Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2013, 07:33   #86
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Kesa z Imarii. Bernard Wolner.



Gdy się przebudził wczesnym rankiem Wolner obmacał głowę z tyłu. Po guzie nie było śladu. Poruszał nią w tył i w przód. Czuł się świetnie. Po nocnym incydencie zostało tylko przykre wspomnienie. Jak obrzęk mógł tak szybko zniknąć jeśli nie za sprawą ingerencji magicznej? Wzdrygnął się łapiąc odruchowo za medalion. Włożył nogi w kapcie i rozejrzał się po pokoju.

Dziewczyna spała z głowa opartą o rozłożoną księgę. Wiedźma czy nie? Nie wyglądała na czarodziejkę, jednak wiedział dobrze, że te za sprawą magii mogą zmienić swą naturę. Chyba nigdy się nie dowie.

Podszedł do okna i odsunął kotary. Światło poranka wpadło do pokoju.

Kesa zmrużyła powieki. Słońce poraziło ją. Podniosła się i przetarła oczy. Nawet nie wiedziała kiedy usnęła nad lekturą.

- Wybaczcie - w tonie głosu Bernarda rozbawienie walczyło ze skruchą - nie chciałem was tak gwałtownie przebudzić. Ciekawa?

- Co? A... - Zamknęła księgę. - Tak. Chyba jednak nużąca, skoro przy niej usnęłam - odpowiedziała z uśmiechem. - Jak głowa?

- Dobrze. Zadziwiająco dobrze.

- Mogę rzucić okiem?

Westchnął siadając na skraju łóżka.

- Skoro musicie.

Dał się zbadać. Sprawne palce medyczki powędrowały do miejsca urazu. Nie było śladu po uderzeniu. Guz wchłonął się całkowicie. Spojrzała w oczy katu.

- Patrzcie za moim palcem, nie ruszając głową.

Reakcja prawidłowa.

- Dobrze - oznajmiła. - Jesteście okazem zdrowia panie Wolner. Nic tu już po mnie.

- Dziękuję i... Byłbym niewdzięcznikiem gdybym pozwolił wam wyjść z pustym żołądkiem. Poczekajcie.

Wezwał służbę. O ile wczorajsze spojrzenia można było nazwać podejrzliwymi o tyle dzisiejsze już zdumionymi. Rozdziawiona buzia i otwarte szeroko oczy świadczyły o tym, że nie było codziennością aby kat gościł do rana nieznajome damy. Mistrz Dobry polecił przynieść śniadanie, które też zaraz podano.

Po niezobowiązującej rozmowie kat pożegnał się z medyczką i oboje udali się do swoich obowiązków.


Irga.


Świt rozświetlił ciemności nocy, przygasił blask ognia i osłabił jego moc. Krucza córka spała jeszcze gdy Irga odeszła od ognia. Lochy przyciągały ją do siebie, wzywały. Coś się wydarzyło tej nocy. Coś co znowu zmieniło bieg historii. Siła silniejsza niż ta, którą dysponowała. Siła silniejsza niż te, które znała. Krucza córka będzie spać jeszcze nim ogień nie pożre ostatniego jesionowego brewiona.

Nakazała nie gasić ognia. Nie budzić dziewczyny. Kruk patrzył na nią dziwnie. Czyżby zastanawiał się nad słusznością swej decyzji? Żałował?

- Lochy Kruku. Obiecałeś mnie tam zabrać.

***
Grube mury i skrywające się za nimi cierpienie.

- Przyprowadziłeś mnie tu za późno - burknęła, gdy tylko je przekroczyli. Wiedziała o tym.

Wewnątrz iskrzyło. W zachowaniu strażników, w nerwowości zamkniętych za kratami ludzi, w nieskładnej bieganinie widziała, że przybyła za późno. Oparła się dłonią o zimny mur. Chłonęła ból i łzy, i krew. Historie, których był świadkiem. Źródło, którego obecność wyczuwała tutaj jeszcze dzień wcześniej opuściło to miejsce.

Była zawiedziona, była przybita, była stara. Kazała się wyprowadzić na zewnątrz. Tam zostawiła rajcę Zemelnschafta.

- Wrócę Kruku.

I pozwoliła się ponieść nogom poza wewnętrzne mury.



Cathil Mahr, Nena Deacair, Orin Sorley.


Wtargnięcie elfa było równie nagłe co niespodziewane. Drzwi otworzyły się z łoskotem. Skoczyli na równe nogi przebudzeni ze snu. Za długouchym wpadło jeszcze trzech ludzi, których zdążyli już poznać w nocy.

