Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2013, 21:10   #4
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Hourun nie sądził, że kłopoty dopadną ich tak szybko. Po wydarzeniach z Levelionu miał dość wszelkich problemów - a zwłaszcza cudzych problemów - na bardzo długi czas. Gdy zobaczył złotowłosą elfkę nie miał żadnych złych przeczuć. Nie skojarzył jej z chłopcem z doków i jego “śliczną” pracodawczynią. “Ot, przyjaciółka panny Meravel”, pomyślał.
Nieznajoma szybko wyprowadziły go z błędu.

- Na potwierdzenie mych słów kazała mi przekazać ten oto list oraz słowa do pani Maeve: “Spiesz się, by nasze poświęcenie z Fortecy nie poszło na marne”. Rzekła, że będziesz wiedzieć o co chodzi - kwadrans później Riviel Vanduil zakończyła swoją opowieść i położyła na stole mocno wymięty pergamin. Przez chwilę wszyscy patrzyli na niego jak na jadowitego węża, po czym Tua ostrożnie rozwinęła go i zaczęła czytać. Maeve nerwowo bębniła palcami w stół. Hourun zakrył jej dłoń swoją. Słyszał opowieść o wędrówkach ukochanej zanim ta znalazła się w Pyłach. O Lidii mówiła w samych superlatywach; o Lususie wręcz przeciwnie - wyrażała się zdawkowo i bardzo niechętnie. Zaklinacz, jak to on, nie naciskał. Wiedział, że rudowłosa opowie mu wszystko wtedy, gdy będzie na to gotowa.
- Musimy jechać im pomóc! - Tua oderwała wzrok od pergaminu; oczy miała wilgotne. Pseudosmok przytulił się jej do policzka. Hourun był pewien, że między tą dwójką toczy się milcząca rozmowa. - To nasi przyjaciele… przynajmniej Lidia. No i będzie miała dzieci… bliźnięta, tak?
Riviel skinęła głową. Hourun spojrzał pytająco na Maeve, po czym sięgnął po list. Był pozytywnie zaskoczony - Lidia de Crowfield nie traciła czasu na użalanie się nad swym losem czy na jękliwe prośby o ratunek. Zamiast tego dokładnie opisała w nim sytuację dworu, liczbę obrońców, napastników - na tyle, na ile mogli ich ocenić podczas nocnych ataków - broni, zapasów, stan obwarowań i inne szczegóły mogące pomóc im w organizacji posiłków. W zakończeniu pisała, że wszelkie zapasy broni, leków i żywności będą mile widziane, choć nie są niezbędne, a ród jej męża pokryje koszty - zarówno zakupów, jak i wystawienia najemników.
- Moje panie - zwrócił się do Maeve i Tui. - Wygląda na to, że mamy dużo pracy.

Kolejne dni spędzili bardzo pracowicie. Najpierw udali się do Gildii Magów - dużego, eleganckiego budynku w rzemieślniczej dzielnicy Uran. Z trudem przepchnęli się przez tłumy petentów - młodzieży chętnej by uczyć się magii i pojechać na wojnę teraz, zaraz, już; rodzin i przyjaciół magów, którzy zaginęli na froncie; czarodziei i czarodziejek załatwiających - tak jak oni - formalności związane z przydziałem, lub po prostu szukających informacji w przepastnej gildiowej bibliotece; a także osób krzykiem, prośbą lub groźbą domagających się pomocy - czy to ochrony dla swoich rodzin i domów pozostawionych na północy, czy to w doraźnych problemach.
- Gorzej niż na targowisku - skrzywiła się Maeve, gdy z trudem przepchnęli się obok bogato odzianego młodziana, który wrzaskiem domagał się widzenia z którymś z członków Rady (a jeszcze lepiej z całą radą). Miała nieprzyjemne wrażenie, że ludzie - zwłaszcza magowie - się na nich gapią. Rok podróżowania sprawił, że odzwyczaiła się nieco od tłumów i nawet dwa miesiące pobytu w domu tego nie zmieniły.
Minęli kilku urzędników, którzy pozdrowili ich z profesjonalną obojętnością i końcu dotarli do właściwego pokoju, przed którym tłum był nieco mniejszy. Stracili jednak kolejne kilka kwadransów nim weszli do środka.
- Talaudrym, Meravel, Ragnvaldr -Hourun przedstawił ich grubemu staruszkowi, zarządzającemu przydziałami. Medaliony brzęknęły o stół. - Chcielibyśmy…
- Ta-Me-Ra - zaskrzeczał nosowo urzędnik i zamachał rękami, przerywając zaklinaczowi w pół słowa. Pogrzebał w odpowiedniej przegródce regału i wyjął zwój opieczętowany symbolem Gildii. - Włości Crowfieldów. Podpis! - podsunął nieco osłupiałemu Hourunowi pod nos pergamin i pióro. Mężczyzna sumiennie złożył podpis, a po nim uczyniły to czarodziejki. - Następny! - machnął znów rękami jakby odganiał uparte muchy. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich rozczochrana półelfka, niecierpliwie czekając na swoją kolej.

