i w przenośni. Wyrazy twarzy jego towarzyszy oscylowały między zdziwieniem, a lekkim przestraszeniem. Loman miał nietęgą minę, ale to chyba przez karty, które mu "nie poszły". Rzucił na stół jedną parę dam i mruknął coś pod nosem o tym, że ma niefart. Ross również położył to rozdanie. Tylko Pastor siedział jakoś tak cicho...
-Poker - rzekł ukazując karty - Kasa przyda się na nową szkołę w naszej osadzie - dorzucił z uśmiechem na ustach.
-W mordę strzelił... - Ross warknął - Dobra, a w temacie to ja jestem za, ale jedźmy tam nawet dzisiaj. Co Wy na to? Pakujemy się w mój ślizgacz i te 100 mil łykamy w mniej niż godzinę. Bez obstawy, tylko my czterej i ten cały Abraham.
Pastor zbierał żetony ze stołu i jakby ignorował rozmowę. Loman dalej był bardziej przejęty przegraną niż tym o czym rozmawiali. Nagle drzwi na zaplecze się otworzyły. Stanął w nich chłopak w kapeluszu i skórzanym płaszczu, cały zasypany piachem.
-Siemasz Borys - Loman wyrwał się z szoku po przegranej
-Witam Panów - odrzekł - Szeryfie mamy do pogadania - schylił się nad uchem Alexandra i szybko przekazał mu wieści, które brzmiały niepokojąco - Tam gdzie kiedyś była stara osada Ogran Khan jest teraz pełno Amorytów. Odkopują ten wrak gigantycznego mecha i podobno są z nimi żołnierze AW. Co jednak śmierdzące w tej całej sprawie to to, że spotkaliśmy jakiś dzikich z Techrytów... Oni mówili, że niedługo będzie jatka między Amorytami i Almanami... Ci żołnierze AW co są w Organ Khan to mają przesrane jak na moje oko. Tak mówie gdyby szeryf chciał wiedzieć co tam na pustyni słychać... - gdy skończył skinął głową i wyszedł.
-To co Alexander? Lecimy do Kings Hill na spotkanie z Abrahamem? Mam pięć miejsc w ślizgaczu... - Ross nadal dopytywał

Narigo i Sam zapewne byli w lekkim szoku po takiej dawce informacji, ale co tu się dziwić... Tam gdzie biznes i polityka spotykają się na płaszczyźnie wojska tam łatwo o "ambaras", a cała ta sytuacja była bagnem, w które strach było wejść. Niestety rozkaz to rozkaz...
-W kwestii wyposażenia to przed odlotem dostaniecie prowiant i wodę oraz odzież ochronną typową dla wolnych osadników. Wasze komunikatory zostaną zsynchronizowane z moim tak abyśmy mogli się porozumiewać w zaszyfrowanym paśmie. Biorąc pod uwagę charakter misji to wszystko - płk. Gibson zwrócił wzrok na młodego psychologa - Szczegółów technicznych nie dostaniesz ponieważ w razie pojmania lub zgubienia komunikatora mogły by wpaść w niepowołane ręce. Dlatego to co przede wszystkim musisz wiedzieć to fakt, iż Skorpion działa specyficznie. Nie niszczy ani nie modyfikuje komórek. Wibracje wpływają na proces myślowy... Człowiek zaczyna słyszeć głosy, mieć samobójcze myśli... i powoli wpada w obłęd. Przeżycia są na tyle intensywne, że nawet po ustąpieniu oddziaływania w postaci wibracji ludzie są tak skołowani przeżyciem, że niektórzy nigdy się nie otrząsają. Tak przynajmniej było z więźniami, na których testowaliśmy sprzęt.
-AW wie o Waszym przybyciu. W Kings Hill przywita Was ich oficer łącznikowy, człowiek o nazwisku Borgheim. AW kontaktowało się tylko z nami, więc dla nich my jesteśmy reprezentantami Experis. Jednak mimo wszystko uważajcie - swoje trzy grosze dorzucił Liu.
-No i najważniejsze panowie. Możecie liczyć na wynagrodzenie za Wasz trud. Major Liu i pułkownik Gibson dadzą Panu Forswearer'owi wysokie i dobrze płatne stanowisko natomiast Ty Sam... uwierz mi, że będziesz zadowolony ze stanu swojej karty kredytowej - Smith uśmiechnął się rubasznie - Tylko dokończcie tę misję i wróćcie żywi... a nie pożałujecie. Inna sprawa, że robicie to też dla ojczyzny - jego mina od razu przeistoczyła się w marmurowy posąg zupełnie nie podobny do tego co Waltz znał do tej pory - Panowie macie trzy godziny do odlotu. Spotkanie jest na 290 piętrze budynku Fid Millitary LLC, to w centrum obok Alei Bangkok, stamtąd wyleci nieoznakowany transporter. Jeśli nie ma pytań to możecie załatwić swoje sprawy.