- Uisdean... - Orin najwidoczniej go znał.

- Zbierajcie się - rzucił od progu bez wstępów. - Ta meta jest spalona. Musicie uciekać. Moi ludzie was przeprowadzą w inne miejsce.

- Ale... - niziołek najwidoczniej chciał przedyskutować ten plan.

- Bez dyskusji! - uciął ostro. - Zaraz tutaj będą. Postaram się ich zatrzymać dłużej. Idźcie już...

Wyszedł na korytarz. Zobaczyli go jak wchodzi schodami na górę i zamyka za sobą drzwi.

- Tędy - zakomenderował jeden z pozostałych w pomieszczeniu ludzi odsuwając metalową kratę w podłodze pod schodami i znikając we wnętrzu. - Pospieszcie się - rzucił już ze środka.

Wahali się chwilę.

- W czym mogę pomóc? - usłyszeli stłumiony zamkniętymi drzwiami głos elfa.

- Odsuń się - szarpnięcie za klamkę. - Otwórz drzwi!

- Ależ panowie, o co chodzi, chyba możemy...

Cathil wskoczyła jako pierwsza, za nią Nena, Sorley a na końcu dwójka mężczyzn, z których ostatni zasunął z łoskotem klapę. Niziołek mógłby przysiąc, że słyszał jeszcze uderzenie topora w drewniane drzwi na schodach.

Znaleźli się w kanale ściekowym. Po kolana w cuchnącej wodzie. W całkowitych ciemnościach. Mogli wymacać oślizłe, mokre ściany.

- Tędy - ponaglił głos i ruszyli w jego kierunku po omacku.

Jednocześnie za plecami usłyszeli wyraźnie zgrzyt odsuwanego włazu.

- Pochodnia!

Po chwili blask światła ostrzegł ich o podążającej za nimi pogoni.




Irga.


Przechodząc bez celu uliczkami Denondowego Trudu, pozwalając prowadzić się ślepemu losowi, mijając kolejną z ciemnych uliczek zauważyła czmychającego z niej szczura. Mały gryzoń z czerwonymi oczami i różowym długim ogonem zwrócił jej uwagę. Spojrzała w kierunku, z którego przybiegł i ujrzała poruszenie w głębi.

Nie widziała dokładnie co się działo, lecz powietrze falowało. Cienie przesuwały się, zagęszczając i rzednąć w rytmicznym, niezmiennym pulsowaniu. Silne źródło energii, które wyczuwała wcześniej w lochach dochodziło teraz silniej jeszcze z tego właśnie miejsca. Chciała tam podążyć, zrobiła krok w tamtym kierunku gdy drogę zastąpił jej jakiś mężczyzna.

- Czego tutaj szukasz starucho?

Nie odpowiadając chciała go ominąć. Syknął, po czym odepchnął mocno. Znowu podnosiła się z bruku, dźwigając stare kości, znowu szukała kostura, którym chciała się podeprzeć, znowu odczuwała potłuczone biodro. Gdy wstała, była już sama u wylotu uliczki. Weszła w jej mrok. Tym razem nikt jej nie przeszkodził. Między dwoma rzędami ruder leżały, niczym zdechłe jeże, trzy trupy przeszyte igłami strzał.

Nachyliła się nad nimi. Krew była jeszcze ciepła. Śmierć zadana z ukrycia. Tchórzliwa. Niepotrzebna. Czuła, że tych troje mężczyzn miało żyć. Niemal widziała ich wracających do swych domów, widziała ich w objęciach żon, kochanek, tulących swe dzieci - jeszcze nie narodzone. Zakręciło jej się w głowie. Czuła, że w innym miejscu, w tym samym czasie trzy inne istnienia zostały przywrócone temu światu. Bilans musiał się zgadzać. Odczuwalność Źródła, które było przyczyną tej anomalii, Źródła, które było w tym miejscu jeszcze trzy tchnienia wcześniej, była wręcz namacalna. Smuga zmian, niewielkich zawirowań powietrza, zagęszczeń światła, jaskrawszych kolorów ciągnęła się cieńkim strumieniem w kierunku jednej z bram.



Cathil Mahr, Nena Deacair, Orin Sorley.