Nieco oszołomieni znów przepchali się przez tłum petentów i wyszli na zalaną słońcem ulicę.
- Też miałaś wrażenie, że wszyscy się na nas gapią? To znaczy magowie - spytała Maeve. Tua potrząsnęła głową. Zbyt zaprzątał ją list od Lidii i obawa, że Gildia nie pozwoli im jechać niż rozglądanie się wokoło. Teraz jednak omiotła spojrzeniem ulicę.
- Meyaia! - wykrzyknęła, nieelegancko wskazując przed siebie. W stronę rynku powolnym krokiem zmierzała wieszczka-kurtyzana, pod rękę z nikim innym jak…
- Helfdan! No proszę! - kwiknęła Maeve. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Butny kudłacz o niewyparzonej gębie i takiej samej chuci ostrożnie holował Meyaię ulicą. Kobieta była już w bardzo zaawansowanej ciąży i widać było, że przechadzka jest dla niej męcząca. Dwa kroki za nimi podążał rosły półork o zakazanej gębie, wyraźnie pełniąc rolę ochroniarza. Na wszelki wypadek zaklinaczka rozejrzała się, czy na ulicy nie ma jeszcze kogoś znajomego, ale nie mieli aż tyle szczęścia. Zobaczyła za to, że dobrze ubrany mężczyzna przechodzi na drugą stronę ulicy, starannie unikając patrzenia na Meyaię. Najwyraźniej nie chciał by ktoś uznał, że korzystał z usług “kobiety wielu talentów”.
Tymczasem Meyaia pociągnęła Helfdana w ich stronę, radośnie wyściskała dziewczęta, po czym obrzuciła Houruna uważnym, niepokojącym spojrzeniem. Czarodziejki nie czekały długo by wyłożyć wróżbitce jakie wieści dotarły do nich w Uran. Jednak ku ich rozczarowaniu kurtyzana (chyba już ex-kurtyzana) nie wspomogła ich żadną nadnaturalną radą. Za to znudzony Helfdan chętnie zaproponował pomoc w rekrutowaniu wsparcia dla dworu - czyli sprawdzaniu w praktyce umiejętności najemników. Przebywał w Uran już kilka dekadni i nieźle poznał tutejszych rębajłów. W końcu musiał z kimś pić.

Jeszcze tego samego dnia na drzwiach “Srebrnej Strzały” oraz słupach ogłoszeniowych Uran zawisł pergamin wzywający wyszkolonych śmiałków do obrony dworu de Crowfieldów przed orkami i kuszący świetną płacą. Jednak pierwszą osobą, która się zgłosiła był… Atoli. Dziewczęta ledwie go poznały. Niewiele zostało z butnego, wesołego najemnika z nieodłączną fajką w zębach. Atoli schudł, zmizerniał, a z zapadniętych, okolonych cieniami oczu wyzierało cierpienie. Mimo to żylaste mięśnie wskazywały, iż nadal niejednemu mógłby spuścić łomot - Helfdan słyszał nawet plotki, że całkiem nieźle poczynał sobie w urańskim półświatku.
- A mnie weźmiecie? - uśmiechnął się blado. Maeve skinęła głową; Atoli był jednym z niewielu najemników jakich mogli w Pyłach obdarzyć zaufaniem. Rado nie żył, a Tua odesłała Karia do Elethieny. Tua nie była jednak pewna czy powinni zatrudniać Atolego; miała wrażenie, że śmierć Sorg, którą darzył uczuciem sprawiła, iż w walce będzie szukał śmierci. Atoli musiał wziąć jednak jej wahanie za coś innego, gdyż rzekł: Pojadę za wikt, opierunek i dobre słowo. W Uran nie idzie już wytrzymać. - co tylko potwierdziło jej obawy. Nieświadom rozterek czarodziejki Hourun gestem zaprosił byłego (a może i obecnego) przestępcę go do stołu i zaczął wyłuszczać mu cel misji.
- Znasz kogoś jeszcze, kogo moglibyśmy zatrudnić? - spytał na koniec zaklinacz.
- Grubego Kerstana? - wzruszył ramionami Atoli. - Większość, która miała ochotę nadstawiać kark za cudze chałupy już wybyła na północ; ale popytam kto jest godny zaufania z tych, którzy pozostali.
- Prosilibyśmy - skinął głową Hourun.
- No to do dzieła - Atoli dziarsko zerwał się z krzesła i skierował do wyjścia. Widać było, że od razu poprawił mu się humor. Tua westchnęła i spojrzała w stronę baru, skąd kilka osób o zakazanych mordach popatrywało w ich stronę. Zapowiadał się długi dzień.
 
Sayane jest offline