Rico znalazł się w patowej sytuacji, ale nie tracił zimnej krwi i zdrowego rozsądku.
-By zabić będę musiał dostać broń. Mój sprzęt to tylko duży zestaw narzędzi. By przejść tyle przez pustynię potrzebuję zapasu wody.
-To co masz powinno wystarczyć... to tylko 50 mil, a Ty musisz podróżować lekko żeby mieć tempo... Gdyby tu był choć jeden dzikus, który mógłby Cię przeprowadzić... ahh... - Kowalski podrapał się po głowie i rozejrzał bo namiocie - Masz tu jeszcze jednego Havock'a, pełny magazynek. Idź teraz do mecha i wydobądź ten rdzeń. Usłyszysz strzały to łeb w dół, pistolet w łape i biegaj szybko. A... i uważaj na narożniki.
Kowalski wziął karabin i miał już wychodzić gdy odwrócił się i klepnął Dart'a w ramię:
-Słuchaj... nie wiem o co w tym biega, ale skubańce chcą nas wybić, a to przez ten pieprzony rdzeń, więc nie pozwól żeby nasza śmierć poszła na marne i donieś to do Almanów na złość tym wypierdkom. Pozdro.
Po wyjściu dowódcy nie trwało długo by po Rico przyszli Amoryci. Było ich dwóch, jeden nazywał się Erta, drugiego nie znał. Erta kierował pracami przy poszyciu i to z nim Rico najczęściej się komunikował. Chłopak był młody, ale pracowity, Rico go nawet lubił bo był pomocny i miał smykałkę do mechaniki.
-Chodź Rico, mamy wejście do środka. To jak wielki pałac... to co w środku tam jest... Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
Chłopak wyglądał na przejętego. Jego kolega zaś był w taki niepokojący sposób sztucznie spokojny...
Dojście do mecha zajęło im kilka minut. W całym obozie było wielkie poruszenie, Amoryci biegali w tą i z powrotem, na wydmie zebrała się jakaś grupka ludzi chyba z powodu tego obcego, który dotarł do obozu, gdzieś na skraju namiotów z więzów uwolnił się Dżighaj (jaszczurowaty zwierz pociągowy), a trzech mężczyzn próbowało go zagnać do zagrody. Kompanów Rico nie było śladu... chociaż chyba widział Gomeza tam na wydmie obok zatrzymanego.
Mech był monstrualnych rozmiarów. To był legendarny model Giga, których kilka trafiło na Epsilon 7 podczas próby odbicia jej przez siły Federacji. To była ziemska technologia sprzed kilkudziesięciu lat... ale i tak intrygowała Rico bo była tak inna od tego co widział do tej pory.
Amoryci wprowadzili go do środka przez wyrwę w poszyciu. Szli kilkaset metrów krętymi korytarzami, pełnymi piachu (skąd on się tam cholera wziął?) i głuchej ciemnej pustki. Wnętrze machiny było jak scenografia horroru. Nic tylko cisza i mrok. Odgłosy z oddali szybko zgubiły się w starych korytarzach.
Dzikusom udało się odnaleźć dość prostą drogę do miejsca gdzie zakotwiczony był rdzeń zasilający. Po tym jak AW udostępniła im plany tej wiekowej maszyny Amoryci nie mieli większych problemów z nawigowaniem po korytarzach. Problemem był tylko pancerz mecha, ale teraz i on już nie stanowił przeszkody.
Rico wszedł do okrągłego pomieszczenia, które przechowywało rdzeń. O dziwo wszędzie paliło się zielonkawe światełko tak że Amoryci wynieśli pochodnie na zewnątrz. To pewnie jakieś zasilanie zapasowe, które mogło chodzić setki lat...
Dart zbliżył się do podestu, na którym znajdował się rdzeń. Wyglądało to trochę jak stare układy Calsona, które w GDA77 zasilały dzielnice. Pozornie nie była to wyszukana technologia, ale zdawała egzamin. Sploty neurozłączy łączyły kryształ w rdzeniu z podestem. Dzięki temu czysta energia przepływała wprost do układu zapłonowo-rozruchowego i nie rozpraszała się w takim stopniu jak na zwykłych złączach. Pytanie tylko jak teraz to wyciągnąć bez uszkodzenia rdzenia...
 
__________________
Regulamin jest do bani.
Volkodav jest offline