Szli w ciemnościach brodząc w odchodach już chyba kilka dobrych kwadransów, które ciągnęły się w nieskończoność. Słyszeli piski uciekających szczurów. Początkowo myśleli, że pogoń dopadnie ich szybko, jednak tunele zaczęły się rozgałęziać i światło pochodni zaczęło słabnąć po kolejnych zakrętach, by w końcu zniknąć zupełnie. Od dłuższego czasu szli w milczeniu podążając za swym przewodnikiem.

Tunele wyglądały na stare. Bardzo stare. Z odchodzących bocznych korytarzy czasami dochodził ich smród jeszcze większy niż ten z szamba, w którym szli. Łatwo mogli się domyślić, że nie znając właściwej drogi można było zbłądzić i być może nigdy już nie wyjść na powierzchnię.

Tunele były śliskie od szlamu zbierającego się na ich ścianach. Każdy z nich zaliczył kąpiel w nieczystościach. Brudna ciecz zlepiła im włosy, wciskała się w nozdrza i usta. Najgorzej ucieczkę znosił niziołek pogrążony w ściekach po pas. Dwóch mężczyzn na końcu grupy podążało za nimi w milczeniu. W końcu przewodnik pozwolił na chwilę odpoczynku.

- Już niedaleko - powiedział ściszonym głosem.

Gdy nabrali oddechu ruszyli dalej. Po pewnym czasie zatrzymali się znowu. Człowiek Seaghdh’a kazał się im zatrzymać. Usłyszeli jak po drabince wchodzi na górę a po chwili zgrzyt odsuwanego włazu i światło dnia wlało się do wnętrza. Wyszedł na zewnątrz i przez chwilę go nie było. Potem pojawił się w otworze.

- Czysto! Wychodźcie!

Znaleźli się w jednym z zaułków Denondowego Trudu, jak mogli ocenić po stanie budynków wokół nich, w biedniejszej dzielnicy. Gdy właz prowadzący do wnętrza tuneli został zasunięty usłyszeli świst. Cathil rozpoznała od razu dźwięk przelatujących strzał. Ludzie elfa zachwiali się i upadli. Z ich ciał sterczały lotki strzał. Nim zdążyli zareagować zaułek zapełnił się ludźmi. Zeskakiwali z dachów, wyszli z bram, otoczyli ich. Wszelki opór nie miał sensu. Gdy dostali po głowie, ogarnęła ich ciemność.


Bernard Wolner.


- Orben jest wściekły - poinformował go Kulawiec od progu. - Coś ugryzło go w dupę i nie przestaje swędzieć. Pyta się co chwilę o ciebie.

Orben Fethil był jednym z rajców. Gruby i wiecznie spocony robił się czerwony gdy się złościł, a złościł się nader często. Przez to nazywano go często nadętym pomidorem. Nigdy jednak w jego obecności.

- O co mu może chodzić? - spytał Wolner wzdychając. Dzień nie zapowiadał się ciekawie.

- O nocny incydent. Na Twoim miejscu poszedłbym do niego od razu.


Kesa z Imarii.


Gdy przyszła pod siedzibę von Szanta wiedziała, że coś się stało. Przed bramą stało po cywilnemu dwóch strażników, których miała okazję poznać w lochach. Jeden z nich widząc ją podszedł do niej i cichym głosem wytłumaczył.

- Panno Keso, w domu był napad. Przeszukują siedzibę. Proszę nigdzie nie oddalać się sama. Może być niebezpiecznie. Pan Kirrstof prosił, żebym towarzyszył panience.

- Czy komuś coś się stało?

- Obawiam się, że pani Martha nie żyje. Musiała przeszkodzić zabójcy.


Cathil Mahr, Nena Deacair, Orin Sorley.

Świadomość odzyskali prawie w tym samym momencie, oblani lodowatą wodą z wiader. Przykuci do ścian za nadgarstki i w kostkach stóp, wyciągnięci do góry za ręce, bez możliwości ruchu wisieli na łańcuchach czubkami butów dotykając podłoża. Pomieszczenie, w którym się znajdowali nie miało okien, zatknięte w ścianach po ich bokach zapalone pochodnie dawały światło. Podłoga wyścielona była gnijącą słomą. Reszta pomieszczenia ginęła w mroku, z którego wyłonił się dobrze ubrany blondyn.



- Witaj znowu - zwrócił się do niziołka podchodząc do niego.

- Von Gass - zdumiał się Sorley.

- A teraz złodziejaszku porozmawiamy o tym gdzie razem ze swoim kuzynem ukryłeś obrazy de la Picza.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline